O kobiecie (Orzeszkowa, 1888)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł O kobiecie
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1888
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
ELIZA ORZESZKOWA.




O KOBIECIE.




O KOBIECIE POLSKIÉJ.

O KOBIECIE INDYJSKIÉJ.

LISTY O KOBIETACH.



Warszawa.

WŁASNOŚĆ, NAKŁAD I DRUK S. LEWENTALA
Nowy-Świat Nr. 41.


1888.


Дозволено Цензурою.
Варшава, 5 Іюля 1888 г.




O KOBIECIE POLSKIÉJ.
Studyum pisane dla angielskiéj zbiorowéj książki Stantona:
„O kobietach w Europie.“

I.

Pomiędzy historycznym rozwojem kobiety polskiéj a losami kobiet zachodu istniały liczne podobieństwa i ważne różnice. Podobieństwa wyniknęły ze wspólności źródeł, z których Polska wraz z zachodnią Europą cywilizacyą swą czerpała, a któremi były: katolicyzm i łaciństwo. Katolicyzm wniósł do Polski, zarówno jak do Niemiec, Francyi, Anglii, Włoch etc., mistyczne z jednéj strony a z drugiéj wzgardliwe zapatrywanie się na istotę i przeznaczenie kobiety; łaciństwo, przenikając prawodawstwo i obyczaje, nadało rodzinie ustrój patryarchalno-despotyczny, w którego obrębie kobieta szczelnie zamkniętą i władzy męzkiéj podległą była. Toż samo co za zachodzie wyprowadzanie pojęć o kobiecie od Ewy, zgubicielki ludzkości, i Maryi, Matki jéj Odkupiciela, sprowadziło toż samo przypisywanie jéj nadludzkiéj złości i świętości. Z pojęć tych, połączonych z prawodawczemi ustawami, wyniknęła nicość jéj, tak wobec praw cywilnych i politycznych, jak wobec tych szczytów pracy i dostojności ludzkiéj, jakiemi są: nauka i urzędy państwowe. Ztąd historycznéj społeczności kobiecéj w Polsce nie mogły obcemi pozostać trzy główne typy średniowiecznéj kobiety: ubóstwionéj ascetki i wizyonerki; wyklętéj i prześladowanéj służebnicy czy oblubienicy szatana; w rodzinie i świecie żyjącéj, lecz od ważnych spraw rodziny a dostojeństw świata usuniętéj niewolnicy.
Typy te istniały tu, jak gdzieindziéj, w niezmiernie jednak słabszém niż gdzieindziéj natężeniu cech swoich i niezrównanie mniejszéj ilości. Częściowy odskok ten od wzorów zachodnich przypisać należy, naprzód: innéj nieco sumie i naturze wpływów, przez katolicyzm wywieranych, następnie: właściwej Polsce organizacyi społecznéj i państwowéj.
We względzie wpływów katolicyzmu, religijność Polski aż do wieku XVII była najpowszechniéj wiarą naiwną, dość daleką zarówno od wyszukanych spekulacyi teologiczno-scholastycznych, jak od ekstatycznych fantazyi i rojeń, jak téż od fanatycznych podejrzliwości i gwałtów. Nie chcę powiedziéć przez to, aby cech tych, towarzyszących wszędzie prawie dziejom wszelkich uorganizowanych wyznań, całkiem tu nie było, lecz, że były tu one mniéj potężne i powszechne, niż gdzieindziéj, mniéj téż potężne i powszechne echa w społeczności kobiecéj wywoływać musiały. Najogólniejszych zaś przyczyn słabego tego natężenia i mniejszego wyrafinowania religijności szukać wypada, — jak zresztą i wszędzie, — w etnograficznych cechach narodu i etnograficznych warunkach jego istnienia; w politycznéj i wewnętrznéj historyi jego, przez cechy i warunki owe, jak téż, przez geograficzne położenie kraju, wytworzonéj.
Następstwem tego wszystkiego było, że ascetyzm, przez którego znoje i męki średniowieczna kobieta odpokutowywała przyrodzone niższości swe i zmazy, a także mistycyzm, który przypisywał jéj piekielne czy niebiańskie, lecz zawsze nadludzkie przymioty, wszedłszy do stopnia pewnego w pojęcia i obyczaje, nie wrosły w nie głęboko, ani zajęły w nich szerokich przestrzeni. Święta i czarownica, te dwa przeciwlegle bieguny średniowieczności kobiecéj, daleko mniejsze, niż na zachodzie, zajęły tu miejsce, w aktach tak czci, jak wzgardy publicznéj. Kanonizacyi, zarówno jak procesów wytaczanych o stosunki z piekłem, z trudnością na kartach dziejów naszych wyszukiwać przychodzi. Zjawiają się one pojedyńczo; liczba ich nie sięga nigdy dziesiątek apoteoz ani setek stosów. Wizye religijne, stygmatyzacye, olbrzymie zbiorowe histerye, objawiające się w poznanych dziś przez naukę formach demonomanii albo manii religiozy, w szczupłych bardzo rozmiarach i bladych objawach odnaleźć się dają. Zakony kobiece nawet rzadko odznaczały się ostrością i nieubłagalnością w zachowywaniu reguł, bezwyjątkowo prawie od zagranicy przyjmowanych. Były to w większéj części zgromadzenia kobiet prostych, rubasznych, dobrobytem swym dzielących się z ubóztwem miłosiernie i wesoło, niekiedy zaś sprawom i przyjemnościom światowym całkiem oddanych. W ogóle, tak święta, jak czarownica, jak zakonnica polska, przedstawiały sobą te same żywioły religijności, zabobonu i pociągu do nadprzyrodzoności, które panowały na zachodzie; przedstawiały je przecież w sumie daleko mniejszéj i barwie mniéj jaskrawéj.
Ze strony życia cywilnego kobiet polskich, ogromne posiadały znaczenie i wpływ wywarły: naprzód, kultura łacińska, która, przenikając aż do rdzenia narodowego ducha, wnosiła weń wzory starorzymskich cnót i obyczajów; następnie, społeczno-polityczny ustrój państwa.
Istotnie, jeżelibyśmy chcieli pośród nowożytnych narodów szukać form życia, najbardziéj zbliżających się do wzorów rzymskich z epoki poprzedzającéj panowanie Cezaryzmu, moglibyśmy je znaleść w Polsce do początków XVII stulecia. Téż, co u starych Rzymian, prostota i surowość życia, mowy i charakteru, toż same całkowite oddawanie się sprawom i służbom publicznym, tenże sam hart ciał i duchów, przygotowywanych od dzieciństwa do ciężkich wojennych zapasów z wrogami, ten-że sam ustrój rodzinno-społeczny, w którym kobieta wobec ustaw prawnych była niczém, wobec zaś opinii i uczuć publicznych wysokiego doświadczała poważania. Poważanie to znajdowało wyraz swój w samém już, bardzo surowém, wymaganiu od kobiety bardzo surowéj czystości życia. Na kobiece cnoty jéj, jako to: czystość dziewiczą, wierność małżeńską i rządność domową, zapatrywano się daleko więcéj z obywatelskiego, niż z religijnego stanowiska. Wysokie znaczenie dla pomyślności rodzin i kraju, jakie przypisywano cnotom kobiecym w połączeniu zapewne z rodzicielską miłością, modyfikowało niekiedy i znacznie położenie jéj, wobec praw dziedziczenia i posiadania. Wyposażenie pozostawionem było przez ustawy prawne woli ojca i braci, to téż najczęściéj otrzymywała ona drobną zaledwie cząstkę rodzicielskiéj spuścizny; lecz, w braku bezpośrednich następców męzkich, spuścizna ta, bez względu na mężczyzn z linii ubocznych, całkowicie należała do niéj i niejednokrotnie wiano bywało tak wielkiém, że o posiadanie go wraz z jéj ręką toczyły się pomiędzy możnymi prawdziwe wojny. Pozbawiona nauki wyższéj, ze słyszenia zaledwie znać mogąca imiona słynnych jednak szkół i akademii kraju swego, nie była ona przecież usuniętą ani od wszelkiego światła, ani od świata. Chowana w domu, brała często udział w lekcyach, udzielanych dorastającym jéj braciom, ucząc się nierzadko łaciny, tego szczytu ówczesnéj mądrości; świat zaś, ludzi i sprawy publiczne poznawała w zebraniach, których każdy dom szlachecki zawsze był pełen, a śród których obyczaje nietylko pozwalały jéj znajdować się, lecz jeszcze rozkazywały otaczać ją względami skromności i szacunku. Zamężcie jéj podlegało całkowicie woli rodziców, przeważnie ojca, przez co naturalnie, w większości wypadków, indywidualne żądania jéj i słuszne prawa gwałconemi być musiały. W zamian część jéj kobieca, jako oblubienicy i małżonki, strzeżoną była przez wielce surowe wymagania od oblubieńców i małżonków, niezłomnéj dla niéj wierności. I znowu wierność ta nie była bynajmniéj czystym wpływem średniowiecznego, rycerskiego jéj apoteozowania, ale rzymskiém raczéj poszanowaniem kobiety, jako członka narodu, a żony i matki obywateli kraju. Plamiąc cześć jéj przez niewierność i opuszczenie, mężczyzna w opinii ogółu swojéj téż czci uszczerbek czynił. Świetną illustracyą pojęcia tego i jego czysto świeckiéj i obywatelskiéj natury znaleść można we wspaniałéj scenie sejmowéj, w której ustawodawcy i przedstawiciele Polski, przed ostatnim z Jagiellonów na klęczki upadli, w kornéj postawie téj grożąc mu odebraniem korony, w razie gdyby nie opuścił kobiety, z którą się był zaręczył. Król, zdumiony objawem pokory, nigdy przedtém w stosunku szlachty do tronu niewidzianéj, porwał się z miejsca, na znak szacunku dla klęczącego przed nim narodu, odkrył głowę, lecz zarazem zawołał: „Droższą mi jest cześć moja, niż świata korony!” Ani religijno-ascetycznych, ani rycersko-romantycznych pobudek nie przytaczał. Uczucia serca swego wobec woli narodu usuwał także na stronę. Lecz żądając pozostać wiernym wybranéj kobiecie bronił czci swojéj, z jéj czcią nierozłącznéj.
Poważne to zapatrywanie się na kobietę odzwierciedla się téż w piśmiennictwie polskiém z wieku XVI-go. Tak Mikołaj Rej, piérwszy prozaik polski, jak Jan Kochanowski, twórca polskiéj poezyi, wyznaczają kobiecie w materyalnéj i moralnéj ekonomii społeczeństwa stanowisko bardzo poważne. Rej pisze wiele o wychowaniu córek przez matki, o dostojności i szczęściu dobranych i wzajem szanujących się małżonków. Kochanowski w wierszu swym o dobréj żonie wypowiada zdanie, wiele w sobie zamykające, że „jeżeli żona, męża nie ozdobi, mąż próżno robi.” Apoteozę zaś cnót niewieścich, takich jak: pracowitość, skromność, rządność i wierna miłość, apoteozę, ujętą w formę bardzo wdzięczną i zarazem poważną, znaleść można w sielance Szymonowicza, p. t. „Ręka moja” Odwrotnie, obrazów i myśli, w których-by kobieta przedstawianą była lub pojętą w sposób płochy albo rozpustny, literatura polska, w dobie największego rozkwitu swego, zawiera niezmiernie mało. Na lekkomyślność jéj i krótkowidztwo wskazywano częstokroć, jako na niezbędne objawy przyrodzonéj jéj niższości; przywary jéj i błędy brano niekiedy za osnowę ostrych satyr; lecz nigdy prawie, tak w piśmiennictwie, jak zapewne i życiu, nie była ona przedmiotem zabaw tych, które na zachodzie nosiły ogólną nazwę galanteryi. Takiemi były dodatnie wpływy na życie kobiet polskich, sprowadzone w części przez głębokie wniknięcie w narodowego ducha starorzymskich wzorów i podań. O wiele jednak większe znaczenie przypisać w niém należy społeczno-politycznéj organizacyi państwa.
Była to rzeczpospolita, z ludem od wieku XIV przytwierdzonym do gleby i praw obywatelstwa pozbawionym, z nieliczném mieszczaństwem w rzadko po kraju rozsianych miastach, potężnym i licznym stanem szlacheckim, z królem, jako najwyższym urzędnikiem państwa, u szczytu. Król był tu wyłącznie prawie naczelnikiem władzy administracyjno-egzekucyjnéj i przedstawicielem państwa przed zagranicą. Władza prawodawcza i sądownicza spoczywały bezpodzielnie w ręku szlachty, jako stanu, tak dalece pod względem praw i przywilejów równego sobie, że nawet odznaczenia takie, jak tytuły, z wyjątkiem książąt litewskich i rusińskich, aż do końca wieku XVIII całkowicie w Polsce nie istniały. Organizacya taka sprowadziła dla Polski dwa następstwa, które ją z pośród średniowiecznych społeczeństw europejskich wyróżniają: nieistnienie urządzeń feudalnych i istnienie królewskiego dworu, w bladych zaledwie a daleko poważniejszych, niż gdzieindziéj, zarysach. Ztąd w historyczném społeczeństwie kobiecém Polski, całkowicie prawie brakuje dwu typów, na zachodzie powszechnych: feudalnéj damy, zatrudnionéj przyjmowaniem hołdów błędnego rycerza, turniejowemi sądami i dworem miłości, i wszechpotężnéj u dworu a narodowi nienawistnéj kurtyzanki. Nieobecność dwu tych typów ujemnie działała na kobietę polską, pod względem poloru cywilizacyjnego i politycznych wpływów. Wzamian zwracała ją ona ku poważniejszym celom i zatrudnieniom, niż były te, których szewalerya dostarczała kobiecie zachodu, a także ochroniła ją od téj niepopularności i wzgardy, jakiemi kurtyzanki wobec męzkiej połowy narodów płeć swą okrywały. To téż od królewskich dworów, we względnéj surowości utrzymywanych, oddalone, w słabych i tylko naśladownictwem zagranicy będacych objawach szewaleryi rzadki bardzo udział przyjmujące, kobiety polskie, całkowicie zamkniętemi bywały w obrębie czynności domowych. Czynności te zaś, nie były ani drobne, ani mało znaczące. W kraju bowiem wyłącznie rolniczym, miast wielkich posiadającym bardzo niewiele, z ruchem przemysłowym bardzo słabym, cała waga ekonomicznych prac i interesów spadała na wsie i gospodarstwa wiejskie. Z gospodarstwem kobiecém wiejskiém łączył się téż podówczas szeroki i wielostronny przemysł, na którym polegał nietylko dobrobyt rodzin, ale cały ruch towarzyskiego życia, a w znacznéj części rozwój i wzrost krajowego bogactwa. Ówczesne więc kobiety polskie przędły, tkały, szyły, surowe produkta roli i ogrodów w najrozmaitsze sposoby przerabiały, trudniły się chowem i eksploatacyą inwentarzy i pszczelnictwa. Niektóre z produktów pracy ich, jak: przeroby mleczarstwa, przędziwa, tkaniny, miód, wosk, napoje wyskokowe, stanowiły ważne artykuły dla wewnętrznego wywozowego handlu. Możne panie na dworach swych zgromadzały znaczne ilości córek domów uboższych, wytwarzając przez to, w formie patronatu i klienteli, prawdziwe szkoły czy pensyonaty żeńskie, w których prawidła surowéj moralności łączyły się z nauką prac gospodarsko-przemysłowych. Jednak prace kobiece niezawsze w tym tylko zamykały się zakresie. Geograficzne położenie Polski sprowadzało dla niéj konieczność ustawicznego niemal wojowania, z mahometanizmem z jednéj strony, a z germanizmem z drugiéj. Przywileje wszystkie posiadając, szlachta dźwigała téż wszystkie odpowiednie im obowiązki. Od najmożniejszego do najuboższego, prawodawcą kraju będąc, szlachcic polski obrońcą jego być musiał. Gdy więc sejm uchwalił wojnę, albo śród chwilowego pokoju rozległy się po kraju złowrogie wieści o najściu Tatarów lub podstępném knowaniu Niemców, dwory szlacheckie traciły na raz całą męzką swą ludność, a ciężar gospodarstwa, nietylko już kobiecego, ale i męzkiego, jak téż i zawikłanych często interesów majątkowych, spadał na ręce, głowę i odpowiedzialność kobiety. Na kartach historyi naszéj często zdarza się napotykać imiona kobiet, które, w czasach wojen i towarzyszących im nieporządków wewnętrznych, w żelaznych ręku trzymały rządy obszernych nieraz posiadłości, żadnéj odrobiny rodzinnego bogactwa nie roniąc, dokonywając aktów kupna i sprzedaży, prowadząc i pomyślnie kończąc zawikłane procesy, a obok tego, w nieobecności małżonków swych, wychowując synów na przyszłych prawodawców i rycerzy, a córki na podobne sobie pracownice i w razie potrzeby zastępczynie tych, którzy wobec prawa byli jedynymi naczelnikami i panami rodzin i domów.
W skutek więc zogniskowania się sił kobiecych na polu gospodarsko-przemysłowém i często przypadającéj potrzeby zastępowania wojujących mężczyzn, zakres ekonomicznych czynności kobiet był dosyć szerokim i dosyć ważne dla kraju posiadał znaczenie. Sfera zaś uczuć i umysłów ich rozszerzała się w sposób szczególny, poprzez obcowanie z ludźmi, nieustannie sprawom publicznym oddanymi. Szlachta polska stosować do siebie mogła przysłowie rzymskie, że: „żaden człowiek cnotliwy i mądry człowiekiem prywatnym być nie może.“ Od spraw publicznych żaden szlachcic polski, pod karą utraty czci i wszelkiego w społeczeństwie znaczenia, usunąć się nie mógł. Sejmy, sejmiki, trybunały, ustawodawcze i sądownicze czynności, uchwalanie i organizowanie wojen, administrowanie prowincyami i obszernemi publicznemi dobrami, (województwa, starostwa) pochłaniały mu życie całe, domowe nawet ściany jego napełniając gwarem obywatelskich zjazdów, narad i sporów. Bezpośredniego udziału w burzliwém tém a szerokiém życiu kobieta nie przyjmowała, nie mniéj zanadto oblewało ją ono ze stron wszystkich i zbyt często zaczepiało o interesa sercu jéj najdroższe, aby moc nie wywierać na nią wpływów silnych. Wpływy te były nawet tak silne, że ukształtowały główny, najpowszechniejszy i aż do dziś trwający, typ kobiety polskiéj, który określić można nazwą obywatelki. Typ ten przemógł w Polsce wszystkie typy inne; w czasach największego zwichnięcia się narodowego ducha, przygasał na krótko, aby wnet odrodzić się znowu i stanowić jednę z głównych sił narodowych. Święte ascetki, wyklęte czarownice, zbytkom i intrygom oddane królowe, rysują się w historyi naszéj blado i nielicznie; rycerskie damy i królewskie kurtyzanki, aż do ostatnich dwóch stuleci, całkiem prawie są w niéj nieobecnemi; z innéj strony nie przyozdabiają téż jéj kobiety, pracom umysłowym oddane, takie, które-by umysłowość kraju swego wzbogaciły czémś poważném, albo przynajmniéj tak wdzięczném, jak memoary i korespondencye autorek francuzkich: — lecz kobiety, kobiety obywatelki, ciekawe opinii i interesów publicznych, zajmujące się niemi żywo i biorące w nich udział, jeżeli nie bezpośrednio i czynem, to myślą, pragnieniami i różnorodnemi wpływami, słowa i uczucia, tak są w niéj liczne, że nadają barwę całéj historycznéj społeczności kobiecéj i stanowczo przemagają typ gardzonéj i dręczonéj, przemocą w klasztorach zamykanéj, albo klasztornie dla wszystkich spraw świata obojętnéj niewolnicy. Gospodarsko-przemysłową pracą swą przyczyniając się znacznie do przechowania i wzrostu rodzinnego i krajowego dobrobytu, jako żona i matka prawodawców i rycerzy, nieustannie o rzeczach publicznych słuchając, w atmosferze dumnéj i czynnéj wolności rosnąc i żyjąc, obywatelka polska, na wzór matron rzymskich, wkładała nieraz oręż w ręce synów swych, rozkazując im zginąć za ojczyznę albo ją obronić, wzmagała energią małżonków, chwiejących się w pełnieniu publicznych swych powinności, poświęcała uczucia serca swego na ołtarzu publicznego dobra. Wprawdzie mieszanie się to jéj w sprawy publiczne przynosiło nieraz ujemne następstwa; bo tam, gdzie szło o rzeczy subtelne i zawikłane, rozum jéj, niedostatecznie oświecony przez naukę, wrażliwość i fantazya, nietrzymane w karbach wyrobionéj woli i refleksyi, sprostać nie mogły zadaniu. W zamian, obywatelskie te właściwości obdarzyły dzieje polskie taką postacią niewieścią, jak królowéj Jadwigi, która, dla wzmożenia potęgi narodu przez połączenie go z ościennym a wrogim dotąd ludem, dobrowolnie odstąpiła praw swych do indywidualnego szczęścia, odtrącając ukochanego a zaślubiając nienawistnego sobie człowieka, i takiém szczególném zjawiskiem, jak poetka z początków XVIII-go wieku, Elżbieta Drużbacka, któréj utwory, całkiem prawie wolne od właściwego piórom kobiecym subjektywizmu i liryzmu, przedstawiają obraz spółczesnego społeczeństwa czysto objektywny, a ostrą satyrą i gorącém zajęciem się ogólnemi sprawami przejęty. Właściwości te nakoniec tak głęboko wrosły w ducha kobiety polskiéj, że aż do obecnéj pory warunkują w wysokim stopniu położenie jéj i rozwój.




II.

Wiek XIX-ty znalazł kobietę polską w wielce zmienionych warunkach zewnętrznych i z wielce zmienionemi usposobieniami. Dwa ostatnie stulecia przyniosły polsce Jezuitów i wychowawczy ich systemat, obieralność królów i liberum veto, dwory królewskie na wzór Zachodnich urządzone. Z klasztorów i szkół Jezuickich wpłynęły w relijność narodu żywioły fanatyzmu i umysłowego ograniczenia; obieralność królów i obdarowanie każdéj jednostki szlacheckiéj prawem unieważniania uchwał ogromnéj choćby większości prawodawczych zgromadzeń, przerodziły wolność w bezprawie, swobodę w swawolę; z dworów królewskich wspaniałych, hucznych, zbytkiem i intrygami napełnianych, spływały w naród: rozmiłowanie się w zbytku, duch intrygi i wielka luźność obyczaju. Wszystkie te wytwory społeczne wspierały się i potęgowały wzajem, a w połączeniu z położeniem geograficzném, zamykającém kraj pomiędzy trzema mocarstwami, zarówno potężnemi, jak rozszerzenia granic swych żądnemi, sprowadziły upadek państwa i utratę politycznéj jego niepodległości. Wszystkie téż one silne wywarły wpływy na społeczność kobiecą, śród któréj nielicznie zrazu, lecz w ostatniém stuleciu bardzo już gęsto, zjawiły się kurtyzanki, awanturnice, wielkie panie, oddane intrydze i galanteryi. Daléj zaś od stolicy i domu, ilość kobiet ciemnych, fanatycznych, z niezmiernie ciasnym kręgiem widzenia i działania, przemogła liczbę dzielnych i względnie oświeconych pracownic i obywatelek. To téż poezya, satyra i pamiętniki pory owéj przedstawiają kobietę w inném wcale świetle, niż to, którém przyoblekało ją piśmiennictwo wieku XVI-go. Poeci igrają z nią jak z wdzięczném, lekkiém bawidełkiem; satyrycy chłoszczą ją jak jednę ze srogich klęsk publicznych, autorowie pamiętników szeroko opisują zbytki jéj, intrygi, lekkomyślne igranie z najwyższemi sprawami tak jednostek jak ogółu. Z innéj strony, imiona kobiece coraz rzadziéj zapisują się zaszczytnie w téj nawet dziedzinie wpływów i czynności, w któréj przedtém liczne zajmowały miejsca.
Jednak zanim wybiła godzina, z któréj aż dotąd snuje się wątek losów naszych, w łono społeczeństwa wniknęły prądy, których przyjęcie było świadectwem żywotności jego. Prądy te płynęły z Zachodu, od filozofii francuzkiéj z wieku XVIII-go i od wielkiéj rewolucyi francuzkiéj. Jednocześnie prawie z chwilą, w któréj konstytuanta francuzka ogłaszała świętość i nienaruszalność praw człowieka, w Warszawie zasiadał wielki sejm, dla czasu trwania swego czteroletnim zwany, którego treścią i uwieńczeniem prac była konstytucya, tak zwana 3-go Maja, równająca, do pewnego stopnia, w obec praw i przywilejów trzy stany, naród składające: szlachecki czyli rycerski, mieszczański i kmiecy. Idea równości ludzkiéj i dostojeństwa indywidualnych praw każdego człowieka znalazła pomiędzy ustawodawcami w polsce licznych i świetnych zwolenników i obrońców, jak: Hugo Kołłątaj, Czacki, Ig. Potocki, Staszyc i inni, a uwyraźniwszy się wybitnie w demokratycznym kierunku wojenno-społecznych działań Kościuszki, wywołała téż z łona społeczności kobiecéj wspaniałą postać księżnéj Anny z Sapiehów Jabłonowskiéj. Obdarzona wielkim rozumem i niepospolitą nauką, Jabłonowska, napisała kilka ogromnych tomów o położeniu włościan w polsce i sposobach zreformowania go, które to sposoby w swych własnych, bardzo rozległych posiadłościach stosowała, uswobodniając poddanych swych i zakładając dla nich szpitale, ochrony, szkoły, nawet drukarnie i biblioteki. Jabłonowską uważać należy jako typ, który, dzięki wysokiemu wykształceniu umysłowemu i wielkim środkom majątkowym, w najszerszych i najwybitniejszych zarysach przedstawia całą grupę kobiet polskich z końca XVIII-go i początku XIX-go stulecia, grupę, wcielającą obywatelskie tradycye kobiece w formie przyniesionéj przez czasy nowe. Przejmując się płynącemi z Zachodu ideami nowemi, kobiety te, nie zwracały się ani ku wiedzy teoretycznéj, ani ku sztukom i literaturze pięknéj, lecz, z uchem przyłożoném do pulsów narodowego organizmu, badały jego potrzeby i rany i usiłowały zapobiegać im za pomocą narzędzi i leków nowych.
Zarówno przecież jak konstytuanta francuzka, sejm czteroletni polski dla kobiet nie uczynił nic. Dopełniać zaś braków i poprawiać niedostatków, w ustawach jego zachodzących, naród już nie mógł. Idea przecież równości ludzkiéj, w zastosowaniu jéj do życia, w formę ustawy prawnéj nieujęta, nurtowała wyższe umysły i uwyraźniła się w planie edukacyjnym, ułożonym przez uczonych i mężów stanu polskich, (Hugo, Kołłątaj, Czacki, Śniadeccy, etc.) za panowania Cesarza Aleksandra I-go, z rozporządzenia ks. Adama Czartoryskiego, cieszącego się przez czas jakiś przyjaźnią monarszą i ministeryalną teką. W planie tym, ułożonym dla publicznéj edukacyi rozległych prowincyi polskich: Litwy, Wołynia i Podola, wychowywanie kobiet szczególniéj szerokie otrzymuje uwzględnienie, a dziwném na owe czasy zjawiskiem, twórcy jego zajmują się nietylko średniém i wyższém umysłowém, ale i przemysłowém wykształceniem kobiet. Z wyjątkiem uniwersytetów, wszystkie zakłady edukacyjne, proponowane dla mężczyzn, są téż tam proponowanemi i dla kobiet, które posiadać miały gimnazya swe, licea, nauczycielskie seminarya, rzemieślnicze i gospodarskie szkoły. Na nieszczęście, wspaniały plan ten, nad którym, w drugim dziesiątku stulecia naszego, najuczeńsi i najliberalniejsi mężowie polscy toczyli długie narady, w niezmiernie małéj tylko części zastosowanym został, a i to częściowe jego zastosowanie, po krótkiém bardzo istnieniu zniknęło bez śladu. Rzecz prosta, że, gdy z powierzchni kraju znikały takie stare i świetne instytucye wychowawcze męzkie, jak uniwersytet i akademia wileńska i krzemienieckie liceum, wychowanie kobiet ograniczyć się musiało do pensyonatów klasztornych, prywatnych i rządowych, których naukowy programat zawierał: dwa obce języki, muzykę, śpiew, taniec, elementarne wiadomości z historyi, geografii i arytmetyki, nakoniec mnóztwo robót kobiecych subtelnych, wdzięcznych, pojętnych jako rozrywka, a tylko w zbytkowném życiu zastosowanie znaleźć mogących. Programat ten w pensyach klasztornych o wiele uszczuplanym bywał, na rzecz egzercyi nabożnych i mistycznych rojeń, w t. zw. zaś instytutach rządowych, — których dwa w kraju całym istniało, — rozszerzanym malutką odrobiną wiedzy przyrodniczéj i pilniejszém staraniem o znajomość francuzkiéj syntaxy. To téż w tych-to instytutach najpospoliciéj kształciła się jedyna na owe czasy kategorya kobiet, zarobkowo na polu umysłowém pracujących, czyli, nauczycielek, rozsypujących potém na pensyach prywatnych i w rodzinach niezmiernie szczupły zasób swéj wiedzy, w zamian niezmiernie szczupłego, pod materyalnym i moralnym względem, wynagrodzenia. Córki domów możnych, dziecięctwo i pacholęctwo swe przemadlały i przemarzały w klasztorach: pensye prywatne rozwijały skrzydła swe nad dziewczęcą ludnością klas średniéj zamożności i dostojności, udzielając wychowankom swym daleko wiecéj przyzwyczajeń do zbytku i zabaw, niż nauki, i daleko mniéj prawdziwéj cywilizacyi, niż światowego, zewnętrznego poloru. Opuszczając zaś klasztory i pensye, a na łono rodzin i świata wracając, w jakiém otoczeniu i pod jakiemi wpływami znajdowały się kobiety te, tak mizernie do życia i myśli, i czynu przygotowywane?
Dalekiém, dalekiém już od społeczeństwa naszego było to życie publiczne, wolne, czynne, ruchem myśli i uczuć kipiące, na którego łonie prababki nasze dopełniały niedostatki umysłowego wychowania swego. Wprawdzie wojny Napoleońskie, rewolucyjna pożoga, szerząca się po Europie w r. 1848, wojna francuzko-angielsko-rossyjska z roku 1856 pobudzały umysły społeczeństwa, lecz wyczerpywały nadarmo siły jego i rzucały go w coraz głębszą senność i apatyą. Senność tę i apatyą zwiększał jeszcze ustrój społeczny, oparty na krzywéj i przestarzałéj instytucyi poddaństwa chłopów, instytucyi, która, zmodyfikowana już znacznie przez konstytucyą 3-go Maja, jednak w całéj nienaruszalności swéj zachowaną została, a będąc narzędziem mąk dla pokrzywdzonych, stawała się dla uprzywilejowanych coraz obfitszém źródłem zepsucia. Prostym wynikiem braku wszelkiego cienia publicznych działań i pierwiastków gwałtu, pychy i próżniactwa, spoczywających w podstawowéj instytucyi społecznéj, musiało być zaciemnienie umysłów, zmiękczenie charakterów, materyalizowanie się obyczajów. Wszystkim trzem klęskom tym, wespół z męzką ludnością kraju swego, uległa i znaczna część kobiet. Że zaś, gorzéj umysłowo kształcona, wrażliwsza i lekkomyślniejsza od społeczności męzkiéj, społeczność kobieca w téj opłakanéj dobie dziejów naszych całkowicie nie uległa zepsuciu, że od czasu do czasu przebiegały w niéj prądy szlachetnych entuzyazmów i usiłowań, przypisać to należy trzem czynnikom: obywatelskiéj tradycyi, wrosłéj w nią tak głęboko, że ani dwa wieki zepsucia, ani wiek próżniactwa wyplenić jéj całkowicie nie zdołały, wpływom wywieranym na uczucia i wyobraźnią przez poezyą romantyczną i przybywającym znowu z Zachodu emancypacyjnym ideom.
W piérwszéj ćwierci XIX-go w. żyła w Polsce wielka obywatelka-pisarka, Klementyna z Tańskich Hoffmanowa. Nie był to geniusz taki, jak p. Staël albo p. George Sand. Owszem, pisarskie zdolności jéj prawie mierne, przez głęboką tylko znajomość spraw publicznych i niezmierną dla nich miłość spotęgowanemi i rozgrzanemi były, prawie do potęgi i ognia geniuszu. W licznych pismach swoich oddziaływała ona przeciw szerzącéj się w wyższych towarzyskich sferach manii cudzoziemszczyzny, przeciw zacieśnieniu i zaciemnieniu sfery umysłowości kobiecéj, przeciw spadłemu na niziny próżniactwa i kokieteryi moralnemu poziomowi kobiet; ku poprawieniu błędów tych i zapełnieniu niedostatków wzywała w imieniu uczuć i obowiązków obywatelskich. Naród, popadłszy w nieszczęście, potrzebował wszystkich sił swoich, aby dźwignąć się, lub przynajmniéj samego siebie dla przyszłości zachować. Jedną z sił jego jest kobieta. Umysł więc kobiety lepiéj kształconym, a skala uczuć jéj wyżéj podnoszoną być powinna, dla siły i dla dobra rodzin naprzód, a przez rodziny — narodu. Była to w kobiecie polskiéj struna, wiecznie i pomimo wszystko drażliwa na poruszenie wszelkie. Klementyna Hoffmanowa zresztą nie odstępowała od tradycyi, wyznaczając dla kobiet czynności liczne i ważne, ale tylko w zakresie domu i rodziny. To téż pisma jéj, nieprzynoszące nic, coby najlepszéj przeszłości polskiéj znaném już nie było, łatwy do umysłów znajdowały przystęp, dotykając zaś uczuć, najlepiéj przez przeszłość wygimnastykowanych, niezmierną popularność zdobyły. Aż do roku 1830 były one rodzajem Ewangielii kobiety polskiéj i, jeżeli dziś bardzo niewystarczajacemi i całkiem prawie zaniedbanemi się stały, czynność, którą przez kilkadziesiąt lat pełniły, wielce obfitą była w następstwa. Uchroniły one kobietę polską od zupełnego wynaturzenia się, ogłupienia, a przygotowały ją do szerszych i wyższych widnokręgów przyszłości [1].
Jednocześnie z Klementyną Hoffmanową istniała dość znaczna liczba pisarek, a z nich niektóre odznaczały się talentem, wszystkie zaś objawiały wielką ciekawość i mniejszą lub większą znajomość położenia i interesów kraju. Stało się to cechą autorek polskich tak nierozłączną, że nawet wielkie panie, ilekroć brały się do pióra, zamiast tworzyć rzeczy sposobowi życia ich odpowiednie, więc lekkie i wdzięczne, poważnie rozprawiały o błędach, cierpieniach i obowiązkach społecznych. Naturalnie, czytelnictwo kobiece, o ile traciło przez to na używaniu i kształceniu się estetyczném, o tyle zyskiwało na rozszerzaniu się kręgów widzenia, czucia i dążenia.
Kręgi te rozszerzyła im także poezya romantyczna, któréj wpływ na społeczność był tém potężniejszy, że wszystkie pulsy publicznéj opinii i propagandy, w braku innych organów publicznego życia, skupiały się w piśmiennictwie. Poezya romantyczna, przez zwrócenie się swe do ludu, jako do pierwotnego i najbogatszego składu poetycznych pierwiastków, ściągała uwagę powszechną na zaniedbywaną dotąd, najniższą klasę narodu, demokratyzowała niejako umysły, przez szlachecką przeszłość zarystokratyzowane. I to było główną rolą, jaką w ogólnéj ekonomice społecznéj odegrała. Zresztą, przez samę wybujałość fantazyi swéj i wrącą w niéj namiętność, walczyła ona z materyalizującemi wpływami położenia, uczucia i wyobraźni, usposabiając do pożądania i szukania uciech i celów wyższych, nad spokojne używanie dostatków i zadowolenie próżności. Wraz z pismami Klementyny Hoffmanowéj, utwory Mickiewicza i licznéj otaczającéj to słońce plejady romantycznych poetów, wychowały kilka pokoleń kobiet polskich. Prawda, że jak wszystko na świecie, tak i te czynniki działały z jednéj strony dodatnio, a z drugiéj ujemnie, i że, mimo ujemne ich działanie, dotąd jeszcze przetrwały, a, — o czém wspomnę późniéj, — stanowią dziś, w sprawie postępu i rozwoju kobiet, jeden ze szkopułów, z któremi walczyć trzeba. Niemniéj dobrodziejstwa ich są bardzo widoczne. Tłumiąc w sercu kobiety ognisko błahych, drobniutkich próżnostek, aż nadto przez ogólny stan rzeczy podsycane, uwagę jéj ku ludowi zwracając, skłoniły ją one ku powadze i demokratyzmowi, przez co, stała się ona zdolną do wstąpienia na grunt poważnych i czysto demokratycznych prac najbliższéj przyszłości.
Nakoniec, przez tradycyjną miłość swą dla Francyi, a bezpośrednie stykanie się z Niemcami, społeczność polska, nieustannie przyjmowała w siebie i przerabiała w sobie powstające na Zachodzie prądy nowych pomysłów i pojęć. Pojęcie o emancypacyi kobiecéj, mętne zapewne i z wielu stron kalekie, przybyło tu wraz z niezmiernie czytywanemi powieściami p. George Sand, filozofia zaś niemiecka, zdobywając pomiędzy mężczyznami wielu gorliwych zwolenników i uczniów, na umysły i położenie kobiet wpływy pewne wywrzéć musiała. Wprawdzie i na tym punkcie, jak na wszystkich innych, obok faktów, przedstawiających rozumny postęp i dobre na przyszłość zadatki, zdarzać się musiały objawy szkodliwe lub śmieszne. Na jednę kobietę, uzacnioną i wzmocnioną przez otrzymaną świadomość o ludzkich prawach swych i dostojeństwach, przypadało może dziesięć nieudałych Lelii, patetycznie deklamujących bzdurstwa, lub awanturnic, które, na usprawiedliwienie szałów swych i występków cytowały Leon-Leoni albo Jaques’a. Na jeden téż umysł zdolny i pracowity, który z korzyścią dla siebie i ogółu wyzyskać potrafił światła, przez zachodnią filozofią przynoszone, było może dziesięć próżniaczych pretensyi do niezapracowanéj i niedostępnéj im mądrości. Lecz same te jednostki, zdolne i energiczne, chociaż-by wyjątkami tylko były, ratowały już ogół kobiecy od tego znicestwienia, którém groził mu fatalny systemat wychowawczy i ogólny stan rzeczy krajowych. Służyły one za przykład i zachętę dla społczesnych, a następczyniom swym w opiniach i obyczajach publicznych gotowały drogi.
Zresztą w piątym dziesiątku stulecia, ruch umysłów i prac kobiecych wzmógł się tu znacznie, kilka kobiecych imion dość poważne miejsce zajęło w dziedzinie tak piśmiennictwa, jak i nauczycielstwa krajowego, nadewszystko zaś wytworzyła się dość szczególna i bardzo ciekawa grupa kobiet, którą, w dzisiejszych już czasach, określono dość ściśle nazwą Entuzyastek. Entuzyastki uwyraźniały sobą najwybitniéj wszystkie dodatnie i część ujemnych wpływów tradycyi, romantyzmu i świeżych jeszcze pojęć emancypacyjnych. Niezwiązane w stowarzyszenia żadne, zostawały one przecież pod wodzą autorki wielkiego talentu, a większéj jeszcze dzielności charakteru, Narcyzy Żmichowskiéj, piszącéj pod pseudonimem Gabryeli, grupowały się w koło niéj i od niéj natchnienia swe brały. Hasłami ich były: niepodległość myśli i sumienia, niezależność kobiety i prawa jéj do nauki i pracy, miłość dla ludzi, ofiarność dla kraju, gardzenie opinią publiczną, ilekroć stawała ona na przeszkodzie uzewnętrznianiu idei tych w słowie i czynie. Idee te propagowały one piórem, słowem, czynem i stosowaniem do nich własnego życia. Śmiałe aż do zuchwalstwa, — jak zwykle bywa z nowatorami, a szczególniéj z nowatorkami, — posuwały się one czasem zbyt daleko: filozofując na prawo i lewo, wpadały w absurda; naśladując mężczyzn w obejściu się, ubraniu, ośmieszały siebie i swe dążenia. Lecz, pod warstwą śmieszności, dążenia te pozostawały czém były, bardzo poważném początkowaniem sprawy wyzwolenia kobiety, bardzo wspaniałomyślném i szlachetném zrywaniem się ku wszystkiemu, co sprawiedliwe, dobre, rozumne i piękne. Wiele zresztą z pomiędzy Entuzyastek umiało zachować skromność obok niezależności, wdzięk obok siły, rozsądek obok namiętnych nawet uniesień. Z téj-to grupy wyszło wiele światłych nauczycielek i pracownic pióra, mnóztwo istotnych sióstr miłosierdzia, w sukniach światowych, roznoszących pomiędzy ciemną i uciśnioną ludnością wiejską jałmużnę grosza i współczucia, wiele nakoniec matek i naczelniczek domów, dziś jeszcze dzielnie wspierających sprawę wyzwolenia kobiety przez wiedzę, cnotę i pracę.
Około roku 1863, Entuzyastki były już bardzo liczne. W burzy, która w końcu pory téj wstrząsnęła krajem naszym, zniknęły. Jedne nie przeżyły jéj, lub przeżyły ją niedługo, inne umilkły i znieruchomiały, inne jeszcze trwają zawsze przy swojém, działalność swą pełnią w ciszy i prawie nieznane. Ale śmiało powiedziéć można, że dzisiejsze bojownice postępu kobiet w Polsce dziecięctwo swe, lub piérwszą młodość w tchnieniu Entuzyastek przeżyły, od nich więc ród swój wiodą, i że one-to, łamiąc dla sprawy kobiecéj piérwsze lody opinii i obyczaju, starania ich i częściowe powodzenie możliwemi uczyniły.





