[283]
Osa
(albo Przygasanie wzroku)
Poczyniła mi splendor osa. Przyszła wraz z otwarciem
Wystawy Ubóstwa, którą przedsięwziąłem
Na znak jesieni moich biednych oczu. Czas bowiem najwyższy
Kupić okulary — tak myślałem — ale
Osa to uczciła w sposób okazały: astrą
Żółtą odwłoku, który dyszał swobodnie na wietrze.
Krępacja niewymowna. Cóż podać? Miód czy piwo? Osa —
Jak wiadomo Leśnym i Bagiennym — pija
Z wysokich wazonów, gdzie się pieśń zapleśni
Albo wirydarz gotycki w tulejkę zawinie.
Robiła więc fochy, osa — osowiała.
Ja też — jak gdyby nigdy nic — chodzę z koktajlami,
Tu poczęstuję cień aksamitny, tam — szkatułkę pełną białej soli,
Wiodę dyskurs z czerwieńcem, a potem
Do klawesynu siadam.
I patrzcie:
Osa opowiada o pewnym osiedleńcu
Na osypiskach osnutych przez osty, ostatnio
Osamotnionym z powodu gacha żony.
Nie wytrzymałem, tłukąc trzy nasturcje, które osa lubi
Traktować jako trunków wazony:
— Cóż to za osioł?
[284]
Osa ofuknęła — ni stąd, ni zowąd — osiwiałego lokaja:
„Osobliwe to, zaiste, aby byle fagas
Nosił na nosie jako cwikier skrzydła ważki,
A nie znał jej szwagra, zaś mego małżonka:
Trzmiela”.
Zdarłem fagasowi okulary z nosa. Zbłękitniały mu białka.