Nauczanie języka polskiego/Trudności i warunki nauczania języka polskiego
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nauczanie języka polskiego |
Rozdział | Trudności i warunki nauczania języka polskiego |
Wydawca | Księgarnia Szkolna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Pedagogiczna |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nauczyciel języka polskiego bierze na swoje barki bardzo trudne i odpowiedzialne zadanie, bo czy przedmiot ten w typie szkoły, w której uczy, jest uznany oficjalnie za podstawę wychowawczą czy nie, faktycznie być nim musi. Język ojczysty bowiem obejmuje i wiąże wszystkich członków narodu w teraźniejszości, przeszłości i przyszłości w jedną ponadczasową rodzinę, jest zewnętrzną narodową cechą, na której opiera się poczucie solidarności narodowej; w nim wyraziła się najgłębsza treść wewnętrzna narodu, i to w sposób swoisty, odrębny, nietylko zależny od specjalnych warunków narodowych, ale i od jakości tego naczynia, w które naród wlewa każdą nowozdobytą treść kulturalną. Od jakości zaś tego naczynia zależy specyficzny, indywidualny sposób asymilowania tej treści. „Ona (treść kulturalna) umacnia się w naszej duszy i przybiera specjalny charakter przez to, że się ją wiąże z naszemi narodowemi wrażeniami i wyobrażeniami językowemi. Ulega ona analizie językowej naszego systemu gramatyczno-logicznego, a wreszcie wtłacza się ją w wyrobione normy znaczeniowej klasyfikacji i wzajemnej znaczeniowej zależności istniejącego w języku zapasu wyrazów, których semazjologiczne granice są w każdym języku inne. Jasną jest rzeczą, że nowozdobywana w ten sposób treść kulturalna nabiera i nabierać musi specjalnego narodowego zabarwienia.”[1] „Język ojczysty jest wyodrębnioną, usamodzielnioną rozwojowo funkcją członków tej samej narodowości, posiadającą własne życie i własny rozwój;
język ojczysty odbija w sobie wszystko to, co dusza
zbiorowa przeżyła i przeżywa, całą zatem kulturę ludzką aktualną i przeszłą;
jest on ciągłym rezultatem i wynikiem intelektualno-woluntarystycznej, umysłowo dowolnej pracy swoich
współjęzykowców;
jest najsilniejszą spójnią całości narodowej;
jest niezbędnym i jedynym środkiem porozumiewawczym;
jest jedynym instrumentem przyswajania sobie kultury, a zarazem warunkiem jej postępu i rozwoju;
jest środkiem utrzymania w duszy współjęzykowców tej kultury i ustalenia się jej w nich.“[2]
Ponieważ każda nowozdobyta treść kulturalna musi przejść przez pryzmat języka, ponieważ wówczas tylko może zostać zasymilowana, ponieważ sposób jej rozszczepienia się jest ściśle uwarunkowany jakością tego pryzmatu; ponieważ tą tylko drogą rozszerza się duchowa skala, kształtuje wszechstronnie dusza, wszystkie jej władze, — jasną jest rzeczą, dlaczego język ojczysty musi się uczynić ośrodkiem wszelkiego nauczania i wychowania; im bowiem doskonalej narzędzie to będzie ukształcone, im będzie wraźliwsze na przyjmowanie i asymilowanie pozajęzykowej treści, im szersze kręgi w narodzie sprawność językowa zatoczy, im aktualniejszą, żywszą, przytomniejszą stanie się w szerokich masach głęboka treść kulturalna w języku złożona i przez język wyrażona, im aktywniejszą uczyni się tę treść w duszach członków narodu, tem silniejsze położy się podwaliny rozwoju narodu w każdym kierunku.
Misję tę, święte wprost posłannictwo, spełnić ma w szkole przedewszystkiem nauka języka ojczystego.
Pomocą w spełnieniu tego obowiązku, ułatwieniem poniekąd ale i udostojnieniem, uświadamiającem ważność i trudność zadania, staje się uczuciowa postawa, jaką wobec języka ojczystego zajmujemy, kochając go, stawiając w naszej subjektywnej ocenie wyżej nad inne, jako właśnie nasz, wyssany z mlekiem matki, jako język pierwszych naszych wrażeń, przeżyć i wzruszeń.