III.

Najognistsza wyobraźnia z trudnością wielką przedstawić-by sobie mogła tę nagłość i radykalność zmian, którym w niespełna dwa lata (1863 — 1864) uległy ekonomiczne i towarzyskie stosunki w Polsce. Nigdy może w historyi narodu żadnego okres czasu tak krótki tak wiele nie zniszczył i nie zasiał. Można powiedziéć, że z owéj zawieruchy dziejowéj wypłynął świat nowy. Zrazu jednak, przez dziesięciolecie piérwsze, widziano tylko mętne jego zarysy, pomiędzy któremi pilnie rozglądać się i pracę jakąkolwiek rozpoczynać ani siły, ani czasu, ani odpowiednich uzdolnień nie posiadał nikt. Siły były wyczerpane, czas zużywany na indywidualne bronienie się od następstw katastrofy, zdolności dawne poprzepadały a nowe nie wytworzyły się jeszcze. Była to pora żalów, trwóg, upokorzeń i przerażającego chaosu w prawach wówczas stanowionych oraz w uczuciach, myślach i postępkach tego społeczeństwa, które było ciągłą myślą o los swój zajęte.
Po upływie przecież mniéj niż 10-ciu lat, bo około 1870 roku, karne działania rządu poczęły w części tracić na energii swéj, w części zaś przyzwyczajenie do nich ostrość ich tępiło. Trwoga zmniejszyła się, żale zadrzemały, prawne i ekonomiczne stosunki nabrały pewnéj stałości form i regularności funkcyonowania, — pokolenie nowe, które w wysileniu i upadku udziału nie brało, wiec zmęczenia i zniechęcenia nie czuło, dorastało, dorosło w części i na grunt nowego świata wstąpiło, słowem, atomy zamarłe i rozproszone ożyły, przybrały w siebie życie nowopowstałe i zbiegły się znowu w pewną organiczną całość, siebie i położenia swego świadomą.
Wtedy nastąpił przegląd nowych form i żądań życia, które z konieczności przyjąć i pełnić należało. Na piérwszym planie obrazu tego rysowała się wielka reforma społeczna, polegająca na uswobodnieniu i uwłaszczeniu chłopów, oraz wszystkie reformy téj ekonomiczne i moralne następstwa. Ekonomicznie najwydatniéj ukazywał się upadek wielkiéj własności, sprowadzony nie przez samę istotę reformy, ale przez sposoby jéj przeprowadzania. Niezmierna nagłość, z jaką praca przymusowa oderwaną została od gospodarstw, przez wieki na niéj opierających się; i prawie nieindemnizowany rozdział znacznych części własności wielkiéj na własności drobne, połączyły się tu z silnie téż nadwerężającemi tę wielką własność środkami innéj natury. Szczegółów sprawa ta miała mnóztwo; w ogóle zaś, było to zepchnięcie jednéj klasy narodu z zajmowanych dotąd stanowisk, a wyniesienie drugiéj na te, które od dawnych wieków zajmować ona przestała. Ztąd, pod względem ekonomicznym, ukoniecznienie pracy produkcyjnéj dla tych, którzy dotąd wyłącznie prawie konsumentami byli; pod względem społecznym, zdemokratyzowanie społeczeństwa, przez zrównanie klas wobec prawa, a zmieszanie ich na polach prac i zarobków; pod względem moralnym, wyższy szacunek dla pracy, zjawiającéj się jako konieczność i jedyny środek ratunku, większe natężenie energii tych, którym próżnować, pod groźbą ostatecznéj ruiny i nędzy, nie wolno już było. Wszystko to stosowało się do rolników, posiadaczy wiejskich; ta zaś część ludności, która po-za rolą szukała dla siebie zarobków i stanowisk, spotkała się ze zmianami innemi. Jedna z dróg, na których najobficiéj znajdowała je dotąd, w 9/10 zamkniętą przed nią została. Wykluczenie to krajowców z całéj, obszernéj dziedziny społeczno-zarobkowych funkcyi, sprowadziło mnóztwo nędz, tak materyalnych, jak moralnych, lecz zarazem zmusiło ich do upatrywania innych sposobów i dróg pracowania i istnienia. Tu rzemiosła i handel, czyli przemysł, zaniedbywany dotąd i wyłącznie w rekach żydowskiéj ludności zostający, ukazywał się jako przystań jeszcze niezamknięta, jako grunt nie dość wyexploatowany, a w znacznéj przynajmniéj części dostępny. Sprowadzony przez potrzebę, popęd ten do zajęć, które przedtém za nizkie i poniżające najpowszechniéj uchodziły, rzucił téż ze swéj strony w społeczeństwo prąd demokratycznych pojęć i dążeń. Z demokratyzmem tym zaś, wynikającym z faktów, które demokratyczne cnoty i zajęcia koniecznemi uczyniły, prędzéj czy późniéj połączyć się musiała trzeźwość i racyonalność poglądów na społeczne zadania i dążenia.
Trzeźwość i racyonalność poglądów wyraziła się przedewszystkiém w dużo zmienioném zapatrywaniu się na zadania i dążenia polityczne. Bezpłodność rewolucyi, zgubność ich dla bezpieczeństwa i rozwoju narodowości, towarzyszący im brak rozsądnéj rachuby, jawnie stwierdzonemi i uznanemi zostały. Niemniéj miłość dla narodowości téj i pragnienie dla niéj istnienia i rozwoju trwały i trwają; trzeba więc było środki, za których pomocą uczucia te wyrażano dawniéj, przemienić na nowe, bezpieczniejsze i skuteczniejsze. Nowym środkiem takim okazała się praca spokojna i legalna, na wszelkich polach dozwolonych dozwolonemi sposobami rozwijana, szczególniéj jednak u samych podstaw społecznych działająca. Za podstawy społeczne uznano: lud, rodzinę i wychowanie z jednéj strony, z drugiéj — rolnictwo i przemysł. Oświecanie ludu, uszlachetnienie rodziny, doskonalenie wychowania, a także podnoszenie poziomu rolnictwa i przemysłu, są to zadania, wymagające daleko więcéj prac i cnót prostych, niż bohaterstw, więcéj wytrwałości, niż poświęcenia, rachuby, niż rycerskości. Poziom ten wymagań społecznych, pozornie raczéj niż istotnie zniżony, oranym i usiewanym być musi przez naukę, nieodzowną mistrzynią umysłów i charakterów i dostarczycielkę narzędzi dla wszystkich robót praktycznych i produkcyjnych. W obec nauki więc, niezbędnéj dla urzeczywistnienia nowego programatu, poezya, to dotąd prawie bożyszcze narodu, usunęła się na miejsce podrzędne, surowa rzeczywistość szarym płaszczem swym przygniotła różowe skrzydła marzeń. Wraz znowu z wprowadzaniem nauki na tron czci publicznéj, w publicznego ducha wniknąć musiały idące od niéj promienie wolnomyślności, wolnomyślności, stosowanéj tak do rzeczy wiary i sumienia, jak do stosunków pomiędzy ludźmi w ogólności i pomiędzy kobietami a męzczyznami.
Taką jest geneza i istota politycznych i społecznych wyobrażeń i działań nowego społeczeństwa polskiego. Jak zwykle bywa, z nieszczęść i przewrotów wyniknęły tu nowe potrzeby i interesa, które z kolei wytworzyły lub poparły nowe idee.
Nie chcę powiedziéć przez to, aby wyobrażenia te były tu już zupełnie powszechne, aby programat ten działania powszechnie już i ściśle był wypełnionym. Jest to rzeczą niemożliwą; gdyby bowiem nawet na drodze do urzeczywistnienia naturalnych żądań społeczeństwa nie stało tak wiele możnych przeszkód, ile stawi na niéj polityczna zależność kraju, to jeszcze ewolucya społeczna, od podstaw do szczytu reformująca matryalną i moralną ekonomią narodu, nie mogła-by dokonać się ani prędko, ani z łatwością. To pewna przecież, że wyobrażenia te i programat ten, są już po części teraźniejszością, a całkowicie przyszłością kraju. Całkowite wprowadzenie ich w życie jest tylko kwestyą czasu i wynikiem tak czynnéj, jak propagatorskiéj pracy, dziś już dokonywającéj się na dość obszerną skalę.
Zachodziż potrzeba mówienia o tém, że wszystkie, powyżéj opisane, zmiany w położeniach i dążnościach ogólnych dotknęły zarówno kobiety, jak mężczyzn, i zarówno tory istnień ich i zadań w nowe zwróciły kierunki. Lecz do wszystkich czynników, które nowém skierowaniem się narodu zarządziły, dla kobiety przyłączył się jeden jeszcze, ją wyłącznie dotykający. Jest nim, o wiele więcéj niż w społeczeństwach innych utrudnione, zawieranie małżeństw, spowodowane brakiem męzkiéj ludności w kraju. Przez dziesięć lat przeszło, mężczyzna, w wieku sposobnym do żenienia się, był dosłownie rzadko napotykaną osobliwością. Potém stosunek ludnościowy dwu płci, przez przyrost nowego pokolenia wrócił do normalniejszych warunków; lecz trudność w zdobywaniu bytu, spowodowana przez zamknięcie się dla krajowców wielu dróg pracy, a brak wprawy i przyzwyczajenia do exploatowania innych, dotąd jeszcze umniejsza łatwość i skłonność do zawierania małżeństw. W żadnym zapewne kraju niéma tak wielu jak tutaj mężczyzn, którzy wbrew woli swojéj zachowują celibat, i tak wielu kobiet, które, przez niemożność wyjścia z mąż, pozostawione są siłom własnym: z wyjątkiem chłopów, żeniących się zawsze dla gospodarskich chociażby potrzeb, żydów, którzy, przy zakładaniu rodziny, za wiele w sferach dostatnich a zamało w ubogich liczą się z warunkami materyalnemi, i bardzo bogatych rodzin arystokracyi rodowéj lub pieniężnéj, tyczy się to stanów wszystkich. Średnia posiadłość ziemska, zarówno jak profesye wolne, jak ilościowo i jakościowo malutka grupa biurokratyczna, pełnemi są mężczyzn, którzy nie żenią się wcale, albo żenią się bardzo późno, i panien, które długo lub wcale za mąż nie wychodzą.
Czynniki więc, popychające dziś kobietę polską na różne pola pracy produkcyjnéj, a więc i ku różnym odpowiednim sposobom kształcenia się, są nader liczne. Opinia publiczna zapoznać ich nie mogła. Od roku 1870 silny ruch w tym kierunku rozpoczął się w piśmiennictwie, które, w nieobecności wszelkich innych organów publicznego życia, stanowi tu jedyny wyraz opinii i główne narzędzie propagandy. Tak, jak i na zachodzie, prasa peryodyczna spełnia w zadaniu tém rolę przeważną, a kwestya nauki i pracy kobiecéj postawioną przez nią została w rzędzie spraw najważniejszych. Na punkcie tym, jak zresztą na wszystkich innych, zdania objawiają się różne, szermierki słów toczą się żwawe niekiedy i ostre. Jednak konserwatyści i postępowi, idealiści i pozytywiści, schodzą się zgodnie w podstwowém twierdzeniu, że wyższe niż dotąd wykształcenie umysłowe i możność zarobkowania koniecznemi są dla dobra tak kobiety saméj, jak społeczeństwa, którego członkiem żywym i czynnym, zdaniem wszystkich, być ona powinna. Różnice dotykają tu więcéj odcieni, bardzo zresztą ważnych, niż samego jądra rzeczy. Jedni utrzymują, że nauka potrzebną jest dla kobiety o tyle, o ile dopomagać jéj może w pełnieniu domowych i rodzinnych czynności, a pracę jéj zarobkową ograniczają do nader szczupłéj ilości profesyi, jak: nauczycielstwo, gospodarstwo wiejskie i niektóre rzemiosła. Inni zaś jak najszerszego umysłowego rozwoju pragną dla niéj, nietylko ze względu na rodzinne jéj przeznaczenie, ale i ludzkie prawa i potrzeby, a zakres pracy jéj, bądź umysłowéj, bądź przemysłowéj, warunkują tylko zdolnościami i usposobieniami jednostek. Niezmiernie zaś szczupła tylko liczba krańcowych konserwatystów i idealistów i parę zaledwie organów prasy objawia życzenie, aby pozostawić kobietę w stanie umysłowéj zaczątkowości i wiecznéj zależności od pracy mężczyzny, nie odzierając jéj z formy wdzięcznego kwiatu, którego delikatności i estetyczności pył i znój surowych lub prozaicznych trudów dotknąć nie powinien. Krańcowo zacofanych głosów tych, dla słabości ich i małéj liczby, można wcale nie brać w rachunek. Z umiarkowanie postępowymi zato radykalni pilnie liczyć się muszą, bo stanowią oni w literaturze liczebną większość, a wyjątkowe położenie kraju na drogach najgładszych gdzieindziéj stwarza mnogie niebezpieczeństwa, wobec których umiarkowanie i ostrożność niezbędnemi się stają. Ci i tamci przecież, nakazując kobiecie drogę krótszą lub dłuższą, szerszą lub węższą, jednostajnie wołają na nią, aby szła na przód. W wołanie to kobiety wsłuchują się bardzo pilnie. Dowodem tego wyjątkowo szybkie wyczerpywanie się w handlu księgarskim pism, zajmujących się ich sprawą. Liczba pism tych jest dość znaczną. Część ich wyszła z pod pióra pisarzy polskich, tak kobiet, jak mężczyzn, część zaś przełożona została z piśmiennictw obcych. Są tu obszerne traktaty, w parę grubych tomów ujęte, i luźne spostrzeżenia, rady i uwagi, które w postaci drobnych lekkich broszur kraj obiegają. Zagraniczni pisarze, którzy w sposób jakikolwiek zajmowali się pracą kobiecą, są tu z bliska znanymi. John Stuart Mill, Legouvé, Laboulaye, Daubie, Paul Leroy Beaulieu, czytywanymi bywają przez całą mniéj więcéj inteligentną klassę kobiet, w oryginale często, najczęściéj w przekładach. Od czytań tych zapalają się umysły i budzi energia. Krajowi pisarze, z kolei, usiłują zapałowi temu i téj energii regulatorów dostarczać i cele wskazywać.

Takiém jest położenie dzisiejszéj kobiety polskiéj, wobec interesów społeczeństwa i literatury, będącéj przedstawicielką jego opinii. W jakiéj mierze prawa i instytucye i ogólne położenie kraju pozwalają jéj zadość uczynić wymaganiom czasu? Jakich postępów dokonała ona i jakie zdobyła stanowisko, w dziedzinie tak umysłowego rozwoju, jak zarobkowéj pracy?




IV.

Cywilném prawem Królestwa Polskiego jest, wprowadzony tam w roku 1807, kodeks Napoleona. Inne prowincye dawnéj Polski, granicami Rosyjskiego państwa objęte, rządzonemi są przez prawa rosyjskie. Powszechnie wiadomo jakie stanowisko wyznacza kobiecie kodeks Napoleona. Rozstaje się on ze średniowiecznością przez wyznaczenie jéj równéj z braćmi części w porodzicielskiéj spuściźnie; przechowuje ją, przez okrycie kobiety zamężnéj charakterem dośmiertnéj niepełnoletności. Wedle prawa rosyjskiego, córka otrzymuje 14-ą część rodzinnego mienia, bracia dziedziczą tak po braciach jak po siostrach, z wyłączeniem sióstr żyjacych, a po ubocznych krewnych linie męzkie, z wyłączeniem linii żeńskich. Raz jednak, znajdując się w posiadaniu jakiéjkolwiek własności, kobieta rządzi nią samoistnie i dowolnie, i po dosięgnięciu prawnéj pełnoletności, czyli 21 lat życia, w dokonywaniu aktów sprzedaży, kupna, zaciągania długów i t. p., kompetencyą posiada najzupełniejszą, nietylko kurateli żadnéj ani opiece, ale nawet tak zwanemu w kodeksie Napoleona towarzyszeniu męża, nie podlegając. Tu i tam zresztą prawo testowania przysługuje jéj na równi z mężczyznami i tylko ogólnemi prawami jest uwarunkowane. Świadectwo jéj, tu i tam także, w sądach przyjmowane, na testamentach zaś, kontraktach i wszelkich innych dokumentach, w zbiorze praw urzędowych omówioném nie jest, zwyczajowo więc używaném nie bywa. W obronie interesów swych stawać ona może przed sądami nietylko przez pełnomocników ale i osobiście. Prawo poszukiwania ojcowstwa nie istnieje. Gwałty na czci kobiecéj dokonane liczą się do najcięższych kategoryi przestępstw i podlegają rzędowi najsroższych kar, ale ściganie przestępcy na drodze sądowéj pozostawioném jest osobie pokrzywdzonéj i jéj rodzinie. Bez skargi przez nie zaniesionéj, ani prokuratorya, ani zarządy policyjne procesu wszczynać nie są mocne. Przepisy kryminalne stosują się do kobiet z zupełną jak do mężczyzn identycznością. Od kary śmierci, wymierzanéj wyłącznie na przestępcach politycznych, aż do kar pieniężnych i osadzenia w domach poprawy, cały łańcuch środków karnych, poprawczych i indemnizacyjnych, obejmuje przestępstwa kobiece, zarówno jak męzkie. Nieznajomość prawa nie uniewinnia tak kobiety, jak i mężczyzny. Płeć okolicznością łagodzącą dla wyroków sądowych nie jest. Mniéj znacznie posiadając przywilejów, kobieta dźwiga tu, identycznie tęż samę co mężczyzna, wobec prawa odpowiedzialność. Upatrywać w tém można uznanie jéj za człowieka w dziedzinie obowiązków, a za istotę podrzędną w dziedzinie praw.
Podrzędność ta, daleko więcéj jeszcze niż w prawie cywilném i kryminalném, ujawnia się w ustawach, zarządzających kształceniem się jéj i zarobkową pracą. Wychowanie publiczne męzkie w państwie Rosyjskiém rozwija się, jak wszędzie indziéj, na trzech stopniach. Pierwiastkowe zawiera: szkoły ludowe wiejskie i miejskie; średnie: gimnazya realne sześcioklasowe i klasyczne ośmioklasowe, a także szkoły handlowe i techniczne; wyższe: uniwersytety, akademie medyczne, inżynierskie, instytuty politechniczne, agronomiczne, leśne, górnicze i t. d. Z pomiędzy trzech tych szczebli, pierwszy tylko dostępnym jest w pełni dzieciom płci żeńskiéj, zarówno jak męzkiéj; drugi znacznie uszczupla się w stosunku do kobiet, przez znakomicie szczuplejszy zakres i niższy poziom nauk, w gimnazyach kobiecych udzielanych; trzeci istnieje dla kobiet rosyjskich w ciasnych bardzo granicach, dla polek zaś istnieć może o tyle tylko, ile poszukiwać go chcą i mogą w stolicy państwa.
Rozpatrzmy się trochę w szczegółach.
Program szkół pierwiastkowych tutejszych ogranicza się do nauki religii, czytania, pisania i rachunków, z dodaniem piérwszych zarysów historyi i geografii Rosyi. W Królestwie Polskiem, gdzie personał nauczycielski rekrutuje się pomiędzy miejscową ludnością, zakłady te dość dobrze cel swój spełniają, a najważniejszą przeszkodą do szerokiego i pomyślnego ich rozwoju jest wielka szczupłość wynagrodzenia, dla nauczycieli wiejskich wyznaczonego. W innych prowincyach szkoły ludowe wiejskie, poddane nadzorowi i kierownictwu duchowieństwa nie sprowadzają dla wychowania ludowego żadnych prawie następstw. Pomimo że w ciągu ostatnich lat kilkunastu skala materyalnego dobrobytu posiadaczy drobnéj własności ziemskiéj podniosła się, w sposób uderzający, liczba chłopców, umiejących czytać i pisać, wzrosła bardzo nieznacznie. Ścisłe statystyczne obliczenia, dla braku odpowiednich instytucyi, są tu niemożliwe, Pewném jest jednak, że w Królestwie Polskiém, chłopi, umiejący czytać i pisać, stanowią poważną mniejszość, zaś w prowincyach innych — częste zaledwie wyjątki. W mniejszości téj i pomiędzy temi wyjątkami kobiety zajmują jeszcze miejsce bardzo skromne. Jeżeli gdzie, to wśród najniższéj warstwy społecznéj, w całéj mocy przechowało się pojęcie o przyrodzonéj niższości kobiety, i, jak się to działo w samych początkach ludzkości, pod względem pracy tylko znajduje się ona równouprawnioną z mężczyzną. W królestwie Polskiém dzieci płci żeńskiéj dość często w wychowaniu pierwiastkowém udział przyjmują, lecz w innych prowincyach tak rzadko, że prawie nigdy. Chłop dzisiejszy, patrząc na wzrastającego syna, często już rozmyśla nad sposobami „uczynienia zeń człowieka,“ lecz względem córki nigdy podobnéj nie doświadcza troski, jeżeli zaś decyduje się posłać ją do szkoły, to niechętnie i tylko pod wpływem odpowiedniéj propagandy. Tam zaś, gdzie, w skutek usunięcia inteligencyi miejscowéj od wszelkich wpływów na lud, propaganda taka istnieć nie może, chłop, samemu sobie pozostawiony, wychowanie córek swych sprowadza do zera. To téż chłopkę polską określić jeszcze można słowami francuzkiego pisarza. Jest ona: „duszą zarodkową w silném i spracowaném ciele“ (Ern. Légouvé, Histoire morale des femmes). Tam, gdzie wychowanie ludowe rozwija się w warunkach pomyślniejszych, spostrzedz już można pewne oddalenie się od pierwotnego typu tego; w Królestwie Polskiém modyfikuje się on, choć bardzo powoli, w prowincyach innych trwa w pełni i nieruchomo.
Szkoły pierwiastkowe, w miastach istniejące, daleko więcéj, w porównaniu z wiejskiemi, zaludnionemi są, i daleko normalniejsze ustosunkowanie dwu płci przedstawiają. Ta klasa drobnych mieszczan, rzemieślników, służących i t. d., jeżeli wyższe zawsze ambicye żywi dla synów swych, to najpospoliciéj jednak zapobiega téż ostatecznéj ciemnocie córek. Względem chłopców wychowanie średnie i wyższe, gimnazyum lub uniwersytet, przedstawiają cel rodzicielskich marzeń, — dość często osiągany; — dziewczyna, może ograniczyć się na sumie oświaty, któréj dostarcza jéj szkoła pierwiastkowa, taka przecież, która-by nie posiadała umiejętności czytania w pełni a trochę pisania i rachowania, jest już dziś w miastach rzadko spotykaną osobliwością.
Przejdźmy do wychowania średniego:
Liczba gimnazyów żeńskich daleko lepiéj odpowiada potrzebie publicznéj, niż liczba takich-że zakładów męzkich, która, dzięki szczególniéj ściśle przypisywanéj i strzeżonéj ilości uczniów, okazuje się przerażająco niewystarczającą. Przypisywać to należy, nie tyle mniejszéj sile prądu, wiodącego ludność kobiecą ku nauce średniéj, ile częstemu jeszcze wychowaniu kobiet w domach i zakładom wychowawczym, istniejącym obok gimnazyów, pod wodzą osób prywatnych a z regulaminem i nadzorem rządowym. Centra edukacyjne i administracyjne, takie jak Warszawa i Wilno, posiadają kilka gimnazyów żeńskich; każde z miast gubernialnych zaopatrzone jest w jedno. Liczba uczennic zakładów tych dosięga cyfry 150  — 500. Programat naukowy zawiera:
1) Religią. Historya kościoła, odszczepieństw i apostolskich missyi.
2) Język rosyjski, ze składnią i czytaniem wyborowych pisarzy.
3) Język niemiecki albo francuzki.
4) Matematykę z arytmetyką, piérwszemi podstawami geometryi i buchalteryi domowéj.
5) Geografią powszechną z piérwszemi podstawami geografii fizycznéj.
6) Geografią państwa Rosyjskiego.
7) Zoologią z piérwszymi podstawami fizyologii.
8) Mineralogią z Geologią (w ogólnych zarysach).
9) Historyą powszechną.
10) Historyą rosyjską.
11) Fizykę i Kosmografią (ostatnią w ogólnych zarysach).
Dla gimnazyów Królestwa Polskiego programat ten rozszerza się przez włączenie do niego historyi i geografii polski i nauki języka polskiego, które to przedmioty wykładanemi są, zarówno jak wszystkie inne, w języku rosyjskim.
Liczba przedmiotów, zawartych w programacie gimnazyów, zakres, którego sięgają one, poczytywać-by można za zupełnie dla edukacyi średniéj wystarczające, gdyby wykład ich zastosowanym był do prawideł rozumnéj pedagogiki. Z niedostatkiem zaś tym łączy się jeszcze niedostatek inny, polegający na nieobecności łaciny i greczyzny, sprawiającéj, że gimnazya częściowo tylko przygotowują do zakładów wyższych, tak rosyjskich jak zagranicznych. Bez szczególnego upodobania w klasycyzmie, owszem, z zupełném zrozumieniem szkód, przez nadużywanie go sprowadzonych, łatwo jednak przyjść do wniosku, że skoro egzamina, otwierające przystęp do edukacyi wyższéj, wszędzie jeszcze wymagają znajomości języków i literatur starożytnych, zakłady wychowawcze średnie, które jéj nie udzielają, częściowo tylko wywiązują się z zadania swego. Pozostawiają one uczennice swe, pragnące iść daléj drogą nauki, na pastwę samouctwa, ciężką zawsze sprowadzającego stratę czasu i środków, a słabéj, mniéj wytrwałéj energii, grożącego zniechęceniem, tém łatwiéj przychodzącém, im więcéj to niedostateczne wychowanie średnie szwankuje na wpływach moralnych, a wyższego, na odległych punktach i w trudnych warunkach poszukiwać przychodzi.
Więcéj daleko od gimnazyów uczęszczanemi są pensye żeńskie, przez osoby prywatne zakładane i programat naukowy od rządu a moralne kierownictwo od zwierzchniczek swych otrzymujące. Warszawa posiada ich całe dziesiątki; każde prowincyonalne miasto i nawet miasteczko Królestwa Polskiego po kilka lub jednéj. Inne prowincye pozbawionemi ich są w skutek miejscowych warunków. Są to zakłady cztero i sześcio klasowe; programat naukowy ostatnich jest bardzo obszerny, zawiera on w sobie wszystkie przedmioty, udzielane w gimnazyach, liczbę ich zwiększając przez historyą literatur europejskich, pedagogikę, estetykę, ekonomią polityczną i hygienę domową. Wyższość ich nad gimnazyami jest niezaprzeczalną a wynika zaś między innemi i z téj przyczyny, że zakładane i kierowane bezwyjątkowo prawie przez kobiety wysoko wykształcone umysłowo i moralnie. Niektóre z nich odznaczają się szczerą i jawną postępowością. W niektórych téż katedry nauczycielskie zajmowanemi są przez uczonych i pisarzy najwybitniejszych w kraju talentów i największéj sławy. To téż ta kategorya szkół średnich zaludnioną jest najgęściéj, a najludniejsze prowincye, te, które dla wyżéj wymienionéj przyczyny pozbawione są podobnych, dostarczają im znacznéj liczby uczennic. Jednak posiadają one właściwość jednę, która społeczną czynność ich osłabia znacznie. Wysokość wymaganéj przez nie opłaty, połączona z przestrzenią, dzielącą Warszawę od niektórych stron kraju, czyni je przystępnemi tylko zamożnym a przynajmniéj dostatnim rodzinom. Rozbierać przyczyny téj ich ujemnéj strony było-by tu za długo. W kilku słowach tylko powiedziéć trzeba, że sprowadza ją drożyzna wielkiego miasta i wysoka cena, przywiązana do lekcyi wyborowych nauczycieli, a więcéj jeszcze zbyt wykwintne i na próżność klas dostatnich liczące urządzenie. Z niedostatkiem tym najlepszych w kraju zakładów wychowawczych dla kobiet i wadą społeczną, któréj on jest wynikiem, z całéj siły walczyć należy.
Wychowanie kobiece wyższe — przy kreśleniu wyrazów tych, zdejmuje chęć rozdarcia szat i osypania głowy popiołem — na całéj przestrzeni kraju naszego nie ma ani jednéj odpowiedniéj sobie instytucyi. Wprawdzie o założeniu w Warszawie wyższéj szkoły naukowéj dla kobiet toczyły się nieraz w dziennikarstwie żywe rozprawy; wprawdzie w czasie niedawno obchodzonego jubileuszu znakomitego pisarza, Kraszewskiego, liczne głosy doradzały upamiętnić uroczystość tę, przez wytworzenie, obok istniejącego w Warszawie uniwersytetu męzkiego, takiéj-że instytucyi dla kobiet; wprawdzie pozwolenie rządu na jej otwarcie nie jest do otrzymania niemożliwém, prądy konserwatywne w społeczeństwie i prasie, wyższemu kształceniu się kobiet przeciwne, są zbyt słabe, aby same przez się unicestwić mogły usiłowania postępowe. Jednak, pomimo to wszystko, zamiarów, żądań i rozpraw nie uwieńczył dotąd skutek żaden. Fakt to, wobec powyżéj opisanego położenia kraju, które z mocą wielką popycha kobiety na drogę nauki i pracy, bardzo osobliwy. Przyczyny jego przecież z tegoż położenia wynikają. Jest ich głównie trzy. Naprzód koszta pieniężne na wzniesienie instytucyi podobnéj, jakkolwiek przez możliwe przyłączenie jéj do uniwersytetu męzkiego umniejszone, musiałyby zawsze być znacznemi, a społeczeństwo, które niecałkiem jeszcze dźwignęło się z ekonomicznéj ruiny swéj, z trudnością zdobyć się na nie może. Jak wiadomo zresztą, kwestye finansowe natury wszelkiéj, bezpośrednio zaczepiające o interesa indywidualne, źle bardzo rozstrzyganemi być muszą przez rozproszone i samym sobie pozostawione jednostki. Dla rozstrzygnięcia ich na rzecz sprawy publicznéj, chociażby z pewném poszkodowaniem jednostek, trzeba przedstawicielstwa którego-by uchwały moc obowiązującą posiadały, droga zaś składek dobrowolnych, w rzeczach użyteczności publicznéj, tak szczególniéj jak ta niewypróbowanych jeszcze i, z natury swej, entuzyazmu powszechnego budzić niemogących, błahą jest, niepewną i tylko bardzo naiwni liczyć na nią mogą.
Następnie usunięcie mężczyzn od funkcyi społecznych i zarobkowych, tak w sądownictwie, jak w administracyi i w nauczycielstwie publiczném, wytworzyło proletaryat umysłowy, którego widok najpostępowszym nawet wiele do myślenia daje. Czy należy, przez kształcenie kobiet do zawodów umysłowych, powiększać liczbę magistrów i doktorów filozofii lub obojga praw, naturalistów, techników, pedagogów i t. d. którzy dawaniem prywatnych lekcyi po domach zaledwie opędzają się od nędzy, a jeśli do głodu i podartego obuwia nieprzezwyciężony już wstręt uczuwają, dla znalezienia w Zachodniéj Europie, albo — częściéj — w głębi Rosyjskiego Państwa odpowiednich sobie stanowisk, kraj opuszczają. Czy, wobec tak utrudnionych warunków pracowania, wyższa nauka kobiety nie stanie się dla niéj i dla ogółu nowym czynnikiem cierpień i zepsucia?
Główne przyczyny te, w połączeniu z wielu podrzędnemi, sprawiają, że miejscowego wychowania wyższego dla kobiet nie mamy wcale.
Jednak wielką jest potęga potrzeb i opinii czasu! Corocznie, setki, jeżeli nie tysiące kobiet, wywędrowywają na Zachód i Północ. Uniwersytet Zurychski ma uczennice polskie, posiada je Sorbonna paryzka, a echa, przybywające z rozmaitych europejskich centrów, dość często przynoszą wieści o Polkach, otrzymujących dyplomy bacheliers-ès-lettres a czasem i doktorskie. Ale jest to mniejszość. Znakomita większość dąży na północ, ku stolicy Rosyi, oddalonéj od Warszawy o 32, od Wilna o 20 godzin drogi koleją żelazną, aby naukę wyższą i przysposobienie do zawodów umysłowych otrzymywać w otwartych tam dla kobiet: Akademii medycznéj i Szkole pedagogicznéj tak zwanéj szkole Bustużewa.
Znaczna odległość Petersburga i z podróżą taka połączone koszta pieniężne, stanowią tu najmniejszą z niedogodności. Rzeczą stokroć ważniejszą jest wychodzenie kobiet młodych, niedoświadczonych, a najczęściéj ubogich, ze swojskiego ich otoczenia, wyrywanie się ich niejako z naturalnego gruntu. W mieście ogromném i bardzo drogiém, w otoczeniu obcém, na gruncie nieznanym, walka o byt materyalny, żadnemi stosunkami sympatyi lub [obo]wiązku niewsparta, staje się nadmiernie trudną, jak téż denerwujące walki z niedostatkiem i zawsze prawie z niedostateczném przygotowaniem własném, fatalne wpływy swe wywierać muszą. Taką jest jednak siła popędu w tym kierunku, że znaczna liczba młodych kobiet nieustannie dąży tam, gdzie spełnieniu żądań ich towarzyszy mnóztwo, nieznanych gdzieindziéj, trudności, cierpień i niebezpieczeństw. Lecz opinią publiczną, nietyle jeszcze trudności i cierpienia, co niebezpieczeństwa, do emigracyi tych zrażają. Piśmiennictwo nie zachęca do nich, rodziny uważają je prawie za nieszczęście. Niechęci téj społeczeństwa niepodobna we względzie tym słuszności pewnéj nie przyznać. W ogromnej większości wypadków nie pochodzi ona z zaprzeczania kobiecie praw do wyższéj nauki, z chęci uchylania jéj od niéj, ale z trwogi o tę równowagę moralną, która obyczajowość i obywatelstwo, na jednym stopniu z umysłowością utrzymuje. Równowagę tę, śród denerwujących i kosmopolityzujących wpływów wielkiéj stolicy, zachować mogą tylko wyborowe jednostki. Inne, jeżeli nie ginąć całkiem, to co najmniéj nadwyrężać muszą tak fizyczną, jak i moralną stronę swéj istoty. Zresztą, fakta same zdają się tę nieprzychylność społeczeństwa zatwierdzać. Uczennice szkoły pedagogicznéj i szkoły Bestużewa, sposobiącéj téż do czynności nauczycielskich, niezłomną przeszkodę praktycznego stosowania zdobytéj nauki znajdują w wytrąceniu Polek z nauczycielstwa publicznego. Te z pomiędzy wychowanic zakładów petersburskich, które zdołały przebrnąć morze różnorodnych nędz i dobić się do portu, którym jest dyplom naukowy, rozsypać się musiały po niezmierném przestworzu Rosyi, aby znaleźć tam możność zużytkowania owoców tylu trudów i cierpień. Inne, które z połowy drogi wróciły, lub bądź co bądź migracyi swych wiecznemi uczynić nie chciały, zajmują się w kraju wcale czém inném, niż to, do czego wzdychały i sposobiły się. Te ostatnie jednak pracowały niedarmo. Obecność w społeczeństwie małéj choćby liczby kobiet, z umysłem przez wyższą naukę rozszerzonym, z charakterem przez próby przebyte zahartowanym, podnosić musi koniecznie poziom umysłowości nietylko kobiecéj, ale i ogólnéj, stanowić w społeczeństwie żywioł ruchu i spełniać w niém czynność bodźca. Kobiety te uważać należy za pionierki, które zamierzały pięknie i dążyły pracowicie, jeżeli zaś warunki, istnieniem ich rządzące, wyniki zamiarów ich i pracy do minimum sprowadziły, minimum to jeszcze nie dozwala usunąć idei postępu, a przyszłym, szczęśliwszym może czasom, toruje drogi i wytwarza wzory. Są to nietylko pionierki, ale po większéj części męczennice takie, jakiemi bywają wszyscy ci, którzy najlepszych pragnień swych i zdolności na drogach praktycznych uzewnętrznić nie mogą. Liczba kobiet tych więcéj szlachetnych, śmiałych i pracowitych, niż szczęśliwych, jest w kraju bardzo znaczną. Cyframi pewnemi określić jéj niepodobna. Pewném jest jednak, że Polki, które w ciągu ostatniego dziesięciolecia przez petersburskie zakłady przepłynęły, na tysiące liczyć można. Zobaczmy teraz, jakie zawody umysłowe prawo i ustrój społeczny dostępnemi tu czynią kobiecie, będącéj już w posiadaniu nauki średniéj albo wyższéj; przedmiot to dość skomplikowany, tak z powodu restrykcyi, którym wobec prawa ogólnego ulegają Polki, jak z powodu modyfikowania litery prawa przez obyczaj.
Zajmowania posad biurowych, w administracyi, zarządach pocztowych i t. d., prawo rosyjskie ani pozwala kobietom, ani wzbrania. Poprostu, w czasie, gdy stanowioném było, myśl o możliwości zajęć takich dla kobiet nie istniała; przemilczenia zaś tego, z ducha czasu wynikłego, nie poprawiło potém ani pozwolenie, ani wzbronienie żadne. Można-by więc z tego milczenia prawa w praktyce korzystne dla pracy kobiecéj wytworzyć rezultaty; taką jest jednak moc obyczaju, panującego w tym względzie w biurokracyi rosyjskiéj, że żaden zwierzchnik biura nie zgodził-by się ofiarować kobiecie choćby najniższéj kancelaryjnéj posady. Dla Polek zresztą rzecz ta komplikuje się jeszcze bardziéj. Biura telegraficzne stanowią wyjątek w ogólném prawidle odrzucania pracy kobiecéj. W roku 1878 znajdowało się w Warszawie 30 kobiet, zajętych przy telegrafach, z pensyą od 500 do 1500 rs., stanowiącą względnie do cen pracy kobiecéj wynagrodzenie znaczne. Ale były to tylko Rosyanki. Koleje żelazne, znajdujące się w rękach kompanii prywatnych, nie odmawiają czasem kobietom miejsca kasyerek. Są to wypadki rzadkie. W Królestwie Polskiém kilka ich naliczyć można. W innych prowincyach Polka zarówno jak i Polak miejsca tego zajmować nie ma prawa. Na to więc pole umysłowéj pracy zarobkowéj Polki absolutnie, w dzisiejszym stanie rzeczy, liczyć nie mogą.
Nauczycielstwo publiczne, w Królestwie Polskiém, otwiera się przed niemi dość szeroko, przez dopuszczenie ich do posad nauczycielek w szkołach pierwiastkowych i na pensyach, przez prywatne osoby utrzymywanych. To téż nauczycielki ludowe są tam dość liczne. Byt ich materyalny niezmiernie wiele do życzenia pozostawia i graniczy niemal z nędzą. Praca zaś, w skutek moralnego i umysłowego zaniedbania dzieci chłopskich i grubości obyczajów ludowych, pełną jest najróżnorodniejszych trudności i wymaga wielkiego zasobu, tak pedagogicznego ukształcenia, jak i odpowiednich przymiotów charakteru. Pomimo jednak niezmiernie ciężkich warunków bytu i pracowania, z posadami temi złączonych, liczba kandydatek na nie jest zawsze wielką; te zaś z pomiędzy nich, które je otrzymują, uważają się za bardzo uszczęśliwione i, w większości wypadków, czynności swe pełnią z godną uwielbienia gorliwością i ofiarnością. Bywają to w ogóle młode osoby, córki rodzin ubogich, dla których zarobek jakikolwiek jest koniecznością fizyczną, a praca użyteczna potrzebą moralną, które w ten sposób zużytkowują dyplomy swe, po przebyciu czterech, albo téż i wszystkich sześciu klas gimnazyalnych, otrzymane.
Cena lekcyi na pensyach, dość licznie przez kobiety udzielanych, różni się znacznie od ceny lekcyi męzkich. Wynagrodzenie mężczyzn waha się pomiędzy 1 — 3 rs. za godzinę, — kobiet, pomiędzy 50 kop. a 1 rs. Drożéj nad rubla za godzinę nie otrzymują nawet kobiety piszące, z imionami posiadającemi dość głośną sławę. Cyfra więc, najniższa dla mężczyzny, jest dla kobiety najwyższą. Przypisać to należy przyczynom, wszędzie prawie istniejącym: większemu zaufaniu publicznemu do nauczycielstwa męzkiego, większéj powadze i popularności zakładów, obsadzających katedry swe mężczyznami, i, co za tém idzie, większemu poszukiwaniu pracy męzkiéj. Pomimo jednak względnie nizkiéj, przywiązanéj do nich, opłaty, lekcye te są niezmiernie dla kobiet pożądanemi, jako jedyna możliwa dla nich, — obok instytutorstwa — funkcya w nauczycielstwie publiczném.
Instytutorstwo kobiece, pomimo niezmiernych ograniczeń, jakimi ze strony rządu ulega, stoi w Polsce, tak pod materyalnym, jak i pod moralnym względem, bardzo wysoko. Instytutorkami, czyli kobietami zakładającymi pensye 4-ro i 6-cio klasowe, są kobiety, posiadające dyplomy instytutów rządowych, albo zdania egzaminów z całego kursu średniéj edukacyi kobiecéj. Jak już wspomniałam, grupa ta pracownic składa się bezwyjątkowo z kobiet wysokiego ustroju tak umysłowego, jak moralnego. Niezmiernie ważną, czynność swą społeczną spełniają one, w ogromnéj większości wypadków, z szerokiém zrozumieniem potrzeb społecznych, z duchem obywatelstwa i postępowości, Popularność zaś, którą wśród ogółu zakłady ich posiadają, zapewnia im zawsze powodzenie materyalne dostateczne, a czasem nawet świetne.
Wszystko to jednak stosuje się do Królestwa Polskiego. W innych rozległych prowincyach, ani pensyi przez prywatne osoby zakładanych, a zatém i Instytutorek (maitresse de pension), ani udzielających lekcyi w zakładach publicznych, ani nauczycielek ludowych, pomiędzy polkami niéma. W gimnazyach, zarówno jak w szkołach pierwiastkowych, nauczają tylko rossyanie obu płci. Ponieważ zaś zawód nauczycielski przedstawia gałęź pracy umysłowéj kobiecéj, najwięcéj rozpowszechnioną w obyczaju, a przez dyplomy, z naukowych zakładów wynoszone, upoważnioną, więc w nieobecności nauczycielstwa publicznego, nauczycielstwo prywatne wzrosło nad wszelką miarę i potrzebę. Miasta prowincyonalne przepełnione są młodemi osobami, udzielajecemi lekcyi prywatnych po domach. Przysposabiają one dzieci zarówno płci męzkiéj, jak żeńskiéj, do wstępowania do gimnazyów i udzielają korepetycyi uczniom gimnazyalnym, tak męzkim, jak żeńskim. Pomiędzy niemi bardzo znaczna znajduje się ilość jednostek intelligentnych i dyplomy ukończenia kursów nauki średniéj posiadających, takich, słowem, które tylko w nauczycielstwie publiczném znaleść-by mogły odpowiednie sobie pole działania. Konieczność zamyka je w ciasnych granicach i na nizkim poziomie pierwiastkowego prawie nauczycielstwa prywatnego. Do znacznéj liczby kobiet tych, pracujących w sposób dla nich niewłaściwy, przyłącza się znaczniejsza jeszcze tych, które, przez ubóstwo i trudność innostronnego zarobkowania na drogę te wypchnięte, pracują niedołężnie. Przeludnienie zaś jednéj tylko części, jednéj gałęzi pracy, sprowadza to następstwo, że dostarczane przez nią zarobki przedstawiają maximum rs. 600 rocznie, co, przy drożyznie miast tutejszych, znaczy egzystencyą zaledwie wolną od niedostatków. Minimum zarobków tych jednoznaczne jest z nędzą, co tłómaczy się łatwo cyfrą, określającą cenę lekcyi prywatnych kobiecych, która rzadko bardzo podnosi się do 50 kop. za godzinę, zaś często bardzo spada do 10 kop. Pozycya ta określić się da w sposób następny: po odtrąceniu z ogólnéj liczby dni roku 150 dni, zajętych przez niedziele, święta i wakacye, nauczycielka, pracująca w ciągu pozostałych 215 dni po ośm godzin dziennie, a otrzymująca 10 kop. za godzinę, znajdzie się w posiadaniu 173 rubli (około 520 franków) rocznego dochodu, który to dochód na najnędzniejsze nawet utrzymanie się w mieście nie wystarcza. To téż ten najmniéj uprzywilejowany rząd pracownic utrzymuje się tylko z pomocą rodzin, którym, przez to szczupłe zarobkowanie swe, ciężaru utrzymania swego nieco umniejsza. Jest to niesłychanie drobny rezultat pracy niezmiernie uciążliwéj, a dość często podejmowanéj z przygotowaniem, które-by, w innych społecznych warunkach kraju, do sięgnięcia ku wyższym stopniom społecznym i zarobkowym zupełne dawało prawo.
Położenie materyalne nauczycielek pracujących w rodzinach jest znacznie lepszém. Stosownie do stopnia ukształcenia swego, otrzymują one 100 — 500 rs. rocznie, przy zupełném i najczęściéj dostatniém utrzymaniu. Ponieważ edukacya domowa została we zwyczaju wyłącznie prawie klas dostatnich lub bogatych, żądających od wychowania więcéj blasku, niż istotnéj użyteczności, suma powyższa warunkuje się ilością znanych nauczycielce obcych języków, oraz tak zwanemi jéj talentami. Szczytem lingwistycznego ukształcenia nauczycielki jest, obok francuzkiego i niemieckiego, język angielski; pośród talentów muzyka zajmuje miejsce piérwsze. Poważanie, jakiego osoby te, w domach i rodzinach stale przebywające, używają, wzrosło w czasach ostatnich w téj mierze, w jakiéj wzrósł szacunek dla prácy wszelkiéj. Jest ono teraz już najogólniéj zadowalającém. Natomiast potrzebowanie tego rodzaju pracy nauczycielskiéj zmniejszyło się znacznie, a jednocześnie zmniejszyła się téż liczba poszukujących go pracownic. Przypisać to należy z jednéj strony rozpowszechniającemu się wciąż zwyczajowi publicznego wychowania dziewcząt, z drugiéj, — duchowi czasu, sprawiającemu, że młode osoby przekładają byt trudniejszy, połączony z pewną swobodą w zarządzaniu czasem swym i sposobem życia, nad większe udogodnienia, którym towarzyszy konieczność stosowania się do usposobień i organizacyi domów obcych.
Z pomiędzy innych zawodów umysłowych, medycyna, literatura i sztuki piękne, przystępnemi są dla kobiety polskiéj o tyle, o ile ją od nich trudność nabycia stosownego uzdolnienia nie odpycha.
Praktyką lekarską żadna ustawa prawna zajmować się jéj nie przeszkadza, byle-by tylko zaopatrzoną była w dyplom lekarski, o który téż, jak i o stopień doktora medycyny, starać się może przy akademii medycznéj w Petersburgu. Z zagranicy przywożone dyplomy lekarskie do praktykowania nie upoważniają ani mężczyzn, ani kobiet. Jak przecież bardzo, w nieobecności miejscowego wychowania wyższego, trudno jest tu kobiecie o dyplom, bądź zagraniczny, bądź petersburski, wspomniałam wyżéj. Co stało się ze studentkami polskiemi akademii medycznéj w Petersburgu? Trudno-by w kilku słowach opowiedziéć. Żadna z nich nie dopłynęła do portu i nie przyniosła rodakom swym przykładu i zachęty do nowéj gałęzi pracy. Pani Tomaszewicz-Dobrska, która przed trzema laty z Zurichu do Warszawy przybyła, jest piérwszym kobietą-lekarzem w Polsce; (po niéj osiadła tam jeszcze pani Cieszkiewiczowa). Powodzenie, które zdobyła ona, a które wyraża się klientelą jéj, w tak krótkim przeciągu czasu wzrosłą do rozmiarów znanych tylko najsłynniejszym i najzasłużeńszym lekarzom Warszawy, świadczy o tém, że opinia publiczna nietylko nic nie ma przeciw oddawaniu się kobiet medycynie, lecz owszem, wielce mu sprzyja. Dodać jednak należy, że, szczęśliwym trafem, piérwsza przedstawicielka innowacyi téj w Polsce, przedstawiła ją tak dobrze, iż zachęcić do niéj ogół, a przeciwne jego przesądy nadwyrężyć musiała. Pani Tomaszewicz-Dobrska przedstawiła w sobie wzór kobiety, która naukę z prostotą i samoistną pracę z wysoką obyczajowością połączyć umiała. Wyznawany dla niéj przez cały oświecony ogół wysoki szacunek i powodzenie materyalne, które tak prędko osiągnęła, zachęci niezawodnie wiele młodych i zdolnych kobiet do walczenia z wielkemi istotnie trudnościami, z wejściem na drogę tę zwiazanemi. Ze względu na choroby kobiece i dziecięce, jak téż na wielkie jeszcze potrzebowanie lekarzy wiejskich, a niechętne zwracanie się ku wsiom mężczyzn, medycyna kobieca przedstawia u nas bardzo szerokie pole pracy i zarobków, pole, wyjątkowo Polakom dostępne, które wiec, gdyby tylko ułatwiły się nieco warunki edukacyjne, pewnie zaludniło-by się bardzo rychło. Dla tego, jeśli z wytwarzaniem dla kobiet przy uniwersytecie warszawskim fakultetów innych ostrożnie postępować musimy, nauka medycyny co najprędzéj i naoścież otworzyć się przed niemi powinna. Mamy nadzieję, że usiłowania piśmiennictwa, działającego w tym kierunku, i coraz silniéj odczuwana potrzeba, wkrótce tego dokonać potrafią.
W piśmiennictwie kobiety polskie żywy i liczny przyjmują udział, szczególniéj w niektórych działach jego, jak to: poezyi, powieściopisarstwie, krytyce literackiéj, pedagogice i literaturze dziecięcéj. Tu, jak wszędzie indziéj, niedostatki umysłowe, z niedostatecznego ukształcenia naukowego wynikające, jak téż i inne właściwości, do kobiecego życia wyłącznie przywiązane, umniejszają znacznie wyniki talentów, częstokroć wielkich, i pracy, zawsze prawie gorliwéj. Jednak kilka z pomiędzy pisarek naszych zajęło w literaturze miejsce piérwszorzędne, a zarówno w obec krytyki, jak w obec publiczności, w jednym stanęło rzędzie z piszącymi mężczyznami. Inne, skromniejsze zajmując miejsce i mniéj budząc rozgłosu, pracują przecież użytecznie, a pracą swą zdobywają sobie byt niezależny i stanowisko społeczne poważne. Poważanie, jakiego doświadcza kobieta w piśmiennictwie, nie jest tu wcale mniejszém od tego, jakie obudza praca męzka, W ogóle, ani krytyka, ani publiczność nie zwracają uwagi na płeć pisarza, lecz utwory jego oceniają z jedynym względem na ich wartość. Popularność téż i wpływy niektórych kobiet piszących są bardzo znaczne. Istnieją w Warszawie dzienniki, redagowane przez kobiety; jeden z nich, od 16-tu lat pod jedną redakcyą zostający, bardzo jest rozpowszechnionym i wpływowym. Co rok także w szeregu mężczyzn, występujących w Warszawie na katedrze publicznéj, znajdują się i kobiety. Wobec ciasnoty publicznego życia i szczupłości dozwolonych środków szerzenia światła, lekcye publiczne (les confèrences) używają popularności wielkiéj i zgromadzają zwykle liczne tłumy. Prelegentki, będące zawsze prawie pisarkami, w większości wypadków niemniejsze miewają powodzenie od prelegentów. We względzie zarobków pieniężnych, dostarczanych przez literacką pracę, nie różnią się one w niczém dla kobiet od zarobków męzkich. Wyjątek stanowi tu tylko literatura bieżąca, właściwie literatura drobna, jak: reporterstwo, feljetony, krytyka teatralna i t. p., do któréj, z natury rzeczy, w skutek właściwego im sposobu życia, mężczyźni łatwiejszy posiadają przystęp. W zamian przekładaniem z języków obcych trudni się znacznie większa ilość kobiet, niż mężczyzn. W literaturze naukowéj, z wyjątkiem pedagogiki, kobiety żadnego nie przyjmują udziału. Prosty to wynik niewyrobienia sił ich w tym kierunku, przez całkowite prawie zaniedbywanie w przeszłości, a obecnie niezmierne utrudnienie naukowego ich kształcenia.
Sztuka dramatyczna, jak w całéj Europie tak i tutaj, ofiarowuje kobiecie równy zupełnie z mężczyzną udział w zarobkach i sławie. Malarstwo, liczy obecnie parę imion kobiecych, dość głośnych i uznanych. Muzyka, najpopularniejsza w świecie kobiecym ze wszystkich sztuk pięknych, posiada świetne przedstawicielki swe w osobach słynnych śpiewaczek i wirtuozek. Daleko jednak liczniejszemi są te jéj adeptki, które, w Warszawskiém Konserwatoryum muzyczném wykształcone, w Warszawie i na prowincyach szerzą jéj umiejętność przez dawanie lekcyi, drogo, często nawet bardzo drogo, opłacanych. Dotąd jeszcze ta właśnie gałęź nauczycielstwa najobfitszą jest w najwyższe zarobki.
Oto już całe pole kobiecéj umysłowości naszej. Rzućmy teraz okiem na dziedzinę przemysłu, ku któréj od roku 1870, kobiety zarówno jak mężczyźni popchniętemi zostały. Popęd tan wytworzył, zrazu tylko w Warszawie, a potém i na prowincyi, znaczną ilość szkół rzemieślniczych dla kobiet. Cyfry statystyczne, zaczerpnięte ze sprawozdań jednéj z nich, dadzą niejaką miarę o wynikach, sprowadzonych przez wszystkie inne.
Powstała w r. 1874, piérwsza szkoła rzemiosł dla kobiet, zawiera w sobie działy następujące: introligatorstwo, krój sukien, krój i szycie bielizny, kwieciarstwo, rękawicznictwo, szewctwo damskie i dziecięce, drzeworytnictwo, drukarstwo, fryzyerstwo, rysunek stosowany do rzemiosł, fotografią, retuszerstwo, snycerstwo, zegarmistrzowstwo, jubilerstwo, pieczętarstwo, litografią, szczotkarstwo, polerowanie metali i tokarstwo.
Oprócz tego, wykładanemi tam są: rachunkowość handlowa, buchalterya i korespondencya handlowa, gospodarstwo domowe, gospodarstwo wiejskie, ogrodnictwo, hygiena, pedagogia.
W ciągu lat sześciu (1874—1880) przeszło przez ten zakład uczennic 743, z których 365 mieszkanek Warszawy, a 378 przybyłych po naukę rzemiosł z prowincyi. Niektóre rzemiosła nie posiadały wcale uczennic, w skutek czego odnośne działy szkoły zamkniętemi zostały. Stosunek innych był następujący:

