O powstawaniu gatunków/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego |
Podtytuł | czyli o utrzymywaniu się doskonalszych ras w walce o byt. |
Wydawca | Nakładem Redakcyi Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1884–5 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Szymon Dickstein, Józef Nusbaum |
Tytuł orygin. | On the Origin of Species by Means of Natural Selection, or the Preservation of Favoured Races in the Struggle for Life. |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zanim jeszcze czytelnik doszedł do tego miejsca w mem dziele, w umyśle jego powstać musiało mnóstwo zarzutów. Niektóre z nich tak są poważne, że do dziś dnia nie mogę o nich pomyśleć bez pewnego zakłopotania; ale, według mego zdania, wiele zarzutów jest tylko pozornych, a te, które są więcej realne, nie mogą obalić mojej teoryi.
Trudności te i zarzuty możnaby sprowadzić do następujących punktów:
Po pierwsze, jeżeli gatunki powstały z innych gatunków na drodze delikatnych stopniowań, dlaczego nie widzimy wszędzie mnóstwa form przejściowych? Dlaczego cała natura nie przedstawia nam zlania się odcieni, a gatunki są, jak je widzimy, dokładnie określone?
Powtóre, czy to możliwe, by jakiekolwiek zwierzę, mające naprzykład budowę, i obyczaje nietoperza, mogło powstać drogą przekształceń z innego jakiegokolwiek zwierzęcia, mającego zupełnie inne obyczaje i budowę? Czy możemy wierzyć, że dabór naturalny jest w stanie wytworzyć z jednej strony organ tak mało ważny jak ogon żyrafy, służący do odpędzania much, a z drugiej strony tak zadziwiający organ, jak oko?
Po trzecie, czy instynkty mogą być nabyte i przekształcone drogą naturalnego doboru? Cóż powiemy o instynkcie, który pobudza pszczoły do robienia komórek i który praktycznie wyprzedził odkrycia najgłębszych matematyków? Po czwarte, w jaki sposób wytłómaczyć, że gatunki przy krzyżowaniu, są bezpłodne lub wydają bezpłodne potomstwo, podczas gdy krzyżowanie odmian nie zmniejsza ich płodności?
Zajmiemy się tutaj dwoma pierwszemi zarzutami; niektóre inne zarzuty rozpatrzymy w następnym rozdziale, a hybrydyzm i instynkt w dwóch dalszych rozdziałach.
Ponieważ dobór naturalny działa jedynie przez zachowywanie korzystnych przekształceń, to w miejscowości zupełnie zaludnionej każda nowa forma dążyć będzie do zastąpienia i ostatecznie do wytępienia własnej swej mniej udoskonalonej formy rodzicielskiej, oraz innych form, gorzej przystosowanych, z któremi wstępuje w współzawodnictwo. W ten sposób dobór naturalny idzie ręka w rękę z wymieraniem. Jeżeli więc uważamy każdy gatunek jako potomka jakiej nieznanej formy, to sam proces tworzenia się i udoskonalenia się nowej formy wytępi zazwyczaj i rodzica i wszystkie przejściowe odmiany.
Jednakże, ponieważ według tej teoryi musiały istnieć niezliczone formy przejściowe, to dlaczegóż nie znajdujemy ich przechowanych w niezmiernej ilości w skorupie ziemi. Kwestyę te właściwiej będzie roztrząsać w rozdziale o niedokładności geologicznych pamiątek; tutaj zauważę tylko, że odpowiedzi należy, jak sądzę, szukać w tem, iż zabytki owe są bez porównania mniej dokładne, aniżeli się zwykle przypuszcza. Skorupa ziemi jest to obszerne muzeum; ale kolekcye tego muzeum były zbierane niedokładnie i w wielkich odstępach czasu.
Możnaby wszakże zarzucić, że tam, gdzie rozmaite blisko pokrewne gatunki zajmują jedną miejscowość, powinniśmy z pewnością znaleźć obecnie wiele form przejściowych. Weźmy tutaj prosty przykład. Podróżując po stałym lądzie z północy ku południu, napotykamy zwykle jeden po drugim blisko pokrewne czyli reprezentacyjne (zastępcze) gatunki, zajmujące oczywiście to samo poniekąd miejsce w naturalnej gospodarce kraju. Reprezentacyjne te gatunki stykają się ze sobą i zachodzą wzajemnie w swoje granice; a w miarę jak jeden staje się rzadszy, drugi występuje coraz częściej, póki zupełnie jeden nie zastąpi drugiego. Skoro teraz porównamy te gatunki tam, gdzie one są pomieszane, to znajdziemy, że różnią się one od siebie absolutnie we wszystkich szczegółach budowy tak samo jak i okazy wzięte ze środka okręgu rozprzestrzenienia każdego z tych gatunków. Otóż, według mej teoryi, pokrewne te gatunki pochodzą od wspólnego rodzica; a w ciągu procesu przekształcenia każdy gatunek przystosował się, do warunków życia swego własnego okręgu, wyparł i wytępił swoją pierwotną rodzicielską formę, oraz wszystkie przejściowe odmiany pomiędzy jego dawniejszym a obecnym stanem. Dlatego też nie powinniśmy spodziewać się, że dziś w każdym okręgu napotkamy wiele form przejściowych, chociaż musiały one tam istnieć i mogą znajdować się w stanie kopalnym w pokładach ziemi. Dlaczegóż jednak w okręgach przejściowych, mających przejściowe warunki życia, nie znajdujemy teraz przejściowych, łączących form? Zarzut ten przez długi
czas mocno mnie niepokoił. Sądzę jednak, że w znacznej części da się on wytłomaczyć.
Przedewszystkiem, musimy być niezmiernie ostrożni, jeżeli z tego iż jakakolwiek okolica obecnie jest ciągłą, chcemy wnosić, że pozostawała ona taką przez długi okres czasu. Geologia wykazuje nam, że większa część stałych lądów podzieloną była na wyspy jeszcze nawet w późniejszym trzeciorzędowym okresie; a na tych wyspach mogły się oddzielnie utworzyć odrębne gatunki; istnienie zaś przejściowych gatunków w pośrednich pasach było zupełnie niemożliwe. W skutek zmian w postaci lądu i klimacie, morza, obecnie połączone, musiały być niedawno jeszcze mniej połączone i mniej jednostajne, niż dzisiaj. Pomijam jednak tę drogę dla usunięcia trudności; albowiem sądzę, że wiele zupełnie określonych gatunków powstało na nieprzerwanym stałym lądzie; chociaż, bezwątpienia dawniejsza odrębność dziś połączonych lądów odgrywała znaczna, rolę przy tworzeniu się nowych gatunków, zwłaszcza u zwierząt krzyżujących się swobodnie i wędrujących.
Badając obecne rozmieszczenie gatunków na wielkich obszarach, znajdujemy zwykle, że w obszernych okręgach są one dosyć liczne, że potem jakby odrazo stają się coraz rzadsze ku granicom i wreszcie znikają zupełnie. Neutralna więc przestrzeń pomiędzy dwoma zastępczemi (reprezentacyjnemi) gatunkami jest w ogóle wązką w porównaniu z okręgiem, zajmowanym przez każdy z tych gatunków. Podobne zjawisko widzimy, wstępując na góry, i niekiedy zadziwiającem jest, jak szybko znika, według spostrzeżeń Alfonsa de Caudolle, pospolity jakiś alpejski gatunek. Podobny fakt zauważył E. Forbes, badając głębie morza za pomocą drag. Tych, którzy uważają klimat i fizyczne warunki życia, jako najważniejsze czynniki rozmieszczenia istot organicznych, fakty takie powinny wprawić w kłopot, ponieważ zmiana klimatu, wysokości i głębokości odbywa się niepostrzeżenie. Skoro jednak przypomnimy sobie, że prawie każdy gatunek, nawet w środku swego własnego okręgu, wzrósłby nieskończenie w liczbę, gdyby nie współzawodnictwo innych gatunków, że prawie wszystkie żyją ze zdobyczy lub służą za zdobycz innym, że, jednem słowem, każda organiczna istota jest bezpośrednio lub pośrednio jak najściślej związana z innemi organicznemi istotami — to musimy przyznać, że granice rozprzestrzenienia mieszkańców każdej okolicy bynajmniej wyłącznie nie zależą od niedostrzegalnie zmieniających się fizycznych warunków; ale w znacznej części od obecności innych gatunków, z których żyją, albo którym służą za zdobycz, albo też z któremi współzawodniczą. Ponieważ zaś te gatunki są to czynniki określone i nie przechodzą jeden w drugi przez niedostrzegalne stopniowania, więc granica każdego gatunku, jako zależna od granicy innych gatunków, będzie dążyła do wyraźnej określoności. Prócz tego, każdy gatunek na granicach swego okręgu, gdzie występuje on w mniejszej liczbie, będzie wystawiony na niezmierne zniszczenie przy każdem wahaniu się w liczbie jego nieprzyjaciół, jego zdobyczy lub w naturze pór roku; a przez to granice jego geograficznego rozmieszczenia zostaną jeszcze wyraźniej określone.
Ponieważ gatunki pokrewne lub zastępcze, zamieszkując nieprzerwaną miejscowość są zwykle tak rozmieszczone, że każdy z nich zajmuje obszerny okrąg oraz stosunkowo wązki naturalny pas, w którym bardzo szybko staje się rzadkim; — i ponieważ odmiany nie różnią się w istocie od gatunków, więc to samo prawidło stosuje się i do odmian. Przedstawmy sobie teraz, że jakikolwiek zmienny gatunek zajmuje bardzo znaczną przestrzeń. W takim razie dwie odmiany przystosują się do dwóch szerokich okręgów, a trzecia do wązkiego pasa pośredniego pomiędzy niemi. Pośrednia odmiana będzie więc istniała w mniejszej liczbie, ponieważ zamieszkuje wązką i mniejszą przestrzeń. W rzeczywistości, o ile tylko stwierdzić mogłem, prawidło to stosuje się do odmian w stanie natury. Uderzające dowody, przemawiające za tem prawidłem, znalazłem u odmian przejściowych pomiędzy wybitnemi odmianami bąklów (Balanus). Z informacyj udzielonych mi przez Mr.Watsona, D-ra Asa Gray i Mr. Wollastona wynika, że w ogóle tam, gdzie występują odmiany przejściowe pomiędzy innemi formami, są one znacznie mniej liczne od form, które łączą pomiędzy sobą.
Jeżeli teraz uznajemy słuszność tych faktów i dowodów i przyjmiemy, że odmiany pośrednie pomiędzy dwiema innemi bywały w ogóle mniej liczne od nich, to, jak sądzę, będziemy w stanie zrozumieć dlaczego pośrednie odmiany nie trwają długo, dlaczego muszą uledz zagładzie i ginąć wcześniej, aniżeli formy, które one początkowo łączyły pomiędzy sobą.
W samej rzeczy, każda forma istniejąca w mniejszej liczbie, jak już zauważyliśmy wyżej, jest więcej wystawiona na zagładę aniżeli forma istniejąca w większej liczbie; a w naszym specyalnym wypadku pośrednia forma będzie w wysokim stopniu wystawiona na napady blisko pokrewnych form, żyjących po obu jej stronach. Istnieje wszakże daleko ważniejszy powód. Podczas procesu dalszych przekształceń, który, jak przypuszczamy zmieni i udoskonali dwie odmiany w dwa odrębne gatunki, dwie z nich, liczniejsze, ponieważ zajmują obszerne okręgi, będą miały wielką przewagę nad pośrednią formą, która w niewielkiej liczbie zamieszkuje wązki pas pośredni. Albowiem formy liczniejsze będą miały prawdopodobnie więcej widoków na wytworzenie przyjaznych zmian, z których skorzysta dobór naturalny, aniżeli formy istniejące w mniejszej liczbie. Dlatego też w walce o byt, formy pospolitsze będą zwykle usiłowały pokonać i zastąpić mniej pospolite formy, ponieważ te ostatnie wolniej się zmieniają i udoskonalają. Jest to, jak sądzę, ta sama zasada, która, jak widzieliśmy w drugim rozdziale, wyjaśnia nam, dlaczego pospolite gatunki mają przeciętnie większą ilość wybitnych odmian, aniżeli gatunki rzadsze. Aby bliżej wyjaśnić, co mam na myśli, weźmy następujący przykład. Przypuśćmy, że hodujemy trzy odmiany owiec, z których jedna przystosowaną jest do obszernej górskiej okolicy, druga do stosunkowo wązkiego pasa pagórków; trzecia zaś do szerokiej równiny, położonej u stóp gór. Przypuśćmy też, że mieszkańcy każdej okolicy starają się z równą wytrwałością i zręcznością udoskonalać swoje rasy drogą doboru. W takim razie prawdopodobna, że warunki będą daleko przyjaźniejsze dla wielkich hodowców w górach lub na równinie i że udoskonalą swoje rasy znacznie prędzej aniżel i drobni hodowcy w wązkim pośrednim pagórkowatym pasie. W skutek tego, dwie ulepszone rasy z gór i z równiny zajmą miejsce mniej udoskonalonych ras z okolicy pagórkowatej i dwie te rasy, które od początku już były liczniejsze, zetkną się ze sobą bezpośrednio i nie będą rozdzielone przez wytępioną pośrednią rasę pagórków.