Wynika z tego, że nauczyciel języka polskiego powinien czuć w sobie kapłaństwo roli, którą w życiu narodu spełnia, przystępować do pracy uzbrojony w pełen rynsztunek wiedzy, sprawności pedagogicznej i ukochania przedmiotu. Musi zdawać sobie jasno sprawę ze środków, jakiemi do osiągnięcia szczytnych celów dąży.
A nie zawsze tak jest.
Niebezpieczeństwo tkwi w pozornej łatwości nauczania języka polskiego, zwłaszcza na stopniach niższych. Stąd pochodzi, że często bardzo lekcje języka polskiego obsadza się w szkołach siłami skądinąd może bardzo cennemi, ale do nauczania polskiego nieprzygotowanemi, dla wypełnienia liczby godzin. Przecież nauczyciel jest Polakiem, więc język zna, potrafi czytać z uczniami ustępy z wypisów, kazać opowiadać, dawać od czasu do czasu jakieś dyktando lub reprodukcję poznanej z książki treści; do gramatyki jest podręcznik — więc wszystko w porządku, dla przełożonego i nauczyciela, który co najwyżej zmartwi się tem, że będzie musiał poprawiać zadania. A jak uczyć? Wzorem będzie mu jego dawny nauczyciel z lat, kiedy sam był uczniem. To wielkie nieporozumienie. Niby rzecz łatwa, ale w rzeczywistości, jeżeli się ma być naprawdę celebrującym mszę narodową, — a powinien nim być każdy polonista — wcale nie tak prostą, jak się na oko wydaje. Nauczanie języka polskiego — zwłaszcza w klasach, na których większość obywateli musi poprzestać, które mają dokonać wystarczającej nieraz na całe życie obróbki duchowej — jest zagadnieniem tak skomplikowanem, iż nie waham się twierdzić, że żaden inny przedmiot nauki szkolnej nie kryje w sobie tylu zasadzek, tylu niebezpieczeństw zaniedbania, które się zemści w późniejszych latach na duchowej strukturze człowieka, co właśnie język polski. Metodyka innych przedmiotów odznacza się większą lub mniejszą prostolinijnością: umysł ucznia obraca się w sferze pewnych określonych pojęć, poza którą rzadko się wychodzi, sposób przyswajania nowych treści jest względnie jednolity, a w każdym razie jednolitszy; tu natomiast musi istnieć ogromna różnorodność zabiegów, któremi dobry polonista posługiwać się musi, by osiągnąć cel gramatycznego, logicznego i estetycznego opanowania języka, usprawnienia, wysubtelnienia i pogłębienia życia duchowego, rozwinięcia uczucia i wyobraźni, ukulturalnienia człowieka wewnętrznego. By tę misję społeczno-narodową spełnić, nie wystarczy jeden jakiś wypróbowany środek, trzeba posługiwać się różnemi zabiegami równocześnie, że teraz już ryczałtowo tylko wspomnę o wypisach, lekturze, deklamacji, ćwiczeniach w bezpośredniem wypowiadaniu myśli, opisywaniu obrazów, rozszerzaniu zasobu leksykalnego, stylistyce, wypracowaniach piśmiennych, gramatyce, wiadomościach z historji literatury itd.
Przez całe szkolnictwo europejskie przechodzi obecnie silny prąd, zmierzający do oparcia nauczania na nowych podstawach, przystosowania go silniejszego do wymagań społecznych. Objął on i Polskę, a tem samem postawił i poloniście zadania nowe, nakazujące zerwanie z metodami stosowanemi przed wojną. Polonista musi szukać dróg nowych, by realizować postulat szkoły twórczej, szkoły pracy. W tym przedmiocie szczególnie sprawa się komplikuje, bo podczas gdy w przedmiotach innych może ulec ewolucji tylko strona metodyczna, to tu potrzeba rewizji i strony materjalnej nauczania, skoro ma się urabiać wychowanków na użytek państwa niepodległego. Lekturę przedwojenną, która była obliczona na odmienne niż dziś psychiczne nastawienie, trzeba zastąpić wartościami, hodującemi polski imperjalizm, wpajającemi kult dla Państwa, stwarzającemi ludzi wolnych, nieobarczonych znamionami niewoli.