Krawiectwo miało uczennic 425
Kwieciarstwo ..... 103
Introligatorstwo .... 82
Rękawicznictwo .... 34
Krój bielizny ..... 27
Szewctwo ...... 8
Buchalterya ..... 45

Z pomiędzy uczennic, które odbyły kursa w zakładzie, dziesięć wytworzyło z kolei, tak w Warszawie, jak na prowincyi, szkoły bądź pojedyńczych, bądź kilku na raz rzemiosł; 76 założyło pracownie, których są właścicielkami i naczelniczkami. Podział tych ostatnich pomiędzy rzemiosła jest następujący:

Pracowni przez uczennice zakładu wytworzonych
Krawieckich ... 39
Introligatorskich .. 15
Kwieciarskich ... 17
Rękawiczniczych .. 4
Szycia bielizny .. 1

Z jednéj więc szkoły rzemiosł wyszło w ciągu lat 6-ciu 10 szkół i 76 pracowni. Cyfry te przedstawiają najwyższe powodzenie przemysłowéj pracy uczennic zakładu, to jest, ilość ich, pracujących w przemyśle na własną rękę. Inne, zużytkowują umiejętność swą jako robotnice w pracowniach cudzych, albo téż zarobkują po domach.
Zakładów téjże natury i rozległości, jak ten, z którego czerpałam cyfry powyższe, Królestwo Polskie posiada ilość znaczną, tak w Warszawie, jak we wszystkich swych miastach prowincyonalnych. Tam téż udają się po naukę kobiety z innych prowincyi, które, dla przyczyn politycznéj natury, są ich zupełnie pozbawione.
Oprócz tego, liczne pojedyńcze osoby zajmują się uczeniem rzemiosł po domach. Tak np. jedna z cenionych tu artystek malarek daje lekcye drzeworytnictwa i malowania na szkle dziesiątkom uczennic; inna przebyła czas długi za granicą w celu wyuczenia się koronkarstwa, którego teraz naucza bezpłatnie. Niedawno zaś otworzona szkoła koronkarstwa, w piérwszym zaraz dniu istnienia posiadała uczennic 90.
W praktyczném stosowaniu nauki rzemiosł, koronkarstwo zajmuje pozycyą taką, jaką zawód nauczycielski posiada w dziedzinie prac umysłowych. Jest ono przeludnioném. Przyzwyczajenie do igły i najpospolitsze potrzebowanie jéj produktów zwraca ku niéj największą liczbę pracownic. Sprawia to, że na szczeblach najniższych zarobki są tu niezmiernie małe. Dla prostych szwaczek nie przenoszą nigdy rs. 8 (około 25 fr.) miesięcznie. To téż położenie ich, jak wszędzie, tak i tu, nazwać można opłakaném. Pracownice ulegają konkurencyi potężnéj. Te, które zwyciężają, dosięgają nieraz wysokiego stopnia rozwoju i pomyślności; znaczna jednak liczba upada, przynosząc właścicielkom swym niewynagrodzone szkody na kapitale, czasie i energii. Przeciw szkodliwéj przewadze, nadawanéj jednéj gałęzi pracy nad innemi, oddziaływa przedsiębiorczość osób śmielszych i pojętniejszych, wstępujących na mniéj utarte ale i mniéj przeludnione drogi. Najpomyślniejsze pod względem tym rezultaty otrzymało kwieciarstwo, które posiada w Warszawie kilka wielkich pracowni i zajmuje około 2000 kobiet, z daleko lepszemi, niż krawiectwo, zarobkowemi warunkami. Rękawicznictwo, pończosznictwo i szewctwo damskie, w Warszawie bardzo już pomiędzy kobietami rozpowszechnione, zwolna ale widocznie szerzy się po prowincyach. Niewielka ilość zecerek pracuje w kilku warszawskich drukarniach. Introligatorki przyjmowane są przez wszystkie redakcye pism peryodycznych, które téż używają kobiet do składania i expedyowania dzienników. Wielki introligatorski zakład jednego z najczynniejszych wydawców warszawskich posługuje się tylko kobiecą pracą i daje zajęcie kilkuset robotnicom. Pewna ilość kobiet, tak w Warszawie, jak na prowincyi, zajmuje się w zakładach fotograficznych retuszeryą i wykonywaniem heliominiatur. Prowadzenie przez kobiety na własną rękę zakładów fotograficznych nie jest téż całkiem nieznaném.
W handlu kobiety dość obszerny przyjmują udział, jako właścicielki sklepów, panny sklepowe i buchalterki. W miastach większych dość pospolitém stało się zakładanie sklepów korzennych i galanteryjnych przez żony drobnych urzędników, w celu powiększania przez to dobrobytu rodziny, a także przez zrujnowane i do miasta przesiedlone właścicielki ziemskie. Tu także liczne nieporządki i niedołęstwo wkradają się skutkiem braku właściwej szkoły handlowéj dla kobiet. Po amatorsku rozpoczynane i prowadzone, przedsięwzięcia te nie zawsze pomyślnym rezultatem uwieńczone bywają. Jednak, w jednéj tylko szkole, powyżéj opisanéj, 31 kobiet w ciągu lat sześciu ukończyło pełne kursa buchalteryi i korespondencyi handlowéj, a dwadzieścia z pomiędzy nich zajęło w fabrykach i wielkich magazynach dość korzystne posady; kilka znanych i czynnych księgarni i kilkanaście czytelni publicznych, tak w Warszawie jak na prowincyi, noszą firmy kobiece i prowadzone są przez kobiety.
Jedną przecież z najważniejszych gałęzi prac kobiecych w Polsce było zawsze i pozostało dotąd gospodarstwo wiejskie. Ważność jego sprawia sama już etnograficzna natura kraju, dając rolnictwu przewagę nad miejskim przemysłem; lecz zwiększyła się ona znacznie, odkąd zatrzymanie gruntów w rękach krajowców stało się zadaniem społeczném, o tyle piérwszorzędném, o ile przez rządzące krajem okoliczności utrudnioném. Do przychodzenia z pomocą pracy męzkiéj, praca kobieca ma przyczyny i bodźce nietylko w egoistycznych i ekonomicznych interesach, ale i w obowiązkach obywatelskich najwyższego rzędu. Z innéj strony, jak wszędzie tak i tutaj, gospodarstwo wiejskie, bez przemysłu obejść się nie może. Dla wytworzenia odpowiedniéj produkcyi i dobrego jéj exploatowania, tradycya i rutyna tu także wystarczać przestały, inicyatywa i nauka stały się niezbędnemi. Tymczasem, w jednéj tylko Warszawie istnieją w piérwszych zaledwie zarysach szkoły takie, jak gospodarstwa wiejskiego w ogóle i specyalnie ogrodnictwa. Prowincye, w których-by one najużyteczniejszemi były, są ich całkiem pozbawione. Brak ten odbija się bardzo szkodliwie na ogólnéj ekonomii kraju. Wiele źródeł bogactwa krajowego marnie przezeń przepada; wiele sił kobiecych, które-by około nich korzystne zużytkowanie znaleźć mogły, wchodzi na zbyt przeludnione drogi nauczycielstwa, lub najbardziéj rozpowszechnionych rzemiosł, albo téż i całkiem niezużytkowanemi zostaje.
Pomimo to wszystko, przecież gospodarstwo wiejskie kobiece przedstawia jedne z gałęzi pracy, najliczniéj przez kobiety exploatowanych. Ogrodnictwo, mleczarstwo, chów inwentarzy i drobiu, pszczelnictwo, od niedawna jedwabnictwo, przerabianie surowych produktów na przedmioty handlu, zaopatrywanie sklepów miejskich w produkta wsi, takie jak: masło, séry, wędliny, konserwy, soki i t. d. zajmują mniéj lub więcéj umiejętną lecz wielką ilość tak właścicielek średniéj własności ziemskiéj, jak bardzo licznych ich pomocnic. Niejakiego postępu w rozwoju i doskonaleniu się zajęć tych dowodzi udział, przyjmowany przez kobiety w urządzanych w Warszawie rolniczo-przemysłowych wystawach. Wprawdzie okazy pracy kobiecéj zawsze dotąd występowały tam wobec okazów pracy męzkiéj w ogromnéj mniejszości; niemniéj jednak kilkanaście imion kobiecych odznaczyło się w okolicznościach tych bardzo zaszczytnie i kilkanaście nagród za udoskonalone produkta ogrodów, jako to: owoce, jarzyny i nasiona, jako téż, za hodowlą inwentarza i jedwabnictwo, ofiarowano kobietom.
Dodać trzeba, że na tychże wystawach i rzemiosłowa praca kobiet dość poważnie reprezentowaną była przez wyroby kwieciarstwa, rękawicznictwa, introligatorstwa, szewctwa, koronkarstwa, wyszywania na materyach, malowania na szkle, porcelanie i t. d. Sędziowie Wystaw, do stopnia pewnego, z okazami pracy kobiecéj liczyć się muszą. Przedstawia to dowód pocieszający, że w ogólnéj sumie wytwórczości narodu stanowi już ona pewną siłę i cyfrę.




V.

Siła ta i cyfra o całe światy nie dorównywają postulatom, stawianym w sprawie téj przez najbardziej posuniętych na przód przodowników naszéj umysłowości. Same już, niezłomne, jak dziejowa konieczność, okoliczności polityczne, zamykają postulaty te ze stron wielu w dziedzinie czystéj teoryi. O wywalczaniu dla kobiet praw politycznych takich, jak wotowanie przy wyborach, prawo głosu w zgromadzeniach prawodawczych, stwarzanie stowarzyszeń w celach bądź naukowych, bądź społecznych, mowy i myśli być nie może. Poprawianie położenia jéj wobec praw cywilnych niemożliwém jest również. Otwieranie dla kobiet dróg pracy takich, jak urzędy i zajęcia biurowe, spotyka się z tą niezłomną przeszkodą, że są one w ogóle, bez względu na płeć, w ¾ zamkniętemi. Z tych i z innych przyczyn zrozumiéć łatwo, dlaczego w sprawie równo-uprawnienia kobiety uczyniliśmy dotąd tak niewiele.
Jednak, nie chcemy łudzić się, ani pochlebiać samym sobie, ani całéj już przyczyny małego postępu naszego upatrywać w politycznych, od nas niezależnych okolicznościach. Część jéj pewna spoczywa w nas samych i jest to rzeczą całkiem naturalną, konieczną i nie u nas tylko istniejącą. Jak u wszystkich ludów z cywilizacyą starą, tradycye, zwyczaje i przyzwyczajenia dawne, z nowemi potrzebami i ideami długo walczyć muszą, zanim ostatecznie przed niemi ustąpią. Z jednéj strony, przesądy i uprzedzenia, które trwały przez wieki, zwolna tylko usuwają się w cień przed światłem prawdy; z drugiéj zaś, wiekowe skierowywanie kobiet ku nicestwu woli i umysłu nie może pozostać bez następstw, dla tych nawet pokoleń, które poznały już wartość i uczuły potrzebę samoistności i rozumu. Tam nawet, gdzie wyobrażenia dawne zniknęły, pozostały jeszcze usposobienia dawne, przez naturalne prawo dziedziczenia wytworzone, przez niedostatki wychowawcze i społeczne komplikacye wzmagane, a wejściu w życie wyobrażeń nowych na przeszkodzie stojące. I to jest w sprawie naszéj punkt najważniejszy. Uznaliśmy, że dla ludzkiéj godności i ludzkiego szczęścia kobiety, nietyle jeszcze z przeciwnemi jéj przesądami i uprzedzeniami publicznemi, ile z nią samą, z naturą jéj, przez wieki wyrobioną, walczyć nam trzeba. Próżność i pociąg do zbytku, wybujałość fantazyi i skłonność do nadprzyrodzoności i zabobonu, nadmierna wrażliwość, niedostatecznie przez refleksyą modyfikowana, więc sprowadzająca chwiejność, niewytrwałość i miękkość charakteru, brak logiki w myśleniu a systematyczności i cierpliwości w działaniu, kłótnia zasad już zrozumianych z wolą, która w czynach sprostać zasadom nie może, kłótnia potrzeb już uczutych z pociągiem do bezczynności, który zadość uczynić im nie pozwala: oto są główne cechy i usposobienia, któremi wiekowe przyczyny obdarzyły kobietę naszę i które dziś przynoszą sprawie jéj więcéj zapewne szkód i przeszkód, niż pozostałości przesądów i uprzedzeń publicznych. Zdaje mi się, że cechy te nie są wyłącznie polskich kobiet właściwościami, lecz mniéj lub więcéj odznaczają ludności kobiece wszystkich krajów stałego lądu, starą cywilizacyą mających. Tam i tu są one do wysokiego stopnia nieprzyjaznemi rozwojowi umysłów i produkcyjności pracy. Tu jednak stokroć więcéj niż gdzieindziéj wytwarzają niebezpieczeństw i szkód, z powodu stokroć mniejszéj ilości narzędzi, któremi pokonywać je możemy, i stokroć liczniejszych czynników, do energii lub nawet zepsucia wiodących naród cały, więc i jego kobiety. Ludzie, stojący na czele umysłowości krajowéj, pisarze postępowi, obywatele z poglądem na sprawy kraju szerokim i wolnym, oddziaływać usiłują przeciw pierwiastkom powyższym i unicestwiać smutne te pozostałości wieków minionych, wszelkiemi dozwolonemi im środkami. Z pomocą przychodzą im w piérwszym rzędzie gwałtowne potrzeby ekonomiczne, w drugim dodatnie, przez wieki téż wyrobione i dotąd przetrwałe, cechy kobiet polskich. Jak niegdyś, w porze najpiękniejszego rozkwitu ojczyzny swéj, wtedy, gdy, poważnie kochana, pod piórem poetów i statystów urastała ona do godności, bez któréj, „mężczyzna darmo robi“ a szacunkiem otaczana, królów samych pod stratą czci obowiązywała do dotrzymywania danych jéj przyrzeczeń; jak wtedy, gdy wojujących z tatarskim najazdem małżonków zastępowała w prowadzeniu spraw majątkowych i rodzinnych, a na łonie domowego życia oddychała wciąż otaczającém ją zewsząd szerokiém i wolném tchnieniem — spraw publicznych; tak i teraz, w zalegającéj kraj jéj głuchéj ciszy, jest ona żywym i czynnym członkiem narodu, spraw jego ciekawym, o losy jego dbałym, różne koleje jego silnie odczuwającym wtedy nawet, gdy jéj one osobiście nie dotykają wcale. Rzec można, że w kobiecie polskiéj w całéj sile swéj przetrwał aż dotąd, wyrobiony w niéj przez wieki, instynkt obywatelstwa, instynkt czy popęd, który nie pozwala jéj zamykać się ściśle w sferze gałganków lub kuchni, lecz w szczególny sposób rozszerza horyzont widzenia jéj i podnosi poziom jéj uczucia. Nie można twierdzić, aby poglądy jéj na interesa i losy publiczne były zawsze trafne, a wpływy, jakie wywiera na nie, umiejętnie przeprowadzane i do zbawiennych następstw wiodące. Niedostatki umysłu jéj i charakteru często bardzo czynią to niemożliwém. Lecz, dobrze czy źle rozumiejąc, dobrze czy źle na nie wpływając, jest ona zawsze ciekawą ich, posiada zawsze pewną o nich wiedzę, miesza się w nie, jeżeli nie czynem, to słowem, intencyą, uczuciem. Jest to tak ogólném, że nierzadko ze zdumieniem wielkim spotykać się zdarza kobietę płochą i próżną, która, przy wzmiance o rzeczach publicznych, staje się nagle poważną i bardzo seryo niemi zajętą, albo kobietę ciemną i całemu światu umysłowemu obcą, która jednak o tém, co kraju jéj dotycze, o dziejach jego i potrzebach, o cierpieniach jego, winach, lub zasługach, myśli i rozprawia; myśli i rozprawia błędnie często, chaotycznie, de tort et de travers, często téż jednak z nadspodziewaną bystrością spostrzegania, a zawsze z wielkim żarem uczucia. Ta-to struna, wiecznie żyjąca, ta struna, zawsze odwołująca kobietę od ostatecznych granic zepsucia lub głupoty, przychodzi z pomocą tu, gdzie wielu pomocy innych nie dostaje, rozszerza widnokręgi, z wielu stron zamykane, wzmaga siły, wielu czynnikami osłabiane. Dzięki jéj, kobieta leniwa gotową jest zawsze wstać i działać, kobieta próżna i płocha — przestać tańczyć i rzucić okiem po za ściany balowéj sali, kobieta ograniczona i ciemna — zamyślić się i zwrócić wzrok kędyś wyżéj, nad szczyt kuchennego komina. Że zaś, — jak pisałam powyżéj, — w interesach kraju i planach jego przyszłości praca legalna, powolna, bardzo trudna, praca na polu tak umysłowém, jak ekonomiczném, zastąpiła dawne marzenia i porywy, kobiety więc na pola te dla interesów kraju wchodzić muszą i powinny. Jak dawniéj z rozdartém sercem lecz suchém okiem wysyłały one mężów swych i braci w boje krwawe; tak teraz, temu samemu bodźcowi posłuszne, wstępują one wraz z nimi na drogi walk ciężkich téż, cięższych nawet niż tamte, lecz pokojowych. Wstępują na nie powoli i stopniowo, bo politykę pokoju i cichéj wytrwałości trudniéj zrozumiéć, a szczególniéj pełnić, niż politykę burz i jednodziennych bohaterstw. Idzie więc o to, aby ogół kobiet naszych zrozumiał ten nowy gościniec, na który dzieje naród nasz wprowadziły i aby tyle zebrał w sobie spokojnéj energii i cierpliwéj wytrwałości, by nim systematycznie i skutecznie postępować potrafił. To zrozumienie i to wzmożenie się na siłach utrudnioném jest niezmiernie przez powyżéj wspomniane przyczyny perturbacyjne (causes perturbatrices), krzyżujące pochód nasz na przód. Jednak wielka jakaś siła moralna ma zawsze tę właściwość, że przebija mury, na pozór do przebicia niepodobne, i przepływa morza, na pozór bezgraniczne. Żądamy od kobiet naszych, aby przebijały mury i przepływały morza. Wiele z nich padnie u stóp muru, wiele utonie. Nic to; zastąpią je inne, a głębokie i gorące uczucie solidarności ze społeczeństwem, którego część stanowią, w połączeniu z ideą nauki i pracy zwyciężyć musi.
Rozumiemy dobrze, że kobieta nasza, dla przyczyn potężnych, a w znacznéj części od nas niezależnych, marzyć nawet nie może o doścignięciu na drodze prac i dostojeństw politycznych, umysłowych i przemysłowych, nietylko już kobiety amerykańskiéj (Stanów Zjedn.), ale nawet mieszkanki Europy Zachodniéj. Jednak choć, w wielu razach nie może, a w wielu innych, tylko ze stokroć większą trudnością może, uzewnętrzniać czynem swe człowieczeństwo, pragniemy, aby zawsze i w położeniu każdém, we wnętrzu swém przynajmniéj czuła się ona człowiekiem; nie kwiatem więc, ku ozdobie świata stworzonym, nie lalką, dla zabawy mężczyzn istniejącą, nie ładném niewiniątkiem, które mężczyzna na rękach swych nosić i pracą rąk swych żywić musi; ale — człowiekiem, człowiekiem oświeconym i czynnym na jakibądź przystępny sobie sposób, świadomym swej ludzkiéj dostojności i swych powinności obywatelskich, wolnym o tyle, o ile tylko wolność jego czyjąś nie staje się krzywdą. Żądamy, aby kobieta nasza, wspinając się do prac wysokich, gdy tylko pozwalają jéj na to osobiste jéj zdolności, nie gardziła pracami nizkiemi, gdy tylko te jéj saméj, rodzinie jéj i ogółowi pożytek przynieść mogą! Ogółowi, bo, zalecając kobietom, aby nie gardziły pracami nizkiemi, takiemi jak gospodarstwo i rzemiosła, żądamy od niéj, aby pełniąc je nie zacieśniała widnokręgu swego wyłącznie do interesów zarobkowych i osobistych, lecz, żyjąc nizko, umiała patrzéć wysoko, i pracując w ciasnym zakresie, rozszerzała go myślą i dbałością o tę społeczną rolę, którą najniższe nawet prace pełnią w ogólnéj ekonomice ludzkości i narodu. Wierzymy w to, że, zasadzając ogrody i hodując zwierzęta domowe, zarówno jak obracając w ręku igłę lub szydło, można ogarniać wzrokiem szerokie widnokręgi teraźniejszych i przyszłych spraw publicznych, a czując się śród widnokręgów tych drobnemi choćby światełkami i drobnym choćby czynnikiem postępu, z uczucia tego brać dla pracy swéj uszlachetnienie i wytrwanie, dla siebie pociechę i siłę. Żądamy, aby kobieta nasza, rozumiejąc ścisły związek, jaki zachodzi pomiędzy postępem nauki i prac wszelkich a szczęśliwszą przyszłością jéj kraju, imiona nauki i pracy zjednoczyła z imieniem ojczyzny i, na jakiémkolwiek miejscu żyć jéj każą własne zdolności jéj lub niezależne od niéj okoliczności, służyła ojczyznie przez naukę i pracę. Najpotężniejsze z nich i najoświeceńsze zrozumieją, że wszystko na świecie, tak idee, jak narody, solidarnemi są z sobą, i że, pracując dla narodu swego, pracują téż dla ludzkości, któréj naród ich jest częścią, dla cywilizacyi, któréj jest on od wieków jednym z czynnych narzędzi. Mniéj pojętne i mniéj oświecone ograniczą się ojczystym swym horyzontem, niemniéj żyć i pracować będą z myślą nietylko o sobie, lecz o milionach, a w myśli téj i uczuciach przez nią obudzanych są uroki, osładzające dolę najcięższą, dźwignie, podnoszące poziomy najniższe, hamulce dla namiętności a bodźce dla woli. Choć trudno, ale iść na przód, choć nizko, lecz patrzéć wysoko, choć ciasno, lecz umysł i serca rozszerzać! — Oto są hasła nasze.
Wszystko zaś to, razem wzięte, jest postulatem, który, daleki od spełnienia się w całéj rozciągłości swéj i we wszystkich swych częściach, pełni się jednak zwolna i ufamy w to, że pełnić się będzie coraz szybciéj i ogólniéj. Ufamy w tę wielką siłę moralną, która dotychczas nie pozwoliła nam spróchniéć lub skostniéć, lecz owszem, wzmaga w nas ruch życia i moc wytrwania. Ufamy w starania i wpływy ludzi, którzy, stojąc na czele społeczeństwa, talenta zużywają na popychanie go na przód i daléj. Ufamy w moc spółczesnych prądów idei i niezłomny mus, jaki warunki ekonomiczne kładą na ręce i głowy, najmniéj choćby do czynu i myślenia chętne. Ufamy nakoniec w czas, który jest wielkim modulatorem ludzkości i modyfikatorem losu narodów... Tymczasem usiłujemy wypracować w sobie taką świadomość w sprawie kobiecéj i takie względem niéj pojęcie i uczucia, aby kobieta nasza gotowa i przysposobiona była, gdy społeczeństwo otworzy przed nią na oścież podwoje wszystkich ludzkich zasług i praw.




Ciasność ograniczających mię tu ram, jak téż okoliczności natury innéj zmusiły mię do kreślenia szkicu tego powierzchownie i pobieżnie. Cieniować i zgłębiać przedmiotu nie mogłam; cytacye i imiona, które-by cudzoziemcom nic nie powiedziały, przemilczam, a cyfr i faktów skąpić musiałam. Szczegółów mnóztwo, ważnych jednak i zajmujących, ominęłam, a z lekka tylko dotknęłam głównych niejako motywów pieśni téj, którą przeszłość i teraźniejszość kobiecie naszéj wyśpiewały.
Jednak pochlebiam sobie, że z grubych i ogólnych rysów tych, mieszkanki krajów oddalonych, do których uszu imię kobiety polskiéj dochodziło dotąd, jak dalekie echo wyrazu niezrozumiałego, zapoznąją się z nią bliżéj i dowiedzą się, że w wielkiéj naszéj cywilizacyi nowożytnéj była ona zawsze i jest teraz współwędrownicą ich i współpracownicą.
Żeśmy daleko mniéj dokonały od was, że dziś stoimy zaledwie u początku dróg, po których Wy dawno i świetnie już kroczycie, niech to w umysłach waszych lekceważenia dla nas nie budzi. To, co gdzieindziéj ziarnkiem piasku jest, dla nas staje się górą. Tacy zaś, którzy bez zniechęcenia i opuszczenia rąk mogą i umieją przez życie całe dźwigać ciężary gór, z wiedzą o tém, że tylko ziarnka piasku przenoszą, w społeczeństwie każdém nieliczni być muszą. Wzgląd ten może być tłómaczeniem powolności kroków naszych. Że zaś w téj wielkiéj, sprawiedliwéj i drogiéj sprawie podniesienia kobiety do praw i godności ludzkich, nie stanęliśmy całkiem, lecz chociaż powoli idziemy na przód; że w dziedzinie teoryi i inicyatywy zrobiłyśmy już wiele a trochę téż i na polu zastosowań praktycznych; że postęp rozumiemy i kochamy, a o ile można usiłujemy urzeczywistniać przynoszone przezeń idee; ten sam wzgląd może także pomnażać prawa nasze do zasługi wobec cywilizacyi powszechnéj i być jedném ze świadectw trwającego w nas życia.

Rok 1882.





Z ULOTNYCH KARTEK
„O KOBIECIE INDYJSKIÉJ.”


