[104]NOC MAJOWA.
(Z MUSSETA.)
Muza.
Poeto! weź twą lutnię i chodź tu z uściskiem!
Dzisiaj pierwsza noc wiosny; więc i bez liljowy
Rozkwitnie u twych okien, i wiatr południowy
Zakipi śród lazuru, a przed jutrzni błyskiem
Słowik uwije gniazdko nad wodnem urwiskiem.
Poeto! weź twą lutnię i chodź tu z uściskiem!
[105]Poeta.
Jakże ciemno śród polany!
Sądziłem, że mgłą obwiany
Cień jakiś pływał nad lasem;
Z zielonej on wybiegł łączki,
Stopami ściął kwiatów pączki,
I oto — senne widziadło
Znikło już, we mgle przepadło.
Muza.
Poeto! weź twą lutnię! Nocą nad łąkami
Zefir, w wonnej obsłonie pieści się i bawi.
Róża — niewinna jeszcze — zwartemi listkami
Szmaragdowego szersznia na łonie swem dławi.
Słuchaj, ucichło wszystko! wspomnij na kochankę...
Dziś w wieczór, pod lipami, tę ciemną altankę
Promień słońca pożegna czulej niźli wczora;
Dziś w wieczór maj się zacznie, świat z odmytą pleśnią
Napełni się miłością, zapachem i pieśnią,
Jak nowo zaślubionych weselna komora.
Poeta.
Czegóż bije serce biedne,
Zkąd to uczucie bezwiedne
Ducha mojego przenika?
[106]
Z za drzwi zda się słyszę hasło,
I choć lampy światło zgasło,
Olśniewam od jej promyka?
Wołam, kto tam? — lecz nikogo
Nie ma, pod strzechą ubogą
Sieroty i samotnika.
Muza.
Poeto, weź twą lutnię, dziś wino młodości
W żyłach wrzącej przyrody ferment swój odbywa;
Pierś moja kołysana pragnieniem miłości
Drży gwałtownie i usta szkarłatem okrywa!
O leniwy dzieciaku, patrz, jakem urocza,
Przypomnij sobie słodkie dawnych pieszczot zdroje,
Kiedyś bladł za dotknięciem pasm mego warkocza,
I z załzawionem okiem biegł w objęcia moje!
Ach, jam cię pocieszała w ciężkich prób kolei,
W miłości twojej ziemskiej katuszach daremnych,
Dziś, ty mi daj odetchnąć choć chwilką nadziei,
I pomodlić się z sobą śród tych smugów ciemnych.
Poeta.
To ty, muzo jasnowłosa
Wołasz na mnie z za drzew wianka?
Ty kwiat życia, wiosny rosa,
Wierna poetów kochanka!
[107]
Witaj, witaj w nocnej dobie,
Pani moja, siostro ducha,
Czuję, jak w uczucia grobie,
Życie budzi się przy tobie
I twych rad przez chwilę słucha!
Muza.
Poeto, weź twą lutnię! ja to, twa jedyna —
Widząc cię dziś milczącym, smutnym i sierotą!
Przychodzę jak do gniazda własnego ptaszyna,
Płakać z tobą i twoją karmić się tęsknotą!
Chodź mój cierpiący druhu, — jeśli nudy brzemię
Tłoczy cię, jeśli miłość nowa cię zaścigła,
Jeśli pragnienie szczęścia trapiące tę ziemię,
I woń raju — nad tobą rozwarły swe skrzydła;
Chodź, zanucimy razem śród świata przestrzeni
Dzieje twych smutnych myśli, twych serca płomieni;
Lub polecim marzący — kędy droga mleczna
Bożych i ludzkich cudów świeci majestatem.
Oto zielony Eryn, Italja słoneczna,
Grecja, opięta mirtu i wawrzynu kwiatem,
Argos i Ptelion — sława wielkiego narodu
Messa — ojczyzna pieśni, słowików i miodu,
Czoło wyniosłe, mszyste i zmienne Pelionu,
Powiedz, jakie sny złote śpiew nasz ma kołysać?
I zkąd gorycze życia pójdzie on wysysać?
[108]
Mamyż opiewać z tobą wdzięk oczu powabnych?
Kąpać w ciepłych krwi strugach stalowych rycerzy?
Zawieszać czułych gachów a drabin jedwabnych?
I pędzić na bachmacie śród konnych szermierzy?
Mamyż kwilić, o lubej z kastelu dziewoi,
W chwili, gdy obok matki w kościele uklękła;
Ferwor modlitwy wielki, lecz ot, u podwoi
Kruchty, czy refektarza ostroga zabrzękła:
Usta jej się zawarły, serce od pacierza
Pobiegło się przytulić do stali pancerza.
