Niespokojni (Lipski, 1998)/Tam gdzie jest lawa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niespokojni |
Rozdział | Tam gdzie jest lawa |
Pochodzenie | Niespokojni |
Wydawca | Oficyna Druków Niskonakładowych Bronisław Sałuda |
Data wyd. | 1998 |
Miejsce wyd. | Olsztyn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Ewa nie miała trzech duchowych ojców ani biblioteki. Ale było w niej co innego: przepaść, która wciągała jak odkurzacz elektryczny, jak bagno.
Wessała Emila kompletnie i bez żadnego trudu. Nie zależało jej na tym, a jednak nie istniał już poza nią.
Nie znaczy to, by nie posiadał poglądów na swój prywatny użytek. Zawsze obecna w nim postać, stojąca na drugim planie, notowała wszystko z nieruchomą twarzą. Trzeba przyznać, że raz na zawsze nauczył się dużo i dużym kosztem.
Błądził po lekko obłąkanych zaułkach jej mózgu, nie próbując już logicznie przekonywać: był całkowicie w jej skórze.
Wycieczka w cudzy mózg i to w jaki. Ponury, pełen niespodziewanych blasków. Różne rodzaje ciemności, poprzerzynane błyskawicami.
Okresy, kiedy się leży na samym dnie. Nieważne, na jakim. Zbierają się z czterech stron świata wszystkie parszywe stany i żłobią, żłobią, aż wreszcie jest dno: już wspólne. I wydaje się, że już nigdy nie można się będzie stamtąd wydobyć.
Słowo, powiedziane od niechcenia — i zapala się jaskrawe światło, które jest zbyt jasne, aby płonąć długo.
Poza tym małe labirynty w rodzaju:
— Emil! Słyszysz! Nie wolno ci absolutnie więcej płakać, jak ja się pogniewam.
— A jak ty się nie przeprosisz?
— To trudno. To ci też nie wolno.
— To ja nie mogę.
— Tłumaczyłam ci już sto razy... Musisz być więcej męski, aby mi się podobać. Ja nie chcę, żebyś był. Kropka.
— Kiedy ja się przy tobie rozpływam zaraz. Nie mogę być inny. Przynajmniej teraz nie. Od ósmego roku życia nie płakałem.
— To ja będę udawała, że ty nie płaczesz. Że jesteś taki, jak ja chcę.
— Jeżeli będę mógł, to ja się też będę starał. Ale co to będzie warte, jeżeli ty będziesz wiedziała, że ja udaję?
— To ja będę udawała, że o tym nie wiem. To nieważne, czy ja będę o tym wiedziała, czy nie. Tylko zachowanie...
Jej nozdrza drgały. Milczał.
— Ja tak lubię, gdy tobie zaczynają drżeć usta przed płaczem.
Albo (z oburzeniem):
— Dlaczego mi dałeś iść z tym bubkiem na plażę? Tak się zdenerwowałam i tak mi z nim było nieprzyjemnie.
— A gdyby ci było przyjemnie?
— To bym była zadowolona, że poszłam.
— Przecież sama uparłaś się, że z nim pójdziesz.
— Mimo wszystko nie trzeba mi było pozwolić.
— Mimo wszystko zrobiłabyś tak, jakbyś chciała.
— No, to bym zrobiła. Ale nie trzeba mi było pozwalać.
To były ostatnie próby logicznego przekonywania.
Była szczytem kobiecości, jej szczytem i zarazem otchłanią. Bez dna. W niej (Ewie i otchłani) gotowało się coś albo była zupełna pustka. Jedno i drugie z niesłychaną intensywnością. Jej konstrukcja życia była niezwykła i w porównaniu z nią życie Emila było jak 1 do 4.
Układała swoje istnienie w sposób, w jaki powstają obrazy, powieści, balety, ale zupełnie nieświadomie: wyczucie aż do perwersji stylu życia. Kształtowała swoją przyszłość, która była zwinięta w niej jak sprężyna. I z jej życia zaczynało rozwijać się dzieło sztuki.
Genialność powstaje na przecięciu się warstwy najgłębszej, paleopsychicznej, z doskonałą warstwą uobiektywniającą, wyrażającą; iskra na przecięciu się dwóch drutów. U niej te warstwy biegły równolegle, niezależnie od siebie, i ta druga nie chciała się rozwinąć. Ewa potrafiła być nadzwyczajna tylko w sobie samej. Tym się różni genialność życia od genialności twórczości.
Flaubert powiedział: — L’homme est rien, l’œuvre est tout[1]. Flaubert, człowiek o poronionym istnieniu. Tyle jest marnych żywotów ludzi o wielkim dziele.