Najstarszém ze świadectw, które o cywilizacyi Indyi Wschodnich opowiadają, są: księgi Wedów i prawo Manusa. Uczeni obu księgom tym, niezbyt dawno odkrytym, odczytanym i wyjaśnionym, przypisują starożytność wielką, przyznając jednak, że przedstawiają one nie zarodki cywilizacji, lecz dość daleko już posuniętą jéj fazę. Wszystko to przecież, co je wyprzedziło, pokrytém jest grubą ciemnością.
Najstarszą epoką literatury indyjskiéj jest epoka Wedów. Widzimy tu myśl starożytną, przyobleczoną w starożytną formę. W hymnach Wedyjskich ukazuje się nam człowiek, samoistnie usiłujący rozwiązać zagadkę życia. Widzimy go, jak, wytworem ziemi będąc, pełza on po ziemi, z całym ciężarem zwierzęcych żądz swych i słabości. Dostatki, bogactwo, władza, liczna rodzina i długie życie, oto wyłączne przedmioty codziennych jego modłów. Niemniéj wzrok jego podnosić się już zaczyna. Ciekawie już przygląda się on sklepieniu niebios i zapytuje, kto je zawiesił. Otwiera słuch na szelesty wiatrów i bada, zkąd przybywają i dokąd odlatują. Jutrzenka budzi go ze snu, rozpraszając nocne ciemności, a temu, którego nie spostrzegają jego oczy, lecz który co rano zdaje się mu przynosić dar istnienia, nadaje on nazwy: Życia, Tchnienia, błyszczącego Pana i Opiekuna. Nadaje on nazwy wszystkim siłom natury i nazwawszy ogień: Agni, światło dzienne: Indra, burzę: Maruty, jutrzenkę: Usza, upodabnia je z sobą i zarazem wyższość ich uczuwa. Modli się do nich, opiewa ich chwałę, wielbi je. Lecz po-za temi bóstwami, które go otaczają, które znajdują się u stóp jego lub nad jego głową, pierwotny ów poeta uczuwa jeszcze w samym sobie wzruszenie i niepokój. Tam także, we własném swem wnętrzu, odkrywa on siłę, którą nazwać pragnie, siłę jakąś, która wraz z nim odmawia modlitwy, trwoży się, drży, cierpi. Ona nawet dyktuje mu modlitwy jego, a zarazem zdaje się ich słuchać; zdaje się ona żyć w nim samym a jednak zachowywać go przy życiu i wszystko to, co go otacza. Jedyną nazwę, którą nadać on może tajemniczéj sile téj, jest Brahman, czyli potęga, wola, żądza, siła popędowa i twórcza.[2]
Oto są postępy: rozbudzony duch ciekawości i badania, wywołany do życia pierwiastek poezyi, religijne wierzenia, powstające z wrażeń, otrzymywanych od zjawisk przyrody i wewnętrznych poruszeń uczucia i myśli.
A jednak na wszystkich punktach życia daje się spostrzegać wielka jeszcze blizkość dzikości pierwotnéj. Hymny Wedyjskie świadczą o niezmiernie nizkiéj skali żądań i marzeń ludzkich, a prawa Manusa, okrucieństwem przepisów karnych i potwornością przewidywanych zbrodni, dowodzą, jak nizkim jeszcze był stopień uspołecznienia i z jaką trudnością wypracowywało się przejście do obyczajowości teraźniejszéj. W mitologicznéj biografii reformatora Krischny znajduje się ustęp: Ci, którzy używają ludzi do ofiar (składanych bóstwom) i kobiety, pożerające ludzi, na ofiary zamordowanych, będą w Jamie (piekle) dręczone przez ofiary swe, które, odrąbując członki ich toporem, zjadać je będą i tańczyć, i śpiewać tak, jak to czynili na ziemi ci ludożercy. Ci, którzy ufność wzbudzającemi słowy uprowadzili niewinnych w miejsce puste, aby tam wbijać ich na pale i rozkoszować się ich mękami, oddani będą wszystkim męczarniom Jomy.
Tak więc nad świetnemi narodzinami przyszłości wznosiły się cienie przez przeszłość rzucane; obok błysków poezyi, nauki i wysokich spekulacyi umysłowych, istniało pożeranie ludzi przez ludzi i rozkoszowanie się męczarniami, zadawanemi niewinnym.
Naturalnie, że zmieszanie to pierwotnéj dzikości z powstającą cywilizacyą panować musiało także w położeniu kobiety ówczesnéj, zarówno jak w panujących o niéj wyobrażeniach.
W dziedzinie wyobrażeń spostrzegamy przedewszystkiém dwie pozostałości stanu pierwotnego: wyobrażenie zależności kobiety od pracy męzkiéj, i upośledzenia, w jakie ją wprawiają właściwe jéj stany fizyologiczne, które teraz występują już w postaci wrodzonego jéj piętna hańby.
„Ani jedno prawdziwe szczęście nie staje się udziałem kobiety inaczéj, jak przez jéj męża; on to uczynił ją matką, on dostarcza jéj odzieży i klejnotów; od niego ma ona kwiaty, sandał, szafran, perfumy i wszelkiego rodzaju dobra.“
A następnie:
„W czasie miesięcznych swych przypadłości, kobieta powinna udać się na trzy dni w miejsce samotne; przez czas ten nie wolno jéj podnosić oczu na kogokolwiek, ani na dzieci swe, ani nawet na słońce; dnia czwartego dokonać winna ustanowionych ablucyi, wykonywając zarazem obrządki, dla okoliczności téj przepisane.“
Zależną będąc i przez samę już naturę zhańbioną, kobieta, nieskończenie niższą jest istotą od mężczyzny i w jednym stoi rzędzie ze starcami, niedołężnymi umysłem, kalekami i żebrakami.
Manus zobowiązuje panującego, aby nie wykonywał ciężkiéj kary na nikim, wprzód, zanim skutków jéj nie wypróbuje na kobietach, starcach, niedołęgach umysłowych, kalekach i ubogich.
Z drugiéj strony, jeżeli w stanie pierwotnym wybitnie już objawiała się w niéj zalotność, jakiemiż podnietami były teraz dla niéj owe kwiaty i klejnoty, perfumy, szafran i sandał, o których wspomina Manusowe prawo. Obowiązywano ją zresztą do szczególnéj o wdzięki swe dbałości; wskazywano jéj zalotność jako obowiązek.
„Kobieta powinna codziennie nacierać ciało swe szafranem, ubierać się starannie, zabarwiać brzegi powiek i malować na czole znak czerwony. Czesanie i układanie włosów, oto czynności, które uczynią ją podobną do Laskusy.“ A odziedziczoną po czasach pierwotnych skłonność jéj do udawania, stosownemi przepisami wzmagano do stopnia systematycznéj i przymusowéj obłudy.
„Jeżeli mężczyzna śmieje się, żona jego niech się śmieje także; jeżeli jest on smutny, niech będzie smutną... jeżeli śpiewa, niech okazuje się zachwyconą; jeżeli tańczy, niech przygląda mu się z rozkoszą; jeżeli mówi o mądrości, niech słucha go z podziwem; nakoniec, niech w obecności jego będzie zawsze wesołą, a strzeże się oznak smutku i niezadowolenia.“
„Jeżeli mąż jéj, uniesiony gniewem, rzuca na nią zniewagi i groźby, jeżeli nawet niezasłużenie ją bije, powinna odpowiadać mu łagodnie, pochwycić jego ręce, całować je i o przebaczenie go prosić.“
Wątpliwości nie podlega, że takie, więcéj niż niewolnicze naśladownictwo, i taka automatyczna pokora, dla większości organizacyi ludzkich, w żadnéj epoce historyi szczerze możliwą nie była. Skoro jednak nietylko stanowiły one przepis obowiązujący, ale jeszcze dostarczały mnogich korzyści: dobréj sławy, spokoju domowego, i nieraz pewnie rzadkich, choć tajemnych wpływów, obłudne wykonywanie ich w szerokiéj mierze praktykować się musiało.
Cóż dziwnego, że, zależna i przez samę już naturę zhańbiona, w jednym rzędzie stojąca z niedołężnymi na ciele i umyśle, a coraz wzrastająca w zalotność i obłudę, które z konieczności zdradzać się musiały fatalnemi następstwy, — kobieta przybierała w oczach mężczyzny znaczenie złego i zgubnego w ludzkości pierwiastku. To téż krążą o niéj sądy i ścigają ją złorzeczenia, które Manusowa księga na kartach swych przechowuje.
„Nicość, wichry, głębiny przepaści, trucizna, śmierć, razem wzięte, nie są tak złe, jak kobieta.“
„Bóg uczynił kobietę naturalnie złą.“
„Kobieta pozostaje wierną mężowi swemu nie przez względy rozsądku i serca, ale z obawy razów i kar.“
Ten sam poeta, który ze świetnością barw i głębokością uczucia dotąd nieprzewyższoną, opiewał cnoty i wdzięki niewieście (Walmiki Ramajana), w usta doświadczonego i świętego starca wkłada następne o kobiecie słowa.
„Słabość i trwoga były zawsze przyrodzeniem kobiety.
„Towarzyszyć małżonkowi przy wietrze pomyślnym, opuścić go w czasie burzy, oto jakim bywa często ich charakter.
„Postępowanie ich podobném jest do gzygzaku błyskawicy, do kolącego ostrza strzały, do lekkości płomienia i wiatru.“
W tym samym poemacie młody i mężny rycerz w podobnyż wyraża się sposób:
„Nie jest rzeczą niezwykłą usłyszéć z ust kobiecych słowa niesprawiedliwe.
„Oto charakter kobiety taki, jakim się okazuje na wszystkich światach: jest ona zmienną, nie lubi wędzidła obowiązku, lubuje się w sianiu niezgody pomiędzy braćmi.
„Słuchajcie mnie, o mieszkańcy leśni! Gdym przemawiał do niéj w sposób przystojny i w imię zdrowego rozsądku, odpowiadała mi tylko twardemi i srogiemi słowy.“
Stosowném do panujących o niéj wyobrażeń, musiało być położenie jéj domowe i społeczne. Prawo Manusa określa je w sposób następujący:
„Mąż jest Bogiem ziemskim kobiety, a najdoskonalszym ze wszystkich czynów, jakie wykonać ona może, jest staranie o przypodobanie się jemu.“
„Jedyną jéj pobożnością bezwarunkowe posłuszeństwo mężowi.“
„Gdyby on był kalekim, starym, niedołężnym, wstrętnym przez grubijańskie obejście się swe, rozpustnikiem, pijakiem, graczem;
„Gdyby brał udział w złych towarzystwach, żył z innemi kobietami, zaniedbywał interesów domowych, biegał we wsze strony jak opętany;
„Gdyby był pozbawionym czci wszelkiéj, ślepym, głuchym, niemym i potwornych kształtów;
„Jakiekolwiek posiadał by przybory, jakkolwiek byłby złym, kobieta, przekonana zawsze, że jest on Bogiem jéj, powinna być dla niego troskliwą, nie zważać na jego charakter i nie sprawiać mu żadnego zmartwienia.“
„Nie wolno jest kobiecie inaczéj jeść, jak po skończeniu jedzenia przez jéj męża. Jeżeli on pości, ona także pościć będzie.“
„Nie wolno jéj używać pokarmów, które nie przypadają do smaku jéj mężowi, ani nacierać głowy oliwą, gdy on tego nie czyni.“
„Nie wolno jéj nabywać przedmiotu, którego posiadania zapragnie, bez otrzymania na to pozwolenia męża.“
„Jeżeli mąż jéj przyjmuje odwiedziny człowieka obcego, powinna oddalić się z głową spuszczoną i zajmować się daléj robotą swą, żadnéj uwagi nie zwracając na gościa.“
„Jeżeli mąż jéj, albo rodzice jego, tracą na rzeczy marne całe mienie rodzinne, nie powinna się na to uskarżać, ani tém mniéj sprzeciwiać się temu.“
„W obecności męża swego nie powinna ona patrzéć w inną stronę, lecz, trzymając wzrok utkwiony w niego, oczekiwać jego rozkazów; gdy mówi, nie przerywać mu, a gdy zawoła jéj, wszystko porzucać i do niego przybiegać.“
„Niech wszystkie słowa i postępki jéj będą świadectwem, że czci ona męża swego jak Boga.“
„Jeżeli zaś umrze on, a ona postanowi umrzéć z nim razem, nagrodą jej będzie szczęście na tamtym świecie, do którego wprowadzi ją mąż jéj.“
Dwie ustawy społeczno-religijne, czy téż lepiéj dwie formy obyczaju: wielożeństwo i odmówienie kobietom roli czynnéj w obrzędach pogrzebowych, z konieczności zwiększać musiały poniżenie ich i wszelkie jego następstwa. Jedno i drugie przedstawiają linie, przedłużające się z czasów pierwotnych do czasów względnie oświeconych. Pozagrobowe życie i szczęście ojców zależało od spełnienia odpowiednich obrządków i modłów religijnych przez potomstwo męzkie. W braku synów, czynność tę wykonywali krewni mężczyzni. Modły zaś kobiet w zjednywaniu przodkom szczęśliwéj nieśmiertelności nie posiadały wagi żadnéj, a nawet synowi córki zaledwie wolno było stać się oswobodzicielem pozbawionego męzkich potomków dziada. W wyłączeniu tém widziéć należy jednę z przyczyn szczególnego, a na całym starożytnym Wschodzie panującego, pożądania jak najliczniejszego potomstwa. Wielce bowiem chodzić musiało ludziom o pewność pozostawienia po sobie potomków płci męzkiéj, pewność, która zwiększała się wraz z liczbą rodzących się dzieci. Nie było ono zapewne jedyną przyczyną pożądania tego, które źródło swe miało także w wielkiém potrzebowaniu sił ludnościowych wogóle, a w szczególności męzkich, zdatnych do wojen i wynagradzających straty, przez wojny ponoszone; niemniej wzgląd ów pozagrobowy przyczyniać się musiał w znacznej mierze do podtrzymywania wielożeństwa, które, jak to zobaczymy potém, w znacznie późniejszych jeszcze, bo w greckich czasach, uważaném było za środek, służący ku liczbowemu zwiększeniu młodych pokoleń. Ustawie téj, czy temu obyczajowi, kobieta Indyjska poddawać się musiała biernie, pokornie...
„Jeżeli mężczyzna ma dwie żony, niech każda z nich strzeże się mówienia o drugiéj, bądź źle, bądź dobrze, i rozważania piękności jéj lub szpetności; powinny one żyć ze sobą w zgodzie i nie obrażać się wzajemnie.“ Równości jednak żon, choćby względnéj i takiéj, która-by spoczywała w ustawie i obyczaju innego, z późniejszą już cywilizacyą, narodu żydowskiego, nie było tu wcale. Stanowisko każdéj z kobiet tych, mieszkających pod jednym dachem i będących własnością jednego mężczyzny, warunkowaném było przez pochodzenie i macierzyństwo. W czasach, gdy kasty nie zwarły się jeszcze tak silnie, jak potém, i gdy wolno było kapłanom i rycerzom pojmować za żony kobiety z niższych warstw narodu, najwyższa pochodzeniem najdostojniejsze w domu u boku małżonka zajmowała miejsce i jéj tylko służyło prawo pielęgnowania wespół z nim domowo-religijnych obrzędów. Lecz daleko większe jeszcze wpływy wywierało na los kobiety posiadanie lub nieposiadanie zaszczytów macierzyństwa. Ponieważ głównym celem małżeństwa wogóle, a wielożeństwa w szczególności, było potomstwo męzkie — biada bezpłodnej! Ścigała ją groźba opuszczenia. Kobietę, niemającą wcale dzieci, wolno było mężczyznie opuścić po ośmiu latach małżeństwa; tę, która powiła same córki, po jedenastu; tę, której dzieci śmierć zabrała, po dziesięciu. Nieopuszczona nawet, wzgardzoną być musiała; ciążyło bowiem na niéj podejrzenie, iż przez złość i występek ściągnęła na siebie niedolę tę i hańbę. To téż, w podaniach i starych powieściach Indyjskich, głosy zhańbionych tych i poniżonych brzmią bólem rozpacznym.
„Biada kobiecie bezpłodnéj, kobiecie występnéj, która szanowaną nie jest, ani przez małżonka, ani przez domowników swoich, na którą ze wzgardą spoglądają mające piękne dzieci!“
„I pocóż skarżą się niewolnice, służące panu swemu, który je miłuje! Myśmy to, my, nieszczęsne, niewolnice niewolnic!“
Jednakże każda aspiracya wyższa w człowieku powstająca, każde urządzenie, mające na celu potrzeby i pragnienia wyższe nad zwierzęce i chwilowe użycie, rodzić musi, w oddalonych choćby wynikach swych i przez pośrednie swe związki, dobroczynne następstwa. Jakkolwiek mężczyzna, który o nieśmiertelności zamarzył, odmówił kobiecie możności wyjednywania mu dobrodziejstw zagrobowego życia, nie mógł jednak wyłączyć jéj z udziału, który przyjmowała ona w sprowadzaniu na świat tych, co mu je wyjednywali. Była ona matką synów jego, którzy nietylko byli dziedzicami mienia jego i zastąpić go mieli w wojennych szeregach, ale bez których nie było dlań po śmierci spokoju ni chwały. Macierzyństwo więc stało się pierwszym blaskiem, dojrzanym przez mężczyznę na czole kobiety, piérwszą zasługą jéj, przed którą on czoła swego uchylił, piérwszą nakoniec pobudką, rodzącą względem zdrowia jéj i sposobu życia pieczołowitość prawodawcy.
„Kobieta, znajdująca się w stanie brzemienności, unikać powinna towarzystwa kobiet wątpliwego prowadzenia się i tych, których dzieci poumierały; powinna ona usuwać się od wszelkich przyczyn smutku, unikać widoków przykrych lub strasznych, nie słuchać wzruszających opowiadań, żywić się pokarmami zdrowemi. Zachowując przepisy te, stanie się matką pięknych dzieci, inaczéj może uledz zronieniu.“
Ostatniego wypadku tego musiały lękać się rodziny, skoro przestrzegał przed nim prawodawca. Dla uniknięcia go musiano szacunkiem i troskliwością otaczać kobietę, w tych właśnie porach jéj życia, które zkądinąd ściągały na nią zależność i hańbę.
„Ktokolwiek gardzi kobietą, gardzi matką swoją.“
„Ktokolwiek zapomina o bolach matki swéj, przy urodzeniu jego poniesionych, trzy razy odrodzi się w ciele sowy.“
Tak mówił prawodawca. Poeta zaś, w dziele swem, (Mahâbharata) w następny sposób określał wielkie znaczenie to, które w większości zapewne spółczesnych jego posiadała w rodzinie kobieta matka:
„Przeciw przekleństwom wszelkim istnieją środki zaradcze, lecz nie wiem kędy i jakie może być zbawienie dla tych, których przeklęła matka. Przekleństwo to straszniejszém jest od tego, które pochodzi od nieśmiertelnego, nieograniczonego i nigdy niezawodzącego Boga.“
Lecz w epoce téj nie jedno już tylko przyprowadzenie na świat synów było narzędziem, służącém do podnoszenia się stanowiska kobiety. Pomagały jéj w tém pierwotne religijne, zawarte w księgach wedyjskich, wierzenia, ukazujące w powstawaniu wszech bytu czynność dwu pierwiastków: męzkiego i żeńskiego. Pierwiastek męzki nosił imię Nara; żeński: Nari, albo Aditi. Z połączenia ich powstał Oirady — wszechświat. Związek ten zresztą trwałym jest tak, jak wszechświat, bo tylko z wiekuistéj i bezprzestannéj miłości Nara i Nari spływa nań ciepło i życie; gdyby związek ten rozprzęgł się, na tak krótką chociażby chwilę, jak przelotna myśl, wszystko natychmiast wróciło-by do nicości. Jako nieodzowny dla aktu tworzenia i podtrzymywania życia, żeński ów pierwiastek bóztwa, pozostawał we czci wysokiéj. Udzielano mu w modłach nazw najwspanialszych: dziewicy nieśmiertelnéj, matki powszechnéj, macicy złotéj duszy wszechstworzeń, królowéj świata, niebieskiéj światłości, wiekuistéj płodności, czystego płynu, najwyższéj wiedzy, pięciu żywiołów, wiecznego dziewictwa i t. d. Budowano dlań świątynie, których kapłankami były kobiety. Przechowane w księgach wedyjskich hymny świadczą o wysokiéj czci, któréj doznawała, i o licznych czynnościach, które spełniała kapłanka Nari.
„Wstępuj przed ołtarz, czarnowłosa córo Aditi! niech czyste ręce twoje mieszą poświęcone ciasta, a miód i mleko zsiadłe leją na błagalną ofiarę, do stóp nieśmiertelnéj bogini.“
„Niech Nari-Aditi rzuci na nas wzrokiem pomyślnéj wróżby; niech wdzięczne głosy kobiet uczynią nam łaskawą matkę powszechną.“
„Nari zawiera w sobie troisty pierwiastek, bo w jéj-to łonie powstaje płód; matki więc tylko mocne są wzywać matkę powszechną; wstępuj przed ołtarz, córo czarnowłosa Aditi.“
One to święciły ogień i wodę.
„Ogniu jasny, palący się na ofiarę, słuchaj śpiewów kapłanki córy Aditi. Ogniu jasny, tyś obrazem modlitwy, nieś bogom prośby śmiertelnych.“
„Kiedy kapłanki wyleją na cię, o ogniu jasny, święte libacye, bozki sok somy (rośliny używanéj do ofiar) pod wpływem twym zamienia się w parę i wzlatuje ku nieśmiertelnych przybytkom.“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Wodo czysta, wodo libacyi i ofiar, gdy wymykasz się z rąk kapłanki, która cię poświęciła, jesteś źródłem wszystkich dóbr i oczyszczasz wszystkie grzechy“...
...„Niech kapłanki, czarnowłose córy Aditi, rozleją cię na ołtarz...”
Spełniały one nietylko religijne obrzędy, lecz także połączone z tamtemi obywatelskie czynności. Poświęcały oręż rycerzy i sposobami, właściwemi czasom, dopomagały mężczyznom w walkach.
„Kapłanki, czarnowłose córy Adity, poświęciły broń; z wysokości świętych wielbłądów zagrzewały rycerzy do walki i piérwsze rzuciły na wrogów śmietelne strzały.“
„Czarnowłose córy Aditi wzywały pomocy Agni, i Agni zesłał im ogień, który rzuciły one na czerwonowłosych wrogów i dały zwycięztwo dzieciom Manusa.“
„Kapłanki, czarnowłose córy Aditi, wzywały Indrę, a Indra spuścił strumienie niebieskie, aż wyszły z łożysk swych wody Gangesu i Syndusu: i zalały wrogów; kapłanki, dzielne córy Aditi, dały zwycięztwo dzieciom Manusa.“
Dzięki macierzyństwu zdobywając stopniowo powagę i cześć w rodzinie, w skutek dostrzeżonego w naturze i na równi z męzkim ubóstwionego pierwiastku żeńskiéj twórczości, piastując godność kapłanki, kobieta Indyjska, mocą zewnętrznéj piękności swéj, połączonéj z wyjątkowemi zaletami charakteru i umysłu, zdobywała niekiedy tytuł i władzę królowéj. Jedno ze zdarzeń takich przechowały stare księgi Indyjskie, pod postacią pięknéj legendy, związanéj z dziejami starożytnego miasta Asgharty. O Asgharcie podróżnicy piszą w sposób następujący:
„Postępujący w dół Gangesu, od Delhi, do Benares, spostrzega po prawéj stronie rzeki olbrzymie ruiny marmurowych schodów, których ostatnie stopnie okruszyły się już od dawna pod wpływem oblewających je wód. Dokoła równina naga, smutna, stercząca kolumnami, do połowy pogrążonemi w ziemi, okryta połamanemi posągami, obalonemi kapitelami i szczątkami płaskorzeźb. Wszystko tu, na piasczystém tém łożu, wielkiém jest i w wspaniałém. Odkryć tam można szczątki pałaców, których rozmiary przechodzą wszelkie granice znanéj nam sztuki budownictwa, i posągów, rzniętych w granicie, których wysokość sięgać musiała pięćdziesięciu łokci. Można-by rzec, iż było to zdruzgotane obalającą się górą miasto olbrzymów.
„Siedm tysięcy lat przesunęło się nad gruzami temi, karawany przeciągające tędy od Benaresu do Kabulu, nie wiedzą wcale, czém było miasto to i jak zniszczoném zostało. Z zapomnianéj przeszłości téj jedno tylko imię wypłynęło i pozostało w podaniach ludu, to jest imię Kumarity, wielkiéj królowéj, która broniła Asgharty przeciw napadowi Himalajskich górali i wolała zgorzeć w płomieniach, niźli poddać się zwycięzcy.”
Lecz kimże była Kumarita owa, i jakim sposobem zdobyła stanowisko, na którém objawić mogła wielkość charakteru swego? Opowiadające o tém starożytne powieści Indyjskie, których zbiór nazywa się Puratam Sastra, ze czcią przechowują w tegoczesnych jeszcze pagodach.
Kumarita była córką tkacza, należała więc do poniżonéj kasty wyrobników Sudrasów, o których powiedzianém jest w księdze Manus, że Brama, stworzywszy ich, popchnął nogą i przeznaczył im jednę tylko na ziemi czynność: służyć kastom innym.
Wnet po urodzeniu się swém, Kumarita poświęconą została przez rodziców czci Nari i oddaną świątyni, w któréj wychowywać ją miano aż do czasu, gdy wiek stosowny pozwoli jéj spełniać wszystkie przepisane obrzędy. Najważniejszemi z obrzędów tych były bachanalie, dwa razy do roku, na wiosnę i w jesieni, odbywane. W pewnych, wyznaczonych ku temu dniach, świątynie Nara i Nari napełniały się woniami sandału, myrry i cynamonu, a w ciężkiéj, upajającéj atmosferze téj, kapłani i kapłanki, uwieńczeni kwiatami i wyexaltowani użyciem odpowiednich napojów, oddawali się przychodniom, którzy, tłumnie tłocząc się do świątyń, wraz z nimi składali hołd płodności i wiecznéj twórczości natury.
Tu nadmienić wypada, iż strzedz się należy sądzenia obrzędów powyższych wedle miary tegoczesnych pojęć i uczuć. Czyny, które dziś uchodziły-by za karygodną nieobyczajność, uświęcone podówczas przywiązywaném do nich znaczeniem religijnego obrzędu, nietylko były obowiązującemi, ale owszem, stawały się rodzajem przywileju dla tych, których do spełnienia ich obowiązywano. To, co w epoce naszéj przyniosło-by kobiecie każdéj hańbę niezmazalną, kapłankę bogini Nari udostajniało w oczach ogółu, a przez to podnosiło stanowisko i polepszało los kobiety Indyjskiéj.
Kumarita, na równi z kapłankami innemi, wnet po doścignięciu odpowiedniej pory życia, wziąć miała udział w spełnianiu powyższego obrzędu. Wielka piękność jej, a bardziéj jeszcze niepospolity rozum, zwróciły na nią szczególną uwagę Braminów (kapłanów) i Kszatryów (książąt), którzy lica jéj porównywali do ambrozyi, rozum do zapachu kwiatów, a rozmowę do śpiewu ptaszęcia. Z wielką téż niecierpliwością oczekiwano dnia, w którym po raz piérwszy ukazać się ona miała w świątyni Nari na widok publiczny i spełnić przepisaną ofiarę. Dzień ów nadszedł i trafem, sprowadzonym przez śmierć księcia Asgharty, zbiegł się z wyborem nowego Artakszatry, któremu hołdowało wielu sąsiednich Kszatryów, czyli książąt. O najwyższą tę po bramińskiéj w świecie ówczesnym godność ubiegali się dwaj ksiażęta, krewni zmarłego: Agastya i Jodah. Piérwszy, jakkolwiek młodszy wiekiem, lecz znany z męztwa i mądrości, przez radę braminów wybranym został.
Na wozie z sandałowego drzewa, zdobnym w złoto i kość słoniową, a przez dwanaście wielbłądów ciągniętym, w orszaku dwunastu hołdowniczych kszatryów, młody Agastya przebywał ulice miasta; dewadazisy, (córy Ewy nieba, w języku naszym bajadery) tańczyły dokoła wozu, 20,000 Sudrasów usypywało drogę kwiatami i oblewało ją wonnościami.
Przecież do świątyni Nari, w któréj dnia tego właśnie odbywały się święte bachanalie, Agastya wejść nie miał prawa. Każda kobieta, którąby przez chwilę choćby posiadał Artakszatrya, włączoną być musiała do kasty książęcéj, ustawy więc bramińskie, strzegące nienaruszalności i uroczystości kast, zobowiązywały Artakszatryą do czystości obyczajów i jednożeństwa.
Jednak orszak książęcy, zatrzymywany co chwila przez cisnące się do niego tłumy, stanął przed wspaniałym portykiem świątyni, a w téj saméj chwili najpiękniejsza i najwspanialsza z kapłanek, w liczném otoczeniu towarzyszek swych, braminów i kszatryów, przedarła się przez ciżbę, stanęła u książęcego wozu i, wznosząc rękę, donośnym głosem zawołała:
— Jestem dziewicą i oddaję siebie czci ognia!
Były to słowa straszne. Oddawać cześć poświęconemu ogniowi (arasathya) w świątyni dla niego wzniesionéj miały prawo tylko dziewice i tylko pochodzące z kast wyższych; córka Sudrasa, która przysięgę tę wymawiała, nie mogąc wstąpić do świątyni z powodu pochodzenia swego, musiała spłonąć na stosie i nic już jéj od spełnienia ofiary téj uwolnić nie mogło, z wyjątkiem, jeśliby który z kszatryów zażądał jéj na żonę. Wtedy siłą odpowiedniego prawa wyniesioną ona zostawała do kasty książęcéj i otrzymywała wszystkie jéj przywileje.
Kumaritę, która wobec braminów, kszatryów i ludu, straszną wykonała przysięgę, pociągnięto w głąb’ świątyni; Artakszatrya zaś, wróciwszy do pałacu swego, wezwał wróżbitę (guru) i rozkazał mu czytać w gwiazdach. Wróżbita wyczytał przepowiednią następną: „Gołębica wylatuje z płomieni ofiarnych i chroni się do przybytku słońca“.
Nazajutrz, nad brzegiem Gangesu, wzniesionym został stos z cedru, sandału i cytrynowego drzewa. O wschodzie słońca przywieziono Kumaritę, ubraną w kwiaty i klejnoty, otoczoną kobietami, które ochładzały ją powiewem wachlarzy. Kapłanka Nari zbliżała się do stosu, gdy stojący u stóp jego żebrak zrzucił okrywające go łachmany, z pod których ukazały się wspaniałe książęce szaty. Był to Jodah, współzawodnik do tronu Agastyi. Donośnym głosem zawołał: „Jestem księciem Kozalu i Hymawatu i żądam dziewicy téj na żonę!“ Tłum wydał okrzyk radości, lecz zaledwie uciszył się, Kumarita, wznosząc rękę, odpowiedziała: „Jestem dziewicą i oddaję siebie czci ognia!“
I wstępować zaczęła na wschody stosu.
W tém rozległy się dźwięki trąb bojowych i sto wielbłądów z uzbrojonemi rycerzami wyjechało na plac i otoczyło stos ofiarny. Na czele ujrzano Artakszatryą, który, wychylając się z pod szkarłatnych osłon, postawił stopę na głowie białego wielbłąda swego, a wyciągając rękę ku kapłance Nari, nakazującym głosem wymówił: „Jestem Artakszatryą, panem ziemi, i żądam dziewicy téj na żonę!“
Tym razem Kumarita nie powtórzyła morderczéj swéj przysięgi i została żoną Artakszatryi Agastyi, panującego w stolicy swéj, Asgharcie.
Legenda mówi daléj, że Kumarita była wierną i mądrą towarzyszką królewskiego małżonka swego, w rządach jego brała udział czynny i podzielała z nim trudy bojowe. Raz, gdy z wojskiem, na grzbiecie wielbłąda swego przebyła rzekę Brama-puthrę, otrzymała od władzcy i ludu tytuł Massa Ramy, Wielkiéj królowéj. Nakoniec po długich i chwalebnie przeżytych latach, dokonała czynu najwyższego na one czasy bohaterstwa. W nieobecności Agastyi, zręcznie i wytrwale broniła stolicy swéj od napadu górali, zostających pod dowództwem mściwego Jodhy, a gdy już obronić jéj nie mogła, warunków, podanych jéj przez zwycięzcę przyjąć nie chcąc, własnoręcznie zapaliła pałac swój i w nim, wraz z dziećmi swemi i królewskiemi skarbami — spłonęła.
Wybornym rysem epoki, w któréj najgrubsza pierwotna dzikość mieszała się z objawami względnie wysokiéj już cywilizacyi, jest ostateczne zakończenie podania.
Asgharta nie została nigdy odbudowaną, lecz Agastya, po powrocie swym, kazał wznieść na cześć Kumarity grobowiec marmurowy, mający kształt niebieskiego sklepienia, a pod sklepieniem tém, ku pomście za śmierć jéj, zarznąć dziesięć tysięcy wojennych jeńców.
Legendę tę, mającą niewątpliwie historyczną podstawę, tłómaczyć można w sposób dwojaki: Bohaterka jéj przedstawiać się nam może jako uosobienie czystości i wzniosłości uczuć, wtedy już dostępnych kobiecie, albo, jako wzór, wtedy już przez kobietę doświadczanych ambicyi i praktykowanéj intrygi. Albo Kumarita była tak czystych i wyniosłych uczuć, że przekładała śmierć męczeńską nad składanie w świątyni Neri hołdu twórczości natury; albo była ona tak ambitną, iż zamarzyła o dostojeństwie małżonki Artakszatryi, i tak odważną, iż, narażając się na śmierć w ogniu, probowała marzenia te urzeczywistnić, i tak zręczną, iż z próby téj wyszła zwycięzko. Ze względu na pojęcia czasu, wedle których obrzędy, dokonywające się w świątyni Neri, nietylko hańbiącemi nie były, lecz owszem przynosiły zaszczyt i zasługę; ze względu téż, iż dziecię, wyhodowane w świątyni, mniéj niż ktokolwiek inny przejąć się mogło wstrętem ku temu, co stanowiło chwałę jéj i racyą bytu, przechylić się możemy ku drugiemu raczéj, niż ku pierwszemu, tłómaczeniu, i w historyi Kumarity widzieć jeden z piérwszych znanych nam objawów ambicyi i intrygi niewieściéj, które, z upośledzenia powstałe, nieprzerwanym już szlakiem ciągnąć się miały przez dzieje ludzkości. Wiele téż dającym do myślenia jest wróżbita ów, który rozkochanemu już Artakszatryi ukazał w gwiazdach obraz gołębicy, przed ogniem ofiarnym chroniącéj się do przybytku słońca i, na podstawach tak ówczesnego ustroju społecznego, jak późniejszych dziejów kobiety, wolno nam przypuszczać, że pomiędzy gołębicą ową i owym wróżbitą braminem zachodziły stosunki takie, jakie przez długi ciąg wieków łączyć miały kobietę ambitną i intrygującą z tymi, którzy ku wywyższeniu się swemu posługiwali się ambicyą jéj i intrygą. Legenda wspomina, że nazajutrz po wzięciu Kumarity za żonę, Artakszatrya posłał Braminom, jako okup jéj, wspaniałe dary. Czém późniéj Wielka królowa, wychowanica kapłanów i kapłanek, stać się miała dla kasty téj potężnéj bardzo, nie tyle jednak aby wszelkiéj trwogi zbyć się mogła wobec możnych i walecznych Kszatryów, przewidział to może i obrachował wróżbita, mocą wyroczni, wyczytanéj w gwiazdach, sprowadzający wychowankę świątyni w objęcia pana ziemi...
Jakkolwiekbądź, jeżeli piérwsza część dziéjów Kumarity pozwala nam wnosić, że ówczesna kobieta indyjska pragnęła już wysokich dostojeństw, a posiadając rozum, subtelny jak „woń kwiatów,“ umiała je osiągać, — druga część dziejów tych ukazuje, że bywała już ona wtedy mężną i wierną, mądrą w radzie, a bohaterską w walce i śmierci.
Lecz literatura indyjska, będąca, jak zwykle bywa, zwierciadłem obyczajów i pojęć narodu, przedstawia nam typ i takiéj jeszcze kobiety, która pragnieniem i umysłem wznosi się do najwyższéj już, o zagadki i tajemnice wszechbytu zaczepiającéj, mądrości.
Devahuti pojętą jest za żonę przez mędrca Kardamę, który ją, obleczoną w szaty wspaniale i uwieńczoną kwiatami, obwozi po świecie na czarodziejskim wozie. Wóz ten, błyszczący od drogich kamieni, okryty miękkiém wysłaniem, napełniony białemi gołębiami i łabędziami o piórach olśniewających, unosi małżonków w różne strony świata.
Po dziewięć razy Devahuti zostaje matką, lecz pośród wszystkich szczęśliwości i blasków życia swego — uczuwa dolegliwe cierpienie; czuje ona, że Kardama chwilowo tylko oddawać się może uciechom ziemskim, że wkrótce opuścić ją musi, aby wrócić do życia mądrości i rozmyślań. A jéj cóż pozostanie wtedy? jéj, która uczuwa już całą próżnią i boleść materyalnych rozkoszy?
„O Kardamo! — mówi ona, — ten, który za cel swój nie ma ani obowiązku, ani poświęcenia, ani czci bogów, za życia jest już umarłym!“
Pragnienie to wyższych celów życia spełnioném zostać miało przez syna Devahuti.
— Rozwinę przed matką moją — mówi on — rozwinę przed matką moją naukę najwyższą, przez którą uwolni się ona od wszelkiéj trwogi i boleści.
W długich rozmowach, pełna skupienia i uwagi, kobieta żądna wiedzy otrzymuje z ust syna swego filozoficzne i religijne nauki, które ją zagrzewają do cnoty i dobra. A gdy nakoniec Bhagarat (błogosławiony mędrzec) kończy słowy: „Otom rozwinął już przed tobą, niewiasto szanowna, naukę, będącą okiem Bramy, naukę, przez którą dochodzimy do zrozumienia natury i ducha; otom już rozwinął ją przed tobą.“ Ona głębokim pokłonem oddaje cześć synowi, który oświecił duszę jéj blaskami prawdy. Opuszcza potém wóz swój czarodziejski, zstępuje na ziemię, aby cierpiéć i pełnić cnotę, aż nakoniec, gdy dusza jéj wyzwolona wzlatuje ku niebiosom, ciało oczyszczone i święte rozpływa się w świętą i dobroczynną rzekę.
Macierzyństwo, kapłaństwo i dostępowana niekiedy królewskość, a także, i nadewszystko może, konieczna przy rozwijającéj się cywilizacyi wspólność prac i pojęć męzkich i kobiecych, sprowadziły do prawodawczéj księgi szereg zdań i przepisów dziwnie niezgodnych z poprzedzającemi, a chaotycznie z niemi zmieszanych. Księga Manusa, tak okrutnie upośledzająca kobietę i tak bezwzględnie oddająca ją na łaskę i niełaskę mężczyzny, na jednych i tych samych kartach przemawia w sposób następujący:
„Mężczyzna staje się istotą zupełną tylko przez połączenie się z kobietą, i człowiek, który wraz z dojściem do wieku dojrzałości nie żeni się, winien być napiętnowanym hańbą.“
„Ktokolwiek gardzi kobietą, gardzi matką swoją,“
„Ktokolwiek przeklętym jest przez kobietę, przeklętym jest przez Boga.“
„Łzy kobiety sprowadzają ogień niebieski na tych, którzy je wyciskają.“
„Śpiew kobiecy słodkim jest uchu Boga. Mężczyźni, jeśli pragną wysłuchanymi zostać, nie powinni śpiewać chwały Boga bez kobiet.“
„Niechaj kobieta zarządza dochodami i rozchodami rodziny, przygotowywaniem żywności, staraniami około bielizny, odzieży i domu.“
„Nie przez zamykanie jéj w domu, ani utrzymanie nad nią czujnéj straży, utwierdza się kobietę w cnocie. Najlepiéj jest strzeżoną ta, która strzeże się sama.“
„Gwałtowne obchodzenie się z kobietami wzbronioném jest stanowczo. Najlepszém z niemi postępowaniem jest uprzejmość i użyteczne zapełnianie im czasu.“
Szczególniéj jednak znaczenie kobiety-żony, téj tylko wprawdzie, która była zarazem matką synów, podnosiło się zczasem, jeżeli nie w ustawach, to w obyczajach i wyobrażeniach, do niepospolitéj wysokości. Poeta (Kalidasa w Sakontali) przez usta bohaterki swéj następujące wygłaszał o niéj zdania:
„Człowiek, który łączy się z kobietą, przez nią odżywa w swych potomkach, a gdy syn rodzi się człowiekowi wiernemu wierze swéj, zbawionymi są przodkowie jego... Małżonka jest dla domu przedmiotem czci; ona-to wychowuje dzieci; małżonka jest tchnieniem życia męża swego... jest ona połową jego, jest mu ona przyjacielem najlepszym. Małżonka jest źródłem dostatku, korzeniem rodziny i jéj trwania... Na pustyniach żony są przyjaciółkami, lejącemi przez słodkie słowa pociechę w serca mężów; są one jako ojcowie w poważnych czynnościach życia i jako matki w strapieniach... To téż małżeństwo, o książę! jest stanem pożądanym bardzo: mąż bowiem posiadł żonę nietylko w tém życiu, ale i w przyszłém... Kobieta-małżonka jest stałém i świętém źródłem bytu, bez niéj bowiem, sami mędrcy święci czyliż-by mogli sprowadzać na świat dzieci? A gdy małżonek spogląda na dziecię swéj małżonki, niby zwierciadło, odtwarzające oblicze jego, doświadcza takiéj radości, jak ten, który otrzymał niebo... A gdy syn przybiega do ojca swego i otacza go uściskiem, jestże wyższa radość na ziemi?“
Jak zawsze i wszędzie, tak i tu, kobieta najenergiczniéj rozwinęła się w tym kierunku, w którym najstaranniéj kształciły ją opinie i obyczaje publiczne, wywołane przez potrzeby czasu i miejsca. Potrzebą czasu i miejsca było sprowadzenie na świat potomstwa jak najliczniejszego i dającego jaknajlepsze gwarancye zdrowia i długiego życia. Najwyższy ów pożytek społeczny w ogromnéj mierze zależał od miłości, uległości i cnoty małżeńskiéj kobiety. Nad wzbudzeniem i utrwaleniem w niéj przymiotów tych czuwał prawodawca i wykonawca ustaw prawnych, pracowała nad niemi opinia publiczna, rozdająca wedle ich miary szacunek lub hańbę, dostojeństwa lub najsroższe kary; spływały one z pokolenia na pokolenie pod postacią tradycyi i ideału, wzmagały je i potęgowały zarówno fizyczne moce dziedziczenia cech po ubiegłych pokoleniach, jak towarzyszący doskonalącéj się cywilizacyi rozwój władz uczuciowych i moralnych. To téż wszystkiemi czynnikami temi wypracowana postać małżonki indyjskiéj zarysowała się w historyi i poezyi kraju tego, z taką wspaniałością i zarazem słodyczą konturów, jakich nie dosięgnęła nigdy już późniéj, w czasach nawet najbardziéj zkądinąd dla ogólnego rozwoju indywidualności kobiecéj przyjaznych. Jako matka, jako kapłanka czyli pełnicielka publicznych i społecznych czynności, jako królowa i władczyni narodu, kobieta indyjska przewyższoną została w czasach późniejszych i u ludów innych o nieskończoność. Lecz miłość i wierność małżeńska znalazły tu, rzec można, ostatni swój wyraz, a wszystko, co w dziedzinie téj uczuć i czynów niewieścich powstawało potém, co podziwianém i opiewaném było, wydaje się tylko mniéj lub więcéj barwném lub bladém naśladowaniem owych prastarych aryjskich wzorów.
W samych już różnych sposobach, używanych przez Indyan dla aktu zawierania małżeństwa, widzimy wyraźnie stopniowe wypracowywanie się idei małżeństwa i podnoszenia go w sfery coraz czystszych i wznioślejszych pojęć i uczuć. Sposobów tych, znanych nam dziś, istniało pięć: piérwszy z nich zwał się małżeństwem w imię złych duchów i dokonywał się przez kupowanie kobiety. Z czasem używały go już tylko kasty najniższe, a w pośród wyższych zostawał w pogardzie i zaniedbaniu zupełnem. Drugim sposobem było łączenie dziewicy z Braminem, w imię Brahmy. Widzimy tu dowód czci téj, któréj doznawała kasta kapłańska i niezmiernych korzyści, które dla siebie pośród społeczeństwa zdobyć potrafiła. Poślubić córkę w imię Brahmy, czyli, oddać ją za żonę Braminowi, znaczyło to dokonać małżeństwa jéj przez akt najdostojniejszy. W imię Stwórców zaślubiał ojciec córkę, oddając ją człowiekowi jéj kasty, z przemówieniem do obojga małżonków: „Pełnijcie wspólnie powinności przepisane.“ Potém, wśród form najwyższych, zjawia się znowu forma z pierwotnego bytu wyniesiona: Małżeństwo przez porwanie kobiety, noszące nazwę Kakszasów, czyli imieniem tém zwanych Autochtonów, których, przybywając do Indyi, znaleźli i pod władzę swą w części podbili, a w części wytępili Aryowie. Lecz ostatnią już a najwyższą formą zaślubin było małżeństwo, dokonane pod wezwaniem Gandharwów, czyli duchów dobrych, a wedle któréj wzajemne zgodzenie się mężczyzny i kobiety udzielało związkowi ich prawnéj i religijnéj sankcyi. Jedno z pozostałych świadectw ostatniéj téj formy zaślubin znajdujemy w bardzo staréj legendzie indyjskiéj o królu Duszjancie i żonie jego Sakontali, która w następstwie czasu posłużyła poecie (Kalidasa) za temat do jednego z najpiękniejszych dramatów literatury Wschodniéj. Wedle legendy téj, król Duszjanta, spotkawszy pośród myśliwskich łowów dziewicę Sakontalę i rozmiłowawszy się w niéj, w ten do niéj przemawia sposób:
„Zezwól na zostanie żoną moją, a do ciebie należéć będzie całe królestwo moje. Połącz, dziewico skromna, połącz dni swe z mojemi małżeńskim węzłem Gandharwów; bo ze wszystkich sposobów zawiązywania małżeństwa, sposób ten uchodzi za najlepszy“.
Sakontala błaga króla, aby pozwolił jej czekać z postanowieniem na powrót jéj opiekuna. Niech on na związek ich udzieli zezwolenia swego i błogosławi go z radością. Lecz król odpowiada. „Przez przyjaźń łączy się dusza z duszą, ucieczkę swą dusza w innéj duszy znajduje; sama téż dusza z inną duszą się łączy i takiém jest prawidło, które wykreśla dla ciebie prawo bozkie“.
Sakontala przystaje, lecz z warunkiem, aby syn, który z niéj się urodzi, był dziedzicem tronu Duszjanty. Król przyrzeka spełnić jéj żądanie i kochankowie łączą dłonie swe przed obliczem bogów.
Tu koniecznie zauważyć należy, że obie ostatnie formy małżeństwa: przez porwanie i przez zobopólne zgodzenie się stron obu, stanowiły wyłączny przywilej Kszatryów i Braminów, czyli kast najwyższych, na dowód jakby, że uprzywilejowane warstwy narodu posiadać muszą to, co je podnosi, i to, co je poniża; to, co rozwija je, potęguje, i to, co staje się źródłem zepsucia ich i upadku.