Powiemyż bohaterom średniowiecznych czasów,
By wszedłszy uzbrojeni na baszt starych blanki,
Zanucili romanse dawne i sielanki,
Jakie im minstrel śpiewał śród krwawych zapasów?
Rzekniemyż z pod Waterlo smutnemu mężowi:
Niechaj swój żywot groźny nam dzisiaj opowié,
Niech się przyzna otwarcie ile dusz zmiótł z ziemi,
Wprzód nim zleciał do niego poseł wiecznej nocy,
Nim weń skrzydłami śmierci ubódł z całej mocy,
I przykrył pierś żelazną rękami martwemi?
Utkwimyż na haniebnym, wiecznej wzgardy słupie,
Siedem kroć zaprzedane imię pamfleciarza,
Który głodem szarpany w swej zatęchłej ciupie,
Idzie z zgrzytem Zoila, z zuchwalstwem nędzarza
Bezcześcić nieśmiertelność na gieniusza skroni,
I śród tchnień jadowitych, pozbawiony woni
[109]
Wawrzyn sławy, paszczęką swoją szarpać brudną!
Weź twą lutnię, weź proszę! mnie już milczeć trudno,
Powiew wiosny rwie skrzydło do lotu i życia.
Daj łzę jedną! Bóg woła z chmurnego ukrycia!
Poeta.
Jeślić dość, aniele złoty,
Przyjaznego pocałunku,
I łez rzewnych: bez rachunku
Dam je, — niech moje pieszczoty
Wspominają ci w niebiosach
O znikłej miłości losach.
Dziś — porwanej lutni grajek
Nie wygłaszam wieszczych pieśni,
Gdy ideał już się nie śni,
Niemy, słucham serca bajek.
Muza.
Ach! nie sądź o poeto, że jak wiatr jesieni
Aż do dni adwentowych mdłemi łzami płacze,
I ja tak kwilę tylko, że śród nocnych cieni
Po drodze zgarniam same całusy żebracze;
O nie, ja sennych budzę z ducha ospałości,
I dźwiękiem ludzkich żalów, krzepię hart ludzkości.
Jakkolwiek o młodzieńcze, ciężko ci zadana
Z woli niebios, ta życia sącząca się rana,
[110]
Jest ona razem boskiem mąk błogosławieństwem;
Wielkość ziemską, człek wielkiem zdobywa męczeństwem,
Najpiękniejszą tu pieśnią, pieśń najrozpaczliwsza!
I im więcej w niej bólów, tem głębsza i żywsza!
Gdy pelikan zmęczony podróżą daleką,
Wraca w swoje sitowia o wieczornym chłodzie,
Dzieci jego zgłodniałe, wianeczkiem po wodzie
Zwolna śród trzcin nadbrzeżnych ku ojcu się wleką;
On ujrzawszy swój drobiazg, włazi na raf szczyty,
Pod zwisłe skrzydła tuli drużynę zgłodniałą,
I patrzy błędnem okiem w nadmorskie błękity.
Pierś się jego rozdarta broczy krwią zczerniałą,
Którą on, po czczych łowach, na lądzie i morzu,
Musi karmić pisklęta w rodzicielskiem łożu.
Ale oto, niestety, w czas właśnie karmienia,
Kiedy nie mogąc przenieść bolu i zmęczenia.
Radby porwać tę życia męczeńskiego matnię,
Oddaje on pisklętom kroplę krwi ostatnię,
Potem zrywa się nagle, skrzydła swe roztwiera,
W powietrzu raz powtórny pierś wątłą rozdziera,
I tak tęskny śpiew nuci śród nocnego mroku,
Że słysząc go, ptak morski w chmury się unosi,
A zbłąkany wędrowiec, z przerażeniem w oku,
Patrzy w widmo — i Boga o ratunek prosi!
Poeto, wielkich wieszczów żywot jest podobny.
Pozostawiając radość na pastwę dla gminu,
[111]
Oni w dni uczt wiosennych do róż i wawrzynu,
Jak pelikan, kir śmierci mieszają żałobny,
Kiedy pieśń ich prorocza na ludzkość się żali,
Opiewa boje życia, postępu mozoły:
Nie jest to śpiew miłości pusty i wesoły;
Ich hymn wzniosły — jak szabla z damasceńskiej stali —
Wykreśla po nad skronią koła promieniste,
I sączy z niej zarazem krople krwi rzęsiste!...
Poeta.
O Muzo! twoje namowy,
Pełne zapału i blasku,
Daremne są — człek na piasku
Nie pisze w porze grudniowéj.
Był czas, gdy młodości wrzątek,
Z tchnień majowych czerpiąc wątek,
Tworzył pieśni bez nakazu;
Lecz przebyte życia męki,
Wziętą dziś lutnię do ręki,
Roztrzaskałyby od razu!...
Edward Chłopicki.
|