Streszczając wszystko cośmy powiedzieli, sądzę, że gatunki mogą dojść do tego, że przedstawiają dosyć określone utwory i w żadnym okresie nie przedstawiają zagmatwanego chaosu zmiennych i przejściowych form, a to dla następujących powodów:
Po pierwsze: dlatego, że nowe odmiany tworzyły się bardzo powolnie; proces zmiany bowiem odbywa się bardzo powolnie, a dobór naturalny nie jest w stanie nic zrobić, dopóki nie wystąpią korzystne indywidualne różnice lub przemiany i dopóki jakiekolwiek miejsce w naturalnej gospodarce okolicy, nie da się lepiej zapełnić przez pewne modyfikacye jednego lub kilku jej mieszkańców. Pojawienie się zaś takich nowych miejsc zależeć będzie od powolnych zmian w klimacie, od przypadkowej imigracyi nowych mieszkańców, a w daleko jeszcze wyższym stopniu, od powolnych zmian dawnych mieszkańców i od wzajemnego oddziaływania nowych w ten sposób powstałych form na stare i odwrotnie... Dlatego też w każdej okolicy i w każdej epoce powinniśmy znaleźć tylko niewiele gatunków przedstawiających drobne zboczenia, do pewnego stopnia, trwałe; co też istotnie ma miejsce.
Powtóre: okręgi obecnie ciągłe, musiały się jeszcze niedawno składać z odrębnych części, gdzie mogło oddzielnie rozwinąć się wiele form, zwłaszcza takich, które się łączą dla każdego płodzenia i wiele wędrują — i rozwinąć się dostatecznie, by wejść do kategoryi zastępczych gatunków. W tym wypadku, odmiany przejściowe pomiędzy rozmaitemi zastepczemi gatunkami a ich wspólnemi rodzicami, musiały dawniej istnieć w każdej odrębnej części lądu; pośrednie te jednak ogniwa zostały wyparte i wytępione w ciągu działania naturalnego doboru tak, iż nie mogły one do dzisiejszego dnia ostać się przy życiu
Po trzecie: skoro w rozmaitych miejscowościach zupełnie ciągłej przestrzeni utworzyły się dwie lub trzy odmiany, to prawdopodobnie z początku utworzyły się w pośrednich pasach przejściowe odmiany, lecz zazwyczaj trwały one tylko niedługo. Albowiem z przytoczonych już powyżej powodów (a mianowicie z tego, co wiemy o obecnem rozmieszczeniu blisko pokrewnych form lub zastępczych gatunków, jak również uznanych odmian) odmiany pośrednie istnieją w pasach przejściowych w niniejszej liczbie, aniżeli odmiany, które one łączą ze sobą. Z tego jedynie powodu, pośrednie odmiany wystawiane są na niebezpieczeństwo przypadkowej zagłady; a w ciągu procesu dalszych przekształceń drogą naturalnego doboru będą one z pewnością pokonywane i zastąpione przez formy, dla których służą jako łącznik; albowiem formy te, już istniejące w wielkiej liczbie, skupione, przedstawiać będą więcej odmian i tym sposobem będą się doskonalić dalej pod wpływem doboru naturalnego i pozyskiwać coraz więcej przewagi.
Nareszcie, biorąc pod uwagę niejeden jakikolwiek okres czasu, ale wszystkie, — jeżeli moja teorya jest słuszna, to musiały bezwątpienia istnieć niezliczone przejściowe odmiany, łączące ściśle pomiędzy sobą wszystkie odmiany jednej grupy; lecz sam proces naturalnego doboru dąży nieustannie, jak często wspominaliśmy, do zagłady form rodzicielskich i pośrednich ogniw. Dowody więc ich dawniejszego istnienia, znaleźć możemy jedynie w kopalnych szczątkach, które, jak postaramy się dowieść w jednym z przyszłych rozdziałów, zachowały się tylko bardzo niedokładnie i w przerywanych okresach.
Przeciwnicy wyznawanych przezemnie poglądów zapytywali: w jaki sposób naprzykład drapieżne zwierzę lądowe może zamienić się w zwierzę wodne, gdyż jak mogło ono istnieć w stanie przejściowym? Łatwo byłoby wykazać, że i obecnie istnieją wśród zwierząt drapieżnych zwierzęta, które przedstawiają ściśle pośrednie stopnie pomiędzy zwierzęciem lądowem a wodnem; a ponieważ każde z nich utrzymuje się przez walkę o byt, jasną więc rzeczą, że każde musi być dobrze przystosowane do zajmowanego przez nie miejsca w naturze. Spójrzmy naprzykład na Mustela vison, zamieszkującą Północną Amerykę: posiada ona błonę pomiędzy palcami i podobna jest do wydry z uwłosienia, krótkich nóg i formy ogona. Podczas lata. zwierzę to zanurza się do wody dla łowienia ryb, któremi się żywi; ale w ciągu długiej zimy opuszcza ono zamarzłe wody i podobnie jak inne kuny, łowi myszy i lądowe zwierzęta. Jeżeli weźmiemy odmienny przykład i zapytamy, w jaki sposób czworonożne zwierzę owadożerne mogło się zmienić w latającego nietoperza, to odpowiedź będzie daleko trudniejsza. Jednakże sądzę, że i tutaj trudności nie mają wielkiego znaczenia.
Zarówno w tym, jak i w innych wypadkach, jestem w bardzo niekorzystnem położeniu, ponieważ z wielu zebranych przezemnie uderzających wypadków, mogę podać tylko jeden lub dwa przykłady przejściowych obyczajów i organów w pokrewnych gatunkach, oraz rozmaitych obyczajów stałych lub czasowych u jednego gatunku. A zdaje mi się, że tylko długi szereg przykładów mógłby wyjaśnić trudności zachodzące w podobnym wypadku, jak powstanie nietoperza.
Przypatrzmy się rodzinie wiewiórek. Znajdujemy tutaj najdelikatniejsze stopniowania, poczynając od zwierząt z ogonem tylko cokolwiek spłaszczonym i od takich, które według spostrzeżeń J. Richardsona, mają rozszerzoną tylną część ciała i cokolwiek obszerniejszą skórę po bokach, aż do tak zwanych wiewiórek latających (Polatucha). U tych ostatnich, tylne kończyny i nawet nasada ogona połączone są za pomocą szerokiej składki skóry, która służy im za spadochron i pozwala przenosić się w powietrzu na znaczną odległość z drzewa na drzewo. Niewątpliwa, że dla każdego gatunku wiewiórki w jego ojczyźnie korzystną jest
właściwa budowa; ponieważ pozwala im unikać napaści zwierząt i ptaków drapieżnych, łatwiej zbierać pokarm, oraz, jak mamy powody przypuszczać, zmniejsza niebezpieczeństwo w razie upadku. Nie wynika jednak z tego, by budowa każdej wiewiórki była możliwie najlepszą przy wszelkich możliwych warunkach. Przypuśćmy, że klimat i roślinność się zmieniają, że inne współzawodniczące gryzonie lub też nowe zwierzęta drapieżne napływają do kraju, albo że dawniejsze przekształcą się; wtedy analogia doprowadzi nas do wniosku, że przynajmniej niektóre z wiewiórek zmniejszą się w liczbie, lub też zaginą zupełnie, jeżeli ich budowa nie zmodyfikuje się i nie udoskonali w odpowiedni sposób. Dlatego też, nie widzę żadnej trudności w przypuszczeniu, a zwłaszcza przy zmianie warunków życia, że osobniki z coraz to obszerniejszą skórą po bokach ciała, utrzymywać się będą ciągle, dopóki — z powodu, że każda modyfikacja będzie korzystną i każda przekazywać się będzie potomstwu, — przez zsumowanie wpływów naturalnego doboru, nie wytworzy się tak zwana wiewiórka latająca.
Przypatrzmy się teraz Lotoperzowi (Galeopithecus) czyli tak zwanemu latającemu Lemurowi, którego dawniej zaliczano do nietoperzy, ale dziś uważają jako należącego do owadożernych. Niezwykle szeroka błona sięga od kątów szczęki do ogona i obejmuje kończyny o wydłużonych palcach. Błona ta zaopatrzona jest w mięsień służący do jej rozpościerania. Chociaż niema przejściowych ogniw w budowie, przystosowanych do przerzucania się w powietrzu, któreby obecnie łączyły lotoperza z innemi owadożernemi zwierzętami, to jednak niema nic nieprawdopodobnego w przypuszczeniu, że takie ogniwa dawniej istniały i że każde z nich rozwinęło się podobnie jak u gorzej jeszcze latających wiewiórek i że każdy stopień rozwoju w budowie był korzystny dla osobnika. Nie mogę też widzieć niepokonanych trudności w dalszem przypuszczeniu, że błona łącząca palce i przedramię lotoperza mogła być znacznie wydłużona przez działanie naturalnego doboru; a w takim razie, o ile przynajmniej dotyczy organów lotu, — zwierzę zamieniłoby się w nietoperza. U niektórych nietoperzy z błoną sięgającą od łopatek do ogona i obejmującą tylko kończyny znajdujemy, być może, ślady przyrządu przystosowanego pierwotnie raczej do przerzucania się w powietrzu niż do lotu.
Gdyby zaginęło kilkanaście rodzajów dziś żyjących ptaków, któż wtedy odważyłby się przypuścić, że mogły istnieć ptaki, których skrzydła służą jedynie do bicia niemi po wodzie, jak krótkoskrzydła kaczka (Micropterus brachypterus, Eyton), lub też służą za płetwy w wodzie i za przednie kończyny na lądzie, jak pingwiny, lub za żagle, jak strusia, lub też nie służą dla żadnego fizyologicznego użytku, jak nielotek (Apteryx). Pomimo to, budowa każdego z tych ptaków jest wygodna dla niego przy tych warunkach, na jakie jest wystawiony, ponieważ każde zdobywa sobie życie walką; ale budowa ta niekoniecznie jest najlepszą dla wszelkich możliwych warunków. Z uwag tych nie należy wnosić, że podane tutaj rozmaite stopniowania w organizacyi skrzydeł, które wszystkie mogą być tylko rezultatem nieużycia, wskazują nam drogę, po której ptaki stopniowo zdobyły doskonalą zdolność do lotu; pozwoliły one tam tylko wykazać przynajmniej, jakie drogi przejścia są możliwe.
Widząc, że niektóre z przedstawicieli gromad oddychających w wodzie, takich jak Skorupiaki lub Mięczaki, przystosowały się do życia na lądzie: widząc dalej, że istnieją latające ptaki i ssące, latające owady najrozmaitszych typów, że dawniej istniały latające płazy, możemy sobie wystawić, że obecne latające ryby, które za pomocą ruchu swych płetw unoszą się na znaczną przestrzeń w powietrzu, podnoszą się z łatwością i zwracają się, — mogą się przekształcić w zupełnie skrzydlate zwierzęta. Gdyby się tak stało istotnie, któżby mógł sobie wyobrazić, że na wczesnem swem rozwojowem stadyum, zwierzęta te zamieszkiwały ocean i używały swych powstających organów lotu jedynie, o ile wiemy, by uchronić się przed żarłocznością innych ryb.