Sudrasy i Wajscyowie nie mieli prawa żenić się ani sposobem Kakszasów ani pod wezwaniem Gandharwów. Kobiety ich nie posiadały prawa wyboru mężów, szeroko, jak o tém świadczy literatura, praktykowanego w kastach wyższych. Córki Kszatryów dostępowały często szczęścia tego, jakiém jest dobrowolny wybór towarzysza życia, towarzysza szczególniéj, który, bądź co bądź i pomimo wszystko, panem ich miał być i bogiem na ziemi. Opiewane przez poetów dzieje królewien i księżniczek ukazują je paniami serc swych, oddającemi serce i rękę w zamian najwaleczniejszego czynu, najwyższéj zręczności czy siły rycerskiéj. Odbywały się tu wyścigi i turnieje, niezmiernie podobne do tych, które stanowić miały zabawę i przepych ogromnie późniejszych czasów i oddalonych miejsc. Akt ten ubiegania się o rękę książęcéj dziewicy, za pomocą rycerskich popisów i czynów, nosił nazwę Swayambary. Mahâbharata, w jednym z epizodów swych, opisuje Swayambarę Draupadi, córki władzcy Pantchalów.
Plac, przybrany w tryumfalne łuki, festony i wieńce, przedstawiał arenę popisów dla starających się o rękę księżniczki. Królowie i książęta przypatrywali się mu z tronów swoich, umieszczonych na krużgankach pałaców, które, otoczone złotemi balustradami i zdobne w perły, odbijały ognie upalnego słońca.
Przez piętnaście dni trwały wspaniałe zabawy. W dniu 16 ukazała się na widok publiczny księżniczka Draupadi; okryta klejnotami wstąpiła w arenę i, stanąwszy w środku jéj, uwieńczyła głowę swą złotym wieńcem. Uroczystość rozpoczęła się ofiarą, złożoną ogniowi, poczem bębny uderzyły, zabrzmiały trąby, a gdy wszystko umilkło, Drichtadymma, brat Draupadi, trzymając ją za rękę, pokazał rycerzom cel i nagrodę ich trudów. Zwracając się zaś do niéj, przemówił:
„Ci i innych jeszcze wielu, królowie krajów różnych, rycerze urodzeni i sławni w świecie, zgromadzili się tu do ciebie, o szczęśliwa!“
Rycerze strzelali z łuków i wyprawiali różne gonitwy i walki. Zwyciężył wszystkich Karna, który był synem słońca (króla zapewne), lecz o którym było powszechne mniemanie, że powstał z krwi Sudrasów. Na widok zwycięzcy, Draupati, drżąc z gniewu, woła: „Nie chcę Sudrasa.“ Oporu tego nie przełamuje nikt. Turnieje rozpoczynają się na nowo, aż zwycięża w nich rycerz, któremu księżniczka oddaje dobrowolnie wieniec nagrody i zarazem swą rękę.
Zarówno wyraźnie, lecz w stokroć piękniejszéj formie, swoboda ta serca i woli dziewic książęcych objawia się w historyi Dayamanti, córki króla Widarbhów, Bhimy.
Kiedy zaświtał dzień swayambary, przez wrota, zdobne w złote kolumny, weszli królowie, jak lwy wstępujące na górę. Głowy ich uwieńczone były kwiatami, brylanty jaśniały w ich kolcach; — zasiedli na przeznaczonych im tronach.
Dayamanti weszła do areny, wzrokiem szukając Nali. Nagle ujrzała stojących przez sobą pięciu ludzi, zupełnie do siebie podobnych: czteréj z nich byli bogami, którzy przybrali na się postać jéj ukochanego. Jakże rozróżnić zdoła ona człowieka od bogów? Oto spostrzega, że czteréj owi unoszą się nieco nad ziemią. Suknie ich wolne są od kurzawy dróg, wieńce świeże, a czoła nieuznojone upalném słońcem. Piąty zdwojony jest cieniem swym, a okryty potem i pyłem; wieniec ma uwiędły i stopami dotyka ziemi. Ku temu to strudzonemu człowiekowi zbliża się Dayamanti, ujmuje brzeg jego szaty i rzuca mu na ramiona świeży wieniec. Wybrała go na małżonka. W zamian mówi on do niéj: „Ponieważ w obec bogów mnie hołd złożyłaś, zostaję małżonkiem twym i przyjmuję cię za małżonkę. Dopóki duch ożywiać będzie ciało to, zostanę z tobą”.
Ceremoniał ślubny taki, jakim badacze odnajdują go dziś w podaniach i świętych księgach ludu tego, pełen był powagi i uroczystości, a kładąc nacisk pewien na zależne zawsze stanowisko kobiety, objawiał téż pieczołowitość o szczęście jéj i wykréślał granice domowych działań jéj i wpływów. W chwili zaślubin, kapłan wymawiał: „Biorę ją z pod władzy ojca, a oddaję w zależność mężowi. Oby mogła ona, o dobroczynny Indro, szczęśliwą być i miéć liczne potomstwo!”
Narzeczony zaś przemawiał do narzeczonéj: „Biorę cię dla szczęścia naszego, chcę abyś była żoną moją i razem ze mną postarzała”.
Potém kapłan: „Nie rozłączajcie się, żyjcie razem, szczęśliwi w domu waszym, igrając z dziećmi i wnukami swymi”.
Narzeczony: „Oby pan stworzeń udzielił nam potomstwa licznego, oby Aryaman przedłużył nam życia! Pod dobrą wróżbą wejdź pod dach małżeński. Niech szczęści się u nas dwunogim i czworonogim!”
„Pójdź, o pożądana Bogom, miła sercu tkliwemu z wdzięczném spojrzeniem, dobra dla męża swego, dobra dla zwierząt, przeznaczona na matkę bohaterów. Pójdź i niech szczęści się u nas dwunogim i czworonogim!”
Kapłan: „Wspaniałomyślny Indro, uczyń ją szczęśliwą! Niech ma liczną rodzinę, niech mężowi swemu da dziesięcioro dzieci, a on sam niech dla niéj będzie jako jedenaste”.
„Panuj z teściem i świekrą twą, panuj z siostrami i braćmi męża twego!”
Nic więc dziwnego, że z człowiekiem ukochanym dobrowolnie połączona, a cała przejęta pojęciem o wyższości jego nad sobą i niezłomnych jak śmierć względem niego obowiązków, małżonka indyjska wzniosła się do takiéj wysokości uczucia i poświęcenia, że poeci z rysów pochwytywanych w naturze, a harmonizowanych przez sztukę, stwarzać mogli postacie kobiece takie, jak Savitzi, żona anachorety Swayamby (Mahâbharata) i Sita, małżonka Ramy, (Ramajana).
Savitzi, córka królewska, wybrała sobie za małżonka Satyavatę, syna anachorety, zdetronizowanego króla. Kiedy dworacy i sam ojciec żądają od niéj, aby inny uczyniła wybór, odpowiada dumnie: Raz tylko człowiek poddaje się przeznaczeniu swemu, raz tylko dziewica zaślubia mężczyznę, raz tylko ojciec jéj wymawia: oddaję cię! Oto trzy razy raz ludzi uczciwych”.
Lecz wedle przepowiedni świętego mędrcy Narady, Swayambo umrzéć ma w pierwszą rocznicę swych zaślubin. Nic to. „Czy długo żyć on będzie, lub krótko i jakiekolwiek posiada zalety, lub jakichkowiek nie posiada, skoro raz wybrałam go na małżonka, innego już nie wybiorę”.
Połączona z wybranym swoim opuszcza dwór i przepych królewski a zamieszkuje puszczę, będącą schronieniem wygnanéj i pozbawionéj tronu rodziny. Lecz przychodzi straszny dzień, wyznaczony na śmierć Swayamby. Savitzi usiłuje wyjednać mu życie modłami i umartwieniami ciała. Przez trzy dni i trzy noce zachowuje stojącą postawę, nakoniec, niby cień do kroków jego przywiązana, towarzyszy mu w odległe miejsca puszczy, kędy on udaje się dla ścinania drzewa. Tu, wśród uśmiechniętéj wszystkiemi czarami wschodu, porannéj sielanki, Swayambo skłania głowę na ramię towarzyszki — umiera. Jednocześnie przed wzrokiem jéj staje postać dziwna, w szkarłat obleczona, z promienną, lecz zarazem czarną twarzą i płomienistemi oczyma. Jest to Jama, czyli śmierć. Oddziela on od ciała duszę Swayamby i uwiązaną na sznurze pociąga ją w stronę swego państwa. Za uprowadzoną duszą męża swego wierna małżonka postępuje spłakana, lecz mężna. Daremnie Jama mówi jéj, aby wracała.
„Uczyniłaś już dla męża swego wszystko, coś uczynić mogła; szłaś tak daleko, jak tylko iść mogłaś”.
Savitzi postępowała wciąż za nim i za duszą męża.
„Dokąd uprowadzanym jest mąż mój, tam i ja iść powinnam; obowiązek to mój wiekuisty. Zaklinam cię, w imię pokuty i uległości, w imię szacunku dla mistrzów duchowych (braminów), w imię miłości méj i poświęcenia dla męża mego, pozwól mi iść za sobą”.
Nie samemi tylko objawami żalu usiłuje ona zmiękczyć i wzruszyć Jamę. Próbuje utorować sobie drogę do rozumu jego. Przedstawia mu wszystkie wdzięki i pożytki dobroci i litości, ku którym skłonić go pragnie.
Jama odpowiada:
„Wracaj! lecz że rad jestem z mowy twéj wzniosłéj i przystojnéj, proś mię o łaskę jakąkolwiek, a z wyjątkiem życia męża twego, spełnię czego zażądasz, szanowna!”
Tu przedstawia się żywo przywiązanie kobiety, nietylko już do męża, ale i do jego rodziny. Savitzi prosi Jamę o przywrócenie wzroku niewidomemu jéj teściowi... Jama przystaje, lecz skłania ją znowu do powrotu. Droga staje się coraz cięższą, a ona jest już zmęczoną.
„Jakżebym zmęczoną być mogła, skoro idę za mężem moim? Tam, dokąd udaje się on, ja iść muszę. Droga, którą wiedziesz męża mego, jest drogą moją. Panie bogów, posłuchaj mię jeszcze”...
I opowiada mu znowu, jak wielką jest moc dobroci, jak rzadkiemi są jéj owoce, jak skosztowane raz nabierają one nieprzepartéj ponęty.
Jama pochwala słowa jéj, tchnące cnotą i mądrością, i pozwala jéj znowu żądać łaski jakiéj, z wyjątkiem zawsze życia jéj męża. Savitzi żąda, aby teść jéj odzyskał utracone królestwo.
„Żądanie twe spełnioném będzie, lecz wracaj!”
Ona nie wraca. „Droga ta długą dla mnie nie jest, skoro jestem z mężem moim, bo miłość moja dla niego stokroć rozleglejsza: idąc daléj, słuchaj mię jeszcze...
Opowiada Jamie, że śmiertelni nazywają go potomkiem słońca i królem sprawiedliwości. „Wielki to tytuł, lecz o ileż potężniejszą jest dobroć, która zniewala serca...
W nagrodę słów tych, Jama przyrzeka spełnić jeszcze jedno żądanie jéj, z wyjątkiem życia Swayamby.
„Niechaj stu synów miłych, ojców tyluż rodzin mocnych i wspaniałych urodzi się ze mnie i ze Swayamby!”
Jama przystaje. Lecz: „O, córo królewska! wracaj, wracaj! droga daleką jest jeszcze!”
Ale ona nie lęka się niczego. Jakże błogo jest przestawać z dobrymi! „Dobrzy postępują zawsze drogą cnoty; dobrzy nie męczą się niczém; dobrzy lubią przebywać z dobrymi; przestawanie dobrych z dobrymi słodkie przynosi owoce. Dobrzy-to kierują słońce ku prawdzie; dobrzy są podporą ziemi; dobrzy, o panie, gotują drogi istotom, mającym żyć w przyszłości! Dobrodziejstwo wyświadczone jałowém nigdy nie jest, nic go zmazać nie potrafi, ani wielkości, którą sprawia. O ile trwałém jest panowanie dobrych nad samymi sobą, o tyle dobrzy są zbawcami świata!”
Tym razem Bóg śmierci, król cieni, wzruszonym się czuje: „Proś mię o nieporównaną łaskę jaką, o niewiasto, wierna mężowi swemu!” Nie wyłączył już tym razem Swayamby. „Niech Sawyamba mój żyje! — woła kobieta, — bo bez niego jam jest jako nieżywa. Bez niego nieba samego nie pragnę i niéma dla mnie rozkoszy żadnéj; bez niego — nie chcę żyć!“
Zwyciężyła! Bóg śmierci rozwiązał sznur swój straszliwy i uwolnił duszę Swayamby, które uleciała ku ciału jego. Podówczas téż Savitzi wróciła, usiadła przy uśpionym tak, jak przy konającym siedziała, i głowę jego na łonie swém złożyła...
Nieporównanie téż piękną jest w Ramajanie postać Sity, małżonki bohatera i półboga Ramy. Kiedy przez złą macochę i niedołężnego ojca, Rama skazanym jest na czternaście lat wygnania na puszczy, Sita, w ten sposób do nieszczęsnego wygnańca przemawia: „Rozłączona z tobą nie chciała bym przebywać w niebie samém: przysięgam ci to na miłość mą i me życie.“
„Tyś panem moim, przewodnikiem, drogą mą i mém bóztwem. Pójdę za tobą i takiém jest ostateczne postanowienie moje.“
„Jeżeli pójdziesz w lasy cierniste i gęste, iść będę przed tobą, stopami memi gnąc, aby ci drogę ułatwić, kolczaste, wysokie trawy.“
„Uczyń mi łaskę tę i niech idę pomiędzy lwy, tygrysy, wielbłądy, dziki i niedźwiedzie.“
„O jakże szczęśliwą będę, zamieszkując z tobą te lasy cieniste, napełnione zapachem kwiatów! O, z jakąż rozkoszą zanurzę się w te wody samotne, śród których łabędzie i kaczki igrają w cieniu lotusów.“
„Tysiące lat przeżytych tam, u boku twojego, wydadzą mi się dniem jednym.“
„Bo raj bez ciebie wydał-by mi się obmierzłym, a z tobą piekło było by rajskim pobytem.“
Prostym już było wynikiem podobnego natężenia małżeńskich uczuć kobiet, że mężczyzni płacili im za nie podobnąż miłością, a niekiedy i czcią.
Na powyżéj przytoczone słowa Sity, Rama, po długich wahaniach się, spowodowanych troskliwą o los jéj trwogą „w gorączce bolu“ odpowiada:
„Dla mnie téż niebo bez ciebie nie miało by uroku, o kobieto ze słodkiém obliczem! a przy tobie serce me jest bez trwogi, nawet wobec Swayambtona, istoty, która sama przez się istnieje!“
„Pójdź więc i idź za mną, jako żądasz, ukochana. Chcę czynić zawsze to, co jest miłém sercu twemu, o niewiasto godna czci wielkiéj!“
Potém zaś gdy, porwaną w puszczy przez Kakszasów, traci ją z oczu, żal i rozpacz jego granic nie mają.
„Jako żałuje człowiek całego straconego mienia, uczt z ambrozyi, przy których już nie zasiada, raju, z którego wygnanym został, tak ja żałuję szlachetnéj méj Dżakonidy! (rodzinne imię Sity).
„Biada, o ukochana moja, z oczyma jelonka i pozłacaném licem! Albo-li nie wiész żem nieszczęsny, zginiony, że zbłąkał się mój umysł!“
„O nie opuszczaj mnie, mnie wygnańca Kekei (macochy), odartego z Królestwa swego, skazańca puszczy! O, jakżeś mogła opuścić tego, który nie ma ojczyzny i — odejść.“
„Kędyż jest miłość twoja? Gdzie słodkie twoje słowa? W cóż obróciła się tkliwość twa i czułość? O, bo nie wiész, bo nie wiész ty, Dżakonido! jak duszę moję ból i smutek dręczą!“
Niekiedy zjawiało się, oprócz miłości, wysokie uznanie dla rozumu kobiety-małżonki. W Ramajanie, zwyciężony król Kakszasów, oddając w ręce zwycięzcy dziedzictwo swe, którego część nieodłączną stanowiły żony jego, jednéj z nich następującego udziela świadectwa:
„Tarâ jest niewiastą dobréj rady w sprawach zawikłanych i nigdy nie zbraknie jéj wiedzy do wyjaśnienia natury wypadków. Jeżeli powié ona: „to dobrze!“, pełń zamiar twój bezpiecznie, bo nic nigdy nie stanie się inaczéj, jak wedle jéj sądu.“
Zaznaczyć jednak wypada, że ślady wyższego umysłowego rozwoju kobiet, pozostawione w kreślonych przez poezyą i podania indyjskie typach niewieścich, są wielce rzadkie i zaledwie dające się znaleźć i spostrzedz. Tkliwość głęboka i do wszelkich poświęceń zdolna, niezłomna wierność uczuć, połączona z zaledwie wyraźnym odbłyskiem rozumowego pojęcia cnoty i obowiązku, oto cechy, czyniące z wybranek prastaréj téj cywilizacyi postacie przedziwnie, lecz zawsze w jednym kierunku i na jeden niby wzór ukształtowane. Cechy te zakreślają zresztą tu i owdzie kręgi szersze, niż życie rodzinne, dosięgają wysokich sfer tego już wszechludzkiego współczucia, które mieści w sobie litość nad cierpieniem istot choćby obcych i oddalonych, przebaczenie uraz i krzywd, czynną pomoc, udzielaną tym, którzy jéj potrzebują. Że przebaczenie wrogom nie było obcém i nieznaném prastarym czasom i sercom owym, świadczą o tém mnogie ustępy dwu najrozleglejszych poematów indyjskich: Ramajany i Mahâbharaty. Rama przebacza macosze wyrządzane sobie śmiertelne krzywdy i obelgi, a przebacza tak dalece, że wzbrania przyjaciołom źle o niéj mówić, imię jéj wspomina z szacunkiem, a w modłach poleca ją opiece bogów wraz ze wszystkimi, którzy mu byli mili i drodzy. W tym téż rysie charakterów dorównywa mu małżonka jego Sita. Zostając w niewoli u króla Kakszasów, doświadczyła ona mąk i utrapień najrozmaitszych od kobiet, straż nad nią trzymających, istnych jędz ohydnych a srogich. Wyzwolona przez rycerzy, na których czele był mąż jéj, w ten sposób odpowiada jednemu z obrońców swoich, który zamierzał pomścić jéj cierpienia. „Oszczędź kobiety te, które były tylko ślepemi narzędziami strasznego pana swego, sługami, zmuszonemi do posłuszeństwa, poruszanemi wolą cudzą... Słabą będąc sama, umiem przebaczać słabym!...“
W obrzędzie ślubnym zauważyć należy ustęp przemówienia narzeczonego do narzeczonéj, w którym nazywa on ją „dobrą dla zwierząt,“ a pomimo, że pamięć ta o losie „czworonogich“ przypisaną być może w znacznéj części pojęciu metempsychozy, jak téż uczuciu wielkiéj użyteczności owych pomocników człowieka, zawsze jednak ze słów tych wnosić należy o wysokim stopniu, którego dosięgło już wtedy miłosierdzie serca kobiety, umiejącego być dobrém nawet dla zwierząt. Miłosierdzie jéj względem ludzi obrazuje jeden z hymnów wedyjskich, opiewających chwałę niewiasty dobréj: „Upatruje ona tego, który jest zmęczony, uciśnięty przez głód i pragnienie i ku niemu-to zwracają się wszystkie jéj myśli.“
Takiemi były zdobycze, w cywilizacyi indyjskiéj przez kobietę otrzymane; takie wśród cywilizacyi téj zjawiają się nam wysokie i piękne typy matek, kapłanek, królowych, pań domu, a szczególniéj i przedewszystkiém — małżonek. Zapatrując się na nie, myśléć-by można, że los kobiety dosięgnął tam, z biegiem czasu, najdalszego już kresu szczęśliwości, że otrzymała ona tam zupełnie już sprawiedliwie wymierzony udział, tak w obowiązkach, jak w prawach, tak w pojęciach o niéj panujących, jak w człowieczéj i społecznéj dostojności. Z sądem przecież takim — ostrożnie! Uchylmy się z pod wpływu, wywartego na nas przez czarującą piękność wybranych owych postaci niewieścich, a ujrzymy z łatwością, że były one — wyjątkami, wyjątkami pośród ogółu, jako wyłącznie córy dwu kast, dwu odłamów narodu, posiadających to, co innym niedostępném było. Wszystkie postacie owe matek, córek, żon, niewiast kochających, wiernych, poświęconych, mądrych i miłosiernych, to matki, córki, żony Braminów i Kszatryów, towarzyszki panów ziemi, królów, albo władzców duchowego państwa: kapłanów i anachoretów. Jeżeli kiedy córka Sudrasa wznosi się ku dostojności, zapisującéj imię jéj na kartach poezyi, lub dziejowego podania, dzieje się to nieinaczéj, jak przez wyjątkowe zdarzenia lub z cudownością graniczące przymioty, za pośrednictwem wszechwładnéj świątyni, dzięki kaprysowi lub namiętności książęcéj. Kumarita, ażeby zostać żoną Artakszatryi, musiała wyjść z wrót kościelnych, błysnąć heroiczną czystością i odwagą, otrzymać w umyśle i sercu pana ziemi sankcyą, przez usta kapłańskie, wyczytaną w gwiazdach. Jakiż tu wyjątkowy charakter! co za olśniewająca piękność! jaki zbieg okoliczności przeróżnych, popartych może zręcznością i intrygą! Cóż jednak działo się z ogółem mieszkanek niższych piętr społecznego gmachu? jak żyły, czuły i myślały córy Sudrasów i Wajscyów, najliczniejsza więc część kobiecéj społeczności indyjskiéj? Milczą o tém podania; poezya promienistą pochodnią swą nie rozświeca przed nami nizin, tych pozostałości pierwotnego stanu, pełnych sprzeczności z tém, co powstawało u szczytów. Lecz i u szczytów także nie wszystko było jasném. W jakiémże otoczeniu ukazują się nam Dayamanti, Savitzi, Sita, Tara i inne wspaniałe uczuciem i cnotą bohaterki indyjskiéj poezyi? Otoczenie to złożoném jest z najróżniejszych ujemnych cech, które ustawy, sposób życia i odziedziczenie, wypracowały w naturze niewieściéj; z najróżniejszych cierpień i upośledzeń, któremi obarczone były losy kobiety. W plastycznych i aż jaskrawych niekiedy obrazach widzimy tu wpływy wielożeństwa, owego sposobu życia w zamkniętych i przeludnionych gyneceach, kędy zawiść i współubieganie się o przelotne względy wspólnego pana tępiły wszelką godność, a zaostrzały jedyne oręże w zapasach tych użyteczne: zalotność i obłudę. Macocha Ramy, owa Kekeja, która na korzyść syna swego pracuje nad zgubą syna rywalki, jakiż przedziwny przedstawia typ intrygantki i zalotnicy, ufnéj we wpływ wdzięków swoich na niedołężnego a rozkochanego w niéj starca! Posiada już ona tak zwany pokój gniewu czyli pokój do gniewania się, coś nakształt nowożytnego budoaru, do którego udaje się, gdy pragnie zatrwożyć króla i przez trwogę tę nakłonić go do chęci swoich. Z jakąż sztuką przywdziewa ona smętne szaty, gdy udaje się do pokoju tego! jak malowniczo umié upadać w zemdleniu! jak zręcznie schlebia namiętnościom i porusza najdrażliwsze struny w piersiach starca! A po otrzymaném zwycięztwie, jak nieubłaganie i okrutnie tryumfuje nad rywalką, łzami jéj i poniżeniem! Istne to i pełne w sobie upostaciowanie cech niewieścich, wypracowanych przez wielożeństwo i niewolnictwo, lepiéj jeszcze, przez ogólne poniżone stanowisko jéj wobec mężczyzny.
Gdzieindziéj widzimy jadowity pierwiastek, przenikający do głębi istotę kobiecą, a mający źródło w hańbie, przywiązanéj do bezpłodności, czyli, zapatrywaniu się na kobietę tylko ze stanowiska jéj macierzyństwa. Z jakąż zawiścią gorzką i nienawistną kobiety pozbawione dzieci spoglądają na tę, która powiła syna; jak namiętnie dłonie ich, nieświadome zresztą niczego w naturze i życiu, wynaleźć umieją pośród bujnéj rośliności wschodu drobną jakąś, lecz trującą trawkę, która zniszczyć ma życie dziecka, a zarazem szczęście, wyższość nad niemi, a z wyższości téj płynącą pychę i wyniosłość matki! (powieść ze zbioru Bhagavata Purana).
Tam znowu piérwsza małżonka króla „towarzyszka jego młodości” spostrzega, że serce męża jéj i pana, pociągnięte wdziękami niewiasty obcéj, odwraca się od niéj. Dumna i kochająca, nie czeka aż odrzuconą zostanie, idzie sama na spotkanie boleści swéj i we wdowich szatach, uwieńczona białemi różami, staje przed mężem, aby w słowach pełnych niewolniczéj pokory, a zarazem przejmującego do głębi smutku, zrzec się prawa piérwszéj małżonki i złożyć ślub dośmiertnych ascetycznych umartwień. Obraz to kobiety, zdeptanéj przez kaprys lub namiętność mężczyzny, życie to złamane, nawskróś przejęte melancholią bezdenną, płynącą z pustkowi bez granic. Odrzucona od serca i oblicza pana swego, cóż królowa, pomimo że jest królową, czynić będzie? czémże żyć będzie na ziemi? Bezgraniczną pustkę jéj dni, serca i myśli, zapełnią umartwienia i okrucieństwa, nad samą sobą dokonywane, a niewynagrodzone tém nawet dostojeństwem, jakie otrzymywali mężczyzni anachoreci, za życia już uświęcani, (dramat Sakontali).
Ale i w dziejach samychże wybranych i najszczęśliwszych ileż sprzeczności! jak bardzo mieszają się tu postępy, sprowadzone przez rozwój cywilizacyi, z pozostałościami czasów dawnych, zaszczyty z upośledzeniami, przywileje z wyłączeniami. Dayamanti wybiera dobrowolnie Kalę na małżonka, wybiera go nawet z odtrąceniem bogów; lecz w jakiż sposób odpowiada jéj ów wybrany? „Ponieważ złożyłaś mi hołd wobec bogów, zostanę małżonkiem twoim i ciebie za małżonkę przyjmuję.“ Jakże w odpowiedzi téj brzmi uczucie niezmiernéj wyższości, która przyjęcie najpożądańszego choćby szczęścia za wyświadczoną przez się łaskę uważa.
Sita, owa wierna i poświęcona Sita, na wygnaniu, wśród którego dobrowolnie towarzyszy mężowi, sporządziwszy pożywienie, do którego zasiada on z bratem swym, pokornie stoi na stronie i oczekuje, aby głód własny nasycić, w chwili, w któréj panowie ziemi jeść przestaną; albowiem żadna cnota, żadna nawet wzajemna miłość, wymazać nie mogły z pamięci pobożnego Aryi słów, zapisanych w księdze ubóstwionego prawodawcy. „Kobieta nie powinna siadać u stołu, dopóki mąż jéj jeść nie przestanie.“
Porwaną przez Kakszasów Sitę, Rama wywalcza i odbiera z tysiącem trudów i szwanków wojennych. W czasie nieobecności jéj, odgłosami swoich żalów napełnia puszcze i doliny górskie, kocha ją, nie rozmija się z prawdą, gdy mówi, że niebo bez niéj było-by dla niego bez ponęty; jednak wszystko to nie przeszkadza temu, że, ku zadowoleniu męzkiéj i królewskiéj swéj dumy, odzyskaną postanawia poddać próbie ognia, mającéj wobec ludzi dowieść zachowania przez nią nieskazitelności. We własnych oczach jego nie ulega ona podejrzeniu żadnemu, lecz biada, jeżeliby ktokolwiek przypuścić mógł, że małżonka Ramy mniéj czystą jest i niepokalaną od perły téj, którą w dniu zaślubin przyozdobił on jéj głowę. Niech spłonie raczéj kobieta najmilsza i najcnotliwsza, byleby cześć mężczyzny żadnéj na sobie nie nosiła skazy. I wedle fantazyi poety, odzwierciedlającéj w sobie uczucia i pojęcia współczesnych, trzeba było wstawiennictwa samego Brahmy, aby kobietę, bohaterską i wierną aż do męczeństwa, uchronić od śmierci w płomieniach.
Nakoniec, żaden szczegół społecznego życia nie rozwija się samoistnie, lecz w rozwoju swym warunkowanym jest przez wielostronne, a wielce liczne zwykle czynniki. Tu czynnikiem olbrzymio a złowrogo potężnym było zorganizowanie się społeczeństwa indyjskiego w ściśle zamknięte i rozgraniczone kasty, zorganizowanie się, które ostateczną formę swą przybrało w momencie najwyższéj potęgi Braminów i ku utrwaleniu potęgi téj służyć miało. Wedle ogólnego sposobu myślenia i wierzenia ludów wschodnich, kastowa organizacya społeczna za podstawę miała wolę samego bóstwa. Bramini wyszli z ust, Kszatryowie z ramion, a Sudrasowie z nóg Brahmy. Kszatrya winien był Brahminowi cześć i posłuszeństwo synowskie, dla Sudrasa (rzemieślnika i pasterza) obaj byli samowładnymi panami i nieledwie bogami ziemskimi. Poniżéj istnieli jeszcze paryasy, wyłączeni całkiem ze wszelkiego społecznego i towarzyskiego życia, strąceni poniżéj zwierząt swojskich, bardziéj gardzeni i prześladowani od zwierząt dzikich. W takim układzie społecznym, który skomplikował się jeszcze przez rozpadnięcie się samychże kast na mnóstwo drobnych, lecz równie ściśle zamkniętych w sobie odłamów, uczucie i pojęcie sprawiedliwości powstrzymanemi być musiały w rozwoju swym, zarówno jak srodze utrudnionemi drogi dla wszelkich indywidualnych zdolności i usiłowań. Stłumienie sprawiedliwości, tego najważniejszego czynnika w uspołecznianiu się i cywilizowaniu ludów, i skrępowanie indywidualnéj pracy i myśli, czyli zatamowanie u źródła odnawiających i twórczych sił narodu, stały się przyczynami zmartwiałości, w którą popadli indyjscy Aryowie, a która nie pozwoliła im ani bronić się skutecznie od nieprzyjaciół zewnętrznych, ani zmieniać lub modyfikować formy wewnętrznego życia. Rozkładowa czynność religii, coraz groźniejszéj a wzbierającéj w uciążliwe obrzędy i ogłupiające baśnie, pogrążenie się w metafizyce, absolutnie stawiającéj się na miejscu wszelkiéj przyrodzonéj i pozytywnéj wiedzy, usypiający nakoniec wpływ klimatu i przyrody, który, powyższe zjawiska możliwemi uczyniwszy, umacniał ich trwałość; pracowały wspólnie z urządzeniami kastowemi nad zdrętwieniem, zesztywnięciem w raz przyjętych formach bytu, czyli nad moralném uśmierceniem narodu. Gdy zaś wszystko usnęło i zamarło, jedna ze spraw społecznych żyć i poruszać się nie mogła. Owszem, z opadnięciem poziomu twórczéj energii narodu, musiała ona na punkcie każdym tracić wiele z tego, co już nabytém i zdobytém było. Los kobiety, na równi ze wszystkiemi innemi składnikami społecznemi, uległ zastojowi i częściowym pogorszeniom. To ostatnie ukazuje się najwybitniéj w położeniu, wytworzoném dla dwóch kategoryi kobiet, mianowicie: dla wdów i kapłanek.
Powszechnie znanym jest, do dziś trwający, a oburzenie Europejczyków budzący, obyczaj palenia kobiet indyjskich wraz ze zwłokami zmarłych ich mężów; rzadko kto jednak zdać sobie umie sprawę dokładną, tak z pierwotnego pochodzenia, jak z historycznego rozwoju obyczaju tego. Pierwotne pochodzenie to nie jest inném, jak owo w zmroku przedwiekowym zrodzone pojęcie bezwzględnéj zależności kobiety od mężczyzny, zależności, w skutek któréj winną była ona towarzyszyć i służyć mu w życiu pozagrobowém tak, jak dobrowolnie lub z musu towarzyszyła mu i służyła w ziemskiém. Życie zaś pozagrobowe przedstawiając sobie w postaci mniéj lub więcéj utożsamionéj z ziemskiém, umierający pan stworzeń ziemskich mieć pragnął przy sobie tam wszystko, co mu miłém i użyteczném było tu. Na stos więc, na którym spłonąć miał, ażeby z prochów odrodzić się gdzieindziéj, lecz niezmienionym samym sobą, zabierał on broń swą, narzędzia domowe, zwierzęta swojskie, niewolników czyli sługi swe i kobietę. Wszystko to wraz z nim i dla niego z prochów odrodzić się i służyć mu miało. Źródło to obyczaju najpiérwsze. Następnie utrwaliło go pojęcie zupełnego nicestwa kobiety w odosobnieniu od mężczyzny. Istota zależna mogła była uniezależnioną zostać przez śmierć swego władcy; lecz istota tak niedołężna i niemocna, że istnienie jéj bez niego niemożliwém się stawało, a tak upośledzona, że, gdy jemu nie służyła, żadne już dostojeństwo i żadna zasługa dostępnemi jéj nie były, po odejściu jego nie posiadała już możności ani racyi bytu.
„Jedynym Bogiem kobiety jest mąż... cokolwiek posiada ona, pochodzi od niego.“
Oto niemożność istnienia bez niego, jako bez Boga i bez chleba. Nieśmiertelność chwalebną i szczęśliwą, dla blizkich i ukochanych swych, wyjednywać mogą spełnianiem odpowiednich obrzędów tylko mężczyzni. Oto brak racyi bytu. Kobieta najpierwotniéj umierała wraz z mężem swoim, w skutek zależności swojéj i swego nicestwa.
Widzieliśmy jednak, jakim modyfikacyom uległy z biegiem czasu dwa te pojęcia. Kobieta, widocznie przedstawiająca piérwiastek macierzyństwa do ubóstwienia wyniesiony, kobieta towarzyszka domowych prac mężczyzny, piastująca godność kapłańską, a niekiedy królewską, nie przedstawiała już ani bezwarunkowéj zależności, ani niezmiennego nicestwa, i, co za tém idzie, mogła w odosobnieniu od mężczyzny pojętą zostać, miała lub przynajmniéj mogła mieć własną swą racyą bytu. Wtedy-to, w czasie modyfikujących się albo zmodyfikowanych ról kobiety i wyobrażeń o niéj, rozkaz, wydawany kobiecie, umierania wraz z mężczyzną, zmienił się w udzielaną jéj radę, mus ustąpił przed dowolnością. Kobiety szły za mężami swymi na stos gorejący, jeżeli dobrowolnie zażądały tego; w przeciwnym razie Rig Veda (obrządkowa księga Wedyjska) śmiertelny akt ten zastępować rozkazywała jego udaniem. Kobieta wstępowała na stos, na którym złożono zwłoki jéj męża, lecz ztamtąd wzywano ją do powrotu następnemi słowy: „Powstań, kobieto, i wróć do świata żyjących; poszłaś za tym, który niegdyś podał ci rękę i uczynił cię matką. Spełniłaś tém powinność swą względem małżonka swego, wróć do nas!“
Kobieta wracała, a że czyniła najogólniéj, dowodem tego jest zapisane w Manusowéj księdze prawo, rozkazujące wdowie, aby podległą była synom swoim. Prawa stanowione są dla ogółu, nie zaś dla wyjątków.
Dowolność owa w wyborze śmierci lub życia, zrodzona w epoce postępu, przetrwała i nadal, lecz tylko pozornie. Epoka zastoju, odznaczająca się zwykle i wszędzie ślepą prawowiernością, czyli niewolniczém przywiązaniem do najdawniejszych, więc najbardziéj przeżytych, form bytu, wytworzyła dla owdowiałéj kobiety społeczne położenie i psychiczny nastrój, które swobodną wolę jéj czynią pustym i czczym wyrazem. Dozwoloném było wprawdzie kobiecie owdowiałéj pozostać przy życiu, z tém jednak zastrzeżeniem, że życie to będzie nieprzerwaném pasmem upokorzeń i udręczeń. W kraju tym kast i rozgraniczeń wytworzono też i z wdów odłam społeczny odrębny, przeróżnemi cechami zewnętrznemi odznaczony. Naprzód zobowiązaną ona została do żałoby dośmiertnéj; nie miała prawa nosić klejnotów, ani sukien innych, jak z lnu białego, ani używać perfum i pomad, ani malować na twarzy znaków, powszechnie używanych. Powinna téż była co miesiąc głowę golić. Następnie wzbroniono jéj przyjmowania udziału w uroczystościach domowych i religijnych; nie mogła ona towarzyszyć obrzędom ani weselnym, ani pogrzebowym, bo obecność jéj przynosiła nieszczęście, zarówno nowożeńcom, jak zmarłym. Nakoniec, w skutek zapewne wszystkich wyróżniań tych i wyłączeń, uczyniono ją przedmiotem powszechnéj wzgardy i zamknięto przed nią wrota ratunku, przez niemożność powtórnego zawarcia związków małżeńskich. Z innéj znów strony, przyrzeczenia najwyższéj czci u ludzi i szczęśliwości w życiu pośmiertném udzielanemi były tym z kobiet, które dobrowolnie niby rzucą się w płomienie za zwłokami mężów. Naturalnie, wobec dilemmatu takiego, kobiety indyjskie poczęły najpowszechniéj wybierać śmierć, i ten-to stan rzeczy, przez wiele wieków trwający, trwał jeszcze w porze podboju Indyi przez Anglików i po części dziś jeszcze nie przestał trwać. Interes, który mają Bramini w najściślejszém utrzymywaniu wszelkich form wierzenia i życia, nadających im wielką społeczną przewagę, i fanatyzm ludu, uniemożliwiający dla kobiety postęp wszelki, umniejszyły znacznie otrzymane już niegdyś przez nią zdobycze i na tym punkcie cofnęły ją ku najpierwotniejszym zarodzinom ludzkich społeczeństw.
Toż samo zniżenie skali dostojeństwa społecznego zaszło w stanowisku kapłanki. Obrzędy, ustanowione pierwotnie ku czci Nari, ubóstwionego pierwiastku miłości, twórczości i macierzyństwa, pod wezwaniami bóstw różnych, trwały i spełnianemi były przez kobiety. Lecz z biegiem czasu to, co było aktem religijnym, przynoszącym zaszczyt tym, które go pełniły, zmieniło się w zmysłowe uciechy i przedmiot kupna i sprzedaży. Dawadadzisy, czyli córy nieba, które, posiadane przez wielu, zachowywały zawsze tytuł i dostojeństwo dziewic, gdyż dziewictwo swoje oddawały w ofierze nie ludziom, lecz bóstwu, stały się niejako majętnością Braminów, oddających je za najwyższą z ofiarowywanych cen. Wysokie czynności ich religijne i obywatelskie: święcenie wody, ognia i oręża, znikły, a zastąpił je taniec, taniec, noszący wprawdzie charakter religijnego obrzędu, lecz wykształcający samę tylko fizyczną stronę niewieściej istoty i z téj tylko strony cenić ją rozkazujący. Z kobiet tych, których stanowisko było niegdyś na równi z macierzyństwem piérwszym krokiem kobiety ku szczytom społecznym, wytworzyła się także z biegiem czasu kasta; a raczéj stanęły one po za kastami innemi, nie mogąc przez potomstwo swe nawet wejść do żadnéj z nich, więc w żadnéj z nich otrzymać stale wpływowego miejsca. Tanecznice i przedmioty fizycznych pożądań bardziéj niż kapłanki otrzymały w udziale więcéj wzgardy niż szacunku. Ustanowione dla nich pogrzebowe obrządki są tego świadectwem. Zmarłą Dawadadzisę (bajaderę) palą na stosie z ceremoniałem i zbytkiem, używanym dla członków kast najwyższych, lecz na placu oddzielnym, a prochy jéj rzucają na wiatr, albo téż nawpół spalone jéj zwłoki oddają na pożarcie szakalom i sępom.
Jednakże był w dziejach Indyjskich moment, w którym naród ten zdawał się być blizkim podstawowego zreformowania tak pojęć swych, jak stosunków. Był to moment wytworzenia się wielkiego odszczepieństwa od despotycznego i przestarzałego Braminizmu, sprowadzony przez doktryny religijno-moralne, które na 600 około lat przed erą chrześciańską głosił Sakya-Muni, znany w dziejach pod nazwą Buddy (doskonałego mędrca). Podstawami doktryn tych były: równość i miłosierdzie. Pierwsza rozkazywała znieść granice, dzielące ludzi na wyższe i niższe kasty; drugie skłaniało do oszczędzania cierpień wszelkiéj istocie żyjącéj, do udzielania czynnéj pomocy poniżonym i skrzywdzonym. O równości ludzi jeden z uczniów Buddy wyraża się w sposób następujący:
„Cnoty nie mają związku z kastami. Jeżeli człowiek wysokiego urodzenia popełnia występek, mówi się o nim: „to grzesznik“ i gardzi się nim. Lecz jeżeli człowiek, pochodzący z rodziny nizkiéj, odznacza się cnotami, na klęczkach czcić go należy. Ktokolwiek bez zbadania siebie mówi: „Jam szlachetny“ owinięty jest w błąd. Przy świetle mądrości niéma różnicy pomiędzy księciem a niewolnikiem. Skóra, ciało, kości, głowa, jednostąjnemi są u ludzi wszystkich, a suknie tylko i ozdoby odznaczają ciała jedne od drugich. Lecz rzeczą najważniejszą w świecie, rzeczą, która znaleźć się może w najbardziéj wzgardzoném ciele, jest to, przed czém mędrcy ze czcią skłaniać się mogą.“
Legendy opowiadają, że miłosierdzie Buddy i uczniów jego było tak wielkiém, iż on sam, znalazłszy wśród pustyni tygrysicę, zdychającą z głodu, ku nakarmieniu jéj oddał własne swe ramię, a jeden z uczniów jego, widząc okręt blizki utonięcia, rzucił się w morze, aby ofiarą życia swego, zbawić życie tonących.
Rzecz prosta, iż podniesienie takie poziomu sprawiedliwości i wzajemnéj miłości, wynieść musiało i kobietę po-nad to stanowisko, do którego przykuła ją nieruchoma religja braminów i towarzysząca jéj kastowa organizacya społeczna. W dostojeństwie rodzinnem Budda nie czynił różnicy żadnéj pomiędzy ojcem i matką, a jedna z nauk jego, udzielanych gromadzącym się dokoła niego uczniom, brzmi, jak następuje:
„Brahma, o pobożni, przebywa z rodzinami, w których ojciec i matka doskonale są szanowani, czczeni i obsługiwani. Bo, wedle prawa, ojciec i matka są dla synów rodziny Brahmą samym.
„Mistrz, o pobożni, przebywa z rodzinami, w których ojciec i matka są doskonale szanowani czczeni i obsługiwani. Bo, wedle prawa, ojciec i matka są dla synów rodziny mistrzem samym.“
„Ogień ofiarny, o pobożni, przebywa z rodzinami, w których ojciec i matka są doskonale szanowani, czczeni i obsługiwani. Bo, wedle prawa, ojciec i matka są dla synów rodziny samymże ogniem ofiarnym.“
Dla pamięci własnéj matki swéj, któréj nie znał, utraciwszy ją w kilka dni po urodzeniu, okazywał téż sam wielką cześć i tkliwość, a legendy opowiadają, że nauczenie ją doktryny nowéj stanowiło ciągłą troskę jego i że w celu tym kilka razy wstępował on do zaziemskiego miejsca jéj pobytu.
Szanując wysoko macierzyństwo, Sakya Muni, wierny duchowi ludu swego, przykładem własnym szerzył szlachetne o małżeństwie pojęcie; wymagał on od przyszłéj żony swojéj nietylko zewnętrznéj piękności, ale zalet charakteru i umysłu, które-by ją równą mu czyniły. Zgadzając się na prośby rodziców i dworzan, był bowiem synem królewskim, pragnących skłonić go do zawarcia małżeństwa, wyraził następujące żądania: „Chcę, aby kobieta, mająca zostać żoną moją, nie była istotą pospolitą i pozbawioną woli. Nie obchodzi mnie wcale jéj urodzenie; wezmę ją z pomiędzy Sudrasów i Wajscyów, zarówno jak z pomiędzy Braminów i Kszatryów, byleby miała przymioty, które-by ją towarzyszką moją uczynić mogły.“ I doradcom swym dał długi spis przymiotów moralnych, które wedle niego kobieta winna była posiadać. Długo poszukiwana małżonka owa Buddy piérwsza wprowadziła w obyczaju niewiast Indyjskich, drobną na pozór, lecz ważną w gruncie reformę. Przestała ukrywać twarz swą pod zasłoną. W siedzącéj, stojącéj lub chodzącéj postawie, — mówiła ona, — zasłonięci lub z odkrytą twarzą ludzie szanowni są zawsze pięknymi. Kobiety, które panują nad myślami i zmysłami swemi, a zadowolone z mężów swych nie myślą o innych, mogą ukazywać się bez zasłon, jako słońce i księżyc. Bogowie znają myśli moje, obyczaje i przymioty, pocóż więc mam twarz swoję zakrywać?“
Głosząc równość wszech stanów wobec mądrości i miłości, Budda do poznania nauki swojéj w jednakim stopniu przypuścił płci obiedwie. Kobiety zaś pociągnięte nowością, a w części i głęboką uczuciowością nauki téj, żarliwie i tłumnie przechodziły na stronę wielkiego nowatora. Żona jego, Gopa, i mnóstwo niewiast innych udawały się za nim na pustynią, śród któréj rozmyślał i nauczał, a potem, wraz ze znaczną ilością uczniów jego mężczyzn, przywdziały szaty i przyjęły na się niesłychanie ciężkie trudy i obowiązki zakonne.
Nie tu jest miejsce dla szerokiego objaśnienia przyczyn, które sprawiły rychły upadek Buddaizmu w Indyach i przeniesienie się jego do krajów innych: Tybetu, Tartaryi, Mongolii, Chin, Japonii i t. d., jak téż tych, które wpływy jego na reformy i postępy społeczne sprowadziły do niezmiernie małych rozmiarów. W Indyach, podtrzymywany przez interes kast i apatyą niższych, prastary braminizm zwyciężył. Gdzieindziéj moralno-społeczna doktryna Buddy, — jak bywa zwykle ze wszelkiemi doktrynami, przychodzącemi na świat w szacie religijności, — oplatana subtelną siecią metafizyki, przysłonięta niedorzeczną cudownością, obarczona przytłaczającą mnogością obrzędów, utraciła pierwotną jasność swą i siłę, skryła się przed wzrokiem ludzkim, jak ziarno zamknięte w grubą skorupę. Zresztą ze wspaniałomyślnemi i pełnemi sprawiedliwości pomysłami indyjskiego heretyka skrzyżowały się właściwości klimatów, ras i tradycyi, stanowiące dla doskonałego ich urzeczywistnienia niezłomną przeszkodę. Wraz z innemi urządzeniami społecznemi, stanowisko kobiety nie otrzymało przez nie ważnych i trwałych ulepszeń, na dowód jakby téj wielkiéj a zbyt mało znanéj prawdy, że zjawiskiem wszelkiém nie rządzi nigdy przyczyna jedna, lecz wielce splątana więź przyczyn, że zatém wszelka, najwznioślejsza chociażby nauka, osiągnąć nie może odpowiednich sobie wyników, dopóki inne a liczne składniki społeczne współdziałać z nią nie zaczną. Gruntowi społecznemu, z którego wyrósł Buddaizm, niedostawało światła i energii, które-by, w połączeniu z doktrynami jego, sprowadzić mogły na świat równość i miłość, — sprawić, iżby niewiasta, chodząca „z odkrytą twarzą jako słońce i księżyc,“ a umiejąca zrozumiéć i głosić „mądrość“ i „prawo,“ stać się mogła typem powszechnym i trwałym.