I jeszcze jedno. Kobieta ma „pozytywną koncepcję szczęścia” (Montherlant). Dąży do szczęścia i czasem jest szczęśliwa. Jeśli nią nie jest — wie prawie zawsze, co by ją mogło uczynić szczęśliwą. A jakiż człowiek, mający szansę szczęścia, będzie tworzył naukę czy sztukę? Zwłaszcza gdy jest kobietą. Niewielu chyba.
Dla kobiet nie mają istotnego znaczenia wiadomości, które wsiąkły w ich mózg: nie wpływają na treść ich życia, nie ciążą na ważnych decyzjach. W „Życiu Voltaire’a“ Maurois pewna pani mówi: „Czego mu nigdy nie przebaczę, to tego, że umożliwił mi zrozumienie rzeczy, których i tak nigdy nie zrozumiem.”
Istnieje przepaść pomiędzy ich życiem a tym, co wiedzą o życiu. Poznają świat w dużej części poprzez mężczyzn. Dlatego większość kobiet, które mają mało przyjaciół, jest niemożliwie ograniczona. I dlatego dobrze robi mężczyzna, gdy jej przypina odłamki świata do uczuć.
Ewa składała się z ciemnej, wulkanicznej masy, która była siłą witalną, płynnym życiem i wdziękiem, z której tryskały nienazwane idee, bo jej technika uzewnętrzniania się nie mogła dorównać — i nie chciała — anonimowym pomysłom mózgów, zarażonych logicznością.
Zostawało tylko ciało, jako jedyny środek wyrazu.
Była zagrożona snem.
Czy sen jest czymś lekkim, lotnym, czy sen to tylko piana osobowości? Jest i tak, i wręcz odwrotnie: to jest prasposób myślenia, myślenia symbolami, obrazami, aglutynacjami...
Więc była Ewa zagrożona snem jak wszystkie prawie kobiety.
Nie mogą się oderwać od biopodłoża. Miesiączka jest ciągłym memento vivere. Rzadko są uczonymi albo wielkimi artystami. Nie mają zdolności organizacyjnych i dlatego nie potrafią organizować rzezi. Żyją naturalnie i — być może — lepiej od mężczyzn. Gdy tańczą albo są dobrymi aktorkami, to nie muszą wyłazić z własnej skóry: grają i tańczą w życiu. (Dlatego wśród tancerzy jest tak wielu homoseksualistów). Krótko mówiąc, żyją, robiąc niewiele poza tym.
Często używa się wyrażenia „żyje” w innym znaczeniu. Np. On „żyje” z nią. Albo: Ona nie „żyje” ze swoim mężem. I słusznie. Żyć to jest prawie zawsze „żyć”. A dla mężczyzn życie jest sztuką, gdzie większość z nich zaledwie istnieje.
Żyła więc w półśnie. Między jej marzeniami a rzeczywistością nie istniała granica. Napór marzeń groził realności pęknięciem — a wiedziała, że tam dalej jest obłęd — zderzenia ze światem raniły ją.
Dzieci mają jeden świat dla dorosłych, w którym udają, że nie mówią do robaków, udają, że nie boją się muzyki i księżyca, udają, że się boją strasznych bajek i kominiarza, udają, iż wierzą w to, że powinny być umyte, grzeczne, posłuszne... Mali symulanci. I drugi świat dla siebie, realistycznie czarodziejski, najeżony kiełkującymi problemami, pełen zasadzek, widmowy i filozoficzny.
Podobnie kobiety: jeden świat dla mężczyzn, drugi dla siebie. Świat, przeznaczony dla mężczyzn, jest okrutny i „logiczny”, wystawiany na pokaz i na licytację. Ten drugi poznaje tak niewielu mężczyzn; rzadko się bowiem zdarzają kobiety równie inteligentne jak kobiece. Lasciate ogni speranza voi ch’entrate[2].
Szekspir: „Jesteśmy z tej samej materii, co sny.”
W którymkolwiek miejscu psychiki zaczniemy kopać — my, którzy wchodzimy — odkrywać coraz starsze warstwy, wdrażać się coraz głębiej, krętymi drogami, wszystkie zaprowadzą nas tu, gdzie śpi, bulgoce i przelewa się lawa. Niewzruszony świat rzeczywistości traci swój ciężar. Trwa tutaj pramniemanie, że wola i uczucie mogą zmienić bieg zdarzeń, mogą przekształcić substancję materii. Nie istnieją już tutaj przemiany fizykalne ani niemiłosierna obojętność przedmiotów, z której usiłujemy wysnuć Boga, nie istnieją już więcej słowa różne i wrogie: „ja” i „rzeczywistość”. Zostaje tylko: „Ja jestem rzeczywistością.”
Emil:
— Nosisz dzisiaj wstrętne pantofle.
Ewa, patrząc na pantofle, zupełnie serio:
— Zobaczysz, one się jeszcze zrobią ładniejsze.
Nareszcie jesteśmy.