Widząc organ wysoko udoskonalony dla jakiegokolwiek użytku, jak skrzydła ptaka do lotu, powinniśmy pamiętać, że zwierzęta, przedstawiające dawniejsze przejściowe stopnie budowy, rzadko tylko dożyć mogły do dzisiejszego dnia, ponieważ zostały zastąpione przez potomstwo, które udoskonaliło się stopniowo drogą naturalnego doboru. Dalej, możemy wnosić, że przejściowe stadya pomiędzy organami przystosowanemi do rozmaitych użytków, rzadko tylko w dawniejszym okresie rozwijały się w wielkiej liczbie i w wielu podrzędnych formach. I tak, wracając do naszego hypotetycznego przykładu ryb latających, nie zdaje się prawdopodobnem, by ryby zdolne do właściwego lotu mogły przedstawiać wiele podrzędnych form, przystosowanych do chwytania rozmaitej zdobyczy, rozmaitemi sposobami, na lądzie i w wodzie, dopóki ich organy lotu nie dojdą do wysokiego stopnia doskouałości, który nada im stanowczą przewagę nad innemi zwierzętami w walce o byt. Dlatego też prawdopodobieństwo odkrycia w stanie kopalnym gatunków o przejściowej budowie, będzie zawsze mniejsze, ponieważ istniały one w mniejszej liczbie, aniżeli gatunki z zupełnie rozwiniętą budową.
Podam tutaj dwa lub trzy przykłady rozmaitych i zmiennych obyczajów u osobników, należących do jednego gatunku. W obu wypadkach dobór naturalny z łatwością przystosuje budowę zwierzęcia do jego obyczajów lub też do jednego tylko przyzwyczajenia. Pomimo to trudne, chociaż i nieważne to dla nas, rozstrzygnąć, czy zwykle naprzód zmieniają się, obyczaje a później budowa, czy też drobne modyfikacye budowy prowadzą do zmiany obyczajów; prawdopodobnie często występuje równocześnie i jedno i drugie. Co do zmiany obyczajów wystarczy wskazać wielką liczbę owadów Wielkiej Brytanii, które żywią się obecnie obcokrajowemi roślinami, lub też wyłącznie sztucznemi substancyami. Co zaś do rozmaitości obyczajów, to można podać mnóstwo przykładów: Często obserwowałem w Ameryce Południowej obyczaje tamtejszego Tyrannida (Saurophagus sulphuratus). Niekiedy unosi się on nad jednym punktem następnie nad drugim, jak sokół; niekiedy znowu staje nieruchomo nad brzegiem wody i rzuca się nagle, jak zimorodek na rybę. W naszym kraju (w Anglii) Sikora większa (Parus major) raz łazi często po drzewach, prawie jak pełzacz (Certhia) niekiedy zabija drobne ptastwo uderzeniami w głowę, jak srokosz (Lanius) a ja sam wiele razy widziałem i słyszałem, jak rozbijał on nasiona cisu o gałęź, a więc w taki sam sposób jak orzechówka. Hearne widział w Ameryce Północnej czarnego niedźwiedzia, który całemi godzinami pływał po wodzie z szeroko roztwartym pyskiem i chwytał w ten sposób owady, jak wieloryb.
Ponieważ widzimy niekiedy w niektórych gatunkach osobniki, które obyczajami swemi wyróżniają się od innych osobników tego gatunku oraz innych gatunków tego samego rodzaju, więc możemy spodziewać się, że takie osobniki mogą niekiedy dać początek nowym gatunkom z nieprawidłowemi obyczajami i budową, które cokolwiek lub też znacznie odstępują od typu. Podobne wypadki istotnie wydarzają się w naturze. Czyż może się znaleźć bardziej uderzający przykład przystosowania, jak przystosowanie dzięcioła do łażenia na drzewach i do szukania owadów w szczelinach. A tymczasem w Południowej Ameryce znajdują się dzięcioły, które w znacznej części karmią się owocami; oraz inne z dłuższemi skrzydłami, które chwytają owady w lot. Na równinach La Platy, gdzie drzewa nie rosną wcale, żyje dzięcioł (Colaptes campestris) mający dwa palce zwrócone na przód i dwa w tył, długi ostrozakończony język, ostrozakończone sterówki, dostatecznie sztywne dla podtrzymywania ptaka w pionowem położeniu, ale nie tak sztywne jak u typowych dzięciołów, oraz prosty, silny dziób. Dziób nie jest tak mocny i prosty jak u typowych dzięciołów, ale dostatecznie mocny do wiercenia dziur w drzewie. Colaptes ten jest dzięciołem we wszystkich najważniejszych częściach budowy.
Nawet z takiej drobnej cechy, jak barwa, chrapliwy głos, chwiejny lot, widać ścisłe pokrewieństwo z naszym zwykłym dzięciołem; a pomimo to mogę zapewnić nietylko na podstawie własnych mych spostrzeżeń, ale i na podstawie obserwacyj sumiennego Azara, że w niektórych obszernych okolicach nie łazi on na drzewa, a gniazda swe zakłada w jamach na brzegach. Mr. Hudson jednak utrzymuje, że w niektórych innych okolicach, dzięcioł ten łazi na drzewa i wierci w pniach dziury na gniazdo. Jako inny przykład zmienionych obyczajów w tym rodzaju mogę tu wskazać na jeden meksykański gatunek Colaptes, który, według De Saussure'a, wierci dziury w twardem drzewie i składa tam zapasy żołędzi.
Petrzele ze wszystkich ptaków żyją najwięcej na oceanie i w powietrzu; ale żyjąca w spokojnych cieśninach Ziemi Ogniowej Puffinuria Berardi ze swych obyczajów, ze swej zadziwiającej zdolności do nurzania się, ze swego sposobu pływania i lotu, gdy ją do lotu zmuszą, uchodzićby mogła za alkę lub perkoza. Pomimo to, w gruncie rzeczy pozostaje ona petrzelem, chociaż wiele części organizacji zostało głęboko zmienionych, odpowiednio do nowych obyczajów, podczas gdy dzięcioł z La Platy bardzo nieznacznie tylko się zmienił. U pluszcza wodnego (Cinclus aquaticus) nawet najlepszy badacz nie mógłby z trupa ptaka wnioskować, że ma on podwodne obyczaje: a tymczasem ptak ten, ściśle spokrewniony z rodziną drozdów, wyszukuje pożywienia wyłącznie przez zanurzanie się w wodę, przyczem posiłkuje się skrzydłami pod wodą i trzyma się nogami kamieni. Wszystkie gatunki wielkiego rzędu Błonkoskrzydłych owadów są lądowe, za wyjątkiem rodzaju Proctotrupes, który według Lubbocka, ma wodne obyczaje; wchodzi on często do wody i zanurza się nie za pomocą nóg, lecz za pomocą skrzydeł i pozostaje do czterech godzin pod wodą; pomimo to w organizacyi jego niema żadnego zboczenia, któreby odpowiadało tak anormalnym zwyczajom.
Kto wierzy, że każda istota została stworzona tak, jak ona dzisiaj istnieje, ten będzie nieraz zdumiony, każdy napotka zwierzęta, których budowa i obyczaje nieodpowiadają sobie wcale. Cóż może być jaśniejszego, jak to, że nogi kaczek i gęsi z palcami połączonemi błoną, zostały utworzone do pływania.
Jednakże górskie gęsi z płetwowemi nogami rzadko tylko dochodzą do wody, a prócz Audubona nikt nie widział, by fregata, która ma wszystkie cztery palce połączone błoną, pływała po powierzchni morza. Z drugiej strony, perkoz (Podicops) i łyska (Fulica) są to ptaki przeważnie wodne, chociaż ich palce są tylko okolone błoną. Cóż zdaje się jaśniejszem jak to, że długie niepołączone błoną palce Brodzących, stworzone są do chodzenia po błotach i pływających roślinach? — tymczasem kurka wodna (Ortygometra) która jest prawie tak wodna jak łyska (fulica) i chróściel (Crex pratensis), który prawie jest tak lądowy jak przepiórka lub kuropatwa, należą do tego rzędu. W takich wypadkach, a moglibyśmy podać wiele jeszcze innych, obyczaje zmieniły się bez odpowiedniej zmiany w budowie. Płetwowe nogi górskiej gęsi uważać można prawie za szczątkowe co do funkcyi, ale nie co do budowy. U fregaty głęboko wycięta błona pomiędzy palcami wskazuje, że budowa zaczyna się zmieniać.
Przypuszczenie, że oko ze wszystkiemi niezrównanemi jego urządzeniami dla nastawiania ogniska do rozmaitych odległości, dla dopuszczania rozmaitych ilości światła oraz dla poprawiania sferycznej i chromatycznej aberacyi, może być utworzone drogą naturalnego doboru, wydaje się — zgadzam się na to otwarcie — w wysokim stopniu niedorzecznem. Kiedy po raz pierwszy wypowiedziano, że słońce jest nieruchome, a ziemia się naokoło niego obraca, zwykły ludzki rozsądek uważał tę teoryę za błędną; lecz stare przysłowie Voxpopuli, vox Dei, jak każdemu filozofowi wiadomo, nie może znaleźć zastosowania w nauce. Rozum naucza mię, że jeżeli można dowieść istnienia licznych stopniowali, od prostego i niedoskonałego oka do skomplikowanego i doskonałego, przyczem każde stopniowanie — co z pewnością ma miejsce, korzystnem jest dla posiadacza; jeżeli dalej oczy zawsze zmieniają się i zmiany te są dziedziczne, co również ma miejsce, i jeżeli takie zmiany korzystne będą dla każdego zwierzęcia przy zmianie warunków jego życia, — wtedy trudność przypuszczenia, iż doskonałe i skomplikowane oko utworzonem być może drogą naturalnego doboru, jakkolwiek wielką być może dla naszej wyobraźni, nie będzie jednak w stanie obalić naszej teoryi. Pytanie, w jaki sposób nerw stał się wrażliwym na światło nie obchodzi nas więcej nad to, w jaki sposób powstało życie samo; mogę jednak zauważyć, że jeżeli niektóre najniższe organizmy, u jakich nie można było wykryć nerwów, są wrażliwe na światło, to nie powinno się wydać niemożliwem, że niektóre wrażliwe pierwiastki w ich sarkodzie zgrupowały się i rozwinęły w nerwy, obdarzone specjalną wrażliwością.
W naszych poszukiwaniach przejściowych faz, przez które przechodzić musiał organ każdego gatunku, powinnibyśmy brać pod uwragę wyłącznie jego bezpośrednich przodków, w prostej linii. Wszakże jest to prawie nigdy niemożliwe; zmuszeni więc jesteśmy porównywać inne gatunki i rodzaje tej samej grupy, t. j. bocznych potomków, pochodzącej od tej samej grupy rodzicielskiej w celu przekonania się, jakie fazy były możliwe i czy możliwa, by jakiekolwiek stopniowania przechodziły z pokolenia na pokolenie bez zmian, lub tylko z niewielkiemi zmianami. Jednakże, nawet stan tego samego organu w rozmaitych klasach, może niekiedy rzucić światło na drogę, po której stopniowo udoskonalał się ten organ.
Najprostszy organ, mogący nosić nazwę oka, składa się z wzrokowego nerwu, otoczonego komórkami barwnika i pokrytego przezroczystą skórą, lecz bez żadnej soczewki lub jakiegokolwiekbądź organu przełamującego światło. Wszakże, według Jourdaine’a możemy zejść jeszcze o krok niżej; znajdziemy wtedy skupienia komórek barwnikowych, służących widocznie jako organ wzroku, położone poprostu na sarkodzie, bez żadnych nerwów. Oczy tak proste nie są zdolne do dokładnego widzenia i służą jedynie dla odróżniania światła od ciemności. U niektórych gwiazd morskich, według opisu tegoż autora, w warstwie barwnika otaczającej nerw, znajdujemy drobne zagłębienia, wypełnione przejrzystą galaretowatą masą, która wystaje ku przodowi wypukłą powierzchnią, przypominającą rogówkę u zwierząt wyższych. Jourdain przypuszcza, że urządzenie to nie służy do wytwarzania obrazu, lecz jedynie do skoncentrowania promieni światła i ułatwienia ich percepcyi. W tem skupianiu promieni widzimy pierwszy i najważniejszy krok ku wytworzeniu prawdziwych oczu, zdolnych do wyrabiania obrazów; potrzeba bowiem tylko umieścić swobodny koniec optycznego nerwu — który u niektórych niższych zwierząt leży głęboko w ciele, u niektórych zaś bliżej do powierzchni — w należytej odległości od skupiającego przyrządu, a obraz wytworzy się na nim.<br.