O SPRAWACH KOBIET.

I.

Gdyby abstrakcye mówić mogły, idea postępu kobiet na drogach nauki i pracy zawołała-by z westchnieniem: „Och, i ja także byłam w Arkadyi!“
Była ona w Arkadyi przez lat kilka, następujących po roku 1870. Był to czas ogólnego i nader żywego zajmowania się nią i prasy, i publiczności, czas roztrząsań, sporów, projektów, nadziei. Ruch ten powstał z przyczyn ważnych i licznych, lecz choć przyczyny wciąż trwały — nagle ustał. W piśmiennictwie, jakby na rozkaz czarnoksięzkiéj różdżki, przestano zajmować się tém, czém się przez czas jakiś gorączkowo zajmowano, a jeśli ktokolwiek ośmielał się wracać do zaniechanego przedmiotu, odpowiadano mu okrzykiem: „dość słów, do czynu!“ Bohaterski okrzyk! Godnym on byłby, zaiste, uwielbienia potomności, gdyby zagrzana przezeń armia, jak jeden mąż rzuciła się — do czynu. Ale niestety, słowa umilkły i czynów nie było. W dziedzinie różnorodnych dążeń i interesów kobiet naszych stało się znowu „cicho, pusto, smutno... jak gdy szczęście minie!“
Naprowadza to do głowy wiele smutnych myśli. Przedewszystkiém, przyznać sobie musimy, że ze zdolności do życia i ruchu całkowicie obranymi nie jesteśmy, bo wśród haseł współczesnéj ludzkości niéma bodaj takiego, które-by w mózgach naszych przez chwilę nie mieszkało, ani pomiędzy węzłami spraw zbiorowych takiego, którego-byśmy przez chwilę rozplątywać nie probowali. Tylko, że wszystko bywa u nas chwilą, iskrą, dźwiękiem. Chwila przemknęła, iskra zgasła, dźwięk umilkł. Cicho znowu. Po wyjściu z krótkiéj kąpieli myśli, wodzowie usypiają na laurach, armia upuszcza broń i ze skrzyżowanemi ramiony z cicha sobie lamentuje. Nad rzekami Babilonu milczą harfy, zawieszone na drzewach...
Gdzieindziéj inaczéj! inaczéj! inaczéj! Gdzieindziéj pod zasiew wszelki orze się grunt mozolnie i długo, a gdy roślina wschodzić poczyna, troskliwe ręce i głowy czuwają nad jéj wzrostem i dojrzewaniem.
Dla czego nas na siejbę stać, a na pielęgnowanie zasianych ziarn nie stać?
Czy idee, jak ptaki w powietrzu duszném i trującemi pierwiastkami nasyconém, chwilę tylko żyć mogą i wnet z omdlałemi skrzydły na ziemię padają?
Czy ludzie, jak dzieci, gdy droga kamienista jest i stopy ich rani, po kilku krokach zamiast iść daléj, siadają i płaczą lub usypiają?
Czy w zbiorowym organizmie naszym braknie tego nerwu, który innym, w najbardziéj nawet kruszących okolicznościach, daje moc mrówczéj pracy i niezłomnego wytrwania.
Jakkolwiekbądź, czynnością, spełnianą zwykle przez słowo, tak bardzo pogardzać nie należało. Słowo jest spichrzem, do którego ludzkość składa swe doświadczenia i wiadomości, jest ono organem, wypowiadającym jéj potrzeby i pomysły, drogowskazem, skalpelem, bojową muzyką. W téj sprawie, jak we wszystkich innych, spełniać ono winno wszystkie te czynności. Dobrze to bowiem czy źle, wesoło czy smutno, ale tak jest, że społeczność kobieca, wskutek przyczyn dziejowych, wychowawczych, ekonomicznych, z saméj natury pochodzących, lub sztucznie wytworzonych, posiada swoje odrębne przymioty, przywary, słuszne lub niesłuszne żądania, swoje odrębne niedostatki, tak moralne jak umysłowe, i z nich pochodzące potrzeby zaradczych środków, swoje upragnienia materyalnego bytu i wszechstronnego postępu. Tak dzieje się z każdą grupą społeczną, którą setki albo tysiące lat w pewien sposób kształtowały. Kobiety stanowią jednę z grup takich, a rozważanie właściwych jéj cech i interesów, jak téż do pewnego przynajmniéj stopnia kierowanie niemi, nie jest bynajmniéj pustą igraszką słów, lecz takiém samém oraniem gruntu pod społeczne żniwa, jak to, które dopełnia się na wszelkich innych punktach zbiorowego życia. Zresztą tu, jak gdzieindziéj, powstają coraz nowe zjawiska, na które wypada zwracać uwagę ogółu, albo prostować panujące o nich opinie. Takich zjawisk, od czasu, gdy całkiem prawie przestano zajmować się t. zw. kwestyą kobiet, powstało sporo. O jedném z nich przedewszystkiém pomówić pragnę z wami, czytelnicy i czytelniczki, dla tego przedewszystkiém, że boli ono, jak cierń, utkwiony w sercu, iż o niém to właśnie najgłębsze pośród nas zachowuje się milczenie.




„Ponieważ w porze, w któréj Afrodyta wyłaniała się z piany morskiéj, nie było na świecie żadnego uniwersytetu dla kobiet, uniwersytet taki nie jest i nigdy potrzebnym być nie może.“
Co to? Są to słowa, wyjęte z rozprawki nieżyjącego już dziś pisarza, którą każdy przeczytać może, jeśli zechce przerzucić feljetony „Gazety Polskiéj“ z 1870 czy 1871 roku.
Wszystko na świecie przemija, ale teorya, w słowach powyższych zawarta, pośród nas nie przeminęła. Jaka teorya? Ta, która ze słów powyższych wysnuwa się, jak nić z kłębka. „Ponieważ Afrodyta, wyłaniająca się z piany morskiéj, żadnego wcale uniwersytetu nie potrzebowała, aby módz na niebie i ziemi właściwe sobie zadanie pełnić, zatem i dzisiejsze kobiety pełnić mogą zadania swe bez pomocy żadnego uniwersytetu, czyli, najstaranniéj biorąc przykład z Afrodyty, jak tylko momożna najogólniéj stawać się Afrodytami.“
Głupstwo! zawołacie. Najpewniéj, ale niezmiernie rozpowszechnione i trwałe. Trwałość jego widziéć można we wstręcie, dziś jeszcze wstrząsającym nasz ogół na samę wzmiankę o naukowéj instytucyi, która przecież w wielu już miejscach istnieje i pożyteczne owoce przynosi. Nad przyczynami tego wstrętu w téj chwili zastanawiać się nie będę, powiem tylko, że głębokiéj niewiadomości rzeczy tego świata przypisać należy mniemanie, jakoby budowanie płotów i wystawianie strachów niedopuścić mogło tego ptaka, który nazywa się duchem czasu. Ciekawość umysłowa, popęd do nauki, potrzeba zdobywania bytu o własnych siłach, stały się w czasach naszych tak powszechnemi i mocnemi, że pewna grupa kobiet naszych uledz im musiała. Wytrącony z jednego koryta prąd ten znalazł sobie inne. Nie posiadając możności zdobywania naukowego wykształcenia w kraju własnym, kobiety owe idą po nie gdzieindziéj. Jozue biegu ziemi około słońca nie zatrzymał. Nie powstrzymali biegu jednéj ze spraw społecznych przeciwnicy jéj u nas, tylko może znakomicie go wykrzywili. Co tu robić? Naturalnie, milczéć. Z dzielną pomocą przychodzi tu metoda kierowania publicznemi sprawami, trafnie przez kogoś nazwana — kuropatwianą.
Kiedy w zimowéj porze kuropatwa zobaczy myśliwego, zamiast obmyślać i dokonywać jakikolwiek plan ratowania się, coprędzéj chowa głowę w śnieg i cichutko siedzi. Bóg jeden wiedziéć może, co wydaje się wtedy biednéj ptaszynie: czy że myśliwy jéj nie widzi, czy że myśliwego niéma, bo go ona nie widzi? Ludzie, posługujący się metodą kuropatwianą, gdy tylko ujrzą społeczne zjawisko, które łask ich nie posiada, odwracają się i wołają: „To nie istnieje! tego wcale u nas niéma!“ Boże! czego to już u nas niéma, o czém każdy rozsądny człowiek wié, że jest. Ze strony patrząc, lękać się można, aby ta metoda nie doprowadziła nas do tego, do czego doprowadza zwykle piérwszą wynalazczynią, kuropatwę. Siedzi ona sobie biedaczka z główką w śniegu i powtarza: myśliwego niéma! niéma! niéma! a myśliwy tymczasem zwraca ku niéj otwór zabójczéj broni... Samotny orzeł, zgóry przypatrujący się niesfornéj kuropatwianéj strategii, wié może i myśli, iż biedne ptaszę dla tego zginęło, że głowę w śnieg schowało przed prawdą, przed prawdą, która na wyniosłéj skale siedzi, wyniosła i surowa, promienistą strzałą wskazuje drogi tym, którzy wpatrują się w jéj oblicze, a przebija tych, którzy od niéj odwracają oczy.
Jakkolwiekbądź, grobowém milczeniem głośno wołamy: „Kobiet, oddających się studyom naukowym, u nas niéma. Studentki Polki nigdzie na świecie nie istnieją! nie istnieją! nie istnieją.“
Otóż, chociaż-bym miała w oczach waszych uchodzić za niemoralną realistkę, lubiącą rozprawiać o rzeczach nieprzyzwoitych i wygrzebywać na jaw to, czego inni nie życzą sobie widziéć, chociażbyscie mieli nazwać mnie gęsią kapitolińską, mącącą spokój drzemiących na świętéj górze Jowiszów, powiedziéć muszę to co wiem, to co widzę i słyszę dokładnie... Bywaj mi zdrowy, smaku wykwintny, którybyś mógł, zamiast gęś kapitolińską, królewiątko ze mnie uczynić! bywaj mi zdrowa, dyplomacyo z obliczem Janusa, która-byś mogła dać mi w gronie Jowiszów spokojne drzemanie...
Głowy w śnieg, panowie i panie! Studentki polki istnieją!
Stało się! teraz już nie pozostaje mi nic więcéj, jak wszystko powiedziéć: gdzie istnieją one? jak istnieją? ile ich jest, jakie społeczne znaczenie do istnienia ich przywiązywać należy? jakiemi są ujemne i dodatnie strony tego osobliwego zjawiska?
Przedewszystkiém, gdzie one istnieją?
Zaraz. Niedaleko. Nie pojedziemy po nie za granicę. Pewna ich ilość znajduje się wprawdzie we Francyi i uczęszcza na wyższe naukowe wykłady, które były francuzki minister oświaty, Wiktor Duruy, utworzył dla kobiet przy paryzkiéj Sorbonie. Kształcą się téż one w wyższych naukowych szkołach Genewy, Bernu, Zurichu, a być może, iż znaleźlibyśmy je także w Pradze Czeskiéj i w różnych miastach angielskich, belgijskich, włoskich, bo, rzecz zdumiewająca! tych kwadratur koła, jakiemi są dla nas wyższe naukowe zakłady dla kobiet, wynaleziono już tyle, ile jest w Europie głównych ognisk oświaty, o czém przekonać się można, przeczytawszy choćby książeczkę niejakiego pana Trasenstera, rektora uniwersytetu w Liéges. Temu p. Trasensterowi przyszło do głowy otwierać rok akademicki mową o kwadraturze koła. Wydrukowana potém mowa ta, sprawiła w Europie spore wrażenie, tak zawartemi w niéj myślami o naukowém kształceniu kobiet, jak ciekawą statystyką, dotyczącą właśnie téj kwadratury. Rzućmy na nią krótkie spojrzenie.
Uniwersytet Zurychski posiada studentek 20, z których 11 na fakultecie medycznym, 9 na filozoficznym; w Bernie jest ich 30, z których 27 studjuje medycynę, 3 filozofią; w Genewie są one w liczbie 53, przeważnie na kursach literackich. Londyńskie University College otwiera przed kobietami wszystkie swe kursa i udziela wszystkich odpowiednich dyplomów i stopni. W Cambridge studyuje obecnie 100 kobiet, pomiędzy któremi (słuchajcie! słuchajcie!) znajduje się panna Gladstone, córka angielskiego piérwszego ministra. Szkoła kliniczna londyńska, zwana Royal Free Hospital, udziela nauk swych stu kobietom. W jéj téż szpitalach 26 kobiet zajmuje się praktyką lekarską, kilka zasiada na jéj profesorskich katedrach, a jedna z uczennic otrzymała w r. 1881 złoty medal za prace anatomiczne. W Niemczech otworzyły dla kobiet uniwersytety swe: Getynga i Monachium. We Włoszech uczą się one przy uniwersytecie Bolońskim. W Paryżu, od r. 1871 udostępniono im kursa medyczne, przyrodnicze i literackie, i do téj chwili rozdano 133 naukowe dyplomy. Wszystko to w Europie. W Ameryce zaś...
Ah, Ameryka, to także rzecz nieprzyzwoita. Nie należy nagromadzać mnóstwa okropności naraz i trzeba umieć zachować miarę. Nie pojedziemy więc do Ameryki, témbardziéj, że nie mieliśmy wcale jechać za granicę, ale do króciutkiéj wycieczki skusiła nas tylko statystyka pana Trasenstera, bardzo zresztą niedokładna. Niéma w niéj cyfr ani dla Niemiec, ani dla Czech, ani szczególniéj dla Szwecyi, która jednak w sprawie téj więcéj od krajów innych miała-by czém popisać się lub, jak by kto inny powiedział, czego się zawstydzić. Niéma téż w niéj podziału uczących się kobiet na narodowości, i dla tego, imionom miast i cyfrom przez uczonego Belgijczyka wypisanym przypatrując się, zadawałam sobie w myśli pytanie: „Ile tam jest was, zwrotek naszéj pieśni, westchnień naszéj doli.“
Pożądaném było-by, aby Polki, uczące się w wyższych zakładach naukowych za granicą, zgromadziły na pytanie to dokładną odpowiedź.
Tymczasem zwróćmy oczy nasze w inną stronę, o! nie w tę bynajmniéj kędy „kapią bluszcz i róże“ ani w tę, gdzie „pomarańcze i cytryny kwitną.“
W roku 1878 staraniem i kosztem ludzi prywatnych założoną została w Petersburgu szkoła naukowa dla kobiet, z programatem uniwersyteckim, z trzema oddziałami: przyrodniczym, matematycznym i literackim. Od imienia głównego założyciela swego nosi ona nazwę szkoły Bestużewskiéj. Kursa jéj trwają lat cztery. W roku 1881—2 ogólna liczba słuchaczek dosięgała liczby 1000.
W roku 1868 otworzono przy Akademi Petersburskiéj medycznéj kursa lekarskie dla kobiet, z programatem ciaśniejszym od takichże kursów męzkich. W r. 1876 zaś powstały tam oddzielne od Akademii, pełne wykłady nauk medycznych, które przed niedawnym czasem, dla braku odpowiednich funduszów, czasowo zapewne zawieszonemi zostały. Wykłady medycyny akademickie i oddzielne kursa posiadały od powstania swego słuchaczek 959. Ilość ich w Akademii w roku wyżéj wymienionym wynosiła 459.
W roku 1878 założono tamże kursą pedagogiczne trzyletnie i mający cztery oddziały: literacki, języków nowożytnych, matematyczny i przyrodniczy. Ilość słuchaczek zakładu tego nie jest mi znaną.
Oprócz trzech wymienionych, istnieją jeszcze w Petersburgu szkoły dla kobiet: akuszeryjna i felczerska.
W cyfrach powyższych, wynoszących tysiące, ileż znajduje się tych, o których dopytują się szczególne sympatye i interesa nasze? Wiadomości o nich czerpałam wprost ze źródła; bardzo jednak być może, iż zachodzą w nich mimowolne niedokładności, które niech znowu ktoś, będący u źródła, sprostuje.
Kursów Bestużewskich słuchało w r. 1882—3 Polek 60, medycynę studyowało 28, w szkole pedagogicznéj uczyło się 24. Wszystkich razem 112. Liczba ta zwiększoną być powinna przez uczennice szkół felczerskiéj i akuszeryjnéj, o których nie posiadam wiadomości żadnéj, a także nie włączyłam w nią 117 żydówek, przybyłych tam z kraju naszego, lecz o których nie wiem, jak są pod względem naradowościowym skierowane.
Oto ile ich tam jest. Jak chcecie: i mało to, i wiele. Mało, wobec miliarda z górą ludzi, glob ziemski zamieszkujących; wiele w stosunku do ludności kobiecéj jednego kraju, takiego kraju, w którym co krok to kamień, a co krok specyalnie kobiecy, to kamieni — dziesięć.
Chciała-bym ukazać wam wszystkie kamienie, o które uderzają się te podróżnice, aby widokiem ich przekonać was o pewnéj właściwości przedstawionego przez nie społecznego zjawiska, o bardzo ważnéj i rozstrzygającéj właściwości, którą przecież wymienię nie wprzódy, aż szybkiém spojrzeniem przeliczymy owe kamienie. Czy przeliczymy je dokładnie? Wątpię; na to bowiem, aby znać wszystkie cierpienia człowieka, trzeba żyć jego sercem, jego myślą i jego ciałem, trzeba, co najmniéj, zjeść z nim beczkę soli, albo téż, jakby pewnie w tym wypadku było, zjadać z nim jego twardy i tylko potem trudu okraszony kęs chleb. Zdala patrząc, widzi się tylko cienie cierpień...
Powiedziałam już wyżéj, że róże tam nie kapią, pomarańcze nie kwitną. Natomiast, siekące wiatry chłoszczą olbrzymie nawały granitu, piekące mrozy sięgają do szpiku ludzkich kości, gęste mgły pod nizkiém niebem mieszają się z cuchnącemi wyziewami trzęskiego gruntu i mętnych wód stolicy. Dla tych, którzy tam urodzili się i wzrośli: to nic; nic to także i dla tych, którzy krótkie swe odwiedziny uprzyjemniają tam sobie uczęszczaniem do teatrów, muzeów, bibliotek; nic jeszcze, albo prawie nic i dla tych, którym wykwinty cywilizacji ogrzewają, wentylują i kanalizują klimat wszelki. Ale tym, którzy w wieku rozkwitania przybyli z szerokich i świeżych niw wiejskich, albo małoludnych i na sposób prawie wiejski uorganizowanych miasteczek naszych; tym, którym materyalne wytwory cywilizacyi pozwalają tylko zdala na siebie patrzeć; tym, którzy karmią się szarańczą i miodem leśnym, a nie odziewają się w zwierzęce skóry — ciężko i niezdrowo. Wichry i mrozy, wyziewy i woda rychło im niszczą zęby i z głowy wydzierają włosy; nad ich nerwowemi systematami sam mistrz Charcot zadumał-by się smutnie, a organa trawienia...
Szarańcza i miód leśny, to tylko przenośnia; lecz kto wié, czy żywiący się niemi Palestyńscy Esseńczycy nie znajdowali w nich ilości azotowych czy tam białkowych materyi, dostatecznéj dla akuratnego odżywiania swych organizmów. Co innego w olbrzymiéj stolicy. Posiada ona tę własność, że pokarmy, zawierające w sobie owe materye, jako to: chleb, mięso, jaja i t. d., są bardzo drogie. Bardzo drogą jest izdebka z nagiemi i zimnemi ścianami, która z wysoka, z nad pięciu lub sześciu piętr ogromnéj kamienicy, zamarzłemi szybami na świat spogląda; bardzo drogą jest odzież, niewiele pod względem przechowywania cieplika różniąca się od odzieży Esseńczyków, którzy żadnéj wcale odzieży nie nosili; niesłychanie, niedostępnie już drogiemi są sierścią obrosłe zwierzęce skóry...
Dla zdobywania sobie tych wszystkich drogocenności, jakież środki pieniężne posiadają uczące się tam rodaczki nasze??
Oto na 40 z pomiędzy nich, miały:

2
po
rsr.
10
miesięcznie
6
15
8
20
9
25
1
28
6
30
1
40
3
50
  3   stół i mieszkanie u krewnych i pomoce niestałe.
  1   stół i mieszkanie u bardzo ubogiéj matki.

To są najbogatsze. Wykazując bogactwa swe, niektóre z nich do wyżéj wymienionych maluczkich cyferek dodają jeszcze: pokoik za dwie godziny lekcyi codziennie; albo: obiad za doglądanie kuchni; albo: obiad za kilka godzin dozoru nad dziecinnym ogródkiem. Same zaś owe cyfry pochodzą w części od rodziców lub krewnych, w części z udzielania lekcyi, bardzo źle wynagradzanych. Wśród tych czterdziestu, trzy udzielają wyłącznie lekcyi języka polskiego; jedna ze szczęśliwych posiadaczek 30-tu rubli miesięcznego dochodu trzecią jego część, czyli rubli 10 miesięcznie, przysyła ubogiéj matce, pozostałéj daleko, w nadniemeńskich stronach.
Ale, po-za temi najszczęśliwszemi, są i takie, o których na odnośne zapytanie otrzymuje się odpowiedź: udziela lekcyi, dochód niestały; albo — udziela lekcyi, stałego dochodu wykazać nie może. Co ma znaczyć: lekcye czasem są, a czasem ich niéma; albo: czasem są siły do udzielania lekcyi, a czasem ich niéma — a wtedy co? Czy widzicie cokolwiek za temi cyframi i za tym brakiem cyfr? Znowu przepraszam, że powiem rzecz nieprzystojną, grubijańską, drażniącą nerwy dobrze wychowanych ludzi. Za temi cyframi i za tą niemożnością wykazania jakiéjkolwiek stałéj cyfry, po prostu mówiąc, widzę głód. Tylko w jedném miejscu jest on tu względnym i do przeniesienia lżejszym, w drugiém sroższym i absolutniejszym, gdzieniegdzie zaś dochodzi do takiego stopnia absolutności, że, jak o tém donoszą ze źródła... panowie i panie! wzywam do najszybszego zanurzenia głów w śniegu! — jak donoszą o tém ze źródła, corocznie przecięciowo dwie z pomiędzy tych kobiet — umierają tam z głodu.
Z pod śniegu dochodzą mię głosy: „tego niéma! tego niéma! alboż człowiek, żyjący w uspołecznionéj ludzkości, może umrzéć z głodu? W każdém mieście przecież są kościoły i ludzie! Czyż chrześcijanie i ludzie nie ratują przepadającego człowieka?“
Kiedyś, królowa jakaś, w złocistéj karecie przebywając kraj, dotknięty klęską głodową i widząc tłumy wybladłe, wynędzniałe, zgłodniałe, pełna wzniosłéj litości zawołała do świetnego otoczenia swego: „O nieszczęśliwi ludzie! dla czegóż nie żywicie ich choćby chlebem z masłem?“ Wiara we wszechbytność i wszechskuteczność pomocy ludzkich jest tém samém, co ów chleb z masłem owéj królowéj. Pocieszają nią innych i nadewszystko uspakajają samych siebie ci, którzy przebywają świat w złocistéj karecie idealizmu. Wygodna to kareta, piękna, na miękkich resorach kołysząca do drzemki, umajonéj cudnemi snami, ale szyby jéj są w ten sposób zabarwione, że z za nich cały świat ukazuje się w tęczach i podlatuje ku niebu. Idealizm zawiera w sobie wiele stron pięknych i dusz wzniosłych, ale to mu najbardziéj mam do zarzucenia, że widzi wszędzie doskonały chleb z masłem. Tymczasem skromny turysta ludzkości, którego żadne resory do majowych snów nie kołyszą, który pieszo chodzi po świecie i własnemi oczyma, z blizka, czasem tylko przez mikroskop, przypatruje się świata tego zjawiskom, turysta ten który widzi to wszystko, na co patrzy, i po prostu opowiada ludziom to, co widzi, a nosi w zamian obrzydłe imię realisty, wié dobrze, że są na ziemi miejsca, z których nietylko chleb z masłem, ale nawet najlichsze ziele nie wyrasta, że w uspołecznionéj ludzkości są śmierci głodowe różne: szybkie lub powolne, z moralnych lub fizycznych, lub obu razem głodów, bez pomocy, bez ratunku, bez współczucia, samotne... Te śmierci, o których mówię, są powolne i samotne. Nie należy bowiem mniemać, że ten tylko z głodu umiera, kto przez dni 9 z rzędu nie odżywia niczém organizmu swego. Zapytajcie o to fizyologów, a oni opowiedzą wam cały ten proces długi, tajemniczy, trudny zrazu do dostrzeżenia, potem, stopniowo, coraz widoczniejszy na zewnątrz, coraz cięższém brzemieniem obarczający stopy i mózg, aż wypalą się źle zastępowane komórki tkanek i nerwów, i kędyś, wysoko, nad pięciu lub sześciu piętrami wielkiéj kamienicy, za martwą źrenicą zamarzłych szyb, wśród ścian zimnych i nagich, istota ludzka z jękami strasznych męczarni, albo w ciszy usypiającego dziecięcia, uśnie na wieki. Daleko, strasznie daleko ztamtąd do niw, które ją zrodziły i na których rozlega się mowa ta, któréj tu nauczała; daleko, daleko od rodzonéj matki, któréj w nadniemeńskie strony przesyłała ona trzecią część tego kęsa chleba (bez masła), który za małym był, aby dłużéj utrzymać w niéj życie...
Dwie tedy przecięciowo corocznie zdarzają się pomiędzy niemi śmierci głodowe, powolne i samotne. Bardzo wiele za to jest takich, które umierają częściowo, czyli w fizycznych niedostatkach, zjednoczonych z nadmiarem pracy, w drażniących i niezdrowych wrażeniach stolicy wielkiéj i obcéj płowieją na ciele i duchu, gubią coś z sił swoich cielesnych i skarbów duchowych, czego nie odnajdą już nigdy, lub odnajdywać będą potem przez nowe trudy i męki ciała i ducha.
Wspomniałam przed chwilą o moralnym głodzie. Nie jest on lżejszym do przeniesienia, ani zdrowszym od fizycznego. Widnokrąg, napełniony rodzinnemi widokami, i atmosfera, brzmiąca dźwiękami mowy, do któréj słuch i serce przywykły, poufałość twarzy, z których każda, chociaż nieznana, gotowa cię zawsze w twoim języku zapytać: jak się masz? i nici sympatyi, które snują się wśród téj wielkiéj rodziny, jaką jest naród, — żywią i wzmacniają niemniéj jak azotowe materye, bo moralne przedewszystkiém, lecz i fizyczne także. Fizycznie i moralnie cierpiéć musi człowiek, który za mało jada; moralnie i często fizycznie cierpi także ten, który jest za mało kochanym.
One tam nic nie mają z tego, co jest przyzwyczajeniem, wspomnieniem, łatwą poufałością, życzliwością wrodzoną, interesem wspólnym, obowiązkiem i zarazem chęcią współpomocy. Czy im granitowe podścieliska dalekiéj stolicy kłosy i kwiaty rodzinnych pól przypominają? Czy marmury pałaców i cegły olbrzymich kamienic mówią im cokolwiek o domowych ich bogach? Czy od nich ku otaczającym je tłumom i od tłumów tych ku nim snują się złote nici pokrewieństw, znajomości, stosunków, wspomnień, obowiązków, przekazywanych często przez pokolenie pokoleniu, z okolicy w okolicę, z pamięci w pamięć? Czy one na cokolwiek potrzebne tym tłumom? Czy są one ich córkami, nadzieją ich przyszłości, czémś, czemu dopomagać, co ochraniać i pielęgnować rozkazywały-by im uczucia lub zalecało sumienie? Nic wcale z tego wszystkiego, zupełnie nic. W zamian, niezmierny gwar i szum różnych języków, żądz, namiętności, wzajemnych spychań się z pod słońca, zażartéj gonitwy za zyskami i uciechami życia, — gwar i szum jeszcze mnóstwa pojęć, z których każde młodą duszę ogromnemi hałasami pod sztandar swój werbuje.. Dusza ta jest tam jako liść w burzliwém przestworzu, miotają nią jak chcą krzyżujące się wichry...
Wspomniałam wyżéj, że, patrząc na nie zdaleka, dostrzegam i opisuję tym razem tylko cienie cierpień. Ale i one już wywołać mogą z ust waszych pytanie: „Więc dla czegoż te młode kobiety przechadzają się po takiéj kamienistéj drodze? Wszak nikt im nie przeszkadzał, a przeciwnie, wszystko i wszyscy zachęcali do tego, aby siedziały w domu i len przędły.“
Otóż to; w tém „dla czego“ spoczywa jądro zagadnienia. Istotnie, co ich popchnęło do tego spaceru po bruku obcéj stolicy, w towarzystwie ciężkiéj pracy, niedostatków wszelkiéj natury, niekiedy z głodową śmiercią w końcu?
Opowiadam: konieczność.
Bogowie! jak-by się świat wasz na lepsze odmienił, gdyby w umysłach ludzkich słowa: tak być powinno! zamienić się mogły na słowa: tak być musi! Uznanie konieczności, a więc niezwyciężoności zjawisk, tak naturalnych jak społecznych, oszczędziło-by ludziom mnóztwa trudów i ochroniło-by ich od mnóstwa błędów. Gdyby rycerz z Lamanszy wiedział, że wiatrak jest i musi pozostać wiatrakiem, nie usiłował-by powstrzymać pędu jego skrzydeł i nie został-by przez nie tak srodze okaleczonym. Cobyśmy powiedzieli o człowieku, który-by usiłował piersią swą odpychać fale przypływającego morza? Wszyscy mniéj więcéj czynimy tak samo. Wysilamy się na pchanie wstecz zjawisk, które się nam nie podobają, nie spostrzegając, że wszystko, co przez to sprawić możemy, jest wyparcie ich z drogi prostéj, wykrzywienie lub opóźnienie ich rozwoju. Zniszczenie ich nigdy w mocy naszéj nie będzie, tak jak wyprowadzenie kwiatu lilii z korzenia łopuchy i rozkazanie ziarnu pszenicy, aby wydało z siebie kłos żytni.
Dzieci rzymskie w dni pochmurne wybiegały przed drzwi domów i, patrząc w niebo, wołały: „słońce, kochane moje, ukaż się, ukaż!“ Naturalnie, słońce ukazywać się ani myślało. Ci, którzy do społecznych zjawisk wołają: „zniknij“ i mniemają, że na krzyk ich znikną, mają umysł dziecinny. Nad wszystkie inne pożądaną było-by rzeczą, aby ludzie zrozumieli, że królestwa ludzkie rządzone są takiemiż samemi prawami przyczyn i następstw, i ulegają takim samym prawom rozwoju, jak królestwa słońc, wód, roślin i — przypuśćmy — słoni.
Lecz, aby to módz zrozumiéć, trzeba wysiąść ze złocistéj karety idealizmu, malującego świat na kolor: tak być musi! podszyty kolorem: bo mi się podoba! i nietylko pochodzić po świecie pieszo, ale jeszcze i pogrzebać nieco w ziemi, ażeby własnemi oczyma obejrzéć korzenie i ziarna wykluwających się na jéj powierzchni roślin.
Tu korzeniem zjawiska są te umysłowe ciekawości i ta cześć dla nauki, która, ogarniając świat cały, spłynęła téż i do kobiecych mózgów; to poczucie się do praw i godności ludzkiéj każdéj jednostki człowieczéj, które było przyczyną i zarazem skutkiem walk o polityczną swobodę i równość, albo przynajmniéj namiętnych ich pożądań; te nakoniec ekonomiczne zawikłania i potrzeby, które sprawiają, że niezrównanie częściéj niż dawnemi czasy, coraz częściéj, kobieta, zarówno jak mężczyzna, opierać musi fizyczną swą exystencyą na zarobkach, otrzymywanych przez własną pracę.
Kobieta uczuła cześć dla nauki i stała się jéj ciekawą; nikt w świecie nie zdoła téj czci i ciekawości z mózgu jéj wyrzucić. Zapragnęła ona godności ludzkiéj, jakiéj udziela posiadana oświata i osobista zasługa; nikt na świecie nie zdoła pragnienia tego w piersi jéj ugasić. Spostrzegła ona, że cudzego chleba zabraknąć jéj może, i próbuje nauczyć się pieczenia sobie swego, własnemi rękoma; nikt na świecie nie zdoła do tych prób jéj zniechęcić. Możecie o tém mówić: to dobrze! i możecie mówić: to źle! zależy to od osobistych waszych upodobań. Lecz jeśli ośmielicie się pomazać szyby swéj karety farbą przyczynowości, najpewniéj powiecie: to nieuniknione! Oto właśnie mi idzie i to jest tą właściwością zjawiska podstawową i rozstrzygającą, o któréj wspomniałam wyżéj. Konieczność! Konieczności téj uległy i zgodziły się z nią wszystkie ludy, należące do Indo-Kaukazkiéj czyli białéj rasy. Czy kobiety nasze są czarne, żółto lub czerwono-skóre? Czy spadliśmy z księżyca? Czy żyjemy na księżycu? czy od szerokiego świata odgradza nas mur chiński? czy omija nas pochód cywilizacyi Europejskiéj. Czy pomyślnie i obiecująco było-by dla nas, gdybyśmy nie myśleli i nie czuli tak, jak myślą i czują inni? Spodziewam się, że nikt nie pochlebia sobie, abyśmy mogli myśléć i czuć mądrzéj, wzniośléj, silniéj od innych. Czy więc wypadkiem, gdyby tak było, bezmyślni i martwi, nie bylibyśmy uschłém drzewem, którém-by lada chwila przemyślny i ruchliwy sąsiad w piecu swym wypalił?
Na szczęście, nie jest tak wcale. Cokolwiek istnieje gdzieindziéj, istnieje i u nas; w innym stopniu, z inném natężeniem, w zmodyfikowanych kształtach — ale istnieje. Tak być musi, i kobiety nasze muszą dążyć ku nauce i pracy. Możecie o tém mówić: to źle! i możecie mówić: to dobrze! nie zniszczy to zjawiska, którego przyczyny czas nasz wrył w mózgi, serca i nerwy ludzkie, które, jak kłos pszenicy z pszennego ziarnka, wykwita z całokształtu współczesnego życia.
Niech was jednak wielka nie przejmuje trwoga. Mówię kobiety nasze przez skrócenie. Powinnam była mówić: pewna, niezbyt znaczna część kobiet naszych.
Czuję się w obowiązku podania do wiadomości publicznéj, że wedle wskazań naszego społecznego horoskopu, którego o to zapytywałam, długo jeszcze posiadać będziemy nieskończenie większą liczbę Afrodyt niż studentek.
Ale ta cząstka, te, które nie chcą, a nawet nie mogą być Afrodytami, te które chcą a nawet muszą uczyć się i pracować? Dla czego milczymy o nich? dla czego nie wiemy, albo udajemy, że o nich nie wiemy.
Znałam pewną damę, do tego stopnia wykwintną, że wstydziła się wymówić w towarzystwie wyraz: koszula. Dla czego właśnie wstydziła się ona tego wyrazu? Najpewniéj nie wiedziała sama i nikt nie wiedział; ja myślę przecież, że pochodziło to ztąd, iż przypomnieć on mógł jéj i innym brudną koszulę. Bo przecież koszula czysta jest rzeczą zupełnie przyzwoitą. Otóż istnieje mnóstwo wykwintnych ludzi, dla których wyraz: studentka jest wyrazem nieprzyzwoitym. Dla czego? Oni sobie z tego bardzo rzadko sprawę zdają, ale ja myślę, że pochodzi to ztąd, iż przypomniéć on może im i innym zboczenia i błędy, które tu i owdzie przez tę odmianę ludzkiego gatunku popełnionemi zostały. Na to argument taki: ochotnie przecież nosimy koszule czyste, choć bywają na świecie i brudne. W dodatku, zbrudzone płutno można wyprać, zboczenia ludzkie prostują się i błędy naprawiają. Jednéj tylko głupoty ludzkiéj, która za winy osobnika potępia gatunek i z minuty wyrokuje o wiekach, nic sprostować ani naprawić nie potrafi. Jeżeli zresztą bliżéj spojrzéć zechcemy na te zboczenia i błędy, nie zobaczymy w nich ani jednego, któryby się i wśród innych odmian nie praktykował. Naprzykład: romansowe historye i krótko ucinane włosy. Doprawdy, czy jesteście państwo zupełnie pewni, że lilie, rosnące w domowych ogródkach, nie romansują z tulipanami, i to częstokroć wtedy, gdy same należą już do narcyzów, którzy ze swéj strony należą do róż. To odkradanie siebie i gonienie za własnością cudzą znacznie na niekorzyść lilii komplikuje tę zresztą wszechświatową i wszechludzką sprawę. Co do włosów krótko uciętych, przyznaję otwarcie, że z mego punktu widzenia rzeczy nie rozumiem, dla czego-by one były mniéj estetyczne, czy mniéj moralne od włosów w kształt koka bombiasto wydętych. Więc, sto za sto, tylko tam narasta procent jakiś w postaci nabytków umysłowych, wzmocnienia charakterów w ciężkiéj pracy i uszlachetnia ich w samodzielném życiu. Ale w kwestyi téj nieprzyzwoitości jest jeszcze rzecz inna. Jakiego pochodzenia, jakiéj tak zwanéj sfery towarzyskiéj być mogą te młode dziewczęta, które nie grają na fortepianie, nie wyszywają na krosienkach, nie jeżdżą na wieczory, nie upatrują konkurentów, lecz tułają się po świecie, same, śmiałe, goniąc, za czém? — za nauką... Muszą to być kobiety zupełnie źle urodzone i wychowane, awanturnice, wyrzutki społeczeństwa, Bóg wié kto? Tu koszula staje się nieprzyzwoitą przez to, że jest podobno grubą. Ależ, wcale nie. Bywa zapewne niekiedy i tak, ale najczęściéj bywa wcale inaczéj. Podzielone na grupy wedle stanów, urodzenie tych pań przedstawia się bardzo przyzwoicie. Pięćdziesiąt z pomiędzy nich urodziło się na stopniach społecznych jak następuje:

