Niebezpieczne związki/List CIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Choderlos de Laclos
Tytuł Niebezpieczne związki
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Les Liaisons dangereuses
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

LIST CIV.

Markiza de Merteuil do pani de Volanges.

W istocie, moja droga i dobra przyjaciółko, z trudnością przychodzi mi się bronić od uczucia dumy, kiedy czytam twój list. Jakto! ty zaszczycasz mnie swojem całkowitem zaufaniem! posuwasz się nawet aż do szukania u mnie dobrej rady! Ach, jakże szczęśliwą jestem, jeżeli zasługuję na mniemanie tak pochlebne z twej strony; jeżeli nie zawdzięczam go jedynie zaślepieniu przyjaźni. Zresztą, jakikolwiek jest jej powód, ufność ta nie mniej cenną jest mojemu sercu; a to, iż umiałam ją pozyskać, jest w mych oczach tylko jedną przyczyną więcej, aby się starać istotnie na nią zasłużyć. Powiem ci zatem (nie ośmielając się wszelako udzielać ci wskazówek), powiem ci otwarcie, jaki jest mój sposób myślenia w tym względzie. Nie polegam zbytnio na nim, ponieważ różni się od twego: ale, gdy ci przedstawię moje przyczyny, będziesz mogła je osądzić; a jeśli je potępisz, przychylam się już z góry do twego wyroku. Zachowam przynajmniej tę roztropność, iż nie będę się uważała za roztropniejszą od ciebie.
Jeżeli jednak moje mniemanie wyjątkowo okazałoby się trafniejsze, przyczyn tego należałoby szukać w złudzeniach miłości macierzyńskiej. Ponieważ jest to uczucie ze wszech miar chwalebne, nie mogło tedy na ciebie nie oddziałać. Jakżeż znać jego wpływy w zamiarze, o którym mi wspominasz! Tak więc, jeżeli ci się zdarza kiedykolwiek błądzić, to jedynie w wyborze cnót.
Ze wszystkich cnót wydaje mi się najważniejszą przezorność, wówczas gdy ma się rozrządzać losem drugich osób; a zwłaszcza, gdy chodzi o ustalenie tego losu przez węzeł nierozerwalny i święty, jak węzeł małżeństwa. Wówczas matka, zarówno roztropna jak czuła, ma obowiązek, jak słusznie to powiedziałaś, wesprzeć córkę swojem doświadczeniem. Otóż, zapytuję ciebie, co mieści się w tem pojęciu? Zdaje mi się, że przedewszystkiem obowiązek ścisłego rozróżnienia między tem, na co się ma ochotę, a tem, co się powinno.
Czyż to nie byłoby poniżeniem powagi macierzyńskiej, nie byłoby unicestwieniem jej zupełnem, gdyby się miało podporządkowywać ją pod złudną potęgę przelotnego upodobania? Co do mnie, wyznaję, nie wierzyłam nigdy w owe namiętności porywające i nieodparte, których ludzie tak chętnie używają za płaszczyk dla wszelkich swoich kaprysów. Nie pojmuję zgoła, w jaki sposób skłonność, która się w jednej chwili rodzi a w następnej zamiera, miałaby posiadać więcej siły od niewzruszonych zasad skromności, uczciwości i wstydu; również nie pojmuję, aby kobieta, która się sprzeniewierza tym cnotom, mogła znaleźć usprawiedliwienie w swojej namiętności, podobnie jak złodziej nie może się uniewinnić pożądaniem pieniędzy, ani też morderca pragnieniem zemsty.
Ach, któż może powiedzieć, że nie musiał nigdy walczyć z sobą? Jednak, co do mnie, zawsze starałam się przekonać siebie, że, aby oprzeć się, wystarczy chcieć; i, aż do tej chwili przynajmniej, doświadczenie potwierdziło to moje przekonanie. Czemże byłaby cnota bez obowiązków, jakie nam nakłada? Świadectwo jej mieści się w poświęceniach, jej nagroda w naszem sercu. Zaprzeczyć takim prawdom zdolni są tylko ci, którzy mają swój interes w tem, aby je zapoznawać, i którzy, już skażeni jadem zepsucia, próbują usprawiedliwić swoje błędne postępki zapomocą błędnych rozumowań.