W obszernej gromadzie zwierząt Stawowatych (Articulata), jako punkt wyjścia służyć nam może nerw wzrokowy, pokryty poprostu barwnikiem, tworzącym niekiedy rodzaj źrenicy, ale pozbawiony soczewki lub jakiegokolwiekbądź innego optycznego urządzenia. U owadów wiemy teraz, że liczne oczka (facets) na rogówce ich wielkich złożonych oczu, są prawdziwemi soczewkami i że stożki zawierają w sobie w ciekawy sposób zmienione nitki nerwowe.
Organy te jednak są tak rozmaite u stawowatych, że Müller dawniej podzielił je na trzy główne klasy z siedmioma pod-oddziałami, nie licząc czwartej głównej klasy skupionych prostych oczu.
Skoro rozważymy te fakty, streszczone tutaj zbyt krótko, a dotyczące rozmaitej i stopniowanej budowy oczu u niższych zwierząt, skoro przypomnimy sobie, jak drobną jest liczba dziś istniejących form w porównaniu do dawniej zaginionych, to zmniejsza się znacznie trudność przypuszczenia, że dobór naturalny mógł zmienić tak prosty aparat, jakim jest nerw wzrokowy otoczony barwnikiem i pokryty przejrzystą skórą w narząd optyczny tak doskonały, jaki napotkać możemy u jakiegokolwiekbądź ze stawowatych zwierząt.
Kto zaszedł już tak daleko, ten, przekonawszy się po przeczytaniu niniejszego dzieła, że teorya przekształceń drogą naturalnego doboru wyjaśnia mnóstwo faktów, w inny sposób nie dających się wytłómaczyć, nie powinien zawahać się postąpić o krok dalej i musi zgodzić się, że nawet organ tak doskonały, jakiem jest oko orła, może się utworzyć tą drogą, pomimo, że w danym wypadku nieznane są fazy przejściowe. Zarzucano wprawdzie, że aby oko mogło się modyfikować i zachować się przytem jako doskonałe narzędzie, musiałoby wiele zmian zachodzić równocześnie, a jak utrzymywano, nie dałoby się to uskutecznić przez dobór naturalny. Wszelako, jak starałem się wykazać w mem dziele o „Przemianach zwierząt domowych” — niema konieczności bynajmniej, by przekształcenia te były równoczesne, jeżeli są one niezmiernie drobne i stopniowe. Rozmaite rodzaje zmian mogą służyć dla jednego i tego samego celu. P. Wallace zauważył, że „jeżeli soczewka ma zbyt krótką lub zbyt wielką odległość ogniskową, to może ona być poprawioną albo przez zmianę krzywizny, albo przez zmianę gęstości; jeżeli krzywizna jest nieregularna, a promienie nie schodzą się do jednego punktu, to każde zwiększenie regularności krzywizny będzie także udoskonaleniem. Również skurcze tęczówki i ruchy mięśniowe oka nie są bynajmniej istotnemi czynnikami widzenia, lecz tylko udoskonaleniami, które mogą być dodane i ulepszane przy każdej fazie rozwoju narządu”. U najwyższych działów królestwa zwierząt, a mianowicie u kręgowców możemy również za punkt wyjścia przyjąć — oko tak proste, jak u pomrównicy (Amphioxus), składające się z jakby drobnego woreczka, wpuklenia skóry wysianego barwnikiem, zaopatrzonego w nerw i pokrytego przejrzystą skórą bez żadnego jakiegokolwiekbądź innego narządu. W gromadzie ryb i gadów, jak zauważył Owen: „szereg — stopniowań dyoptrycznych narządów jest bardzo znaczny”. Jest to fakt ważny, że nawet u człowieka, piękna soczewka tworzy się, na podstawie poważnego świadectwa Virchowa. ze skupienia komórek nabłonka u woreczkowem zagłębieniu skóry; ciało zaś szkliste powstaje z zarodkowej tkanki podskórnej. Pomimo to wszystko, badacz, który chce dojść do słusznego wniosku co do powstawania oczu ze wszystkiemi ich, chociaż nie bezwzględnie doskonaleni cechami, musi wyobraźnię swoją podporządkować rozumowi. Co do mnie, tak dalece odczuwam trudności tego przedmiotu, że nie dziwię się, iż inni wahają się rozciągnąć tak daleko przystosowanie zasad naturalnego doboru.
Jeśliby można było wykazać, że istnieje jakikolwiek skomplikowany organ, który nie mógłby być otworzony przez liczne, następujące po sobie, drobne modyfikacye, — teorya moja musiałaby absolutnie upaść. Wszelako takiego przykładu nie znalazłem. Bezwątpienia istnieje wiele organów, dla których nie znamy stopni przejściowych, zwłaszcza u bardzo odosobnionych gatunków — ich bowiem formy pokrewne, według mojej teoryi, wyginęły w szerokim obszarze. Podobnież dzieje się tam, gdzie idzie u organ wspólny wszystkim członkom obszernej klasy; w tym razie bowiem organ musiał pierwotnie powstać w bardzo odległym okresie, po którym dopiero rozwinęli się wszyscy członkowie tej klasy; aby więc wykryć wczesne fazy przejściowe organu, powinnibyśmy zwrócić się do najstarszych form rodzicielskich, które już oddawna wyginęły.
Musimy być bardzo ostrożni przy wnioskowaniu, że organ nie mógł być utworzony drogą przejściowych stopniowali jakiegokolwiek rodzaju. Możnaby przytoczyć wiele przykładów na to, że u niższych zwierząt jeden i ten sam organ, spełnia równocześnie zupełnie różne funkcye. Tak naprzyklad, kanał pokarmowy larwy ważki (Libellula) i piskorza (Cobitis) równocześnie trawi, oddycha i wydziela. Hydrę można wywrócić jak palec u rękawiczki: wtedy zewnętrzna powierzchnia będzie trawiła, a wewnętrzna oddychała.
W takich wypadkach dobór naturalny mógłby albo cześć organu albo cały organ, który poprzednio spełniał dwie funkcye, przystosować specyalnie do jednej tylko, gdyby to miało przynieść jaką korzyść i w ten sposób za pomocą niedostrzegalnego stopniowania znacznie zmienić jego naturę. Wiadomo, że wiele roślin regularnie wydaje w jednym czasie odmiennie zbudowane kwiaty: gdyby takie rośliny wydały jedną tylko formę kwiatów, w cechach gatunku nastąpiłaby znaczna zmiana w stosunkowo krótkim czasie. Jednakże prawdopodobna, że dwie formy kwiatów na jednej i tej samej roślinie wyróżniły się początkowo drogą delikatnych stopniowań, które w pewnych wypadkach i dziś jeszcze wyśledzić można.
Dalej, dwa odrębne rodzaje lub jeden organ pod dwiema zupełnie odmiennemi formami — mogą równocześnie u jednego osobnika spełniać jedną i tę samą funkcye. Istnieją naprzykład ryby, opatrzone w skrzela do oddychania powietrzem rozpuszczonem w wodzie, które równocześnie oddychają i atmosferycznem powietrzem za pomocą pęcherza pławnego; pęcherz ten podzielony jest wewnątrz wysokiemi przegrodami obfitującemi w naczynia krwionośne i zaopatrzony w przewód powietrzny. Drugi przykład przytoczymy z królestwa roślin. Rośliny pną się trzema odmiennemi sposobami: wijąc się w wężownicę, przez chwytanie się podpory za pomocą czułych wąsów oraz przez wypuszczanie korzeni powietrznych. Trzy te sposoby napotykamy zwykle w odmiennych grupach; lecz u niektórych gatunków spotykamy naraz dwa. albo nawet wszystkie trzy sposoby na jednym osobniku. We wszystkich podobnych wypadkach jeden z dwóch organów może z łatwością przekształcać się i udoskonalać, dopóki sam całej funkcyi na siebie nie przyjmie, przyczem podczas procesu modyfikacyi wspomaga go drugi organ: a wtedy drugi ten organ może zmienić się dla nowej jakiejkolwiek i całkowicie odmiennej funkcyi, albo też zanika zupełnie.
Przykład pęcherza pławnego u ryb jest bardzo pouczający, ponieważ wskazuje nam jasno na niezmiernie ważny fakt, że organ pierwotnie wytworzony dla jednego celu, mianowicie podnoszenia się i opadania w wodzie, może się zmienić dla spełniania zupełnie odmiennej funkcyi — oddychania. U niektórych ryb pęcherz pławny działa również jako aparat dodatkowy do organu słuchu. Wszyscy fizyologowie zgadzają się, że pęcherz pławny jest co do położenia i budowy homologicznym, czyli „idealnie podobnym“ do płuc wyższych kręgowców. Nie mamy więc powodu wątpić, że pęcherz pławny istotnie zmienił się w płuca czyli w organ, wyłącznie przeznaczony do oddychania.
Na podstawie tego poglądu można wnioskować, że wszystkie kręgowce z prawdziwemi płucami, powstały drogą zwykłego rozmnażania od dawnego nieznanego prototypu, który był zaopatrzony w aparat do pływania czyli w pęcherz pławny. W ten sposób możemy też — jak wnoszę z ciekawego opisu tych części przez Owena — wytłómaczyć sobie dziwny ten fakt, że każda połknięta cząstka pokarmu lub napoju przechodzi nad wejściem do tchawicy i zagraża wpadnięciem do płuc, pomimo doskonałego urządzenia zamykającego głośnię. U wyższych kręgowców skrzela zaginęły zupełnie: — lecz u zarodka, szpary po bokach szyi oraz pętlicowaty przebieg tętnic wskazują na ich pierwotne położenie.
Łatwo jednak zrozumieć, że obecnie zupełnie zanikłe skrzele, zostały wytworzone drogą naturalnego doboru dla całkiem innego celu. Landois naprzykład wykazał, że skrzydła owadów powstały z dychawek; jest więc wysoce prawdopodobnem, że w wielkiej tej klasie organy, które dawniej służyły do oddychania, zmieniły się obecnie w organy lotu.
Co do przejściowych faz organów, tak ważną jest rzeczą mieć na uwadze prawdopodobieństwo zamiany jednej funkcyi na drugą, że przy toczę tutaj jeszcze jeden przykład. Wicionogi (Cirrhipedia) szypułkowate, posiadają dwie małe fałdy skórne, które nazwałem lejcami jajowemi (ovigerous frena) i które za pomocą lepkiej wydzieliny służą do przytrzymania jajek w woreczku aż do wylęgnięcia. Wicionogi te nie posiadają skrzeli, a cała powierzchnia ciała i worka wraz z lejcami jajowemi służy do oddychania. Z drugiej strona Pąklowate (Balanidae) albo siedzące wicionogi. nie mają takich lejców jajowych: jajka leżą swobodnie na dnie worka w dobrze zamkniętej skorupie; lecz natomiast w miejscu odpowiadającem lejcom, posiadają one dwie, mocno pofałdowane błony, które komunikują swobodnie z kolistemi krwionośnemi kanałami ciała i worka i którym wszyscy naturaliści przypisują funkcyę skrzel. Sądzę więc, że nikt przeczyć nie będzie, że lejca jednej rodziny są ściśle homologiczne ze skrzelami drugiej — i w samej rzeczy jedne przechodzą stopniowo w drugie. To też trudno wątpić, że dwie drobne fałdy skóry, które początkowo służyły jako lejca jajowe, lecz które również, chociaż w nieznacznym stopniu
przyczyniały się do oddychania, — stopniowo droga naturalnego doboru zostały zamienione w skrzela, przez proste zwiększenie ich objętości i przez zamknięcie klejkich gruczołów. Gdyby zaginęły wszystkie szypułkowe wicionogi — a zaginęło ich dotychczas więcej niż siedzących — to któż mógłby sobie wyobrazić, że skrzela w tej ostatniej rodzinie istniały początkowo jako organy zabezpieczające jajka od wydostania się ich z worka?