  Córek  
obywateli wiejskich
  18
szlachty nieosiadłéj
15
urzędników
28
doktorów
3
oficerów wojskowych
4
mieszczan
3

71

Nakoniec, co już dostatecznie przekonywać powinno o zupełnéj przyzwoitości wyrazu: studentka, to przebywanie na uniwersytecie w Cambridge panny Gladstone. Panna Gladstone — jest studentką. Uważnie tylko wmyślcie się w te kilka wyrazów. Panna Gladstone, córka lorda i piérwszego angielskiego ministra, jest studentką. Mam nadzieję, że, od chwili otrzymania téj wiadomości, osoby dobrego tonu i smaku bez zarumienienia się już wyraz ten wymawiać będą.
Z nieprzyzwoitością, a po części i z niemoralnością skończyłam. Teraz następuje rzecz nieporównanie ważniejsza, bardzo ważna: odrywanie się ich od gleby ojczystéj, wsiąkanie w społeczeństwo inne, napajanie się pojęciami i obyczajami niesprzyjającemi pomyślnemu rozwojowi własnego domu. Prawda, nie myślę przeczyć temu, że nie jedna z nich popełniać może i popełnia niejeden grzech społeczny, jeśli nie uczynkiem, to myślą i mową. Nie zamierzyłam wcale przedstawiać wam téj grupy istot ludzkich, jako zgromadzenie świętych i nieomylnych. Są to bez wątpienia kobiety dzielne, zdolne, odważne, w większości wypadków szczere i szczerze sprawie swéj poświęcone; lecz grzeszą one i mylą się nieraz najpewniéj naprzód dla tego, że są ludźmi, potem dla tego, że właśnie dzielne, zdolne i do zapałów skłonne jednostki wśród niezdrowych warunków rozwoju najłatwiéj błądzić muszą; następnie jeszcze dla tego, że nowość powołania, któremu się oddały, nie udziela im rutyny, spokoju które są właściwościami dróg utartych; nakoniec i najbardziéj dla tego, że grunt, na którym rozpoczynają podróż po nieutartéj drodze, w sposób szczególny i całkiem na świecie wyjątkowy, sprzyja powstawaniu omamień i błędów społecznych. Zapytujecie: dla czegoż one tam właśnie idą? Odpowiadam także pytaniem: dokąd im państwo iść rozkażecie? Do Zurychu, Genewy, Cambridge (gdzie uczy się panna Gladstone) Paryża, Londynu? Na to potrzeba pewnych warunków majątkowych i edukacyjnych, pewnych może stosunków i wiadomości, których one nie posiadają. Parte koniecznością, wyrastającą z cech i właściwości czasu swego, koniecznością, psychiczną zarówno, jak ekonomiczną, idą one po naukę tam, dokąd iść mogą. Czy mogą, przeszedłszy tylko z pokoju do pokoju, znaleźć ją w domu? Nie, nie mogą; ponieważ my brzydzimy się samą myślą o urządzeniu wyższéj nauki kobiecéj na gruncie swojskim. I oto jakim sposobem wróciliśmy do teoryi owéj, dowodzącéj, że ponieważ w czasie, w którym Afrodyta wyłaniała się z piany morskiéj, nie było na świecie żadnego uniwersytetu dla kobiet i t. d.
Niepodobna mi rozstrzygać, czy w chwili obecnéj uorganizowanie na gruncie naszym wyższéj nauki dla kobiet, ze względu na okoliczności od woli naszéj niezależne, jest, albo nie jest możliwem. Nie do mnie także należy wydawanie sądu o tém, czy lepiéj było-by, taniéj lub korzystniéj, gdyby nauka ta była zorganizowaną oddzielnie lub w połączeniu z tą, która istnieje dla mężczyzn, to jest, czy było by pożądaném utworzenie oddzielnéj szkoły nauk wyższych dla kobiet, albo, otwarcie przed niemi uniwersytetu męzkiego, jak to się dzieje w Akademii medycznéj w Petersburgu, w Sorbonie Paryzkiéj, w University College, w Getyndze, Monachium, Bolonii i t. p. Każdy z tych dwu sposobów używanym bywa na szerokim świecie, a dobrze zastosowany do warunków miejscowych, przynieść może odpowiednie pożytki. Nie idzie więc tu o formę, w jaką myśl zostanie wcieloną. Daleko już więcéj idzie o czas, w którym ona wcielić się będzie mogła. Im prędzéj, tém lepiéj, tém mniéj strat i cierpień, a więcéj korzyści i szybszy postęp. Jednak momenta wszelkie mijają. Starożytni mawiali: godziny życia są dla człowieka z kolei matkami i macochami. Po godzinie-macosze nastąpić może godzina matka. Cóż, jeśli zamiast przekonanych o prawości i pożyteczności dążenia kobiet do nauki i pracy, znajdzie nas ona pogrążonymi w teoryi Afrodytystycznéj, nie zdolnymi zatém do skorzystania z uśmiechu czasu? Bez względu więc na to, czy myśl wytworzenia „w domu“ sposobów naukowego wykształcenia kobiet może natychmiast urzeczywistnioną zostać, czy nie może, wyobrażenia nasze w tym przedmiocie posiadają wagę niezmierną; najważniejszą bowiem rzeczą dla człowieka i społeczeństwa, gruntem, na którym człowiek i społeczeństwo budowy swe opiéra, jest — zasada. Gdy ta zdobytą i ustaloną zostanie, czyn ją wieńczy, staje się kwestyą czasu. „Z wiary waszéj wola wasza, z woli waszéj czyn wasz będzie!“ Mnie się zdaje, że w téj sprawie więcéj jeszcze niedostaje nam wiary i woli, niż możliwości czynu.
Wiary i woli w sprawie kształcenia kobiet tak dalece nam niedostaje, że gotową jestem dowieść wam, iż, nie życząc sobie, aby kobiety nasze stawały się doktorkami, nie pragniecie téż wcale, aby były one dobremi gospodyniami. „Jakto? nie pragniemy dobrych gospodyń? Ależ my tego właśnie, tego najbardziéj pragniemy. Wszak do dziesięcin Synajskich przykazań, specyalnie dla kobiety dopisaliśmy jedenaste: będziesz dobrą żoną, matką i gospodynią!“
Prawda. Więc zapewne mniemacie, że ponieważ Hebe cudownie rozlewała ambrozyą na olimpijskich ucztach, jakkolwiek nie kształciła się nigdy w żadnéj szkole gospodarstwa kobiecego, szkoły takie nie są i nigdy potrzebnemi być nie mogą. Co do mnie, nieprzekonana wcale zbijającym uniwersytety kobiece argumentem Afrodyty, odrzucam również argument Heby, walczący przeciw szkołom gospodarstwa kobiecego, o których pomówię z wami w liście następnym.






II.

Nie. Dziś nie będę jeszcze pisać wam o szkołach gospodarstwa dla kobiet, jak to miałam zamiar uczynić, kończąc list zeszły. W najostatniejszych czasach, w prasie i po kraju rozeszły się mętne pogłoski o tém, że jakoby, podobno, ktoś w Warszawie wynalazł kwadraturę koła, czyli kursa nauk uniwersyteckich dla kobiet, i jakoby, podobno, kiedyś, zamierza z wynalazku swego odpowiedni zrobić użytek. Jakoby, podobno, wynalazca ów otrzymał już nawet patent, który mu pozwoli znakomity wynalazek swój w stosowny sposób zużytkować. Ile jest prawdy i czy choć trochę jest prawdy w tych mętnych pogłoskach? Nie wiem, ale obudziły one we mnie nieprzepartą chęć zatrzymania przez chwilę jeszcze uwagi waszéj na uniwersyteckiéj nauce kobiet, zanim przejdę po innéj, bardzo ważnéj także i niezbędnéj, ale innéj. Usprawiedliwienia gadulstwa mojego szukajcie w przysłowiu francuzkiém: on revient toujours à ses premières amours. Z miłością człowiek uśmiecha się na starość do tego, do czego w młodości gorąco wzdychał. Czy zaś i jak wzdychała pewna liczba kobiet mego pokolenia do téj nauki, którą pokolenie obecne tak krwawo sobie wywalcza? Kto wié o tém? Chyba to wielkie, niezgłębione morze, w które ściekają krople wosku z topniejących skrzydeł Ikarów, urodzonych po to, aby dawać światu i wzajem brać odeń złote talenty, a idących do grobu z miedzianym obolem i zasługi, i szczęścia. Lecz gdy nie było dla nas, może będzie dla innych, a jeśli będzie, niech w tém się znajdzie przyczynienie się nasze, choćby w postaci drobnego obola. Historya Ikara jest jedną z najgłębszych alegoryi greckich. Trochę tylko wmyśléć się w nią trzeba, aby za poetyczném zmyśleniem ujrzéć grozę najrzeczywistszéj tragedyi ludzkiéj. Ikar — jak wiadomo podleciał ku słońcu, stracił swe skrzydła, wpadł do morza i utonął. Lecz — rzecz ciekawa — co byłby czynił, gdyby, zamiast do morza, spadł był na jaki kawał murawy, z bolącemi wprawdzie, ale żywemi i całemi członkami? Na to pytanie każdy udzielić gotów odpowiedzi stosownéj do usposobień własnych, bo piérwszym popędem człowieka jest sądzić o innych wedle samego siebie. Jedni więc przypuszczali-by może, że ocalony Ikar, zrzekłszy się raz na zawsze marzeń swych o podsłonecznych sferach, rozciągnął-by się na murawie jak można najwygodniéj i jak można najzręczniéj wygrzebywał-by z ziemi smaczne korzonki. Inni by rzekli, że dla zalania robaka, wychylał-by on upajające płyny z czar bylejakich; inni jeszcze, że, tęskniąc za utraconym ideałem, gryzł-by się nieborak po cichu, marniejąc do szczętu. I wszystkie te przypuszczenia miały-by w sobie prawdopodobieństwo zupełne. Co do mnie, najchętniéj myślę, że ocalony Ikar nie miał-by nic pilniejszego do roboty, jak, usiadłszy na szczątkach własnych skrzydeł, przemyśliwać nad lepszemi sposobami lepienia ich dla innych. Przemyśliwał-by i lepił z zapałem, pilnie, a przed oczyma wyobraźni jego unosiły-by się młode, zdrowe, szczęśliwe istoty, wzlatujące już w sfery wysokie i złociste, od których odrzuciło go to, że leciał ku nim w porze, w któréj niedołężne jeszcze lepiono skrzydła.
Więc kilka jeszcze uwag o tych skrzydłach, które kobiety, będące przedmiotem zeszłego mego listu, z takiemi cierpieniami i niebezpieczeństwy lepią sobie z cudzego wosku, dla tego, że swego nie mają. Dla czego nie mają go one dotąd? Nie dla tego, aby ciemnota nasza była ogólną i aby brakło nam całkiem sprawiedliwości. Istnieje pomiędzy nami znaczna liczba ludzi oświeconych, uznająca równouprawnienie kobiety wobec nauki za rzecz w zasadzie usprawiedliwioną i dla społecznego rozwoju pożyteczną. W zasadzie, ale nie w zastosowaniu. Gdzieindziéj, dobrze; u nas, nie. I nie należy utrzymywać, aby u ludzi oświeconych i poważnie myślących pobudki rozróżniania takiego tylko lekkomyślnemi, albo nieuczciwemi były. Owszem, posiadają one pewne podstawy w warunkach naszego ogólnego bytu, wynikają z obaw i troskliwości, nie zawsze samolubnych i niedorzecznych. Dla tego téż właśnie należy zapoznać się z niemi i poddać je krótkiemu choćby rozbiorowi. Obskurantów, którzy mniemają i głoszą, że uniwersytety dla kobiet, tak jak ruch wieczny i kwadratura koła, nie są jeszcze wynalezionemi, a także jaskiniowców, których zajmować i wzruszać może tylko to, co nasyca i olśniewa zmysły, usuwając na stronę, spróbujmy, o ile podobna, wyświetlić przyczyny niechęci i trwogi ludzi poważnych i oświeconych.
Najpoważniejszą pewno z tych przyczyn jest obawa o przysporzenie krajowi jednostek wykształconych, a które, przez brak możności zużytkowania wykształcenia swego na odpowiednich drogach, mogły-by zostać narażone na znaczne szwanki materyalne i moralne. Zamknięcie lub zwężenie przed mieszkańcami kraju wielu dróg pracy samych już nawet mężczyzn wprawia często w położenie trudne i dla umysłowéj skali ich nie odpowiednie. Jeżeli doktorowie filozofii zadawalniać się muszą uczeniem w prywatnych domach kilkoletnich malców; jeżeli kandydaci i magistrowie prawa po lat kilka gryzmolą na kancelaryjnych stołach; jeżeli nie jeden filolog nie ma wcale do kogo przemawiać, a matematyk nie ma nic do liczenia i mierzenia — cóż dziać się będzie, gdy liczba tych pracowników, nie otrzymujących pracy, lub otrzymujących ją w nieodpowiednim gatunku i niedostatecznéj sumie, powiększy się pewną liczbą pracownic? O ileż tym ostatnim ciężéj jeszcze będzie, niż jest piérwszym. O ileż łatwiéj ulegną one złym wpływom, wywieranym zawsze przez fałszywe położenie! I czy wielce już trudna walka o byt, którą prowadzą mężczyzni, przez wzmożenie konkurencyi bardziéj jeszcze utrudnioną nie będzie?
Taką jest przyczyna piérwsza. O drugiéj, trudniéj cokolwiek napisać. Spróbuję jednak określić ją trzema słowy: niezgoda społeczeństwa ze szkołą. Gdziekolwiek niezgoda taka istnieje, popęd do oświaty przez szkołę toczy się w górę tak, jak zahamowane koło powozu: ciężko i skrzypiąco. Skrzypi ono, że już co konieczne, to konieczne ale bez czego obejść się można, to już bez tego obchodzić się lepiéj. Ponieważ na jednym stole stoją i marcepany, i pieprznice, niechże już kobiety nasze nie jedzą ani marcepanów ani pieprzu. Jeżeli ze wzmacniającą żywiczną wonią lecą zarazki, usuwajmy je od wzmacniającéj woni i od zarazków...
Że bardzo jest smutno odpowiadać na uwagi takie, każdy z łatwością uwierzy. Zdaje się, jakoby atrament stał się czarniejszym jeszcze, niż był, i rozmazał się po całym świecie. Ale są to uczucia subjektywne. Nie o smutek tu idzie, ale o wyjaśnienie sprawy.
Prawdą jest niezaprzeczoną, że zarobkowanie kobiet, profesyonalnie wykształconych, było-by u nas bardzo trudném i że sto walk i niebezpieczeństw oczekuje kobietę tam, gdzie mężczyzna spotyka ich pięćdziesiąt. Ale na to odpowiedź piérwsza: czy kobiety, wykształcenia takiego nieposiadające, prowadzą dziś żywot łatwy i bezpieczny? Wcale nie; prowadzą one żywot w nędzy i poniewierce, jeżeli ubogie są i nie piękne; żywot próżniactwa i sprzedajności, jeżeli los i natura obdarzyły je dostatkiem lub wdziękami. Bez chleba w ustach, albo z chlebem cudzemi rękoma zarobionym, czy za cenę czci niewieściéj kupionym, nieumiejętne i krzywdzone pracownice, powoli umierające z fizycznego albo moralnego głodu; prostytutki jawne lub skryte, hańbę swą wystawiające na widok publiczny, albo osłaniające świętym woalem małżeństwa; kochanki opuszczone, żony zdradzone, albo zdradzające; matki nieumiejące wychowywać swych dzieci, albo niemające czém wykarmić ich fizycznie i duchowo: oto los ich najpowszechniejszy, którego unikają tylko albo temperamenta i głowy owcze, spokojnie przeżuwające byle jaką strawę na wydeptanych pastwiskach, albo rzadkie ulubienice losu, obdarzone przezeń pomyślnemi warunkami opieki, położenia, majątków, stosunków. Ulubienic natury i losu bardzo jest mało, owce nie wchodzą w społeczny rachunek; a daléj, ileż w tym tłumie niewieścim nurtuje i rozwija się cierpień, walk, upadków, zepsucia...

„O dajcie mowę wszystkim krzywdom ziemi,
I wszystkim nędzom i tęsknotom ducha!“
(Konopnicka).

Dziwnie więc wygląda obawa, aby z tego niewieściego świata, do głębi unurtowanego wszelkiemi cierpieniami i upadkami, jakaś grupa jednostek nie naraziła się, broń Boże, na cierpienia i upadki. Jednostki te z wesołym lub gorzkim śmiechem odpowiedzieć na to mogą: „Jeżeli mniemacie, że teraz stąpamy po różach i siedzimy u Pana Boga za piecem, mylicie się grubo.
„Ponieważ, w ten lub ów sposób cierpiéć musimy, pozwólcież nam cierpiéć po swojemu; co się zaś tycze niebezpieczeństw, pozwólcie także, abyśmy broniły się od nich książką raczéj niż balowym wachlarzem. Widzieliście nieraz sami, że wachlarz balowy niezawsze chroni od upadków. Nie zawsze także chroni od nich rondel albo igła. Nie zaprzeczamy wcale bardzo poważnych racyi bytu rondlowi i igle. Do pewnego stopnia uznajemy nawet racyą bytu wachlarza; ale same czujemy pociąg do książki. Cierpienie za cierpienie, a od niebezpieczeństw pozwólcie, abyśmy broniły się książką, mniéj albo więcéj skutecznie, tak, jak to czynią inne, za pomocą wachlarza, rondla albo igły.“
„Pozwólcie!“ W wyrazie tym zawiera się druga i ważniejsza jeszcze odpowiedź na owe obawy o cierpienia i walki kobiet, profesyonalnie wykształconych. Kto ma prawo wzbraniać istocie ludzkiéj cierpiéć i walczyć dla spraw tak wielkich, jakiemi są oświata i praca, jeżeli do cierpień tych i walk popycha ją przekonanie głębokie i chęć żarliwa? Są to cierpienia i walki, które posuwają na przód wóz postępu. Kto ma prawo wzbronić istocie ludzkiéj, aby w mierze, odpowiedniéj siłom i zdolnościom swoim, przyśpieszyła ciężki i powolny pochód? Powiadacie: „może ona dokonać tego, pozostając na nizinach.“ Nie; jeśli zdolną jest pracować u szczytów, na nizinach nie uczyni nic. W niestosownéj dla siebie atmosferze oszaleje albo zgnije. Niziny posiadają odpowiednią klimatowi swemu ludność. Jeżeli chcę i mogę iść wyżéj, kto ma prawo przykuwać mnie do miejsc niższych? Prosta to kwestya sprawiedliwości i poszanowania praw człowieka. Ale ta sprawiedliwość znika pod jakimś szczególnym gatunkiem troskliwości. „Pokaleczycie się biedaczki i poplamicie sobie sukienki!“ Bardzo dziękujemy za pieczołowitość, ale widzimy, że siostry nasze, które nie myślały nigdy o naukowém wykształceniu i profesyonalnéj pracy, nie kwitną wcale wyborném zdrowiem i nie odznaczają się niepokalaną bielą swych sukienek. Dla czegóż my-to właśnie miałybyśmy najsrożéj błądzić i upadać? Czy nauka wywiera na cnotę ludzką wpływ rozkładający. Czy zdobywanie bytu własną pracą usposabia do zepsucia? Czy walka o chleb własny lepszym jest przewodnikiem występku od małżeństw, zawieranych dla mężowskiego chleba? Tyle o pokusach i upadkach. Co się zaś tycze szczęścia, wzbijcież się na tę wysokość, aby zrozumieć psychiczne usposobienie jednostki, która przekłada własny kęs suchego chleba nad cudzy pasztet, a dla tego właśnie i przez to może być szczęśliwą, że cierpi i walczy dla czegoś, co jest jéj ideałem. Takie szczęście, pomimo cierpień i nawet przez cierpienia, przechodzi zapewne miarę pojęć mnóztwa ludzi. Lecz niewątpliwie, tak wśród mężczyzn, jak wśród kobiet, istnieje pewna liczba jednostek, które go pożądają, które czuć je są zdolne. Kto ma prawo nie pozwalać komukolwiek być w ten sposób szczęśliwym? Nikt; bo nie wolno nikomu zubożyć ludzkości o jednę choćby iskrę szlachetnego zapału, o jednę siłę, wyrobioną chociażby kosztem najwyższych trudów, o jedno chociażby męczeństwo, podjęte dobrowolnie dla sprawy uczciwéj, a spełnione z uśmiechem najczystszéj z rozkoszy ziemskich — rozkoszy poświęcenia.“
Co do konkurencyi, którą-by pracownice kobiety wytworzyć mogły na zbyt wązkich u nas drogach pracy mężczyznom-pracownikom, z łatwością dowieść można, że nie była by ona dla żadnéj z dwu stron ani zgubną, ani nawet uciążliwą. Przedewszystkiém, panuje u nas szczególne wyobrażenie, które sprostować należy. Wyobrażenie to jest takie, że gdy tylko społeczeństwo dopomagać zacznie kobietom do kształcenia się naukowego, najmniéj połowa kobiet, kraj nasz zamieszkujących, hurmem do tego kształcenia się runie, nad krajem rozbije się odrazu szkuda z doktorami, w rękach niewprawnych adeptek nauka rozsypie się w proch marny, a doktorowie-mężczyzni umierać zaczną z głodu, albo, w najlepszym razie, pięściami wywalczać sobie możność pracowania u nietyle szczęśliwych ile niesłychanie licznych rywalek. Straszną istotnie przyszłością grozi nam ten wylew kobiecego doktorstwa! Ogniska domowe opuszczone, rękodzielnie opuszczone, dziatwa opuszczona; niéma już żon, ani matek, ani gospodyń domów, ani szwaczek i praczek. Nikt w nikim nie kocha się, nikt nikogo nie bałamuci, nikt za mąż nie wychodzi, nikt nie gra, nie śpiewa, kwiatów na grządkach nie hoduje. Gdzie spojrzysz, kędy udasz się — doktorka! Wszędzie i na każdém miejscu doktorki! Doktorka filozofii, albo doktorka medycyny i nic więcéj! Monotonność głucha! obraz przerażający! W porównaniu z nim plagi egipskie wyglądają sobie jako przyjemne figielki.
Dziecinne przewidywania! Wyższe zdolności umysłowe i charakterowe, pozwalające oddawać się naukowym studyom i czynić z nich następnie praktyczny użytek, nie wyrastają nigdzie jak grzyby po deszczu, a tém mniéj mogą z nadmierną obfitością wyrastać w naszym świecie kobiecym, któremu długo jeszcze wszystko przeszkadzać będzie do prawidłowego rozwijania się zdolności, w którym jeszcze wielce popularną jest i głęboko wkorzenioną, żadnéj styczności z nauką niemająca, teorya afrodystyczna. Zdaniem mojém, dbające o siebie społeczeństwo daleko więcéj lękać się powinno zbytecznego rozmnażania się Afrodyt, niż doktorek; naprzód dla tego, że Afrodytą zostać daleko łatwiéj jest, niż doktorką, a do rzeczy łatwiejszych ludzie zawsze garną się tłumniéj; następnie dla tego, że, bądź co bądź, z Afrodytyzmem próba została już dokonaną, i świat na niéj wyszedł nieosobliwie, zaś doktorstwo kobiet, u nas szczególniéj, do wypróbowania jeszcze pozostaje. Nie, zaręczyć można, że ilość przyszłych doktorek nie będzie tak ogromną, aby przynosić mogła ekonomicznemu bytowi mężczyzn drobną choćby część tych szwanków, jakie mu przynoszą różnego gatunku Afrodyty. Ilość ta dla mnóztwa przyczyn, musi być umiarkowaną. Umiarkowaną ona będzie nie w téj mierze, aby żadnych pożytków nie przynosiła, lecz najpewniéj w téj, która na mężczyzn klęski głodowéj nie sprowadzi. Stany Zjednoczone, które oddawna już otwarły dla pracy kobiecéj szerokie szranki, posiadają obecnie 500 doktorek medycyny. Jest to cyfra poważna, lecz nie przestraszająca. Podobne ustosunkowanie pracy dwu płci przewidywać należy wszędzie. U nas, więcéj niż wszędzie, naturalne i sztuczne przeszkody nie pozwolą na wytworzenie się ludu doktorek. Wytworzyć one mogą tylko grupę społeczną, daleko szczuplejszą od tych, które składają się i składać się zawsze będą z kobiet, wyłącznie trudniących się gospodarstwem i pracą ręczną, niezmiernie szczupłą wobec téj, którą składają odsłonione lub zawoalowane Afrodyty. Kraj nasz znowu nie jest tak dalece obciążony i zalany intelligencyą i nauką, aby ta grupa kobiet nie mogła pomieścić się na jego powierzchni bez spychania mężczyzn w antypody. W samym zawodzie medycznym sporo jest miejsc, których mężczyzni zajmować nie chcą. W miastach większych i ludniejszych zawód to przeludniony; kupią się tam gromadnie i sami z sobą o kęs chleba bojują. Za to ludność wsi i małych miasteczek zasięga rad lekarskich u felczerów i znachorów. Każda gmina wiejska posiada jednego felczera i co najmniéj dziesięciu znachorów, czyli czarowników, nie licząc kobiet, które, trudniąc się tém rzemiosłem, w najlepszym razie leczą choroby kobiece białą koniczyną, albo korą wiśniową, w dół zeskrobywaną, w najgorszym, ułatwiają wychodzenie w świat nowych jego obywateli, przez zawieszanie położnic na sznurach, przymocowanych do sufitu. Felczerowie, z nielicznemi wyjątkami, niewiele mądrzejsi są od znachorów i znachorek, a w dodatku i bezinteresownymi nie są wcale. Wynika ztąd, że ludność wiejska i małomiasteczkowa, jest: popiérwsze, obdzierana, powtóre: wcale nieratowana, po trzecie: truta. Ustawy prawne, w niektórych przynajmniéj, o ile wiem, prowincyach, bardzo troskliwie uorganizowały medycynę wiejską. Ale żadna ustawa prawna dobrych rezultatów przynieść nie może bez odpowiednich sobie wykonawców. Doktor, t. zw. powiatowy włościański, jest w całym powiecie jeden. Rzecz prosta, iż na osobiste leczenie wszystkich chorych — sił ani czasu wystarczyć mu nie może. Oprócz niego: ciemni i chciwi felczerowie, i — mniéj może chciwi, bo w potrzebach swych bardziéj ograniczeni, ale ciemniejsi jeszcze, znachorzy. Większy właściciel, który mniéj lub więcéj suto zapłacić może za poradę lekarską, do odległego najczęściéj, powiatowego lub gubernialnego miasta, po lekarza posyła. Bywają wypadki, w których śmierć zaśpi i pozwoli lekarzowi wyprzedzić się i na straży stanąć; często przecież medyk przybywa na gaszenie gromnicy. Może chwilę zapalenia gromnicy przyśpieszył z konieczności przyzwany felczer... Są to fakta, doskonale znane i którym nikt zaprzeczyć nie może. Otóż, gdyby kobiety lekarki zajęły te miejsca, których mężczyzni lekarze nie zajmują, z kim-by do konkurencyi stanęły? Z ciemnymi i chciwymi felczerami i z mniéj może chciwymi, ale jeszcze ciemniejszymi znachorami. Tylko. Że zaś kobiety lekarki zajmowały-by te miejsca bardzo chętnie, o tém wątpić nie można. Mężczyzni ich nie zajmą, bo ambicya i chęć używania dóbr cywilizacyi zatrzymują ich w miastach większych. Dla kobiet możność samodzielnego pracowania, choćby w najtrudniejszych warunkach, była-by już dopięciem najwyższych marzeń — o wyniesieniu się i używaniu. A nie chcę wcale dawać przez to do zrozumienia, że kobiety są w czémkolwiek lepsze i wyższe od mężczyzn. Po prostu są one daleko nieszczęśliwsze, z niższych miejsc wdzierają się na wyżyny, i wszystko im trudniéj przychodzi. Biblijna przypowieść głosi: „Dusza nasycona podepce plastr miodu, a dusza głodna i gorzkie przyjmie za słodkie.“ Dla mężczyzny lekarzem być chleb powszedni; sławnym, wziętym, bogatym zostać, to dopiero plastr miodu, który w większém mieście tylko dostać można. Dla kobiety ten chleb powszedni jest już plastrem miodu; sławy, wziętości, majątku dobijać się będzie w miastach część ich niewielka, z bardzo już wybitnych zdolności, albo na odwrót, z zarozumiałéj ograniczoności złożona. Ogromna większość pogarnie się najpewniéj ku miejscom niezajętym, skromnym, wielu trudów i wyrzeczeń się wymagającym, lecz pociągającym właśnie może przez tę gorzkość, którą dusza głodna za słodycz przyjmuje.
O lekarkach i możności istnienia ich w kraju naszym, bez nadwerężenia pracy męzkiéj w tym kierunku, albo z nadwerężeniem jéj tam tylko, gdzie ona niedołężną jest, lub niewystarczającą, mnóztwo jeszcze rzeczy powiedziéć-by można. W zamian, o nauczycielkach parę zaledwie uwag uczynić potrzeba. Nikt, nigdy, nigdzie nie usuwał kobiety od czynności nauczania młodych pokoleń. Nietylko prywatne, ale i publiczne nauczycielstwo wszędzie już stoi przed niemi otworem. U nas, postronne okoliczności zwężają szranki tego ostatniego. Jest to fakt, który może utrudnić znacznie zarobkowanie i działalność nauczycielek, ale który ich przecie z powierzchni ziemi nie strąca i nie strąci. W taki lub w inny sposób, z większym lub miejszym dla siebie pożytkiem, kobiety nauczają i nauczać muszą, a skoro tak jest, stokroć korzystniéj było-by dla nich i dla społeczeństwa, jeśli-by pracę swą pełniły z jak najwyższém możliwie wykształceniem naukowém, i jak najwyższą więc skalą umysłową, od któréj w znacznéj części zależy skala moralna. Trudno doprawdy odgadnąć, jaką szkodę ponieść-by mogli nauczyciele-mężczyzni, jeśli-by pracujące w zawodzie nauczycielskim kobiety przystępowały do pracy swéj po skończeniu uniwersyteckiego kursu filologicznego, matematycznego lub przyrodniczego, albo po kilkuletnich studyach w jakimś instytucie pedagogicznym. Być może zresztą, iż doskonalsza, a zatém bardziéj poszukiwana praca kobiet, zmniejszyłaby nieco poszukiwanie, a zatém i cenę pracy męzkiéj na polu nauczania prywatnego. W porównaniu jednak z pożytkami, jakie przynieść-by ona mogła młodym pokoleniom, jest to szkoda drobna i przejściowa.
Nakoniec, czy myślicie, że lekarki i nauczycielki nie będą wcale wychodzić za mąż i zostawać żonami, i matkami, i paniami domów? Co do lekarek... być może, iż mężczyzni uczynią przeciw nim taki spisek, aby je na koszu osadzać, a przez to inne niewiasty od zawodu tego odstręczać, chociaż znowu wątpię, aby do spisku takiego ludzie innych zawodów, niż lekarski, przystępować zgodzili się, coby skuteczność jego w niwecz prawie obróciło. Ale co do nauczycielek, próba już oddawna dokonana. Wychodzą one za mąż — bardzo często. Wprawdzie nie kończyły dotąd wyższych kursów naukowych, ale ponieważ ich ukończenie nie pozostawia po sobie, o ile wiem, ani na ciele, ani na duszy takich śladów, jak np. ospa, pewném jest prawie, że i nadal rutka nie będzie powszechnym ich udziałem. Więc najprawdopodobniéj będą one od czasu do czasu wychodziły za mąż, a w takich razach zdobyta przez nie nauka dopomagać będzie, stosownie do okoliczności, do fizycznego wyżywienia rodziny, albo téż tylko do podnoszenia umysłowego i moralnego jéj poziomu. Wszakże być może, iż kobieta, przyzwyczajona do poważnéj i trudnéj pracy, uszlachetniona obcowaniem z ideałami myśli i dążeń ludzkich, wprawiona w zwyciężanie saméj siebie, mniéj będzie marnotrawną, kapryśną, lekkomyślną żoną, matką i obywatelką, niż ta, któréj studya obejmowały: zwierciadło, turniurę, francuzczyznę, a w najlepszym razie 365 obiadów pani Ćwierczakiewiczowéj. Mówię w najlepszym razie, bo naturalnie bez porównania wyższą cenę społeczną posiadają te, które zarządzić umieją 365 obiadami, niż te, które wiedzą, w jaki sposób najładniéj ułożyć na sukni 365 falbanek. Niemniéj najwyższą już społeczną wartość posiadać będzie ta naczelniczka rodziny, która potrafi nietylko zarządzić obiadem, ale na niego w razie potrzeby zapracować, a jeżeli przez męża jest zapracowanym, nie zjeść go w jeden dzień, gdy wystarczyć powinien na dni sto, i nie odpłacić się mężowi za zapracowanie go poniewierką pracy jego, a częstokroć nawet serca i honoru. O dzieciach niéma tu co i wspominać. W podniesieniu skali umysłowéj, a zatem i moralnéj, matek, spoczywa kwestya zniknięcia z naszych domów i ulic tych małych lordzików i madamek, których widok octem i żółcią jest dla każdego rozsądnego i kraj swój kochającego człowieka; w niém-to spoczywa przeważnie słowo trudnéj zagadki: jakim sposobem rodzina i domowe nauczanie oczyszczać ma z zarazków atmosferę szkoły.




