Niebezpieczne związki/List XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Choderlos de Laclos
Tytuł Niebezpieczne związki
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Les Liaisons dangereuses
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST XL.

Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.

Nie dość już mojej okrutnej, że nie odpowiada na listy, że odmawia ich przyjęcia; chce mnie pozbawić i swego widoku, żąda, abym się stąd usunął. Bardziej się może zadziwisz, markizo, że ja poddaję się tym surowym wyrokom. Zganisz mnie za to. Z tem wszystkiem, zdawało mi się, iż dobrze jest nie wypuszczać sposobności przyjęcia od niej rozkazu: z jednej strony, mojem zdaniem, ktoś, kto rozkazuje, tem samem zaciąga zobowiązania, z drugiej, uważam, że najtrudniejszą do uniknięcia pułapką dla kobiety jest owa złudna przewaga, jaką jej pozornie nad sobą przyznajemy. A przytem, dzięki zręczności, z jaką pani de Tourvel umiała się wystrzegać każdej chwili rozmowy sam na sam, położenie moje zaczynało się stawać bardzo niebezpiecznem i trzeba było z niego wyjść za każdą cenę. Przebywając bezustannie w jej towarzystwie, bez możności zaprzątania jej moją miłością, miałem wszelkie powody obawiać się, iż moja przytomność przestanie wreszcie być dla niej źródłem ciągłego niepokoju: sama wiesz jak trudno jest później to odzyskać.
Zresztą, zgadujesz, że nie poddałem się bez jakichś warunków z mojej strony. Byłem nawet o tyle przezorny, że postawiłem jeden, niepodobny do przyjęcia; tak, aby zostać zawsze panem dotrzymania słowa lub wycofania się zeń, jak również, aby dać początek dyskusyi, bądź pisemnej, bądź ustnej, w chwili, gdy moja pani sama najprzychylniej jest dla mnie usposobiona, a zarazem najbardziej musi mnie oszczędzać. Wreszcie, musiałbym być bardzo niezręczny, gdybym nie znalazł sposobu wytargowania jakiejś rekompensaty, w razie gdybym odstąpił od tej pretensyi, mimo jej całej niewykonalności.
Wyłożywszy tedy moje racye w tym przydługim wstępie, przystępuję do skreślenia historycznego przebiegu dwóch ostatnich dni. Jako dokument, załączam list mego ideału i moją odpowiedź. Przyznasz, że co do ścisłości niewielu dziejopisów mogłoby ze mną rywalizować.
Przypominasz sobie wrażenie, jakie wywołał przedwczoraj mój list z Dijon: reszta dnia upłynęła również odpowiednio burzliwie. Piękna skromnisia zjawiła się dopiero do obiadu i oznajmiła, że ma silną migrenę: pozór, którym chciała pokryć widoczne i gwałtowne rozdrażnienie. Stan ten wewnętrzny odbił się również na twarzy; owa słodycz spojrzenia, która, jak pamiętasz, jest dla niej tak znamienną, zmieniła się w wyraz jakiegoś dąsu, co prawda, zdobiącego jej piękność nowym wdziękiem. Przyrzekam sobie, iż w przyszłości będę korzystał z tego odkrycia, i nie omieszkam podręczyć od czasu do czasu moją słodką, aby w niej zbudzić taką przemiłą złośniczkę.
Poobiedzie zapowiadało się niezabawnie; to też, pragnąc go sobie oszczędzić, wymówiłem się pilnymi listami i schroniłem do siebie. Wróciłem do salonu około szóstej; pani de Rosemonde zaproponowała przejażdżkę, co zostało przychylnie przyjęte. Ale, w chwili siadania do powozu, udana chora, w przystępie jakiejś piekielnej złośliwości (być może, aby się zemścić za moje zniknięcie po obiedzie), wymyśliła z kolei nowy napad migreny i zostawiła mnie bez litości na pastwę przejażdżki sam na sam ze starą ciotką. Za powrotem do domu dowiedzieliśmy się, że się położyła.
Nazajutrz przy śniadaniu, już nie ta sama kobieta. Wrodzona słodycz wróciła na jej oblicze i mogłem mniemać, że wszystko już odpuszczone. Ledwie śniadanie dobiegło do końca, luba istota podniosła się od niechcenia i skierowała się w stronę parku; domyślasz się, że pospieszyłem za nią. „Co mogło obudzić tę ochotę do przechadzki, rzekłem, zbliżając się do niej? — Pisałam dużo dziś rano, odparła, i głowę mam nieco zmęczoną. — Nie mnie zapewne przypadło to szczęście, wtrąciłem, abym się stał powodem tego utrudzenia? — Owszem, pisałam do pana, odparła znowu, ale waham się, czy mam panu oddać mój list. Zawiera on pewną prośbę, a zwykłe postępowanie pańskie nie pozwala mi żywić zbytniej wiary w jej powodzenie. — Ach, przysięgam pani, że jeśli tylko zdołam... — Nic łatwiejszego pod słońcem, przerwała, i, jakkolwiek miałabym prawo odwołać się z moją prośbą jedynie do pańskiego sumienia, godzę się przyjąć spełnienie jej jako łaskę...“ Przy tych słowach, podała mi list; biorąc go, ująłem zarazem i rękę. Cofnęła ją, ale bez gniewu i raczej z zakłopotaniem. „Upał jest większy, niż myślałam, rzekła: trzeba wracać.“ To mówiąc, skierowała się ku zamkowi. Czyniłem próżne wysiłki, aby ją nakłonić do dalszej przechadzki, i musiałem sobie przywieść na pamięć, iż możemy być widziani, aby się ograniczyć w perswazyach jedynie do słownej wymowy. Znalazłszy się w zamku, pani de Tourvel udała się do swoich pokoi, ja również schroniłem się do siebie, aby otworzyć list, którego przeczytanie, zarówno jak moją odpowiedź gorąco ci zalecam, zanim pójdziemy dalej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Pierre Ambroise François Choderlos de Laclos.