Niespokojni (Lipski, 1998)/Pewnego razu...
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niespokojni |
Rozdział | Pewnego razu... |
Pochodzenie | Niespokojni |
Wydawca | Oficyna Druków Niskonakładowych Bronisław Sałuda |
Data wyd. | 1998 |
Miejsce wyd. | Olsztyn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Pewnego razu Emil mówił do Ewy, która miała brzydkie nogi w kostce:
— Jaka szkoda, że nie mogę tego wykładu przypisać mojemu Sokratesowi. Błędem jest, że kobiety o brzydkich nogach noszą długie suknie. Przeciwnie, powinny nosić krótsze od innych.
Uzasadnienie:
Można by tu zrobić dygresję do psychologii całości. Nie suma poszczególnych części składa się na całość, lecz całość dominuje nad częściami i rozpada się na nie. A ponieważ twoja całość...
Pewnego razu ona powiedziała do niego:
— Twoje wargi wyglądają jak pół owoce, pół zwierzęta.
Pewnego razu ona mówiła do niego:
— Opowiem ci jak to było. Ciepło, nie za gorąco. On mnie nic nie obchodził, ten Otto. Po prostu nie miałam z kim pojechać kajakiem. Nie gniewasz się, że on cię przy tym zastąpił? Teraz jest wszystko w porządku. To nie jest ważne.
— A dlaczego się wykręcałaś od tego?
— Nie wiem sama. Po prostu to nie było ważne. Więc on się koło mnie położył i leżał. Zresztą, nie chciałam, może, może, żebyś ty się zajmował brudną robotą. Wstydziłam się. A jego nie. Po prostu on był jak przyrząd. I nic sobie wtedy z niego nie robiłam, ale byłam zadowolona. I on to zrobił bez prezerwatywy, zresztą mam już miesiączkę. Z początku nie mógł tam trafić, bo ja nic nie robiłam, aby mu ułatwić. Leżałam. I to wcale nie bolało. Pieczenie gorącej oliwy, ale nie bardzo. I krew. To wszystko.
Pewnego razu oni, a właściwie on, usuwał jej przed pójściem na plażę zbyteczne włosy na łydkach, mimo że to nie było potrzebne.
Pewnego razu powiedział do niej:
— Istnieje jeszcze rzecz, którą zataiłem przed tobą. Ta rzecz, ta osoba — nie jest z twojego świata (to była częściowo prawda).
Nazywała się Maryla. Kiedy moje mieszkanie stawało się nie do zniesienia i mój Bechstein szczerzył do mnie klawiaturę jak trup, telefonowałem do niej i ona mówiła „przyjdź”, z wyjątkiem jednego razu (to była prawda). Była spokojna, silna, i miała ładne, mocne nogi, blond włosy, niebieskie oczy.
Więc ja telefonowałem do niej, mogła być nawet trzecia nad ranem: — Teraz przyjdę do ciebie. — Więc szedłem przez ciemne ulice, miałem głowę obolałą, miałem głowę pełną ciebie, myślałem, że zwariuję. Gdy tylko otwierała drzwi, wszystko opadało ze mnie. Cały niepokój. Po prostu robiło się we mnie cicho. Na stole leżał podręcznik fizyki — chodziła na uniwersytet — na stoliku nocnym tabliczka czekolady. Często byłem tak zmęczony, że w ubraniu zasypiałem. Rano, gdy budziłem się, nie było jej już. Na stoliku kakao w termosie i kartka: — Jestem tam i tam i o tej godzinie.
— Nie jestem zazdrosna o nią (to była prawda).
— Ona umarła na zapalenie płuc.
Pewnego razu ona powiedziała:
— Są słowa piosenki: „Jesienią miłość więdnie jak kwiat...”. To jest fałsz. Wiosną więdną stare miłości. (Była wiosna).
Pewnego razu przyszła do niego i on leżał nie bardzo chory w łóżku, miał lekką grypę, pachniał bardzo sobą i potem, był nieogolony (ciemne smugi), miał tłustą skórę.
Wtedy Ewa pierwszy raz chciała czegoś wyraźnie od niego i wśliznęła się do łóżka, nie pytając o jego zgodę; zgwałciła go po prostu.
Pewnego razu on pisał (ona leżała na piasku i opalała się): „Wodotryski tańczą w słońcu. Jestem zawieszony w świecie jak meduza w wodzie. Poruszam się leniwie i sennie, życie oddycha we mnie, zamykając mi oczy”.
Pewnego razu powiedział do niej:
— Kocham cię również dlatego, że jesteś w dziedzinie erotycznej — kimś.
Pewnego razu oglądała spermę na swoim brzuchu. Oglądała ją dokładnie. Potem powiedziała:
— Pokaż mi go.
Usiłował nie wziąć tego na serio.
— Musisz mi go pokazać.
Czuł się strasznie głupio, gdy ona uklękła między jego nogami i patrzyła tak, jak się ogląda preparat anatomiczny. Potem uniosła i oglądała jądra. Zamknął oczy ze wstydu.
— Komiczne — dodała — jak on się robi większy...
Pewnego razu ona telefonowała od niego do Stanisława, chirurga (Es).
On leżał w pokoju obok, tak że nie słyszał, co mówiła, za to słyszał, jak mówiła. To był ten sam głos, który słyszał przez telefon, gdy go prosiła kiedyś o przesunięcie tego spotkania. Tego spotkania, po którym nie mogła już od niego odejść.
Ta rozmowa. Ona mówiła wesoło, załamując głos, kokieteryjnie mizdrząc się, z jej dziwną, prostą kokieterią, która nie była uciekaniem, poufałość, tak, zwykła poufałość, mogło tak wyglądać, głęboka poufałość (czy sięgająca do samej pochwy?), to by jeszcze nic nie było, ale tam jest coś więcej, wysiłek straszny, aby to nazwać, nie potrzeba, już wiedział.
Gdy wróciła, zobaczyła go strasznie zmienionego, z kropelkami potu na górnej wardze.
— Co się stało?
On nie miał siły odpowiedzieć. Dopiero chwilę potem:
— Słyszałem ton twego głosu.
Wtedy ona spoważniała:
— Ach, tak.
Pewnego razu przyniósł jej pocztówkę z widokiem gór (ogromny szczyt z kokieteryjną chmurką na czole). Pocztówka ta była z miejscowości, gdzie mieszkała Ela. Niewyrobiony, uczniowski charakter pisma:
„Ja ciągle czekam.”
Milczenie.
— O nikogo nie byłam zazdrosna, ale o nią jestem.
— To jest pocztówka z innej planety.
Pewnego razu powiedziała do niego:
— Jeszcze by tego brakowało, abyśmy się rozumieli.
Pewnego razu Ewa budzi Emila: Jest pół do ósmej rano. Mówi:
— Ala zgodziła się iść na plażę. Nareszcie będę wiedziała, jak jest zbudowana — i odchodzi.
Emil nie zapytał, Ewa nie powiedziała mu nic o wyniku oględzin.
Nie mówili o tym więcej.