Nakoniec kilka słów o tém, jakie warunki posiadać powinien wyższy zakład naukowy dla kobiet, o którego blizkiém u nas powstaniu krążyć zaczynają nieokreślone pogłoski. Raz jeszcze powtarzam, że nie wiem wcale, czy w tych pogłoskach jest cokolwiek prawdy; ale samo przypuszczenie ich prawdziwości nasuwa obawy, aby przedsiębrane dzieło, bardzo w położeniu naszém trudne i kosztowne, przez krzywość fundamentów swych nie stało się marném strwonieniem trudów i kosztów. Fundamenta wyższego naukowego zakładu dla kobiet były-by fatalnie skrzywionemi, gdy inicyatorowie téj roboty zacieśnili zakresy naukowych kursów i rozwodnili je naukowym dylettantyzmem, albo utracili z widoku jeden z celów wyższego nauczania: ekonomiczną potrzebę zdobywania sobie chleba przez uczennice zakładu, za pomocą otrzymywanych w nim nauk i na mocy wyniesionych z niego prawnych przyzwoleń, czyli patentów.
Obawiać się tu bardzo należy panującego u nas rozróżniania nauki dla mężczyzn i nauki dla kobiet, czyli wywarzania z nauki ku użytkowi tych ostatnich przyjemnych perfum dylettantyzmu. Drugą przyczyną do obawy jest znane nasze zamiłowanie do salonowego przedewszystkiém tresowania kobiet, połączone z niechęcią ku zarobkowéj pracy niewieściéj, mogące sposobowi kształcenia w zakładzie nadać cechy arystokratyczne, a dla przyszłego zarobkowania uczennic uczynić je bezpożyteczném.
Jeżeli wyższy zakład naukowy dla kobiet ma przynieść istotne pożytki, powinien być oparty na podstawach zupełnie wolnomyślnych i demokratycznych. Żadnych uszczupleń i przyozdabiań nauki, żadnych rozróżniań, o czém kobiecie wiedzieć wolno, a o czém nie wolno, żadnych fatałaszek umysłowych lub artystycznych, przydatnych tylko do salonowych popisów i łatwiejszego zachwycenia oczu i uszu ludzkich; usunięcie, o ile tylko niezależne od nas przyczyny zezwolą na to, wszelkich przeszkód do następnego praktykowania zawodów, odpowiednich ustanowionym kursom. Jeżeli zakład ten udzielać będzie nauki w pełném i poważném tego wyrazu znaczeniu, i jeżeli wychowankom swym zdoła otworzyć drogi odpowiednich prac zarobkowych; wiedzę i możność zarobkowania czerpać z niego będą kobiety istotnie zdolne i pracować pragnące, rychło zaś odpadną od nich pretensye, nieuzasadnione na rzeczywistych zdolnościach i próżności, pragnące sawanteryi, jako jednéj sukni, albo jednego czepeczka więcéj. W przeciwnym razie, tym-to tylko pretensyom i próżnościom udzieli on jednéj więcéj zabawki błyszczącéj i jednego jeszcze narzędzia kokieteryi; rzetelne zaś zdolności i szczera dobra wola, albo karléć i marniéć będą, albo, jak dotąd, na obczyźnie, z nieobliczoną sumą cierpień i stratą sił, szukać tego, czego u siebie znaléźć nie mogą. Jeżeli istotnie powstać ma u nas wyższy naukowy zakład dla kobiet, czynność jego może być dwojaką: przysporzy on krajowi umysłów światłych, rąk pracowitych i istnień od niedostatku i poniżeń wyzwolonych, albo dopomoże pewnéj liczbie pań i panienek do zabijania czasu sposobem modnym, bo nowym, rozszerzy teren dla popisów niewieścich, obdarzy społeczeństwo jednym jeszcze rodzajem Księżniczek na Wątorach. Zależéć to będzie od mniéj lub więcéj wolnomyślnego uznania powagi i dobroczynności nauki, komukolwiek, mężczyznie lub kobiecie, była-by ona udzielaną, i od demokratycznego poszanowania zarobkowéj pracy, ktokolwiek-by przez nią, mężczyzna czy kobieta, zdobywać chciał zabezpieczenie tak fizycznego bytu swego, jak moralnéj, ludzkiéj godności. Jeżeli umyśliliście nakoniec udostępnić naukę kobietom, czyńcie to z myślą nie o tych, które pragną przez nią upiększać się i upiększać swoje próżnowanie, ale o tych — jedynie jéj godnych — które bawidła w postaci nauki przyjąć nie zechcą, bo zbyt szczerze kochają i czczą naukę, aby zadowolnić się byle jakim jéj surogatem, i są zbyt ubogie, aby kilka lat życia poświęcać dla zdobywania czegoś, co im i ich rodzinom nie da w przyszłości żadnych korzyści praktycznych, korzyści, na których one, zresztą z zupełną słusznością, opierają nadzieję wielu moralnych zdobyczy własnych i społecznych.






III.

Powiem wam dziś dwie świeżuteńkie, bardzo jeszcze małéj ilości ludzi znane, nowiny.
Nowina 1.
Szkoła, a raczéj szkoły gospodarstwa kobiecego, należą do naszych potrzeb społecznych najpilniejszych i, powiedziéć można, najpierwotniejszych.
Nowina 2.
Założeniu jednéj przynajmniéj szkoły takiéj nie stoi na zawadzie mur chiński, bo ktoś, kędyś posiada już wyjednane u władz rządowych odpowiednie przyzwolenie, wraz z zatwierdzonym przez władze programatem nauk i całego prowadzenia szkoły.
Nie prawdaż, że wiadomości te są całkiem nowe i szerokiego wyjaśnienia potrzebujące?
Przedewszystkiém, naco kobietom naszym potrzebnemi być mogą szkoły gospodarstwa? Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las. Nie było szkół gospodarstwa, były dobre gospodynie; nie będzie tych szkół, będą dobre gospodynie.
Przepraszam. Zmieniają się na tym świecie postacie rzeczy i przysłowia niezawsze bywają doskonale mądre. Pokazuje się już dziś wyraźnie, że choć był las, kiedy nie było nas, nie będzie lasu, choć my jeszcze będziemy. To samo ze szkołami i gospodyniami. Nie było szkół, były dobre gospodynie, to prawda; niéma szkół, czy są dobre gospodynie? Pytanie. Że były one niegdyś, to nie ulega najlżejszemu zaprzeczeniu. Jeżeli nauka kobieca, usposabiająca do zawodów umysłowych, jest dla nas względną nowością i walczyć musi z mnóztwem uprzedzeń i utrudnień; jeżeli przemysł kobiecy, czyli udział kobiet w rzemiosłach i handlu, szerzéj i ogólniéj niż nauka przyswojony, nie utorował sobie jeszcze dróg dostatecznie szerokich i licznych: to w zamian gospodarstwo kobiece ma za sobą całą powagę narodowéj tradycyi i całą absolutność przykazania: będziesz dobrą gospodynią. Babki i prababki nasze przykazanie to pełniły umiejętnie i pilnie. Świadczą o tém kroniki i liczne utwory literatury. Kochanowski wysławia dobrą żonę, „męża koronę“, Réj daje jéj miejsce poczesne w „Żywocie poczciwego człowieka“, Szymonowicz opiewa ją w cudnéj sielance „Ręka moja“, Górnicki w „Dworzaninie“ wychwala jéj cnoty, Krasicki w „Panu Podstolim“ daje ją za poważaną i poważną towarzyszkę „Wzorowemu obywatelowi“. Gospodarska praca ówczesnych kobiet napełniała dostatkiem domy ludne, często przeludnione gromadami sług, domowników, rezydentów, gości; przysługiwała się téż krajowemu przemysłowi, wytwarzając gałęzie wewnętrznego i wywozowego handlu. W burzliwych wiekach nieustannych prawie wojen, mężowie, odjeżdżając na dalekie i długie wyprawy, spokojnie pozostawiali rządy gospodarstwa w rękach niewieścich. Niejedno słynne i cześć budzące imię dzielnéj gospodyni polskiéj zapisały na kartach swych nawet dzieje.
Nieraz myślałam sobie, że bardzo zajmującéj i użytecznéj rzeczy dokonał-by ten, kto-by napisał historyą gospodarstwa kobiecego w Polsce. Zupełnie niepodobna dokonać tego na ustroniu, trzeba miéć bowiem pod ręką kroniki, pamiętniki, korespondencye, całe zbiory całych gałęzi piśmiennictwa, czyli zapożyczać się w tym celu u rozległych i zasobnych bibliotek i archiwów publicznych. Zdaniem mojém, pracy téj podjąć się powinna kobieta. Nawiasowym sposobem zapytuję: czyby wypadkiem nie mogła sprobować jéj wykonania jedna z tych młodych kobiet, które były przedmiotem pierwszego mego listu? Kształcąc się w stolicy, znaléźć one mogą najpewniéj dla pracy takiéj obfite materyały i źródła w tamtejszych olbrzymich księgozbiorach; przyzwyczajenie do pracy umysłowéj, obcowanie z wyższą nauką i jéj metodami, ułatwiło-by im to zadanie, stanowiąc zarazem rękojmią dobrego jego wykonania. Wiem dobrze, iż wśród niezliczonych trudności i niedostatków ich życia, przy mozole uczenia innych na to, aby mieć o czém uczyć się samym, może im bardzo zabraknąć sił i czasu na spełnienie jednéj jeszcze roboty. Jednak jeśliby którakolwiek z nich, spokojniejsza o byt swój od innych, a zaopatrzona w odpowiednią energią i zdolność, chciała i potrafiła pomysł mój w czyn zamienić, wyniknęły-by z tego pożytki różnostronne, których tu wyliczać nie będę, lecz z których najbezpośredniejszym było-by zdobycie dla literatury naszéj monografii jednéj ze spraw minionych, wiele nauczyć mogącéj czasy dzisiejsze. Naprzykład, pewną prawie jestem, że monografia taka, byleby sumiennie i dość szeroko opracowaną była, uwiadomiła-by nas o tém, iż prababki i babki nasze nie stawały się dobremi gospodyniami z natchnienia Ducha Świętego, lecz że je dobrego pełnienia zajęć odnośnych uczono, pilnie i srogo nawet uczono, bądź w domach rodzinnych, gdzie, oprócz matek rodzin, przebywała niejedna biegła w kobiecych pracach stara sługa, rezydentka, ochmistrzyni; bądź na wielko-pańskich dworach, które, gromadząc w swych ścianach znaczną liczbę młodzieży obojga płci, stanowiły stosowne do ducha czasu pensyonaty. W pensyonatach tych uczono tak zwane fraucymery panieńskie ogłady towarzyskiéj, przyjemnych talentów, wdzięcznych robótek, ale i gospodarstwa także, może najbardziéj. Z takiéj monografii, o jakiéj tu mówię, przekonalibyśmy się niechybnie, że jeżeli babki i prababki nasze w zakresie gospodarstwa dokonywały prac poważnych i produkcyjnych, to tylko dzięki temu, że w formie takiéj lub innéj, ale odpowiedniéj czasom i stosunkom ówczesnym, zdobywały całą gospodarską wiedzę, jaką posiadała ich spółczesność.
Następnie, bardzo zajmującą i pożyteczną rzeczą było-by utworzenie obrazu teraźniejszego gospodarstwa kobiecego, za pomocą zgromadzenia statystycznych wiadomości o tym przedmiocie z całego kraju, lub przynajmniéj jednéj jego prowincyi. Dokonać-by tego można przez wezwanie gospodyń większéj i średniéj własności ziemskiéj do przesyłania wiadomości tych pod postacią cyfr i opisów odpowiednich. Zdaniem mojém, takiego zgromadzenia wiadomości o najważniejszym z działów kobiecéj pracy dokonać-by powinno jedno z pism peryodycznych, specyalnie dla kobiet wydawanych. Zaręczyć można, że obraz taki, zdjęty z jednego nie najwęższego zagona naszéj niwy ojczystéj, niezrównanie ciekawszym i przydatniejszym byłby, niż opis pończoszarni, założonéj przez kobietę w Australii, albo obszerne rozbiory różnych Frou-Frou i Odetek, ukazywanych na paryzkich scenach. Zaręczyć także można, że, zestawiony z obrazem przeszłości tegoż zagona, zarówno jak sam w sobie wzięty, nieuradował-by on bynajmniéj serc i nie zadowolił ekonomicznych obrachowań naszych. Niewielkiéj znajomości kobiecego społeczeństwa naszego i sposobów gospodarowania jego potrzeba na to, aby się upewnić, że tu więcéj może, niż gdzieindziéj, co było a nie jest, nie pisze się w rejestr, czyli, że słusznie wysławiana gospodarność i przemyślność naszych babek i prababek figuruje obecnie w regestrze gospodarstwa krajowego jako cyfra całkowicie przekreślona. Wyraz: całkowicie, ścisłym nie jest. Są wyjątki. Są wyjątki, przedstawiające się pod postacią niewielkiéj liczby ziemianek, posiadaczek zawsze średniéj i mniéj jeszcze niż średniéj własności, dzielnych, pracowitych, przemyślnych, często pozbawionych pomocy męzkiéj i na własnych swych głowach, w silnych i niestrudzonych swych rękach, dźwigających i wyrabiających byt rodziny, wychowanie dzieci. Są takie; znałam je. Widywano je przy robocie w czasie klęski publicznéj, zmiatającéj z gruntu ludność męzką. One to wówczas grunt ten uprawiać zaczęły. Krzepkie, żwawe, z czołem od ustawicznéj troski zbrużdżonem, ze zgrubiałemi i zczerniałemi rękoma, opalone od skwarów letnich, na zimowe mrozy i wichry obojętne, budziły się one ze snu z sinym brzaskiem dnia i ostatnie z napełniającéj dom gromadki usypiały kamiennym snem śmiertelnego utrudzenia. Daremnie-by ktokolwiek upatrywał w nich podobieństwo do śnieżnych lilii, albo głos ich chciał porównywać z lotnemi dźwiękami srebrnostrunnych luteń. Z „ewig weibliche“ pozostało w nich tylko serce macierzyńskie, płonące na stosie niezmordowanych trudów i wyrzeczeń się, serce, przywiązane do ojczystego zagona, w źrenice, strudzone blaskiem słonecznym i ostremi wichry, rzucające czasem kobiece łzy. Owoce ich pracy ukazały się światu pod postacią ojczystego zagona, utrzymanego w rękach tych, którzy się na nim urodzili, i niezarosłego chwastami, w postaci młodego pokolenia, wzrosłego zdrowo na czarnym lecz obfitym macierzyńskim chlebie i wychowanego, ot, jak tylko można było, najlepiéj... Są takie, znałam je. I zaprawdę, jakkolwiek nie są one bynajmniéj podobnemi do lilii, a głosy ich stanowią przeciwieństwo absolutne z głosami srebrnostrunnych luteń, jakkolwiek nawet ciężka praca fizyczna zgasiła w ich głowach pochodnią myśli, strzelającą wyżéj nad kuchenne ognisko; mniemam, że te z pomiędzy nas, które są najpodobniejszemi do lilii i głosy mają zupełnie takie, jak srebrnostrunne lutnie, mogą śmiało, bez ubliżenia swojéj Liliowéj Mości, a często z uznaniem niższości własnéj, pochylić przed niemi głowy. Więcéj jeszcze: mniemam i nawet stanowczo twierdzę, że dłoń ich grubą, zczerniałą, z głębokim szacunkiem uścisnąć może giętka i delikatna ręka, która włada piórem lub pęzlem, i oczy, które przywykły wznosić się ku promiennemu obliczu nauki lub sztuki, serdecznem spojrzeniem pozdrowić mogą wpatrzone w ziemię twarze tych współtowarzyszek trudów społecznych, inny tylko zagon usiewających. Ale takich jest bardzo mało. Inne... podzielmy na kategorye.
Przedewszystkiém: księżniczki. Nie myślcie, proszę, że mówię tu o rzeczywistych księżniczkach, albo choćby takich, których majątek zbliża się do książęcego, albo których stryjeczna babka miała szwagra, którego żony brat miał zięcia urodzonego z księżniczki. Wcale nie. Mówię o tym ludku niewieścim, który zamieszkuje obszerne państwo Wątorów. Księżniczki na Wątorach napełniają nasze dwory, dworki, i te nawet dworeczki, które zaledwie rozróżnić można od kmiecych chat. Można powiedziéć, że tylko kmiece chaty są u nas zupełnie wolnemi od Księżen na Wątorach, które umieją mówić po francuzku i grać na fortepianie, albo przepadają ze wstydu i żalu, że tego nie umieją. Czy umieją zresztą mówić po francuzku i grać na fortepianie, jak umieją, czy wcale nie umieją, na jedno wychodzi. W dnie letnie nie wychylają się z domu bez rękawiczek i wachlarza, albo przynajmniéj marzenia o wachlarzu; wschód słońca widują tylko, gdy wracają z sąsiedzkich wieczorków; w długie wieczory zimowe usychają z nudy, wzdychają, czekają na mężów i, jak mitologiczny Narcyz, z nieustającém zachwyceniem przypatrują się samym sobie. Z dziedziny prac gospodarskich mogą one nalać herbatę, zadysponować obiad, co najwyżéj wydać ze spiżarni i uszyć sobie na maszynie codzienną sukienkę. Ale, jeżeli życzliwość ich wam miła, nie mówcie im o kuchni, pralni, czeladniéj izbie, o nabiale, ogrodzie owocowym i warzywnym, o kurniku i chlewnéj trzodzie. Obrażą się. Alboż to one są piérwsze lepsze! Gdyby je ktokolwiek przyparł do muru i odpowiedzieć musiały na pytanie: kto one są? legitymacyi swéj na „nie piérwsze lepsze“ nie znalazły-by pewnie ani w majątku, ani nawet często w nieistniejącém towarzyskiém wytresowaniu. Kiedy wyjdą za mąż i zostaną matkami, kiedy bieda napędzi strachu o przyszłość własną i dzieci, wezmą się do gospodarstwa, ale nie umiejętnie, bez zamiłowania, z minami spadłych z tronu królewien. Będzie to téż gospodarstwo tak kalekie i nieprodukcyjne, jak ich własna moralna i umysłowa istota. Zresztą, wzięcie się do gospodarstwa, choć spóźnione i niedołężne, przedstawia wypadek najpomyślniejszy i nie najczęstszy. Bywa i tak, że nietylko tronu, ale i dachu pozbawiona księżniczka, księztwo swe włóczy jeszcze po świecie, jak łzami zmoczony łachman, odziewając je cudzą koszulą i żywiąc cudzym chlebem.
I gdyby w kobiecym świecie naszym mieszkały same księżniczki, nie było-by wcale o czém mówić. Są to istoty, zasmucone chorobą, która w medycynie nosi nazwę: mania grandiosa i niezmiernie rzadko uleczoną być może. Ażeby te białe, choć najczęściéj niezgrabne rączki, i te stopki w pantofelkach napędzić do pracy, ażeby z tych gęsich główek, strojących się w wyimaginowane dyademy, wybić napełniające je niedorzeczności, trzeba energicznéj nauki gorzkich doświadczeń, upływu może kilku stopniowo oprzytomnianych pokoleń. Ta szalona jazda przez imaginacyą na koronacyą wyczerpie się sama przez się, albo stanie nad brzegiem jakiéj przepaści. Zresztą, niéma na świecie nic niepotrzebnego; i jestem w tym wypadku zwolenniczką teoryi celowości w naturze. Bo gdyby nie ta grupa niewiast, panujących z Bożéj woli, zkądże by świat zaczerpnął potrzebnéj sobie ilości Afrodyt. Gdyby ich nie było, któż-by przyjemném wdzięczeniem się pomagał ludziom do zabijania czasu? Kto-by z założonemi rączkami zdobywał serca męzkie? Kto by przedstawiał na ziemi Ledy oczekujące na Jowiszów i rozrywał Jowiszów pośród nudy, sprawianéj im przez proste, szczere i pracujące kobiety? Ale dosyć o nich...
Spójrzmy na kategoryą drugą.
Czy wiecie, jak jeden z humorystów naszych dowcipnie podzielił naszę społeczność kobiecą na grup kilka? Mniejsza o inne; piérwszą z nich obdarzył on nazwą: kury domestiki. Nie śmiejcie się. Kury domestiki stanowią kategoryą niewiast bardzo szanowną; w porównaniu z księżniczkami, są to niewiasty i mądre, i święte. Kochają one rodzinę i dom, szczerze i gorliwie troszczą się o ich dobytek, pracują nań gorliwie, często do zupełnego zapomnienia o sobie, z chętném i samego siebie nieznającém poświęceniem wszelkich uciech świata, własnego nieraz zdrowia. Całkiem poważnie mówię, że są to kobiety, godne sympatyi i szacunku. Na szczęście nie jest ich nawet mało. Nie wiem, czy liczba ich dorównywa liczbie księżniczek, czy nie; ale że sporo ich krząta się i pracuje na ziemi naszéj, w ścianach domowych, to pewno. Idzie tylko o to, czy suma wydatkowanéj przez nie krzątaniny i pracy dobrze odpowiada sumie produkowanych przez nie korzyści? Najpewniéj nie. Ażeby z czasu, pracy swéj i materyałów, nad któremi pracują, uczynić jak najlepszy użytek, niedostaje im dwu rzeczy: odpowiednich wiadomości naukowych i pewnych, regulujących wszelką pracę, przyzwyczajeń. Gospodarstwo ich posuwa się wyjałowioną i chropowatą drogą rutyny. „Jak robiły babka i matka moja, tak robię i ja.“ Tymczasem, od czasów, w których żyły babka i matka, zmieniło się na świecie wiele. Zmieniły się gospodarstwa męzkie, do których gospodarstwa kobiece przystosować się muszą; zmienił się stosunek rozmaitych produkcyi; zmienił swe tory wewnętrzny i wywozowy handel; zmieniły się na krajowych rynkach: popyt, podaż i ceny. O tém wszystkiém przecież nie mówcie kobietom tym, zacnym i pracowitym, lecz do analizy spraw społecznych całkiem niezdolnym, raczéj nieuzdolnionym. Z waszych ekonomicznych uwag i rozpraw będą się one śmiały, jak z wymysłów, dobrych dla filozofów, lecz całkowicie niepotrzebnych dla gospodyń. W najmniejszéj téż mierze nie wydają się im potrzebnemi nauki takie, jak np. botanika, chemia, zoologia i t. d. Albo to one bez botaniki nie potrafią nasadzić buraków i kapusty, bez chemii usmażyć powideł, a bez zoologii wyhodować trzody kur i indyków? Nietylko brak im wszelkich wiadomości z dziedziny nauk, ale nawet najlżejszego zrozumienia ich pożyteczności. To téż kuchnie, sady, obory, kurniki, bywają częstymi świadkami marnowania się sił i zasobów różnych prób nieudałych, reparacyi kosztownych, nieprodukcyjnych wysileń i gorzkich żalów. Wyraz „nie udało się!“ jest tam codziennym pacierzem. Pod powtarzającemi się wciąż jego ciosami ręce opadają, oczy od płaczu puchną, kieszenie pustoszeją. Ale na zapytanie: dla czego nie udało się? niepodobna-by tu innéj odpowiedzi otrzymać, jak owo rozpaczliwe „nie wiem,” które właśnie jest przyczyną wszystkich tych niepowodzeń, strat i zgryzot. Same najpierwotniejsze podstawy i przyczyny rzeczy są im nieznane. Działają omackiem i podług tradycyi. W ciemnościach robią dziesięć razy więcéj drogi, niż potrzeba było, i góry trudów rodzą im myszy pożytków. Tradycya posługuje im wprawdzie niekiedy i bez niéj były-by już zupełnie zgubione, ale w większości wypadków zawodzi także, bo i do czasu źle się stosuje, i pamięć ludzka niezawsze wiernie ją przechowuje. Tyle o umiejętności, opartéj na wiedzy. Teraz przyzwyczajenia: systematyczność, wytrwałość, porządek, rachowanie się z czasem i groszem. Niedostaje ich téj kategoryi kobietom, tyleż prawie co i wiedzy. Rozpoczynanie mnóstwa robót razem i gorączkowe przebieganie od jednéj z nich ku drugiéj, bez porządnego kończenia któréjkolwiek; uwijanie się za drobnostkami a wypuszczanie z uwagi rzeczy daleko ważniejszych; łatwe zniechęcenie się, niedbałe odkładanie na potém: są to najogólniejsze cechy pracowania ich i gospodarowania. Długi traktat należało-by na ich rzecz napisać, o niezbędnéj potrzebie zegarka i ołówka dla człowieka, który cokolwiek robi i czém-kolwiek się rozporządza. Cyfry, wynikające z zasobów, któremi się rozporządzają, i szczegóły zajęć, które do spełnienia mają, powierzają one pamięci, która téż gubi je po drodze, pełnéj zawieruch i trosk, daleko więcéj sztucznych i nieużytecznych, niż koniecznych i produkcyjnych. I ta-to właśnie głęboka niewiedza, połączona z wiecznie stroskaną ruchliwością, z bezładném bieganiem od ziarnka do ziarnka i nieskończoném zagdakiwaniem się o zgubione robaczki, uposażyła je epitetem kury domestiki. Mówiąc przecież seryo, w kobietach tych, pełnych miłości dla rodziny i domu, poświęconych, gorliwych, czynnych, znajduje się bogaty materyał na pracownice, w całém dostojném znaczeniu wyrazu tego. Aby stały się one takiemi ogólnie, tak jak dziś są już wyjątkowo, trzeba tylko wzbogacić i rozszerzyć umysły ich odpowiednim zasobem nauki, a charaktery zmężnić i uporządkować, wpajając w nie stosowne przyzwyczajenia.
Kategorya trzecia: młode kobiety, które zrozumiały i głęboko nieraz uczuły potrzebę pracy, które przez same ekonomiczne przyczyny popychane są do niéj, lecz które w wyborze jéj spojrzały za wysoko, wyżéj nad zdolności swe i wszelką swą możność, szczególniéj jednak nad swe zdolności. Są to, nigdy niedosięgające swego celu, kandydatki na doktorki. W zaciszu domowém usłyszały one o tych szczytach, ku którym wspina się nieliczna grupa ich rówieśnic, i nie zmierzywszy sił swoich, zapragnęły także wspinać się ku nim. Zaczęły kształcić się. Jakiemi drogami postępuje to ich kształcenie się? Jak opiera się mu umysł nie dosyć bystry i pojętny, charakter nie dość wytrwały? Jak rozpoczynają one wszystko, aby nic nie dokończyć, wszystko chwytają, aby wszystko porzucić, zrywają się do rzeczy niezmiernie trudnych, niby lwice, aby w początku drogi upadać niby muchy? Wiadomo tym tylko, którzy z ciekawością i współczuciem studyują społeczne prądy i ich zboczenia. Kandydatura na doktorstwo kobiet miernego umysłu i małéj woli, jest zboczeniem tego prądu, który istotnie zdolne i silne zanosi ku szczytom prac ludzkich. Jest ona także pewnym rodzajem Księztwa na Wątorach, gubi częstokroć same kandydatki i szkodzi niezmiernie sprawie postępu umysłowéj pracy kobiet, ośmieszając ją i dyskredytując. Z téj grupy kobiet wychodzą istotnie w świat dziwolągi dziwne; głowy napchane mnóstwem wiadomości, w których, jak w mgławicy słońca, stałego i zdrowego pojęcia dopatrzyć nie podobna; bańki mydlane, świecące chwilę jak brylanty, lecz wnet topniejące w mdłą i często mętną piankę. Taką kobietę, z chaosem w głowie i w życiu, z ustami pełnemi wyrazów wielkich i uczonych, starożytni nazwali-by: papugą Minerwy.
Jednak papug Minerwy nie należy zupełnie potępiać, owszem, ze stron pewnych zasługują one na współczucie, i gdy tylko można, na pomoc pod postacią przestrogi i wskazówki: „idź w stronę inną!“ Podobne do księżniczek z ambicyi swéj, przenoszącéj ich prawa, nie są one przecież takim anachronizmem jak tamte, przeciwnie, są jednym z wytworów potrzeb czasu naszego i trudności ich zadowolenia. Przytém, bądź co bądź, marzyły one nietylko o ładnych pantofelkach i rękawiczkach po łokieć, jak tamte, ale i o pracy także, źle do ich zdolności zastosowanéj, niemniéj przecież będącéj im ideałem niejakim i choć nieprodukcyjnym mozołem. Następnie, jeżeli zamęt pojęć i nadaremne, więc nieporządne gonienie za niedościgłém, czyni z nich czasem Afrodyty, staje się to jednak z niemi mniéj często, niż z księżniczkami; natomiast, częściéj niż tamte stawać się one mogą, po przebyciu plag ciężkiego doświadczenia, pożytecznemi pracownicami. Trzeba tylko otworzyć przed niemi i wskazać im drogi pracy, na których mogły-by zużytkować zdolności swe, dla drogi naukowéj niedostateczne, i wolę swą do przenoszenia gór za słabą.
Oto są niedostatki kobiecego świata, które nie pozwalają mu wydawać z łona swego poważnéj liczby gospodyń takich, jakiemi były prababki i babki nasze. Historya powstania i rozwoju u nas tych niedostatków, była-by bardzo ciekawą, lecz także bardzo długą. W kilku tylko wyrazach wyliczę główne, jak mi się zdaje, ich przyczyny.
1) Arystokratyzm wyobrażeń i przyzwyczajeń, który, nakształt jadowitego zarazka, przejął nawskroś społeczeństwo nasze, zawraca ludzkie głowy marzeniami o wielkości, blasku, najfałszywiéj częstokroć pojętéj wykwintności, a z głów kobiecych, nawet pod wpływem konieczności i nauk czasu, powolniéj się usuwa, niż z głów męzkich.
2) Z tegoż arystokratyzmu powstająca wzgarda dla pracy fizycznéj i wzbijanie się nad nią, nawet kobiet zkądinąd szlachetnych, chociaż-by na ikarowych skrzydłach, które topnieją w blizkości słońca i latawczynią strącają w kałużę. Nierzadko kałuża nawet, byle-by czémkolwiek z lekka przysłoniona, wydaje się tym liliom czémś dostojniejszém i wytworniejszém, czémś godniejszém ich majestatu, niż urządzanie nabiału i doglądanie sadu lub kurnika.
3) Panujący jeszcze najpowszechniéj systemat wychowawczy, który, bez najlżejszego skrupułu nazwać można idyotycznym, a który, zasadzając się na budowaniu w głowach dziewcząt językowéj wieży Babel, na niestosowném częstokroć do położenia i majątku wydelikatnieniu ich fizyczném, a umysłowém rozmarzaniu, nie udziela im ani zdrowych pojęć o koniecznościach życia i saméj istocie cnoty, ani zdrowych i rozsądnych przyzwyczajeń, ani tych fachowych wiadomości, które niezbędnemi są dla wszelkiéj pracy, jeśli ma być ona czémś inném, niż nędzném małpiarstwem czegoś, o czém się nie ma cienia zdrowego pojęcia, próżném marnowaniem, przy najlepszych nawet pojęciach, i sił własnych, i posiadanych zasobów.
O wynikających z tego stanu rzeczy, wielkich szkodach moralnych i ekonomicznych, długo rozwodzić się nie będę. Każdy, ktokolwiek choć raz w życiu wysiadł z karety idealizmu i pieszo pochodził po świecie, spostrzegać je musiał i rachować, choć wszystkich nie zrachował pewno, bo są one niezliczonemi. Każdy téż przyznać musi, że niéma środków tak kosztownych i trudnych do przedsięwzięcia, których-by, dla stopniowego zaradzenia temu stanowi rzeczy, użyć nie należało. Za jeden z takich środków, za środek wychowawczy, a potém, że się tak wyrażę, dyscyplinarny, uważać wedle mnie należy założenie szkoły gospodarstwa kobiecego. Trzeba-by tu raczéj użyć liczby mnogiéj i powiedzieć: szkół, gdyż każda z prowincyi naszego kraju, różniących się z sobą znacznie co do etnograficznych i ekonomicznych warunków, powinnaby miéć swoję. Nie mówmy jednak, co być powinno; mówmy, co być może.
Wracam do jednéj z nowin, które ogłosiłam wam w początku tego listu: ktoś, kędyś posiada wyjednane już u władz rządowych odpowiednie pozwolenie, wraz z zatwierdzonym przez władze programatem nauk i sposobu prowadzenia szkoły. Oto szczegóły mojéj nowiny.
Pozwolenie władz rządowych na założenie szkoły gospodarstwa kobiecego posiada od lat już paru założyciel pierwszéj u nas szkoły rzemiosł dla kobiet, p. Edward Łojko. W tym celu urządzoną być ma ferma wzorowa, tuż przy miasteczku Grodzisku, o dwie stacye drogi żelaznéj od Warszawy, na 10-iu morgach gruntu. Znajdować się w niéj mają: dom mieszkalny dla uczennic, (w przybliżeniu i na początek dla 20-tu), oficyna dla ogrodnika i służby, obora, chlewy, piwnica, lodownia, kurniki, ogród owocowy, ogród warzywny, pasieka, morwy i t. d. Wykłady ogrodnictwa, wyrobów z nabiału, hodowli drobiu i trzody, pszczelnictwa, jedwabnictwa, przygotowywanie konserw i wędlin i t. d. prowadzonemi być mają przez specyalistów czy specyalistki, posiadających fach swój nietylko praktycznie, ale i teoretycznie. W dalszym rozwoju szkoły, wprowadzonemi do niéj zostaną lekcye nauk, mających związek z zawodem gospodyń, a udzielane przez nauczycieli, którzy w skutek małego oddalenia od Warszawy, (godzina drogi), z miasta tego szkołę nawiedzać-by mogli. Dziewczęta zamożniejsze, uczące się dla gospodarowania w domach własnych, płacić-by musiały za naukę po rubli 10 miesięcznie; ubogie i kierujące się na zarządzające domami cudzemi, przyjmowano-by bezpłatnie. Że zaś opłaty, otrzymywane od uczennic dostatnich, nie starczyły-by na utrzymanie szkoły, utrzymywała-by się ona dochodem z produktów własnych, zbywanych w sklepie, w celu tym założonym w Grodzisku, albo i w Warszawie.
Oto wielce streszczony szkic projektu szkoły, która od lat już paru powstać może, a nie powstała. Dla czego nie powstała? Potrzeba-by na to 20000 rubli kapitału; posiadacz koncesyi rządowéj ofiaruje 5000 i żąda wspólników, których nie znajduje. Dla czego ich nie znajduje? Rzecz to w istocie bardzo zadziwiająca zrazu, ale po namyśle tłómacząca się tem, że dokoła sprawy téj, którą jednak pan Łojko podawał do wiadomości publicznéj, panowało i panuje grobowe milczenie. Jak-że z kolei tłómaczyć należy to milczenie? Uniwersytetu dla kobiet nie życzymy sobie i mówić albo i słuchać o nim nie lubimy, bo — mówią jedni, nauka dla kobiet niepotrzebną jest i niebezpieczną nowością; bo — powiadają inni — zakład, który-by jéj udzielał kobietom, jest rzeczą do zrobienia niemożliwą. Otóż, gospodarstwo kobiece nie jest nowością i zakład, który-by miał na celu nauczać go, jest rzeczą możliwą. Dla czegóż możliwości téj nie otoczyły: sympatya, rozgłos, propaganda, czynne usiłowania.
Co do mnie, gdyby mię kto zapytał: co piérwéj budować należy? Uniwersytet dla kobiet, czy szkoły gospodarstwa kobiecego? odpowiedziała-bym bez wahania: budujcie piérwéj drugie. Nie dla tego bynajmniéj, abym uważała uniwersytet za rzecz niepotrzebną lub niebezpieczną; owszem, budujcie go, gdy tylko będziecie mogli to uczynić, a wyłożony kapitał stokrotnie wam się zwróci w postaci oświaty i pracy kobiet, tych kobiet, które zdolnościami, charakterem, wolą, stanowią najpiękniejszy wykwit społeczeństwa kobiecego, a które teraz zdala od was, w pośród niezliczonych udręczeń i niebezpieczeństw, w większéj części marnie gubią siły swe, albo i przepadają całkiem. Niemniéj, jeżeli obu gmachów jednocześnie wznieść nie możecie, dajcie piérwszeństwo temu, w którym nie już kwiat intelligencyi, ale kawał powszedniego chleba wyrabiać się będzie. Dla ludności kobiecéj, zarówno jak dla męzkiéj, nauka i sztuka stanowią szczyty pracy, ku którym długo jeszcze zapewne, a może i zawsze niewielka liczba jednostek z powodzeniem wspinać się będzie. Prace zaś podstawowe, działające na przestrzeniach szerokich i mogące tłumom udzielać chleba, cnoty i zasługi, zawierają się dla kobiet, tak samo jak i dla mężczyzn, w dziedzinach przemysłu i gospodarstwa, w kraju zaś naszym, szczególniéj i nadewszystko gospodarstwa. I niéma w tém dla tych tłumów najmniejszego nieszczęścia ani wstydu; jest tylko konieczność dobrego zrozumienia stanowiska swego w społeczeństwie i dostatecznego przysposobienia się do pełnienia złączonych z niem obowiązków i zajęć. Jednym z warunków takiego zrozumienia jest pojęcie gospodarstwa, jako fachu, nie jako smutnéj konieczności bytu na tym padole płaczu, albo znowu dziecinnego bawienia się w nalewanie herbaty i dysponowanie obiadów, ale fachu poważnego i użytecznego, gdy jest dobrze pełnionym, jak wszelki inny. Jednym znowu z najdzielniejszych środków dostatecznego doń przysposobienia się, jest odpowiednie fachowe, szkolne wykształcenie. Powtarzam: szkolne. Szkoła bowiem, jedynie może być dla przyszłych gospodyń naszych środkiem nietylko kształcącym umysł, ale, jak wspomniałam wyżéj, dyscyplinarnym. Nie uśmiechajcie się. Nie jednym tylko żołnierzom na świecie karność jest niezbędną. Karnym w zachowywaniu systematu życia, przez rozsądek i obowiązki podyktowanego, karnym w powściąganiu niecierpliwości swych i smaganiu swego leniwstwa; karnym w rachowaniu się z czasem i groszem, w skupieniu wszystkiéj woli swéj i uwagi na przedmiot swéj pracy, musi niezbędnie być człowiek, który uczynić ma na świecie cokolwiek porządnego, a mnóstwa nieporządków nie zrządzić. Karności takiéj, będącéj jedną z głównych cech cywilizowanego człowieka i porządnego pracownika, dziewczęta nasze zdobyć nie mogą w domach rodzinnych, rządzonych w większéj części przez tych, którzy sami jéj nie posiadają, napełnionych po brzegi tém naszém sławioném towarzyskiém życiem, które ze wszystkich porządków i prac domowych, z dni i godzin czasu, wytwarza nieustanny chaos i zamęt. Goście! Gdyby do nadania domowemu życiu i domowéj pracy porządnego toru żadnych innych przeszkód w domach naszych nie było, ta jedna zdołała-by tor ten zniweczyć zupełnie. W szkole nie bywają goście, dla których, w każdéj porze dnia i nocy, wszystkie zwyczaje i prace domowe z wielkim stukiem i hałasem przewracają się do góry nogami. W szkole każda godzina przynosi swoję konieczność, która popędza leniwstwo, skupia uwagę, zmusza do przysiadywania fałd, nagina wolę do raz wykreślonéj linii postępowania. Z tego wszystkiego powstaje karność owa, czyniąca człowieka posłusznym nie groźbie czyjéjś, nie musowi ciężkiemu, ale własnym przekonaniom, chęciom i przyzwyczajeniom. Zaprawienie karnością taką charakterów kobiet naszych nie mniéj było-by dobroczynném, jak rozszerzenie i oświecenie ich umysłów. Otrzymać ją one mogą tylko w szkole. Dla czegóż nietylko szkoła taka nie istnieje, chociaż istniéć może, ale nikt o niéj ani myśli, ani mówi, ani jéj chce, ani do żądania jéj zachęca? Niepodobna innym przyczynom obojętności téj przypisać, jak panującemu wśród nas głębokiemu brakowi wiary w dobroczynność działań i wpływów nauki w ogóle, najgłębszemu brakowi téj wiary, wtedy szczególniéj, gdy idzie o naukę kobiet. Żadnéj nauki dla kobiet! Ani téj, która prowadzi ku zawodom umysłowym, ani téj, która umożliwia dobre pełnienie zawodów przemysłowych i gospodarskich. Studentki szkoły gospodarstwa były-by również niebezpiecznemi i nieprzyzwoitemi okazami niewieściego rodzaju, jak i studentki uniwersytetu. Ani tego, ani owego. Nauka na żart i ku ozdobie, wieże Babel w głowach, klepanie po klawiszach fortepianu, trochę wiadomości o królowéj Bonie, tyle co najwyżéj wiadomości, ile ich dać może ta lub owa pensya — to jeszcze cóż robić? Świat i obyczaje tego wymagają. Ale innéj jeszcze nauki, wyższéj jakiejś, albo fachowéj, nie! po co? Jaką im korzyść ona przyniesie? Czy nosy ich uczyni zgrabniejszemi, albo wymowniejszemi oczy? Czy wybieli im ręce, albo wycieni kibicie? Czy prędko i świetnie za mąż je powydaje? W dodatku pewni téż jesteśmy, że nawet cnoty i rozsądku im nie przysporzy....
Kiedy tak, to tak. Głos ludu, głos Boga. Należało-by może ukorzyć się przed tym głosem i rozstrzygnięcie téj sprawy, milcząc, odłożyć do czasu, w którym wóz naszéj cywilizacyi o jednę milę daléj odsunie się od granicy państwa Niam-Niamów. Nie chcę przez to powiedziéć, że znajduje się on obecnie w pobliżu tego państwa, bynajmniéj! tylko, że dla powstania w jadącém na niém społeczeństwie szacunku dla nauki, musi on od jego granicy oddalić się o jednę milę więcéj. Jedna mila — to nie bezmiar. Mam nadzieję, że przejedziemy ją prędko i milczała-bym już aż do końca téj jazdy, gdyby mi przed oczyma nie zjawiła się ewentualność pewna, będąca dla nieprzyjaciół nauki kobiecéj groźbą wcale poważną.
Groźba ta zjawiła mi się na kartach obszernego i pięknego dzieła jednego z myślicieli francuzkich, D-ra Gustawa Lebon’a, a tak wydaje się poważną, że przedstawić ją wam czuję się w obowiązku. Że jednak rzecz ta skomplikowaną jest i pewnego skupienia uwagi wymagającą, zajmę nią wkrótce dłuższą chwilę waszego czasu, w liście następnym.








  1. Niezupełnie może pozbawionym interesu będzie fakt następujący. Klementyna Hoffmanowa, w chwili śmierci swéj, poprosiła, aby serce jéj umieszczoném zostało w Katedrze Wawelskiéj w Krakowie, gdzie pogrzebanemi są najznakomitsi mężowie polskiéj przeszłości. Skromna jednak i nieprzypisująca sobie tych nawet zasług, które miała istotnie, prosiła o miejsce najskromniejsze. Żądaniu jéj uczyniono zadość. Dziś serce to, wmurowane w ścianę wspaniałéj świątyni, u samych jéj drzwi, a zaznaczone tablicą, z krótkim napisem: „Utalentowanéj autorce i zacnéj obywatelce”, wzrusza i zastanawia. Widziéć w niém można symbol całych dziejów kobiety polskiéj, w Panteonie narodowéj pracy i chwały skromne miejsce zajmującéj, lecz wiecznie obecnéj.
  2. Max Müller: Essais sur l’histoire des réligions.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.