Istnieje jeszcze inny możliwy sposób przejścia, a mianowicie przyspieszenie lub opóźnienie okresu reprodukcyi. Ostatniemi czasy zwrócił na to uwagę prof. Cope i inni w Stanach Zjednoczonych. Obecnie wiemy, że niektóre zwierzęta są zdolne do płodzenia w bardzo młodym wieku, zanim jeszcze przybrały wszystkie cechy dojrzałości. Jeżeli zdolność ta rozpowszechni się w gatunku, to wydaje się prawdopodobnem, że dojrzała forma rozwoju prędzej czy później zaginie, a w takim razie, zwłaszcza jeżeli larwa mocno się różni od formy dojrzałej, cechy gatunku zmienią się znacznie i zwyrodnieją. Prócz tego, nie mało zwierząt już po dojściu do dojrzałości zmienia swe cechy, niemal przez całe życie. U ssących naprzykład często z wiekiem zmienia się forma czaszki, na co Dr. Murie podaje wiele uderzających przykładów u fok: każdemu wiadomo, że rogi jelenia rozgałęziają się coraz bardziej z wiekiem i że u niektórych ptaków z wiekiem rozwijają się pióra. Prof. Cope wykazuje, że zęby niektórych jaszczurek z postępem wieku mocno zmieniają swą formę: a skorupiaki, według Fritza Müllera, mogą po dojściu do dojrzałości, nabierać nowe cechy nietylko w mniej ważnych częściach, ale i w niektórych ważniejszych organach. We wszystkich tych wypadkach — a można ich podać wiele, — jeżeli okres płodzenia się opóźni, to zmienią się stopniowo i cechy gatunku, przynajmniej w dojrzałym wieku; nie jest też nieprawdopodobnem, że poprzednie i dawniejsze stadya rozwoju w niektórych wypadkach zostaną przyspieszone i ostatecznie zaginą. Nie umiem powiedzieć, czy jakikolwiek gatunek zmienił się za pomocą tego, stosunkowo szybkiego sposobu przejścia; jednakże, jeżeli to miało miejsce, to prawdopodobnie różnice pomiędzy formą młodą i dojrzałą, a dojrzałą i starą, pierwotnie nabyte zostały przez powolne stopniowanie.
Chociaż musimy być bardzo ostrożni przy wnioskowaniu, że jakikolwiek organ nie powstał drogą kolejnych, drobnych, przejściowych zmian, bezwątpienia jednak znajdują się wypadki, przedstawiające niezwykłą trudność.
Jeden z takich najtrudniejszych wypadków przedstawiają bezpłciowe owady, które często znacznie się różnią budową od samców lub płodnych samic; przykładem tym zajmiemy się jednak w następnym rozdziale. Elektryczne organy ryb przedstawiają drugi przykład szczególnie trudny; ponieważ nie sposób przedstawić sobie, przez jakie fazy przechodziły w swym rozwoju te
zadziwiające organy. U strętwy (Gyranotus) i drętwika (Torpedo) służą one bezaipieniajako potężny środek obrony — i, być może, do chwytania zdobyczy; u płaszczki (Raja) jednak, jak zauważył Matteuci, analogiczny organ umieszczony w ogonie wydziela tylko mało elektryczności, tak mało. że zaledwie mógłby służyć do wspomnianych wyżej celów. Prócz tego, istnieje u płaszczki obok tych organów, jak to wykazał Dr. M'Donnel, inny jeszcze organ, nie elektryczny, który wydaje się być istotnie homologicznym z bateryą elektryczni; u drętwika. W ogóle przypuszczają, że pomiędzy temi organami i zwyczajnemi mięśniami istnieje ścisła analogia co do wewnętrznej budowy; rozmieszczenia nerwów i sposobu oddziaływania na nie rozmaitych czynników. Wypada tutaj szczególnie zwrócić uwagę, że skurczenia mięśnia towarzyszy elektryczne wyładowanie. Dr. Radeliff zaznacza, że „w stanie spoczynku elektryczny aparat zdaje się posiadać zapas pod wszystkiemi względami podobny do zapasu elektryczności w spoczywającym mięśniu; a wyładowanie drętwika nie jest niczem szczególnem, lecz tylko inną formą wyładowania, występującego przy działaniu mięśni i nerwów ruchu”. Na teraz nie możemy rozszerzyć naszych wyjaśnień; ponieważ jednak tak mało wiemy o użytku tych organów, a nic o zwyczajach i budowie przodków istniejących ryb elektrycznych, byłoby niezmiernie śmiało utrzymywać, że nie były możliwe żadne korzystne stopniowania, przez które te organy przechodziły w swym rozwoju.
Na pierwszy rzut oka organy te zdają się nam przedstawiać inną daleko poważniejszą trudność. Występują one u kilkunastu gatunków ryb, które stoją od siebie bardzo daleko pod względem pokrewieństwa. Jeżeli jeden i ten sam organ występuje u rozmaitych członków jednej klasy, a zwłaszcza u członków mających zupełnie odmienny sposób życia, możemy wtedy zwykle przypisywać obecność organu odziedziczeniu po wspólnym przodku; brak zaś u innych członków — utracie w skutek nieużycia drogą naturalnego doboru. Jeżeliby więc organ elektryczny został odziedziczony po wspólnym przodku, to należałoby się spodziewać, że wszystkie ryby elektryczne będą szczególnie zbliżone do siebie. Tak jednak nie jest. Geologia też nie daje nam bynajmniej powodu wnosić, że większość ryb posiadała początkowe elektryczne organy, które później zaginęły u ich zmienionych potomków. Skoro jednak zbadamy przedmiot bliżej, to znajdziemy, że u różnych ryb, posiadających elektryczne organy, organy te umieszczone są w różnych częściach ciała i różnią się od siebie budową, układem blaszek, a według Paciniego procesem lub też środkami pobudzania elektryczności; wreszcie — a jest to, być może, najważniejsza różnica — nerwy ich pochodzą z rozmaitych źródeł. Dlatego też elektryczne organy u rozmaitych ryb nie mogą być uważane jako homologiczne, lecz tylko jako analogiczne co do funkcyi. Nie mamy więc powodu przypuszczać, że zostały one odziedziczone po wspólnym przodku; w takim bowiem razie musiałyby one być ściśle do siebie podobne pod wszystkiemi względami. Tym sposobem znika zarzut, że organ na pozór jednaki, mógł wystąpić u kilku gatunków mało spokrewnionych ze sobą, a pozostaje jedynie mniejsza, chociaż poważna trudność: a mianowicie, przez jakie stopniowania przechodziły te organy w każdej oddzielnej grupie ryb.
Organy świecące, właściwe niektórym owadom, należącym do zupełnie odmiennych rodzin przy naszej głębokiej nieznajomości przedmiotu, dają nam przykład podobny do elektrycznych organów. Możemy też przytoczyć kilka innych analogicznych wypadków. U roślin, naprzykład, znajdujemy bardzo ciekawe urządzenie mas pyłkowych na oddzielnej szypułce z klejkim gruczołkiem; na pozór jednakowe u Storczyka (Orchis) i Trojeści (Aselepias) — dwóch rodzajów, które wśród roślin jawno-kwiatowych, są jak najbardziej odlegle od siebie. I wszystkich istot znacznie odległych od siebie na skali organizacji i zaopatrzonych w podobne a specyalne organy, znajdziemy, że chociaż ogólny wygląd i funkcja organów mogą być analogiczne zawsze jednak można wykryć pomiędzy niemi zasadnicze różnice. Jako przykład, możemy wziąść oczy głowonogów (Cephalopoda) lub mątw, które pozornie w zadziwiający sposób są podobne do oczu kręgowców — a u grup tak znacznie odległych od siebie żadne podobieństwo przypisanem być nie może odziedziczaniu po wspólnym przodka. Mr. Mivart zwrócił uwagę na ten przykład, jako niezwrykle trudny: ale co do mnie, nie jestem w stanie zrozumieć ważności tego argumentu. Każdy organ wzroku musi być złożony z przejrzystej tkanki i musi zawierać w sobie jakąkolwiekbądź soczewkę dla wytworzenia obrazu na tylnej ścianie ciemnej komory. Oprócz tego powierzchownego podobieństwa, trudno znaleźć jakiekolwiek realne podobieństwo pomiędzy oczami głowonoga i kręgowca, jak o tem przekonać się łatwo z doskonałej pracy Hansena o tych organach u głowonogów. Nie mogę tutaj wchodzić w bliższe szczegóły, ale zwrócę uwagę na kilka wybitniejszych różnic. Soczewka u wyższych mątw składa się z dwóch części, jakby z dwóch soczewek, umieszczonych jedna za drugą, które co do budowy i układu znacznie się różnią od soczewki kręgowych. Siatkówka jest całkowicie odmienna: z istotnem odwróceniem części składowych i z wielkim węzłem nerwowym zamkniętym w błonach oka. Stosunki mięśniów są tak różne, jak tylko wyobrazić można: to samo dotyczy i innych punktów budowy. Dlatego też przy opisie oka u głowonogów i kręgowców nie mało trudności przedstawia pytanie, czy należy używać w obu razach jednakowych wyrażeń? Oczywista, że każdy ma zupełną swobodą zaprzeczania, że w obu wypadkach oczy rozwijały się drogą naturalnego doboru przez kolejne zmiany. Jeżeli jednak przyjmiemy to w jednym wypadku, to jest to również możliwe i w drugim; a zasadnicze różnice w budowie organów widzenia u obydwu grup dałyby się z góry przewidzieć na podstawie poglądów co do sposobu ich powstawania. Podobnie jak dwu ludzi dochodzi niezależnie jeden od drugiego do jednakowego odkrycia, tak też, zdaje się, dobór naturalny w dwóch przytoczonych przykładach, działając ku pożytkowi każdego osobnika i wyzyskując wszystkie korzystne zmiany, wytworzył u różnych istot organicznych organy podobne co do funkcyi, które jednak żadnego szczegółu swej budowy nie zawdzięczają wspólności pochodzenia od jednego przodka.
Fritz Müller, celem stwierdzenia wniosków zestawionych w niniejszem, z wielką starannością przeprowadził prawie podobne dowodzenie. Niektóre rodziny skorupiaków mieszczą w sobie kilka gatunków posiadających narządy do oddychania i przystosowanych do życia po za obrębem wody. U dwóch z tych rodzin, bliżej zbadanych przez Müllera i ściśle spokrewnionych ze sobą, gatunki zbliżone są do siebie ściśle, we wszystkich ważniejszych cechach; a mianowicie, w budowie organów zmysłu, systemu krążenia, ustawieniu każdego pęczka włosków na powierzchni ich złożonego żołądka: nareszcie w całej budowie ich wodnych skrzeli, oraz mikroskopowych haczyków, które je zamykają. Należałoby się więc spodziewać, że u nielicznych gatunków obu rodzin, żyjących na lądzie, równie ważny organ oddychania będzie jednakowy; dlaczegóż bowiem jeden przyrząd przeznaczony do tego samego celu miałby, być różny, kiedy wszystkie ważne organy są ściśle podobne, albo raczej identyczne.
Fritz Müller dowodzi, że to ścisłe podobieństwo w tylu punktach budowy, zgodnie z wypowiadanemi przeze mnie poglądami, należy tłómaczyć przez odziedziczenie po wspólnym przodku. Ponieważ jednak zarówno znaczna większość gatunków dwóch tych rodzin, jak też i większość innych skorupiaków posiada wodne obyczaje — byłoby więc w wysokim stopniu nieprawdopodobne, gdyby wspólny ich przodek był przystosowany do oddychania w powietrzu. Skłoniło to Müllera do starannego zbadania przyrządu u gatunków oddychających w powietrzu: przyczem znalazł on, że różnią się one od siebie w wielu ważnych punktach, jak np. w położeniu otworów, w sposobie ich otwierania i zamykania i w niektórych podrzędnych szczegółach. Takie zaś różnice dadzą się zrozumieć; można się też ich było spodziewać, przypuściwszy, że gatunki należące do różnych rodzin, powoli przystosowały się do coraz dłuższego przebywania po za obrębem wody i do oddychania powietrzem. Albowiem gatunki te, jako należące do odrębnych rodzin, do pewnego stopnia różniły się od siebie, a zgodnie z zasadą, iż natura każdej zmiany zależy od dwóch czynników, t.j. natury organizmu i od otaczających warunków, zmienność ich z pewnością nie była ściśle jednakową. Dobór naturalny miał więc rozmaity materyał i rozmaite przemiany dla swej działalności, w celu dojścia do jednego funkcyoualnego rezultatu; to też organy w ten sposób nabyte musiały być prawie zawsze koniecznie odmienne. Przy hypotezie oddzielnych aktów stworzenia, wszystkie te wypadki pozostałyby niezrozumiałe. Argumentacya powyższa, zdaje się, znacznie wpłynęła na przyjęcie przez Fritza Müllera poglądów, wypowiadanych w niniejszem dziele.
