[20]VII. Zarzuty językom sztucznym wogóle, a językowi Esperanto w szczególności.
Językowi Esperanto robią zarzut monotonii akcentu, mianowicie, że jego wyrazy akcentuje się na zgłosce przedostatniej. Jest to zarzut niesłuszny. W językach „sztucznych” nie zużytkowuje się odcieni wymawianiowych do celów morfologicznych i znaczeniowych; a przecież do odcieni wymawianiowych należy także rozróżnianie głosek i zgłosek akcentowanych i nieakcentowanych. Wprowadzenie takiej ruchomości akcentu, jaką np. spotykamy w języku rosyjskim, serbskim, słoweńskim, niemieckim i t. p., byłoby wielkiem utrudnieniem, sprzecznem z głównemi zasadami układu języków „sztucznych”. W językach „sztucznych” akcent może grać tylko rolę nieuniknionego zła (malum necessarium) wymawianiowego, a służyć jedynie do odróżniania w zdaniu jednych wyrazów od drugich. Musi więc on zatem nosić podobny charakter, jak w języku polskim, czeskim, francuskim, jak w językach fińskich, urało-ałtajskich (tiurkskich) i t. d. Wybranie zgłoski przedostatniej wyrazu dla uwydatniania jej zapomocą wzmocnienia głosu objaśnia się polskiem pochodzeniem twórcy Esperanta.
Pochodzenie polskie doktora Zamenhofa objaśnia nam także niektóre inne właściwości jego języka: skojarzenie wyobrażenia liter c, z, k, j z wyobrażeniami odpowiadających im głosek; wyraz Mošto (Moszto), znaczący „wasza miłość”, „wasza wielmożność” i t. p., a będący przeróbką Mości i t. d. Analizując język Esperanto, możnaby w nim znaleźć nierównie więcej śladów niezaprzeczonego wpływu języka polskiego.
Zarzucają też językowi Esperanto, że jest on językiem „mięszanym”, nie jednolitym. Ciekawem jednak bardzo, gdzie między językami „naturalnymi” są owe języki jednolite, nie mięszane. Jeżeli zaś każdy język, czy to plemienny i narodowy, czy też indywidualny, jest z konieczności mięszanym, bo powstałym jako wypadkowa wpływów najróżnorodniejszych, więc tem bardziej mięszanym musi być i powinien być wszelki język „sztuczny”.
Jeżeli jedni widzą w Esperancie brak jednolitości i mięszaninę różnojęzykową, to znowu drugim niepodoba się to, że język ten jest niedostatecznie międzynarodowym, a więc poniekąd niedostatecznie mięszanym. Ma on grzeszyć przeciwko zasadzie międzynarodowości (maximum de l'internationalité), której jakoby powinny czynić zadość wszelkie języki sztuczne. Na to można zauważyć, że w owej międzynarodowości, w owej aposterioryczności, w owej kompilacyi, w owem wybieraniu elementów wspólnych rozmaitym językom powinna być zachowana pewna miara.
[21] Otóż np. w języku Esperanto strona znaczeniowa, strona semazyologiczna jest ułożona a posteriori także co do składu fonetycznego elementów prostych, czyli pierwiastków (rdzeni), zwłaszcza przy wyrazach istotnie międzynarodowych: np. teatr-, telegraf-, vers- (wiersz), kas- (kasa), krim- (przestępstwo, zbrodnia), objekt- (przedmiot), person- (osoba), ornam- (ozdabiać i t. p.
Strona morfologiczna tego języka w zasadzie swej jest także aposterioryczna, ale skład fonetyczny elementów formalnych stworzony został po większej części a priori. I to jest właśnie zaleta, przynajmniej według mego zdania. Tutaj właśnie powinny mieć pierwszeństwo symbole dowolne, w rodzaju np. -o (rzeczownikowość), -a (przymiotnikowość), -e (przysłówkowość), -i (bezokoliczność czasownikowa), -u (wola, chcenie czasownikowe), -us (warunkowość, przypuszczalność), -et- (zmniejszenie, zdrobniałość) i t. p. Inaczej trzebaby na chybił trafił naśladować przypadkowość historyczną tego lub owego języka. Tak np. symbol dowolny bezokolicznika -i, ma wyższość nad romańskiemi -ar, -er, -ir, nad germańskiem -en, nad słowiańskiem -ti, -t i t. p. Naśladowanie zaś obfitości języka starogreckiego i wprowadzanie do języka sztucznego kilku bezokoliczników (teraźniejszości, przeszłości, przyszłości) jest w języku „sztucznym” błędem nie do darowania.