Ale czy można się obawiać tego ze strony dziecka prostodusznego i nieśmiałego; ze strony dziecka urodzonego z ciebie i w którem wychowanie skromne i czyste mogło jedynie wzmocnić szczęśliwe dary przyrody? A dla takich to właśnie obaw, które ośmielę się nazwać poniżającemi dla twej córki, pragniesz poświęcić zaszczytne małżeństwo, z całą roztropnością przez ciebie obmyślone! Lubię bardzo Dancenyego; od dawna zaś, jak wiesz, mało utrzymuję stosunków z panem de Gercourt: ale mimo, iż dla jednego mam przyjaźń, drugi zaś jest mi obojętny, nie mogę nie zdawać sobie sprawy z ogromnej różnicy, jaka dzieli te dwie partye.
Urodzenie ich jest równe, przyznaję; ale jeden jest bez majątku, drugiego zaś majątek jest taki, że nawet bez urodzenia byłby już poważnym atutem życiowym. Przyznaję chętnie, że pieniądz nie daje szczęścia; ale trzeba przyznać także, że bardzo je ułatwia. Panna de Volanges jest, jak powiadasz, dość bogata za dwoje: mimo to sześćdziesiąt tysięcy funtów renty, jakie jej przypadną, to nie jest tak wiele, skoro ma się nosić nazwisko Dancenyego, skoro ma się postawić i utrzymać dom na wysokości związanych z tem wymagań. Nie żyjemy już w czasach pani de Sevigne. Zbytek życia pochłania dziś wszystko: gani się go, ale trzeba go naśladować, nieraz choćby kosztem najcięższych ofiar.
Co do przymiotów osobistych, którym przypisujesz taką wagę i to z całą słusznością, to pewna, że pod tym względem pan de Gercourt jest bez zarzutu i miał sposobność złożyć już tego dowody. Chętnie gotowa jestem wierzyć i wierzę w istocie, że Danceny nie ustępuje mu w niczem; ale czy możemy być tego równie pewne? To prawda, że wydawał się dotąd wolny od przywar swojego wieku i że, wbrew panującym dzisiaj obyczajom, okazuje skłonność do towarzystwa ludzi szanownych i zacnych; skłonność, która każe pomyślnie rokować o jego przyszłości: ale kto wie, czy ta pozorna roztropność nie jest właśnie wynikiem jego skromnej sytuacyi materyalnej. O ile ktoś nie chce zostać wątpliwą i podejrzaną figurą, musi mieć pieniądze, aby grać lub oddawać się zbyt wesołym zabawom, co nie przeszkadza, że ktoś może, mimo to, mieć pociąg do tych błędów. Słowem, nie on byłby pierwszym z pomiędzy tych, którzy ciągną do uczciwego towarzystwa jedynie z braku możności milszego spędzenia czasu.
Nie mówię wcale (niechże mnie Bóg broni!), że ja mam o nim to przekonanie: ale, w każdym razie, jest w tem pewne ryzyko; na jakież zaś wymówki mogłabyś się narazić, gdyby rezultat nie wypadł szczęśliwie! Cóż odpowiedziałabyś córce, gdyby ci kiedyś rzekła: „Byłam, matko, młoda i niedoświadczona; byłam nawet pod wpływem omamienia zrozumiałego w moim wieku: ale niebo, które przewidziało moją słabość, obdarzyło mnie rozumną matką, aby zaradzić złemu i uchronić mnie od niebezpieczeństwa. Czemuż więc, zbaczając z drogi roztropności, zezwoliłaś na moje nieszczęście? czy do mnie należało wybierać sobie małżonka, skoro sama istota małżeństwa była dla mnie tajemnicą? Gdybym nawet objawiła to zachcenie, czyliż nie twoją rzeczą było sprzeciwić się temu? Ale w mej głowie nigdy nie postała ochota tak szalona. Gotowa być ci we wszystkiem posłuszną, oczekiwałam twego wyboru z pełnem szacunku poddaniem; nigdy nie wykroczyłam przeciw uległości, jaką ci byłam winna, a mimo to dźwigam dzisiaj karę, na którą zasłużyły jedynie dzieci nieposłuszne. Och, matko, słabość twoja zgubiła mnie“... Być może, szacunek jej przytłumiłby te skargi; ale miłość macierzyńska odgadłaby je: i łzy córki, mimo że tajone przed tobą, nie mniej przeto spadałyby na twoje serce. Gdzie szukałabyś wówczas pociechy? czy w tej szalonej miłości, przeciw której powinnaś była ją uzbroić, a której, przeciwnie, sama się dałaś pociągnąć?