Drugi znakomity zoolog, zmarły profesor Claparede, argumentował w ten sam sposób i doszedł do tego samego rezultatu. Wykazał on, że istnieją pasosorzytne roztocze (Acarina), należące do rozmaitych pod-rodzin i rodzin, opatrzone włoskowatemi kleszczykami. Organy te musiały się rozwinąć niezależnie jedne od drugich, ponieważ nie mogły być odziedziczone po wspólnym przodku; a w rozmaitych grupach utworzone one zostały przez modyfikacyę przednich nóg, tylnych nóg, szczęk lub warg — lub też przyrostków na dolnej powierzchni tylnej części ciała.
W poprzednich wypadkach widzimy, jak u istot wcale lub też mało ze sobą spokrewnionych, osiągniętym bywa jeden cel lub spełnianą jedna funkcya za pomocą organów z pozoru, chociaż nie z rozwoju, zupełnie podobnych. Z drugiej strony jest to rzecz zwykła w naturze, że jeden cel może być osiągnięty — nawet niekiedy u istot ściśle spokrewnionych — za pomocą najrozmaitszych środków. Jak różnemi co do budowy są skrzydło ptaka, pokryte piórami i skrzydła nietoperza, pokryte błoną; jeszcze większa różnica zachodzi pomiędzy czterema skrzydłami motyla, dwoma skrzydłami muchy i dwoma skrzydłami chrząszcza z ich pokrywami. Dwuskorupowe muszle urządzone są do otwierania się i zamykania; lecz w jak rozmaity sposób zbudowaną jest zawiasa, poczynając od długiego szeregu dokładnie zachodzących w siebie zębów u sierospójki (Nucula) aż do prostego wiązadła u omułka (Mytilus). Nasiona rozpraszają się albo dzięki ich niezmiernej małości, albo przez to, że ich torebka zmienia się w lekką balonkowatą otoczkę, albo przez to, że zawarte są one w miąższu owocowym, utworzonym z najrozmaitszych części, pożywnym i odznaczającym się swą barwą tak, iż przyciąga ptaki i służy im za pokarm; — przez to, że opatrzone są skrzydełkami lub piórkami, zarówno rozmaitemi co do form, jak wytwornemi budową tak, że każdy powiew wiatru unosić je może. Niektórzy autorowie utrzymują, że organiczne istoty zostały zbudowane rozmaicie dla zapewnienia rozmaitości w przyrodzie, tak jak zabawki w sklepie; ale podobny pogląd na przyrodę przyjąć się nie da. U roślin rozdzielnopłciowych oraz u takich dwupłciowych, u których pyłek sam przez się nie pada na znamię, potrzeba koniecznie do zapłodnienia obcej pomocy. U niektórych gatunków odbywa się to w ten sposób, że lekkie i niepołączone ziarnka pyłku unoszone są przez wiatr i przypadkowo tylko padają na znamię; — jest to najprostszy sposób, jaki sobie wyobrazić można. Drugi również prosty, chociaż zupełnie odmienny sposób występuje u wielu roślin, których symetryczne kwiaty wydzielają kilka kropli nektaru i z tego dowodu bywają nawiedzane przez owady; te zaś przenoszą pyłek z pylników na znamię.
Poczynając od tego prostego przykładu, napotykamy niezliczone mnóstwo urządzeń przeznaczonych dla jednego celu, wykonanych w gruncie rzeczy jednakowo, lecz pociągających za sobą zmiany we wszystkich częściach kwiatu. Nektar może być zawarty w zbiornikach rozmaitej formy, pręciki i słupki mogą być zmienione w rozmaity sposób i tworzą niekiedy urządzenia nakształt zastawek, niekiedy w skutek drażliwości lub elastyczności zdolne są one nawet do ruchów, ściśle przystosowanych. Od tych urządzeń dochodzimy do tak niezwykłego przykładu przystosowań, jaki niedawno podał Dr. Crüger u Coryanthes. U tej storczykowatej rośliny część miodowargi (labelum) wydrążona jest w wielki kubek, do którego bezustannie z dwóch po nad nim wystających rożków spadają krople prawie zupełnie czystej wody; skoro kubek napełni się do połowy, woda spływa przez kanał umieszczony z boku. Podstawowa część miodowargi wystaje po nad kubkiem i wydrąża się również w rodzaj komórki z dwoma wejściami z boków; w komórce tej znajdują się osobliwe mięsiste listki. Najgenialniejszy człowiek, bez obserwacyi zachodzących tutaj taktów, nie byłby wstanie domyśleć się do jakiego użytku służą wszystkie te części. Dr. Crüger widział jednak, że olbrzymie kwiaty tego storczyka nawiedzane bywają przez mnóstwo trzmieli nie w celu wysysania nektaru, lecz w celu obgryzania listewek w komórce nad kubkiem. Po drodze owady często strącają się wzajemnie do kubka; zmoczywszy zaś skrzydła w wodzie nie są w stanie ulecieć, lecz muszą pełzając wydostawać się przez kanał przeznaczony do odpływu cieczy. Dr. Crüger widział „ciągłą procesyę” owadów, które taką drogą wydostawały się z przymusowej kąpieli. Przejście jest wązkie, pokryte prętosłupem (columna) tak, iż owad, przedostając się na zewnątrz, najprzód ociera swój grzbiet o klejkie znamię, a później o klejkie gruczoły mas pyłkowych. Masy pyłkowe przyklejają się wtedy do grzbietu owadu, który pierwszy wydostał się z kanału świeżo rozwiniętego kwiatu i w ten sposób zabierane zostają. Dr. Crüger przysłał mi zachowany w spirytusie kwiat z trzmielem, który znalazł śmierć zanim wydostał się z kwiatu i z masą pyłkową przyklejoną do grzbietu. Skoro owad w ten sposób zaopatrzony w pyłek dostanie się na inny kwiat, zostaje przez swoich towarzyszów strącony do kubka i naówczas przedostaje się przez kanał, to masy pyłkowe muszą koniecznie najprzód zetknąć się ze znamieniem i kwiat zostanie zapłodniony. Teraz widzimy dopiero pożytek każdej części kwiatu: rożków, wydzielających wodę, kubka napełnionego wodą, który nie pozwala owadom ulecieć i zmusza je do wydostawania się przez kanał i do otarcia się o odpowiednio umieszczone klejkie masy pyłkowe i klejkie znamię.
Budowa kwiatu u innego, ściśle spokrewnionego storczyka, a mianowicie Catasetum, jest zupełnie odmienna, chociaż służy do tego samego celu i również jest ciekawa. Jak i u Coryanthes, pszczoły odwiedzają jego kwiat i ogryzają miodowargę (labellum). Muszą one przytem dotknąć długiego, ostrozakończonego, czułego wyrostka, czyli, jak go nazwałem rożka (autenna). Rożek ten za dotknięciem przenosi to wrażenie lub drganie na pewną błonę, która natychmiastowo się przerywa; przez to uwalnia ona sprężynę, wyrzucającą jak strzałę masy pyłkowe w odpowiednim kierunku; masy przyczepiają się wtedy klejkim swym końcem do grzbietu pszczoły. Masy pyłkowe męzkiego osobnika (storczyk ten jest rozdzielnopłciowym) zostają w ten sposób przeniesione na kwiat żeńskiego, gdzie stykają się one ze znamieniem, które o tyle jest lepkie, że przerywa niektóre elastyczne nitki i zatrzymuje pyłek dla zapłodnienia.
Możnaby zapytać, jak w poprzednich przykładach oraz w mnóstwie innych, należy nam rozumieć stopniowaną skalę komplikacyi oraz rozliczne środki służące do jednego celu. Odpowiedź bezwątpienia, jak to już zauważaliśmy, będzie taka, że skoro zmieniają się dwie formy, które już w pewnym słabym stopniu różniły się od siebie, zmienność nie będzie zawsze ściśle jednakową, a więc i rezultaty otrzymane przez dobór naturalny w dążeniu do jednego celu nie będą
jednakowe. Powinniśmy więc sobie przypomnieć, że każdy wysoko rozwinięty organizm przeszedł przez wiele zmian i że każdy zmieniony organ ma dążność do odziedziczania tak, iż każda zmiana nie traci się łatwo, lecz może zmieniać się coraz więcej. Dlatego też budowa każdej części w każdym gatunku, bez względu na jej użytek, jest sumą wielu odziedziczonych zmian, przez które gatunek przechodził w ciągu kolejnych swych przystosowań do zmiany w obyczajach i warunkach życia.
Ostatecznie tedy, chociaż w większości wypadków nawet trudno się domyśleć, przez jakie fazy dochodził organ do obecnego swego stanu — to jednak, biorąc pod uwagę, jak niewielkim jest stosunek form żyjących i znanych do wygasłych i nieznanych, byłem zdziwiony, że tak rzadko zdarza się organ, którego formy przejściowe byłyby zupełnie nieznane. Jest to istotnie prawda, że nowe organy u istot tylko rzadko albo nigdy nie powstają nagle, tak jakby były stworzone do pewnego specyalnego celu; — jak to zresztą wykazuje stare, chociaż cokolwiek przesadzone prawidło historyi naturalnej, że „natura non facit saltum“. Przypuszczenie to znajdujemy w dziełach prawie wszystkich doświadczonych naturalistów; lub też, jak się Milne Edwards dobrze wyraził, natura rozrzutną jest na przemiany, lecz skąpą na nowości. Z punktu widzenia teoryi stworzenia, dlaczegóż miałoby być tyle przemian i tak mało rzeczywistych nowości? Dlaczego wszystkie części i organy wielu istot niezależnych, o których przypuszcza się, że zostały stworzone oddzielnie, każde dla właściwego mu miejsca w naturze, są tak powszechnie połączone ze sobą za pomocą przejściowych stopniowali? Dlaczegóż natura nie robi gwałtownych skoków od organu do organu? Na podstawie teoryi naturalnego doboru tłómaczymy sobie jasno, dlaczego tak się dzieje. Dobór naturalny działa, korzystając jedynie z drobnych zmian stopniowych, nie może on więc nigdy zrobić wielkiego i gwałtownego skoku, lecz musi postępować krokiem krótkim i pewnym, chociaż powolnym.
Ponieważ dobór naturalny działa przez życie i śmierć — przechowując osobniki najlepiej przystosowane i niszcząc gorzej przystosowane — nieraz odczuwałem jak trudno jest wytłomaczyć sobie powstawanie lub tworzenie się organów małej wagi. Trudność jest tutaj również wielka, chociaż zupełnie innego rodzaju, jak przy organach najbardziej doskonałych i skomplikowanych.
Po pierwsze, zbyt mało wiemy o całej ekonomii wszystkich istot organicznych, by powiedzieć, jakie drobne modyfikacje mają dla nich ważne znaczenie, jakie zaś nie. W jednym z poprzednich rozdziałów dałem przykłady bardzo nieważnych cech takich, jak puszek na owocu, lub zabarwienie miękiszu, barwa skóry i włosów u czworonogów, na które dobór naturalny oddziałał z pewnością, ponieważ są one we współczynnym związku z konstytucyonalnemi różnicami lub też mają wpływ na napaści owadów. Ogon żyrafy wygląda jak
sztuczny przyrząd do odpędzania much i zdaje się na pierwszy rani oka nieprawdopodobnem, by mógł on być przystosowany do obecnego użytku droga kolejnych zmian, coraz odpowiedniejszych dla takiego drobnego celu, jakim jest odpędzanie much. Powinniśmy się jednak wystrzegać zbyt wielkiej stanowczości nawet w tym wypadku, ponieważ wiemy, że rozmieszczenie i istnienie bydła oraz innych zwierząt w Południowej Ameryce, absolutnie zależy od zdolności ich do oporu przed napaścią owadów: dlatego też osobniki, które mogą jakiemkolwiek środkami bronić się od drobnych nieprzyjaciół, będą zdolne do zajęcia nowych pastwisk i osiągną przez to wielką przewagę. Nie idzie zatem, że obecnie większe czworonogi (za wyjątkiem kilku rzadkich wypadków) są tępione przez muchy; ale są one nieustannie niepokojone, albo tracą siły, tak iż łatwiej ulegają chorobom: a w czasie głodu nie mogą tak łatwo wyszukać pożywienia, lub leż, trudniej unikają zwierząt drapieżnych.
