Nowe monologi/Pan obrońca ma głos

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Wilhelm Rappaport
Tytuł Pan obrońca ma głos
Pochodzenie Nowe monologi
Wydawca Wydawnictwo „Odrodzenie”
Data wyd. 1946
Druk Księgarnia i Drukarnia Katolicka
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PAN OBROŃCA MA GŁOS.


(Na scenie, na wprost widza, ustawiony stół, przykryty zielonym suknem. Na stole dwie świece ustawione jak do przysięgi. Za stołem fotel dla przewodniczącego i dwa fotele po bokach dla wotantów. Po podniesieniu kurtyny stoi przed stołem, bokiem do widza, mężczyzna około 50-letni, zupełnie łysy, o typie semickim. Mówi z patosem, broniąc oskarżonego przed trybunałem karnym. Dykcja zdradza jego pochodzenie — mówi jednak poprawnie po polsku.


Prześwietny Trybunale! Oskarżony nie przyznaje się do winy. On się nawet przyznać nie może do winy, bo po pierwsze nie jest on nic winien, a po drugie jest on moim klientem. Pytam prześwietnego Trybunału, co zrobił oskarżony? Co on takiego zrobił, że aż został oskarżony o skrytobójcze morderstwo, podpalenie i kradzież? (triumfująco) Ha! Świetny Trybunał milczy, bo świetny Trybunał sam czuje, sam to wie, sam jest pewny i przekonany, że oskarżony jest niewinny, jak nowonarodzone dziecko, albo jak dziewica w łonie swojej matki przy piersi. (pouczająco) Tak nie można, świetny Trybunale! Nie można rzucać podejrzeń na człowieka nieposzlakowanego tylko dla tego, że pan prokurator uwziął się na niego. Niech pan prokurator wlezie raz w skórę oskarżonego, a ręczę, że mu się odechce oskarżać takich ludzi, jak mój klient. Akt oskarżenia głównie bije na to, że mój klient zamordował śp. nieboszczyka dla tak marnej kwoty, jak 35 groszy, które przy nim znalazł. (pytająco) To mój klient jest może winien, że nieboszczyk nie miał więcej przy sobie, bo był urzędnikiem państwowym? To może mój klient ma odpowiadać za to, że spotkał denata na piętnaście dni przed pierwszym? Proszę mi pokazać jednego urzędnika państwowego, któryby na piętnaście dni przed pierwszym miał przy sobie więcej jak 35 groszy! Zresztą mój klient jest człowiekiem oszczędnym i praktycznym. Wie bowiem, że: tu 35 groszy, tam 35 groszy — i jakiś kapitalik wreszcie się zbierze. Sami nawołujemy po gazetach do oszczędności, skromności i do poprzestawania na małym — a tu raptem chce się skazać człowieka, który zadawala się marnymi 35 groszami. Tak nie można, prześwietny Trybunale, bo zrazimy sobie wreszcie wszystkich ludzi myślących patriotycznie. Teraz drugi zarzut: podpalenie! (śmieje się sztucznie) To ma być podpalenie? Jeśli oskarżony rzucił płonącą zapałkę między papiery i wióry, to tego jeszcze nie można nazwać podpaleniem! Zarzut, jakoby się poprzednio ubezpieczył na dość wysoką sumę od ognia i z chęci zysku sam swój dom podpalił, jest conajmniej niesłuszny. Czy oskarżony mógł przypuścić, że z jednej (gest) maleńkiej zapałki spali się (gest) taki wielki dom?... Prawda jest, że kiedy jeden ze świadków opowiadał memu klientowi na kilkanaście dni przed pożarem, że śniło mu się, iż u niego się paliło, mój klient miał odpowiedzieć, że palić się dopiero będzie za tydzień. Równo też do tygodnia pożar wybuchnął — ale czy to jeszcze dowód? Mój klient sądził, że za tydzień będzie się paliło i traf zdarzył, że jego słowa się sprawdziły. Świetny Trybunale! Jeśli się ktoś ubezpiecza od ognia na kilka tysięcy dolarów, to nie po to, aby się w ogóle nie miało palić. Prędzej czy później taki dom spalić się musi, bo to jest jego przeznaczenie.
