O pięknej królewnie-wiedźmie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł O pięknej królewnie-wiedźmie
Pochodzenie Dziad i baba. O pięknej królewnie-wiedźmie
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Djecezjalna we Włocławku
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała książeczka
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O pięknej królewnie-wiedźmie.


Jednego czasu była na świecie bardzo piękna dziewka u króla, który ją kochał nad życie. Co tylko chciała, to miała, ptasiego mleka nawet jej nie brakło...
Aż, gdy wyrosła, a ojciec mówić zaczął, że czas zamąż iść, wręcz mu powiedziała, że nie pójdzie za nikogo, tylko za takiego, który od niej rozumniejszy i zręczniejszy będzie, a jej się upodoba.
Więc nad dworem królewskim złote koło przybito[1]. Zaczęli wnet zjeżdżać swaty: i jechali królowie, panowie, kmiecie, żupany, kneziowie, chłopaki dorodne, krasne... ale, gdzie!... wolność jej była miła, żadnego nie chciała.
Jeden był za duży, to go obrem przezywała; drugi za mały, to go krosnalkiem zwała; ten był za czerwony, tamten za blady, jeden za mądry, drugi za głupi... dosyć, że się nie podobał żaden.
Po ogródku sobie chodząc, kwiatuszki zbierała, piosenki śpiewała, z ludzi się śmiała, w boki się brała i powtarzała: Nie będzie mnie miał żaden! nie będzie!
Przyjechał który, wydziwiała srodze:
Jednemu kazała sobie przynieść wody żywiącej, której smok o siedmiu głowach pilnował. Ten poszedł po wodę ze złotym dzbanuszkiem i nie wrócił: smok go połknął, a dzbanuszek sam do dworu przypłynął.
Drugiego posłała po złote jabłka na górę lodowatą. Ten jechał, jechał, wpadł w przeręble i ryby go zjadły, tylko piórko od kołpaka pod dwór przypłynęło.
Trzeciego wyprawiła, aby jej gwiazd na sznurek nanizał, do noszenia na szyi; ten poleciał wysoko i sępy go rozszarpały, co pilnują nieba, tylko sznurek kraśny upadł pode dworem.
Aż się wybrał w swaty do niej królewicz Siła, czarownik wielki.
Ten, gdy ją zobaczył, serce mu się zagotowało i rzekł sobie:
— Bym i życie postradał, to ją muszę mieć!
Królewna, jak go tylko zobaczyła, srodze się ulękła, poczęła bardzo drżeć i płakać.
Kazała mu zaraz iść za morze i przynieść tego ziela, co umarłych odżywia, do którego dostąpić nie można, ino przez płomienie, a woda ich żadna nie gasi.
Królewicz zaraz ptakiem się stał, poleciał za morze, z góry na ziele padł, dziobem je pochwycił, uszczknął i przyniósł gałązkę.
Właśnie był królowi synek zmarł i smutek we dworze wielki był; przyłożyli ziele do serca, aż chłopak wstał, oczy przetarł i zawołał: — Dawajcie jeść, bo mi się bardzo dobrze spało.
A król szczęśliwy uściskał go i zawołał do córki:
— Inaczej już nie może być, musisz mi zaraz za królewicza iść.
Królewna zapłakała gorzkiemi łzami.
— Kiedy muszę, to pójdę — rzekła — ale nieinaczej, aż mu się ja siedem razy schowam i siedem mnie razy wyszuka. Dopiero będę jego...
Była bowiem wiedźma wielka, a mogła siebie i drugich przemieniać, jak się jej zachciało; ale królewicz też czarownik był jeszcze większy i umiał tak się przerzucić, jak zapragnął.
Drugiego dnia przez okienko otwarte królewna poleciała gołąbką po dworze, zamieszała się w stado i z ptactwem latała... A że ptaki czuły w niej innego ducha, że nie swoją im była, co się do gromady zbliżyła, stado się zaraz rozsypywało, a ona siedziała jedna. Królewicz się jastrzębiem uczynił i pogonił za nią... Ulękła go się strasznie, usiadła na ziemi, przemieniła w dziewczynę. Patrzy, jastrząb przy niej królewiczem stoi i za rączkę ją bierze...
Poszła więc gniewna, zamknęła się w komorze, płakała, myślała nockę całą, nadedniem do ogródka się wsunęła, usiadła na grządce i leliją zakwitła... Wszystkie lielije koło niej, jak śnieg, białe, ona jedna że krew miała, więc na grządce różowiała...
Królewicz z ojcem idą do ogrodu... bieduje bardzo, gdzie jej teraz ma szukać, jak ją znaleźć?...
Stanęli jakoś przy grzędzie przy lelii; gdy się do niej zbliżyli, biała lelija ze strachu jeszcze mocniej pokraśniała.
Królewicz zaraz poznał ją po rumieńcu, rękę przyłożył do łodygi, aż tu panna stoi i płacze.
— Poznałeś mnie dwa razy, nie odgadniesz raz trzeci.
I do komory leci, zasuwa się, na łóżeczku siadła, płacze, płacze, aż z łez strumyk płynie. Myślała, myślała, płakała noc całą, nad rankiem okno odsunęła... i złotą muszką wyleciała.
Leci, leci, ale strach jej wielki. Ptaszki za muszkami latają, tylko co ją który nie dziobnie.
Królewicz może podpatrywał, może mu kto podszeptywał, przemienił się w strasznego pająka, zasnuł w powietrzu pajęczynę ogromną — i czeka. Wróble muszkę napędziły i w siatkę mu wpadła... pająk do niej... królewna stoi i płacze.