Organy obecnie małoznaczne, w niektórych razach były prawdopodobnie bardzo ważne dla dawniejszego przodka; udoskonaliwszy się powoli w dawnej epoce, zostały one przekazane dziś istniejącym gatunkom w tym samym prawie stanie, chociaż obecnie przynoszą tylko mały pożytek. Natomiast, wszelkie istotnie niekorzystne zboczenia w budowie były zawsze powstrzymywane przez dobór naturalny. Widząc, jak ważnym organem ruchu dla większości zwierząt wodnych jest ogon, jesteśmy wstanie, być może, wytłomaczyć sobie powszednią obecność tego organu, jego użytek dla rozmaitych celów u zwierząt lądowych, których płuca, czyli zmienione pęcherze pławne wskazują na wodne pochodzenie. Skoro ogon raz się już dobrze rozwinął u wodnych zwierząt, mógł on następnie przekształcić się dla rozmaitych użytków — mógł służyć jako przyrząd do odpędzania much, jako organ chwytny, jako organ pomocniczy przy zwracaniu się w biegu, jak to ma miejsce u psa; chociaż pomoc w tym ostatnim wypadku musi być niewielka, gdyż zając prawie nieposiadający ogona daleko łatwiej zwracać się może.
Powtóre, możemy się mylić z łatwością, przypisując wielką wagę pewnym cechom i uważając je jako rezultat działania doboru naturalnego. Nie powinniśmy bynajmniej zapominać wpływu określonego działania zmiany warunków życia ani pomijać tak zwanych dowolnych przemian, które zdają się w podrzędny tylko sposób zależeć od natury warunków — dążności do powrotu dawno utraconych cech — skomplikowanych praw wzrostu, takich jak współczynność, kompensacja, ciśnienie jednego organu na drugi. Wreszcie pamiętać powinniśmy o wpływie płciowego doboru, dzięki któremu często nabywane zostają przez jedną płeć cechy, przekazują się później, mniej lub więcej dokładnie, drugiej płci, chociaż jej żadnego użytku nie przynoszą. Lecz organy w ten sposób pośrednio nabyte, chociaż z początku nie przynoszą żadnej korzyści gatunkowi, mogą następnie stać się korzystnemi dla jego zmienionych potomków przy nowych warunkach życia i nowo nabytych obyczajach.
Gdyby istniały tylko zielone dzięcioły i gdybyśmy nic nie wiedzieli o istnieniu czarnych i pstrych gatunków, śmiem twierdzić, iż uważalibyśmy zieloną barwę jako doskonale przystosowanie do ukrywania tych łażących po drzewach ptaków przed okiem ich wrogów. Wnosilibyśmy ztąd, że zabarwienie jest tutaj ważną cechą i że zostało nabyte drogą naturalnego doboru. Pnący się gatunek palmy na Malajskim archipelagu, wznosi się do najwyższych szczytów drzew za pomocą znakomicie zbudowanych haczyków, przytwierdzonych pęczkami do końców gałęzi: urządzenie to jest bezwątpienia niezwykle ważnem dla rośliny. Ponieważ jednak prawie takie same haczyki znajdujemy u wielu drzew nie pnących się, które — jak należy wnosić z rozmieszczenia ciernistych roślin w Afryce i Południowej Ameryce — służą dla obrony przed ssącemi ogryzającemi rośliny, to haczyki te mogły rozwinąć się na palmie w tym samym celu i przynosić jej korzyść dopiero później, skoro nastąpiły dalsze zmiany i roślina stała się pnącą. Goła skóra na głowie sępa zazwyczaj uważa się jako bezpośrednie przystosowanie do grzebania w zgniłej padlinie; może tak też być istotnie; lub też jest ona może rezultatem bezpośredniego działania gnijących substaucyj. Musimy jednak bardzo ostrożnie przyjmować ten wniosek, gdyż wiemy, że skóra na głowie samca indyka, karmiącego się czystym pokarmem, również jest goła. Szwy na głowie młodych ssących uważane były, jako piękne przystosowanie do ułatwiania porodu i bezwątpienia ułatwiają go one lub nawet są w tym wypadku niezbędne: ponieważ jednak szwy istnieją i na czaszkach młodych piskląt i gadów, które mają tylko wykluwać się z pękniętej skorupy, więc powinniśmy przyjąć, że urządzenie to rozwinęło się na podstawie praw wzrostu i stało się później korzystnem przy porodzie wyższych zwierząt.
Nie znamy wcale przyczyn każdej drobnej zmiany lub indywidualnej różnicy: a o nieświadomości tej przekonamy się natychmiast, skoro rozważymy różnice pomiędzy rasami naszych zwierząt domowych w rozmaitych krajach — a zwłaszcza w krajach mniej cywilizowanych, gdzie dobór był mało systematyczny. Zwierzęta trzymane przez dzikich w rozmaitych okolicach, często muszą same walczyć o swe wyżywienie i wystawione są do pewnego stopnia na wpływ naturalnego doboru; a osobniki różniące się nieznacznie budową, najpomyślniej rozwijać się będą w rozmaitych klimatach. U bydła wrażliwość na napady much oraz na trujące działanie niektórych roślin, współczynną jest z zabarwieniem; tak iż tym sposobem nawet i barwa ulega wpływowi naturalnego doboru. Niektórzy badacze są przekonani, że klimat wilgotny wpływa szkodliwie na wzrost włosów i że rogi pozostają w związku wspólczynności z włosami. Rasy górskie różnią się zawsze od ras w dolinach zamieszkałych, okolica górzysta wpływa prawdopodobnie na tylne kończyny, ćwicząc je więcej, oraz, być może, na formę miednicy — co, na podstawie prawa zmian homologicznych, wpływać powinno na przednie kończyny i głowę. Forma miednicy może również wpływać przez ciśnienie na formę niektórych części zarodka w macicy. Mamy słuszne powody twierdził1, że utrudnione oddychanie w górskich okolicach powiększa objętość piersi i drogą wspólczynności może wywołać inne zmiany. Skutki zmniejszenia przyczyn w połączeniu ze skutkami nadmiaru pokarmu są prawdopodobnie jeszcze ważniejsze, jak to wykazał ostatniemi czasy
H. v. Nathusius w swym doskonałym traktacie; tym to przyczynom głównie przypisać należy szeroki zakres zmian, którym uległy rasy świń. Zamało jednak wiemy, byśmy mogli oznaczyć względne znaczenie różnych znanych i nieznanych przyczyn zmienności; a uwagi te zrobiłem jedynie w tym celu, by wykazać, że jeżeli nie jesteśmy w stanie wytłómaczyć głównych charakterystycznych różnic naszych ras domowych, o których wiemy, że powstały drogą zwykłego rozmnażania się z jednego lub kilku szczepów rodzicielskich — to nie powinniśmy zbyt wiele nadawać znaczenia naszej nieznajomości właściwych powodów drobnych, analogicznych różnic pomiędzy prawdziwemi gatunkami.
Poprzednie uwagi skłaniają mnie do wypowiedzenia kilku słów o proteście, podniesionym niedawno przez niektórych naturalistów przeciwko teoryi utylitarnej, według której każdy szczegół budowy wytworzony został na korzyść jej posiadacza. Sądzą oni, że wiele rysów budowy stworzonych zostało dla piękności, aby zachwycały oczy człowieka lub Stwórcy (ostatni ten wzgląd stoi zresztą po za obrębem naukowej dyskusyi) lub też poprostu dla rozmaitości, jak już o tem wspomnieliśmy wyżej. Gdyby podobne poglądy były słuszne, musiałyby one bezwarunkowo obalić moją teoryę. Zgadzam się na to zupełnie, że wiele rysów budowy nie przynosi obecnie żadnej bezpośredniej korzyści ich posiadaczom i że mogły nigdy nie przynosić żadnej korzyści ich przodkom; nie dowodzi to jednak bynajmniej, że stworzone one zostały li-tylko dla piękności lub rozmaitości. Bezwątpienia, określone działanie zmiany warunków, oraz rozmaite inne powody przekształceń, któreśmy niedawno wyszczególnili, wywarły wpływ i prawdopodobnie wpływ wielki, bez względu na korzyść, jaka przytem osiągniętą być mogła. Ważniejsza jednak tutaj, że główna część organizacyi każdej istoty żyjącej nabytą zostaje przez dziedziczność, że więc, chociaż każda istota jest bezwątpienia dokładnie przystosowana do swego miejsca w przyrodzie, wiele organów nie pozostaje w bezpośrednim związku z obecnym ich sposobem życia. Tak np. z trudnością uwierzyćby można, że płetwiaste nogi Fregaty (Tachypetes) lub gęsi lądowej (Chloëphaga maghellanica) przynoszą szczególny pożytek tym ptakom; nie możemy też przypuścić, że jednakowe kości, znajdujące się w rękach małpy, przednich kończynach konia, skrzydle nietoperza, płetwie foki, mogą szczególnie być korzystne dla wszystkich tych zwierząt. Możemy śmiało przypisać te części dziedziczności. Niewątpliwie jednak płetwiaste nogi były tak pożyteczne dla przodków fregaty i gęsi lądowej, jak są obecnie potrzebne dla większości dzisiejszych ptaków wodnych. Możemy też przypuścić, że przodek foki nie posiadał płetwy, lecz stopę z pięcioma palcami, przystosowanemi do chodzenia lub chwytania; możemy dalej przyjąć, że rozmaite kości kończyn małpy, konia, nietoperza rozwinęły
się pierwotnie na podstawie zasady korzyści, prawdopodobnie w skutek zmniejszenia się liczby kości w płetwie jednego z rybowatych przodków całej tej klasy. Trudno rozstrzygnąć, ile przypisać należy takim przyczynom zmiany, jak określone działanie warunków zewnętrznych, tak zw. zmiany dowolne i skomplikowane prawa wzrostu; pominąwszy jednak te ważne wyjątki, możemy przyjąć, że budowa każdej żyjącej istoty przynosi obecnie lub przynosiła dawniej jakąkolwiek bezpośrednią lub pośrednią korzyść jej posiadaczowi.
Co się tyczy poglądu, że istoty organiczne stworzone zostały pięknemi dla zachwycania oczu człowieka — poglądu, którego przyjęcie musiałoby obalić całą moją teoryę — to mogę zauważyć po pierwsze, że poczucie piękna oczywiście zależy od duchowej natury człowieka bez względu na jakikolwiek realny przymiot podziwianego przedmiotu, i że pojęcie o tem, co jest piękne, nie jest bynajmniej wrodzone lub niezmienne. Widzimy to naprzykład u mężczyzn rozmaitych ras, którzy posiadają zupełnie różne pojęcia o piękności swych kobiet. Gdyby piękne przedmioty stworzone były jedynie dla przyjemności człowieka, to należałoby wykazać, że przed pojawieniem się człowieka mniej było piękności na powierzchni ziemi, niż po tem, jak człowiek wystąpił na scenę. Czyż piękne skorupy Zwójki (Voluta) i Stożka (Conus) z okresu eocenu, lub tak delikatnie rzeźbione amonity drugorzędnych okresów, zostały stworzone po to, by człowiek mógł je po upływie wieków podziwiać w swych gabinetach? Mało znajdzie się przedmiotów piękniejszych, niż drobne krzemienne skorupki okrzemków (Diatomeae), czyż jednak stworzone one zostały po to, byśmy badać i podziwiać je mogli przy silnem mikroskopowem powiększeniu? W tym ostatnim wypadku, jak i w wielu innych, piękność prawdopodobnie w zupełności zależy od symetryi wzrostu. Kwiaty zaliczane są pomiędzy najpiękniejsze utwory przyrody; są one jednak widoczne przez kontrast z zielonemi liśćmi i w skutek tego, równocześnie pozyskały swą piękność, by z łatwością dostrzeżone być mogły przez owady. Doszedłem do tego wniosku, ponieważ przekonałem się o niezmienności tego prawidła, że kwiaty, zapładniane przy pomocy wiatru, nigdy nie mają barwnej korony. Niektóre rośliny wydają zwykle dwie formy kwiatów; jedne otwarte i barwne tak. że przyciągają one do siebie owady; drugie zamknięte, niebarwne, nieposiadające nektaru i nigdy przez owady nie nawiedzane. Możemy ztąd wnioskować, że gdyby na powierzchni ziemi nie było wcale owadów, roślinność nasza nie przedstawiałaby pięknych kwiatów, lecz tylko skromne kwiaty takie, jakie widzimy u sosny, dęba, leszczyny, jesionu, lub też u traw, szpinaku, szczawiu, pokrzywy, zapładniane przy pomocy wiatru. Podobna argumentacya da się zastosować i do owoców. Każdy się zgodzi, że dojrzała poziomka lub wiśnia jest również przyjemną dla oka, jak i dla powonienia, że żywo zabarwiony owoc trzmieliny (Evonymus) lub szkarłatne jagody ostrokrzewu (Ilex) są piękne. Piękność ta służy jednak tylko po to, by zachęcić ptaki i inne stworzenia do ich spożywania, a przez to do rozpraszania nasion. Że tak jest istotnie, wnoszę ztąd, że nasiona zawarte w jakimkolwiekbądź owocu (t. j. posiadającym miękisz mięsny lub soczysty) zawsze rozsiewane bywają w podobny sposób, jeżeli owoc ma jakąś jaskrawą barwę lub jest tylko bardziej widoczny, biały lub czarny.
