[281]
Nowela IV
(Poranek Wariatowej)
Poszła za nim w obłęd. A on ją tak objął,
Jak klosz mlecznego światła obejmuje motyla
Nocy. Ludzie więc z zewnątrz widzieli
Jej cień zaledwie — plamę mglistą i ruchliwą,
Która krąży łagodnie po mlecznej powierzchni
Jak sen na pościeli.
Tylko tam — wewnątrz — była wyrazista:
Jeszcze bardziej twarda we włosach,
Jeszcze bardziej muślinowa w powiekach —
Ona
Najświętsza Maria Panna Obłędu,
Cesarzowa Winy i Roślin.
Przez ulicę idzie się na wskos:
Sklepik otoczony rycerstwem w pióropuszach piwa,
Więc ona o piwo prosi.
Przez ulicę idzie się na wspak:
Piekarz i Rzeźnik owinięci girlandami kolejek,
Więc ona o dopuszczenie prosi.
Przez ulicę idzie się wzwyż:
[282]
U szczytu jest kiosk, gazety, sport, zbrodnia i filharmonie,
Więc ona o wszystko prosi.
A potem to ujmuje
W dwie geograficzne siatki —
I dźwiga:
Ocean piwa,
Glob chleba,
Glob mięsa,
Wielkie góry gazet,
Płonącą żagiew strachu.
Jakże ją objuczył ten obłęd — ten czekający
W mężczyźnie z trzeciego piętra krępy strażnik grobu.
Jakże ją wsysa
Walerianą pachnąca sień.
Jakże zapraszająco wypełzają z mroku blade ramiona
Pokryte włosem i kropelkami potu.
Zrzuciła płaszcz,
Rozsypała gazety,
Spoczęła w obłędzie jak w stogu zmoczonego deszczem siana —
I jest szczęśliwa.
A sąsiad z dołu przetapia łyżki w dzwon;
A sąsiad z boku próbuje brzytwy na zagiętym palcu;
A sąsiad z góry wbija w podeszwy stóp
Ćwieki.