Niebezpieczne związki/List XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niebezpieczne związki |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Les Liaisons dangereuses |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Prezydentowa de Tourvel do pani de Volanges.
Sądzę, iż rada pani będzie zapoznać się z pewnym rysem charakteru pana de Valmont, rysem, który, o ile mi się zdaje, odbiega ogromnie od wszystkich tych, jakimi go pani odmalowano. Tak przykro jest myśleć niekorzystnie o kimkolwiek, tak boleśnie znajdować jedynie błędy w tych, którzyby mieli wszelkie potrzebne warunki, aby przedstawiać cnotę jej we wszystkich powabach! Wreszcie, pani tak lubi czynić użytek ze swojej pobłażliwości, że jedynie można cię ucieszyć, dostarczając ci motywów odstąpienia od sądu nazbyt może surowego. Zdaje mi się, że pan de Valmont miałby prawo do tej łaski, powiedziałabym niemal tej sprawiedliwości; i oto, na czem to buduję.
Dziś rano wybrał się na jedną z owych przechadzek, które mogły pani nasunąć przypuszczenie, iż p. de Valmont nawiązuje już jakąś intrygę w naszej okolicy, przypuszczenie, którego — przyznaję się do winy — chwyciłam się może z nazbyt wielką żywością. Na szczęście dla niego, a zwłaszcza na szczęście dla nas, ponieważ to nas ocala od niesprawiedliwości, jeden z moich ludzi szedł właśnie w tę samą stronę co on[1]; dzięki temu ciekawość moja, karygodna, ale w tym wypadku zbawienna, została zaspokojona. Człowiek ów przyniósł nam wiadomość, że p. de Valmont, znalazłszy we wsi *** nieszczęśliwą rodzinę, której dobytek właśnie miano zająć, ponieważ nie miała z czego opłacić podatków, nietylko pospieszył z wyrównaniem długu tych biednych ludzi, ale nawet wręczył im ponadto dość znaczną kwotę. Ci biedacy wspominali również o jakimś służącym, który, wedle ich opisu, wydaje się być służącym pana de Valmont, a który zasięgał poprzedniego dnia wiadomości o mieszkańcach wsi, najbardziej potrzebujących pomocy. Jeżeli tak było w istocie, nie jest to nawet jakieś przelotne współczucie wypływające z przypadku; to już określony zamiar czynienia dobrze; dobroczynność uprawiana ze zrozumieniem; najwznioślejsza cnota najpiękniejszych dusz na ziemi. Zresztą, czy to było z rozmysłu czy z przypadku, jest to w każdym razie czyn zacny i chwalebny i samo opowiadanie o nim do łez mnie poruszyło. Dodam więcej, również dla sprawiedliwości, że, kiedy mu wspomniałam o tem zdarzeniu, o którem sam nie rzekł nam ani słowa, zrazu się zapierał a skoro wreszcie się przyznał, uczynił to ze skromnością, zwiększającą jeszcze zasługę tego postępku.
A teraz, powiedz mi, moja czcigodna przyjaciółko: jeżeli p. Valmont jest w istocie zakamieniałym niegodziwcem, a postępuje w ten sposób, to cóż zaprawdę czynić wypadnie ludziom poczciwym? Jakto! więc źli mieliby dzielić z dobrymi święte rozkosze zacnego uczynku? Bóg miałby pozwolić, aby cnotliwa rodzina otrzymywała z ręki nędznika ratunek, i składała zań dzięki Jego boskiej Opatrzności? mógłby sobie podobać w tem, aby słyszeć, jak czyste usta zlewają swoje błogosławieństwa na jakiegoś wyrodka? nie. Wolę raczej przypuścić, że błędy jego, choć zastarzałe, nie są mu wrodzone; nie mogę myśleć, aby ten, który czyni dobrze, miał być nieprzyjacielem cnoty. P. de Valmont jest może tylko jednym przykładem więcej niebezpieczeństwa złych wpływów. Chwytam się tego przypuszczenia, w które radabym uwierzyć.
Mam zaszczyt być etc.
P. S. Pani de Rosemonde i ja, wybieramy się w tej chwili, aby poznać tę zacną, a nieszczęśliwą rodzinę i dołączyć naszą spóźnioną pomoc do ofiary p. de Valmont. Weźmiemy go z sobą. Damy w ten sposób przynajmniej tym dobrym ludziom przyjemność oglądania swego dobroczyńcy; to, zdaje się, jest wszystko, co nam pozostawił do spełnienia.