— O doloż ty moja, doleńko!
A pająk ją za białą rączkę trzyma.
— O! ja nieszczęśliwa! poznał mnie trzy razy... co ja pocznę.. gdzie ja się ukryję...
Znowu idzie do komory, siadła na łóżeczku, głowę nakryła i płacze, a zawodzi: — Doloż ty moja, doleczko!
Siostry do niej pukają, przyszły i powiadają:
— Popłyń ty rybką na morze... morze szerokie, głębokie morze... nie znajdzie tam ciebie...
A ona zawodzi.
— Poznał mnie trzy razy, co ja pocznę teraz, gdzie ja się ukryję?... W morzu są potwory... boję się morza...
Płakała noc całą, a gdy rozedniało, na brzeg morza biegła; nie widziała, jak królewicz patrzył z za drzewa.
Plusnęła w wodę rybką złotą, a on tuż w srebrną się przemienił. Gdzie się złota rybka obróci, srebrna goni za nią. Uderzyły się głowami; słyszy królewna słowa:
— Czwartyś raz przegrała i musisz być moją.
Gdy te słowa usłyszała, panna do brzegu płynęła i biegła do malowanego dworu, zamyka się w komorze i płacze:
Płacze znowu noc całą, nadedniem się namyśliła.
— U brzegu nad wodą tyle kamuszków leży... któż mnie poznać tam może, gdy ja się białym kamuszkiem położę?...
Poleciała na brzeg o świcie, w kamyczek się obróciła śliczny i leży.
Królewiczowi piąty raz już bardzo było odgadnąć trudno, rozpaczał strasznie. Gdzie tu jej szukać, w powietrzu, na ziemi, w wodzie, pod ziemią, czy nad ziemią?
Szedł tedy na brzeg morza, chcąc się topić.
Chodzi, chodzi, narzeka, ręce łamie, wtem na kamyk nastąpił przypadkiem... A jakie oczko śliczne!... Schyli się do kamyka, a tu panna wykrzyka i z ziemi wstaje z suknią przydeptaną, bo ją nogą ucisnął.
— Znalazłem cię piąty raz... musisz być moją — wołał królewicz.
— Do siedmiu daleko! będziesz mnie miał za siódmą górą i za siódmą rzeką!
Panna do dworu gniewna bieży, aż na ziemi w komorze leży... tak się smuci, tak w łzach płynie. Postrzegła myszkę na podłodze, jak się zwinęła i do dziurki schowała, i myśli:
— Myszką się stanę... skryję się w norę.. tam on mnie nie wyszuka.
Ale wróbel na oknie siedział, słyszał jak szeptała, poleciał do królewicza, usiadł mu na ramieniu i szczebiocze:
— Panna myszką się stała... w dziurkę małą schowała!
Królewicz w kotka burego się odmienił, siadł i czatuje.
Myszce jeść się zachciało, prószynki od korowaja pod stołem leżały, ledwie główkę pokazała, kotek drogę zastępując:
— A tuś! — wykrzykuje.
Zlękła się królewna, aby jej nie połknął, nie schwycił, aż tu słyszy te słowa:
— Poznałem cię szósty raz... moją musisz być teraz...
Padła panna na ziemię i płacze:
— Nieszczęśliwa godzina... doloż moja, doleczko... co ja pocznę z nim?
Na siódmy raz zeszły się wszystkie siostrzyce i druchny i czarownice, radzą, radzą cały wieczór i noc całą, dnieć zaczyna i nic nie uradziły...
Królewna z płaczu i wstydu się zachodzi. Wolałaby już była odrazu za niego iść, niż siedem razy się sromać, a ósmy w niewolę popaść.
W okienku świta. Co tu począć, gdy słonko wnijdzie?... Musi się przemienić! A słonka tylko nie widać... Radziły siostry, radziły, aż się królewna zmieniła w starą żebraczkę, pomarszczoną, żółtą, straszną, i... poszła żebrać na gościniec. Mówiła sobie:
— Nie pozna mnie...
Stoi, stoi na drodze, jedzie król na koniku... co za baba stoi?
Kazał dać jej miłosierdzie... pojechał.
Myśli sobie panna:
— Ojciec własny nie poznaje! Wygrana moja...
Jedzie pan brat, jedzie, spojrzał na staruchę i rozśmiał się.
— A! co za ropucha.. spędzić mi ją z drogi...
Panna się odstąpiła i raduje.
— Nie poznał mnie własny brat... Wygrana moja...
Jedzie królewicz na siwku, w boki się wziąwszy, i piosenkę nuci. Kołpaczek na ucho włożył, włosy mu wiatr złote rozwiewa... Nic się nie frasuje. Patrzy, żebraczka stara stoi... rzuca jej pierścień złoty.
Wtem panna ze trwogi, choć jej teraz poznać nie mógł, płachtę sobie na twarz zaciągnęła prędko. Tem się zdradziła.
Patrzy panicz, i wnet do niej przyskoczy i pogląda jej w oczy... Oczów odmienić nie mogła, świeciły, jak dwa słoneczka... Porwał ją wpół, na konika rzucił.
— Poznałem cię siódmy raz, musisz moją być teraz...
I sprawił król wesele, na którem ja też byłem, miód i wino piłem.








  1. Koło przybite na chacie oznajmiało, że jest w niej dziewczyna, która może wyjść zamąż.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.