A teraz co do zarzutu kradzieży. Pozwoli świetny Trybunał, że się na głos roześmieję. (parska sztucznym, udanym śmiechem) Kradzież! (śmiech) Nie, ja skonam ze śmiechu! Proszę świetnego Trybunału! Ja znam osobiście złodziei, wobec których mój klient, może być uważany za tak uczciwego człowieka, jak sam pan prokurator. Ja znam takich złodziei, że jak się popatrzą na czyjś zegarek, to zaraz na zegarku brakuje kilka minut do każdej godziny. To są złodzieje — a nie mój klient! Panna Leokadia Flircińska, koronny świadek w oskarżeniu mego klienta o kradzież, jest dziewicą w niebezpiecznym wieku i nie może być traktowana na serio! (z ożywieniem) Jak to, prześwietny Trybunale? Świadek, panna Leokadia zeznaje, że jechała z moim klientem całą noc w przedziale pociągu osobowego III klasy i że torebkę z pieniądzmi miała ukrytą za gorsem koszuli. Twierdzi, że wprawdzie czuła, jak oskarżony coś manipulował koło torebki, ale nie czuła, kiedy ta torebka znikła z za gorsu. To jest absurd, prześwietny Trybunale! Proszę zapytać którejkolwiek kobiety, która ma koszulę (poprawia się) pardon! chciałem powiedzieć gors, a raczej torebkę z pieniędzmi za gorsem koszuli, czy nie odczuje tego, że jakaś ręka się tam błąka. Pytam się prześwietnego Trybunału: (retorycznie) po co się błąka ręka mężczyzny za gorsem koszuli u kobiety?... Czy szuka się tam czegoś innego, jak uczucia?... Czy pan przewodniczący szukał kiedyś za gorsem kobiety za torebką z pieniędzmi? Nigdy i jeszcze raz nigdy! Sama panna Leokadia Flircińska zeznała wreszcie, że myślała, iż mój klient błąka się ze swoją ręką w poważnych zamiarach, a nie w celu kradzieży. Kto zna mego klienta, kto zna jego uczuciowość na wdzięki kobiece, jak ja — ten nigdy go nie posądzi, że nie miał poważnych zamiarów, za gorsem panny Leokadii. „Miej serce i patrzaj w serce“ — powiada poeta. — „sięgaj, gdzie wzrok nie sięga“. I cóż innego zrobił mój klient? Zastosował się do rad Mickiewicza, który był najbardziej uczuciowym poetą Polski, ale nigdy nie ukradł torebki z za gorsu żadnej kobiety.
Z tych powodów proszę o uwolnienie mego klienta. Jeśli panowie nie chcecie tego zrobić dla jego żony i dzieci, to zróbcie to (kokieteryjnie) dla mnie. Co? Pan przewodniczący twierdzi, że oskarżony nie ma ani żony, ani dzieci?... Ma jednak narzeczoną, z którą może mieć dzieci. Dla tych więc przyszłych dzieci (wyciąga chustkę i ociera łzy, z udanym wzruszeniem) Dla tych przyszłych, maleńkich dzieci, co kwilą w łonie przyszłej matki, proszę o łaskę dla przyszłego ojca. (płacząco) Dziatki moje, biedne dziatki! Mój klient jest niewinny! (płacze) Niewinny! Darujcie panowie że nie mogę opanować wzruszenia, które mnie napadło. Oskarżony jest nadto dziedzicznie obciążony, gdyż jego ojciec był wybitnym politykiem i trzykrotnie żonaty. Człowiek, który się raz żeni jest idiotą a cóż dopiero taki, który trzy razy się żeni. (płacze) Ja także jestem żonaty; panowie sędziowie także jesteście żonaci, więc w imię solidarności, proszę o uwolnienie naszego dziecka... (poprawia się) to jest mojego klienta...

Oskarżony nie znał nigdy swojej matki, bo go odumarła, kiedy jeszcze nie był na świecie, więc ciotka z litości go na świat wydała. (z patosem) O ciotko! Dlaczego to uczyniłaś? Czy przypuszczałaś kiedyś, że syn twój bez ojca i matki stanie dziś przed sądem, oskarżony o zbrodnie, których nigdy nie popełnił? (z mocą) Nie, prześwietny Trybunale! Zasądzenie mego klienta będzie „justitzmordem“, który echem się odbije w całym cywilizowanym świecie i w Warszawie! (prosząco) Zróbcie to panowie dla mnie! (kokieteryjnie) Dla mnie, świetny Trybunale i dla moich siwych włosów. (połapuje się, że jest zupełnie łysy — wyciąga szybko siwą perukę z kieszeni i nakłada na głowę) Dla moich siwych włosów, które zjadłem w obronie uciśnionej niewinności i prawa. (ukłon) Skończyłem!

KURTYNA.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Wilhelm Rappaport.