Następnie słyszymy słuszne poniekąd skargi na trudność oddawania frazeologii rozmaitych języków. Istotnie przysłowia, soczyste przenośnie czysto narodowe (np. patrzyć przez palce, przysiedzieć fałdów, na złodzieju czapka gore i t. p.) nikną, a przynajmniej blednieją przy przenoszeniu ich do języka sztucznego międzynarodowego. Ale ja w tem nie widzę wielkiego nieszczęścia, zwłaszcza jeżeli zważymy, iż zadaniem takiego języka jest trzeźwe i proste oddawanie zwykłych myśli przy porozumiewaniu się ludzi różnojęzykowych. Przecież i bez języków „sztucznych” trudno jest przekładać idyotyzmy jednego języka „naturalnego” na inne języki „naturalne”.
A oto jeszcze zarzut. Wszelki język „sztuczny” jest przecież „językiem wymyślonym”, jest „fikcyą”. Istotnie tak. Ależ przecie, patrząc i mówiąc objektywnie, musimy się zgodzić, że Esperanto i inne języki „sztuczne” są taką samą „fikcyą”, jak wszelkie pozostałe języki, języki „naturalne”. Przecież wszystkie one mogą żyć tylko w indywidualnych głowach, jako grupy wyobrażeń językowych, złączone w jedną całość wspólnem, stale im towarzyszącem wyobrażeniem jednolitości plemienno-językowej lub też narodowo-językowej. A przecież zupełnie to samo stosuje się także do wszelkich języków „sztucznych”.
Nareszcie słyszymy zarzut, że Esperanto nie jest językiem, ale [22]jest „żargonem”. No, ależ na dobrą sprawę wszystkie języki można nazwać „żargonami”. Zależy to jedynie od tego, pod jakim kątem na nie spojrzymy. Ta kapryśna terminologia zależną jest od gustu, od impresyi, od sympatyi i antypatyi. Dla „istinno-russkawo” człowieka „żargonem” jest język małoruski czyli ukraiński, a może nawet i polski. Co więcej, przecież tak zwany „żargon żydowski” jest dla każdego lingwisty, oraz dla każdego człowieka nieuprzedzonego, objektywnie patrzącego, takim samym językiem myśli, uczuć, chceń i pożądań, jak i wszelki inny język.
Ja ze swej strony miałbym językowi Esperanto to i owo do zarzucenia. Przedewszystkiem zaś formułuję zarzut „nietrzeźwości”, będącej skutkiem wpływu nietrzeźwych języków aryoeuropejskich. Nietrzeźwość widzę np. w tworzeniu imion żeńskich od imion męskich (bov-o wół, bov-in-o krowa; patr-o ojciec, patr-in-o matka, i t. p.) — w używaniu przedstawek (przedrostków) czyli prefiksów obok przystawek czyli przyrostków (sufiksów) w tych samych kategoryach formalnych (np. w czasownikach prefiks ek- dla oznaczenia czynności momentalnej, a sufiks -ad- dla oznaczenia czynności trwałej: mi ek-salt-is de supriz-o „podskoczyłem ze zdziwienia”, ale mi salt-ad-is la tut-a-n tag-o-n „skakałem cały dzień”) i t. p.
Płonne są też obawy rozmaitych sceptyków, wypowiadane z powodu Esperanta.
Oto niektóre połączenia wymawianiowe mają być tego rodzaju, że z czasem koniecznie się zmienią. Tak np. połączenie dwuzgłoskowe kiam ma się, pod działaniem zwykłych „praw głosowych”, przerodzić z czasem w jednozgłoskowe čam (czam). Ależ owe „prawa głosowe” nie są znowu tak bezwyjątkowe nawet w językach „naturalnych”; a prócz tego trzeba pamiętać, że taki język „sztuczny” nie oddaje się na pastwę „sił żywiołowych”, boć musi pozostawać pod ciągłą kontrolą świadomości, właśnie jako język „sztuczny”, t. j. jako świadomie utworzony, świadomie przekazywany, świadomie przyswajany i świadomie odtwarzany. Przecież to samo ma miejsce w świadomie przekazywanych i odtwarzanych językach starodawnych w rodzaju łaciny, greckiego, hebrajskiego, sanskrytu... Pewne różnice wymowy, bądź to plemiennej i narodowej, bądź też tylko indywidualnej, są nieuniknione, ale w takim języku „sztucznym” dają się one sprowadzić do minimum.
Wobec tego płonną też jest obawa, iż język sztuczny międzynarodowy rozpadnie się na gwary, podobnie jak ongi rozpadła się łacina ludowa. Język pomocniczy międzynarodowy bywa przyswajany nie przez całe narody i plemiona, ale tylko przez pojedyncze osoby z łona całej [23]ludzkości. Przynależność tych osób do różnych plemion i narodów wyciśnie oczywiście piętno na sposobie przyswajania przez nie języka międzynarodowego, ale od tego do rozpadnięcia się na gwary dosyć jeszcze daleko.