Trudność nauczania języka polskiego polega i na tem, że, choć się to wyda może paradoksem, przygotowanie się do lekcji jest trudniejsze niż w innych przedmiotach. Wymaga ono, jeżeli nauczyciel swe obowiązki rzetelnie pojmuje, ciągłego obcowania z encyklopedjami, słownikami, zaglądania do różnych książek pomocniczych, rozszerzania wiedzy, wielokrotnie wychodzącej poza zakres właściwej polonistyki, wielkiej pomysłowości i lotności w obmyślaniu lekcji, ciągłego odświeżania wielkich całości, np. przy lekturze domowej, którą nietylko trzeba mieć w głowie, ale i zgóry obmyśleć, na jakie kwestje przy odpytywaniu zwrócić uwagę, by nie popaść w improwizację, niby wszechstronną, a właściwie błądzącą poomacku, bo kwestyj tych może być nieskończenie wiele (oczywiście jeżeli polonista nie zadowala się tylko reprodukcją treści, lecz dąży do prawdziwego zbogacenia umysłu ucznia). Niestety, i przełożeni bardzo często nie zdają sobie sprawy, ile pozaszkolnego trudu trzeba włożyć w tę naukę, aby przyniosła wychowankowi największą sumę korzyści, i obarczają właśnie polonistów nadmierną liczbą godzin. Gdy się jeszcze uwzględni, że rozumne i świadome celu poprawianie licznych zadań zajmuje znacznie więcej czasu i umysłowo intensywniej absorbuje, niż poprawa wszelkich innych zadań, — bo każde polskie zadanie ucznia jest indywidualnym organizmem, bo tu nie wystarcza zaznaczyć, gdzie uczeń zbłądził, lecz trzeba zastanowić się, co wstawić na miejsce niezupełnie trafnie użytego wyrazu, jak przefasonować wadliwie zbudowane zdanie, jak uporządkować niewłaściwe następstwo myśli, wypełnić luki lub niedociągnięcia myślowe, przegrupować całe kompleksy zdań — a i trzeba wynotowywać szczególne błędy celem omówienia ich z całą klasą — to jasnem się okaże, że czas poświęcony polskiemu poza godzinami szkolnemi ogromnie musi się wydłużyć.
Trudności nauczania języka polskiego komplikują się jeszcze przez to, że liczba godzin przedmiotowi temu przeznaczonych jest zbyt mała w stosunku do celów, jakie się ma osiągnąć i zadań, jakie język ojczysty w szkole bezwzględnie spełniać powinien, jako ośrodek, dokoła którego mają oplatać się zabiegi wychowawcze całej szkoły. Dlatego też każda lekcja musi być dokładnie obmyślana, każda minuta jak najekonomiczniej wyzyskana.
Z powyższych wywodów wynika jasno, że polonista musi być z metodyką nauczania doskonale obznajomiony. Musi dokładnie znać programy ministerjalne i gruntownie przemyśleć sposoby ich realizowania. Grożą mu dwa niebezpieczeństwa, dwie krańcowości. Albo popadnie w szablon, mało wychodzący poza czytanie ustępów z wypisów i ich odpytywanie, prowadząc lekcje w sposób monotonny, nudny i mało produktywny, — to zdarza się bardzo często u nauczycieli starszych, — albo też, co najczęściej spotyka się u młodych, świeżo przybyłych z uniwersytetu, będzie chciał całą swą wiedzę przelać na uczniów, zamęczając ich rzeczami, przekraczającemi ich pojemność duchową, przeprowadzając subtelną analizę utworów, każąc streszczać piśmiennie mnóstwo lektury domowej, wprowadzając do gramatyki wywody historyczne, wykładając, zamiast zdobywać nowe wiadomości krok za krokiem we wspólnej pracy nauczyciela z uczniami. Polonista musi w obcowaniu z klasą zapomnieć o tem, że jest uczonym, i niezależnie od swego wieku być duchowo młodym. Jeżeli nauczanie polskiego przerodzi się w szablon, w skostniałą rutynę, jeśli się zmechanizuje, wówczas lekcje te, które mają być jasnym promieniem w życiu szkolnem ucznia, godzinami radości, święta, pracy spełnianej z zapałem, z iskrzącemi się od zapału oczyma i bijącem sercem, duchową katharsis, oczyszczającą kąpielą, — przerodzą się w żółwio wlokące się godziny nudy, uśpienia umysłowego i w niecierpliwe wyczekiwanie dzwonka.