Nie wiem, droga przyjaciółko, czy uprzedzenie moje przeciwko tej namiętności nie idzie zbyt daleko: ale wydaje mi się ona zbyt niebezpieczną, nawet w małżeństwie. Nie, iżbym była przeciwną temu, by uczucie zacne i tkliwe miało przystroić węzeł małżeński i złagodzić do pewnego stopnia obowiązki, jakie on nakłada: ale nie takiemu uczuciu przystało tworzyć te węzły, i nie może być rzeczą złudzeń jednej chwili, by miały kierować wyborem naszego życia. Aby wybrać, trzeba porównywać; a jakżeż to uczynić, skoro jeden przedmiot nas pochłania; kiedy jego samego nawet nie możemy poznać, zanurzeni w szale i zaślepieniu?
Spotkałam w życiu, jak możesz przypuszczać, wiele kobiet dotkniętych tą niebezpieczną chorobą; słuchałam nawet zwierzeń niejednej z nich. Gdyby im wierzyć, nie ma ani jednej, której przedmiot miłości nie byłby istotą na wskróś doskonałą; ale te urojone doskonałości istnieją jedynie w wyobraźni. W ich rozpalonych głowach roją się same rozkosze i powaby; stroją w nie do syta tego, który im jest miły; to szaty niemal boskie wkładane nieraz na przedmiot pełen ohydy: ale, bez względu na to, jakim przedmiot ów jest w istocie, zaledwie go tak przystroją, już, omamione swojem własnem dziełem, upadają przed nim na twarz w uwielbieniu.
Albo twoja córka nie kocha Dancenyego, albo też ulega temu samemu złudzeniu; jest ono wspólne im obojgu, jeżeli miłość jest wzajemna. Tak więc wszystko co możnaby powiedzieć w tej mierze, sprowadza się do pewności, że oni się nie znają, że wprost nie mogą się znać. Ale, powiesz mi, czyż pan de Gercourt i moja córka znają się lepiej? nie, z pewnością; ale przynajmniej nie łudzą się co do siebie, poprostu nic o sobie nie wiedzą. Cóż dzieje się w takim wypadku pomiędzy dwojgiem małżonków, o których przypuszczam, że są zacni oboje? to, iż każdy z nich przygląda się drugiemu, śledzi samego siebie w stosunku do drugiej strony, szuka i odkrywa wkrótce, ile należy mu ustąpić ze swej woli na rzecz wspólnego spokoju. Te lekkie poświęcenia przychodzą bez trudu, ponieważ są obustronne i ponieważ są przewidziane: wkrótce stają się one źródłem wzajemnej życzliwości; za nią w ślad idzie owa słodka przyjaźń, to tkliwe zaufanie, które, połączone z szacunkiem, tworzą, o ile mi się zdaje, prawdziwe szczęście w małżeństwie.
Złudzenia miłości mogą być ponętniejsze; ale dla kogóż jest tajemnicą, że są zarazem mniej trwałe? i jakież niebezpieczeństwa sprowadza chwila, która je niweczy! wówczas to najmniejsze wady wydają się rażące i nie do zniesienia przez sprzeczność, jaką tworzą z pojęciem doskonałości, które nas uwiodło. Każde z dwojga małżonków mniema jednakże, że tylko drugie się zmieniło, i że ono samo jest warte zawsze tyle, ile mu ceny nadała krótka chwila złudzenia. Mimo, iż samo nie doświadcza już dawnego czaru, dziwi się, iż nie umie go wzbudzić; czuje się tem upokorzone; zraniona próżność rozdrażnia umysły, powiększa błędy, wywołuje niezadowolenie, hoduje nienawiść; i przelotne uciechy przychodzi opłacić w następstwie przez długą niedolę.
Oto, droga przyjaciółko, mój sposób myślenia w przedmiocie, który nas zajmuje; nie upieram się przy nim, przedstawiam go jedynie; twoją rzeczą będzie postanowić. Ale, jeżeli trwasz w swoim zamiarze, proszę cię, byś zechciała objawić mi pobudki, które przewalczą moje; bardzo będę rada oświecić się twojem zdaniem, a zwłaszcza upewnić się o losie tego uroczego dziecka, którego szczęścia pragnę nader gorąco, tak przez przyjaźń dla niej, jak i przez tę, która wiąże mnie do ciebie na całe życie.

Paryż, 4 października 17**.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Pierre Ambroise François Choderlos de Laclos.