Nauczyciel języka polskiego musi odznaczać się zapałem, przedmiot swój przepoić serdecznem ukochaniem, duszę jego musi przenikać wiecznie żywa i wiecznie twórcza świadomość, że spełnia wielką narodową misję, że przyszłość cała patrzy na niego, by o jego pracy wydać wyrok.
Polonista powinien poza wiedzą fachową posiadać pewne osobiste walory, których brak w innych przedmiotach nie odbija się tak fatalnie, jak właśnie na poloniście. Walory te więcej znaczą niż znajomość metodyki, one są właśnie najdoskonalszą metodyką. Musi posiadać zdolność przejmowania się i odczuwania, być obdarzony dużą wyobraźnią, umysłową ruchliwością i giętkością, mieć młodą duszę i umieć być tyranem dusz młodocianych, władać słowem sprawnie i sugestywnie, mieć nieskazitelną dykcję, być potroszę deklamatorem i artystą. Dopiero gdy z temi zaletami połączy się uświadomienie metodyczne, powstaje polonista z bożej laski.
Nauczanie języka polskiego jest sprawą tak złożoną, że nie można podać jakiejś zbawczej recepty. Każda lekcja jest organizmem, mającym swoje odrębne życie i odrębne prawa, skutkiem tego zatem i odrębną swoją metodykę. Metodyka języka polskiego to zmienność, proteuszowość, przy zachowaniu pewnych niezmiennych zasad. Przed każdą lekcją muszę dokładnie rozważyć, co chcę w niej osiągnąć, do zdobycia jakiego waloru czytany właśnie ustęp czy cały utwór najlepiej się nadaje; czy ma mi chodzić o grupowanie myśli, o trafne czy piękne wysłowienie, czy o zbogacenie słownictwa, czy o kształcenie zmysłów, czy o poprawne wygłoszenie, czy o wniknięcie w istotę jakiegoś kulturalnego zjawiska, czy o prawo językowe, a zatem: czy chodzi o stronę rzeczową, logiczną, etyczną, czy estetyczną; czy wyrabiać mam myślenie abstrakcyjne, czy intuicyjne zapomocą konkretnych obrazów zmysłowych, czy o zbogacenie życia emocjonalnego; czytam bowiem i wiersze i prozę, zdarzenia i opisy, te zaś mogą być rzeczowe i artystyczne; czytam całe utwory różnych rozmiarów, różnorodnych wartości: ideowych, społecznych, narodowych, ogólnoludzkich; liryczne, dramatyczne, epiczne; jedne wpadające odrazu do młodej duszy, łatwo asymilujące się z psychiczną treścią wychowanka, inne wymagające niejako dopracowywania się do wysokiego swego poziomu, powolnego oswajania się z nowemi horyzontami, z nowym światem; muszę obmyśleć, czy i które z wymienionych walorów jakie chcę zdobyć, dadzą się złączyć, a potem: w jakiem następstwie, by korzystać najlepiej z dyspozycyj psychicznych ucznia, a nie bić go niejako po głowie rzeczą zaskakującą go niespodzianie, od jego chwilowych nastawień zbyt oddaloną.
Wszystko to musi nauczyciel przed lekcją dokładnie rozważyć, powziąć najodpowiedniejszą w konkretnym wypadku koncepcję lekcji i przemyśleć środki, zapomocą których najlepiej i najłatwiej cel można osiągnąć.