Z drugiej strony chętnie się zgodzę, że wielka ilość samców, większości naszych najwspanialszych ptaków, niektórych ryb, gadów i ssących, oraz mnóstwo wspaniale zabarwionych motylów — stały się pięknemi li tylko dla piękności: dokonanem to jednak zostało nie, dla przyjemności człowieka, lecz drogą płciowego doboru, t. j. dzięki temu, że zawsze piękniejsze samce bezustannie były wybierane przez samice. To samo dotyczy i śpiewu ptaków. Możemy ztad wnioskować, że w znacznej części królestwa zwierzęcego rozpowszechnionem jest jednakowe upodobanie do pięknych barw i do dźwięków muzycznych. Kiedy samice są również piękne jak i samce, co nie rzadko ma miejsce u ptaków i motylów, to powodu szukać należy oczywiście w tem, że barwy nabyte drogą płciowego doboru zostały przekazane obu płciom, a nie wyłącznie samcom. Jak w umyśle człowieka i niższych zwierząt powstał początkowo zmysł piękna w najprostszej jego formie — t. j. odczuwanie pewnej przyjemności pod wpływem pewnych barw, form i dźwięków — jest to kwestya bardzo niejasna. Te samą trudność napotykamy, skoro zechcemy zbadać, dlaczego niektóre smaki i zapachy sprawiają przyjemność, inne zaś są nieprzyjemne. We wszystkich tych wypadkach do pewnego stopnia zdaje się odgrywać rolę przyzwyczajenie: zasadnicza jednak przyczyna leżeć musi w konstytucyi nerwowego systemu każdego gatunku.
Dobór naturalny nie może u jednego gatunku wytworzyć zmiany, która byłaby wyłącznie korzystna dla innego gatunku, chociaż w naturze każdy gatunek korzysta i zyskuje na właściwościach organizacyi innych gatunków. Lecz dobór naturalny może wytwarzać i w rzeczywistości często wytwarza organy bezpośrednio szkodliwe dla innych zwierząt, np. ząb jadowity u żmii, pokładełko (ovipositor) u gąsienicznika (ichneumon), za pomocą którego owad składa swe jajka do ciała innych żywych owadów. Gdyby można było dowieść, że jakikolwiek szczegół organizacyi jednego gatunku został wytworzony wyłącznie na korzyść drugiego gatunku, obaliłoby to całą moją teoryę, ponieważ szczegół taki nie mógłby powstać drogą naturalnego doboru. Chociaż w dziełach historyi naturalnej znaleźć można wiele wskazujących na to przykładów, nie znalazłem jednak pomiędzy niemi ani jednego, któryby wydawał mi się zasługującym na uwagę. Wszyscy naprzykład zgadzają się, że jadowity ząb grzechotnika służy dla obrony lub dla zabijania zdobyczy; lecz niektórzy autorowie przypuszczają, że równocześnie opatrzony on jest w grzechotkę ku własnej swej szkodzie, a mianowicie do ostrzegania przed nim zdobyczy. Z równą słusznością możnaby było utrzymywać, że kot, zbierając się do skoku, wygina ogon, by przestrzedz mysz, którą chce pochwycić. Daleko prawdopodobniejszem będzie wyjaśnienie, że grzechotnik posiłkuje się swoją grzechotką, okularnik rozszerza swój kołnierz, żmija rozdyma się, wydajać swój głośny i przeraźliwy świst by odstraszyć wiele ptaków i zwierząt, które, jak wiadomo, napadają nawet na najbardziej jadowite gatunki. Węże robią to na tej samej podstawie, jak kury, które poruszają piórami i rozszerzają swe skrzydła, skoro pies przybliży się do ich piskląt. Zresztą, dla braku miejsca nie mogę tutaj wchodzić w opisy rozmaitych sposobów, za pomocą których zwierzęta odstraszają swych wrogów.
Dobór naturalny nigdy nie wytworzy u żadnej istoty organu bardziej dla niej szkodliwego, niż korzystnego, ponieważ działa on jedynie przez korzyść i dla korzyści organizmu. Nie może się wytworzyć żaden organ, jak zauważył Paley, w celu sprawiania cierpień lub wyrządzania szkody jego posiadaczowi. Skoro rozważymy dokładnie pożytki i szkody przynoszone przez każdy organ,to znajdziemy, że w ogóle każdy jest korzystny. Jeżeli przy zmianie warunków, po pewnym przeciągu czasu jakakolwiek część stanie się szkodliwą, to albo zostanie ona zmienioną, albo też gatunek cały wygaśnie tak, jak już przed nim wygasły miryady innych gatunków.
Dobór naturalny stara się jedynie uczynić każdą istotę również doskonalą lub cokolwiek doskonalszą od innych współmieszkańców okolicy, z któremi istota ta współzawodniczy. Widzimy też, że taki stopień doskonałości zostaje osiągniętym w naturze. Zwierzęta i rośliny Nowej Zelandyi są naprzyklad doskonałe w stosunku jedne do drugich; obecnie jednak ustępują szybko przed legionami roślin i zwierząt wprowadzonych z Europy. Dobór naturalny nie wytwarza absolutnych doskonałości i, o ile sądzić możemy, w naturze nigdzie nie znajdziemy tak wysokiego typu budowy. Poprawianie aberacyi światła nawet w tak doskonałym przyrządzie, jak oko ludzkie, nie jest jeszcze, według Jana Müllera, zupełnein. Helmholz, którego sądom nikt przeczyć nie będzie, zaznaczywszy w dobitnych wyrazach zadziwiającą potęgę ludzkiego oka, dodaje te godne uwagi słowa: „Wykryte przez nas niedokładności i niedoskonałości w urządzeniu optycznego narządu oraz obrazu na siatkówce nie znaczą nic w porównaniu do niedokładności, które napotkaliśmy właśnie w dziedzinie wrażeń. Możnaby powiedzieć, że natura znalazła upodobanie w gromadzeniu sprzeczności, aby usunąć wszelkie podstawy dla teoryi stałej harmonii pomiędzy światem zewnętrznym i wewnętrznym”. Jeżeli rozum nasz nakazuje nam entuzyastyczin podziw dla mnóstwa nieporównanych urządzeń w naturze, to tenże rozum poucza, iż pomimo, że mylić się możemy w jednym lub drugim kierunku, istnieją inne urządzenia, mniej doskonałe. Czyż możemy uważać za doskonałość żądle pszczoły, które raz będąc użyte przeciwko jednym z licznych wrogów owadu, nie może być napowrót wciągnięte do ciała z powodu zagiętych wtył haczyków i powoduje śmierć pszczoły, wyrywając jej wnętrzności?
Przedstawmy sobie, że żądło pszczoły istniało u dawnych jej przodków, jako narząd do wiercenia i piłowania, — co napotkać można często u innych członków wielkiego rzędu Błonkoskrzydłych; — że od tego czasu zmieniło się ono, chociaż nie przystosowało się doskonale do jego dzisiejszego użytku, przyczem jad pierwiastkowo przeznaczony dla jakiegokolwiek innego celu, np.
wywoływania narośli na roślinach, zaostrzył się mocniej. W tak im razie, będziemy, być może, wstanie wytłómaczyć, dlaczego użycie żądła tak często powoduje śmierć owadu; albowiem, jeżeli w ogóle zdolność do kłucia żądłem korzystną
jest dla całej społeczności pszczół, to żądło zupełnie odpowiada wszystkim wymaganiom naturalnego doboru, pomimo, że jego użycie spowodowało śmierć kilku nielicznych członków społeczności. Jeżeli z jednej strony zastanawia nas w istocie, zadziwiający zmysł, który pozwala samcom niektórych owadów odszukiwać samice, to czyż możemy z drogiej strony podziwiać wytwarzanie w tym jedynie celu tysiąców trutniów, które później nie będą przydatne do żadnego użytku społeczności pszczół i zostaną wytępione ostatecznie przez ich pracowite i niepłodne siostry. Może to być dla nas trudnem, lecz powinniśmy podziwiać dziką instynktywną nienawiść królowej, która ją prowadzi albo do wytępienia wszystkich młodych królowych, jej córek, albo do śmierci w walce z niemi: jest to bowiem korzystne dla społeczności, a miłość macierzyńska lub macierzyńska nienawiść, jakkolwiek ta ostatnia na szczęście bardzo jest rzadką, są sobie równe wobec nieubłaganej zasady naturalnego doboru. Jeżeli porównamy rozmaite dowcipne urządzenia, służące u storczyków i wielu innych roślin do zapładniania przy współudziale owadów, to czyż możemy uważać za również doskonałe przystosowanie naszych sosen, które wytwarzają całe wielkie i gęste kłęby pyłku, by kilka tylko ziarnek wypadkowo paść mogło na zalążek?
W rozdziale tym rozpatrywaliśmy niektóre trudności i zarzuty, które postawićby można przeciwko mojej teoryi. Pomiędzy zarzutami temi wiele jest poważnych; sądzę jednak, że dyskusya rzuciła pewne światło na rozmaite fakty, które z punktu widzenia teoryi oddzielnych aktów stworzenia, pozostałyby zupełnie niewyjaśnione. Widzieliśmy, że gatunki w każdym danym okresie czasu nie są nieskończenie zmienne i nie są połączone ze sobą za pomocą mnóstwa stopniowali przejściowych; po części dlatego, że proces naturalnego doboru jest zawsze bardzo powolny i w każdym danym okresie działa jedynie na niewielką liczbę form; po części zaś dlatego, że sam proces naturalnego doboru pociąga za sobą nieustanne wypieranie się i tępienie dawniejszych i przejściowych stopniować. Gatunki blisko spokrewnione, żyjące obecnie na nieprzerywanym obszarze, często powstawały prawdopodobnie wtedy, gdy obszar ten nie był ciągły i gdy warunki życia nie zmieniały się niepostrzeżenie od jednej miejscowości do drugiej. Skoro w dwóch okolicach jednego nieprzerwanego obszaru utworzą się dwie odmiany, to często tworzy się też i przejściowa odmiana przystosowana do pośredniego pasa; na podstawie jednak wyżej przytoczonych względów, pośrednia ta odmiana mniej będzie obfitowała w osobniki, aniżeli dwie inne odmiany, którym służy ona za łącznik; dwie te odmiany, jako liczniejsze, będą miały w ciągu dalszych zmian przewagę nad mniej liczną pośrednia odmianą i tym sposobem będą zazwyczaj w stanie zastąpić ją i wytępić.
Widzieliśmy w tym rozdziale jak powinniśmy być ostrożni wnioskując, że najrozmaitsze sposoby życia nie mogą jeden w drugi przechodzić, że np. nietoperz nie mógł powstać drogą naturalnego doboru ze zwierzęcia, które początkowo mogło tylko przerzucać się w powietrzu.
Widzieliśmy, że gatunek może przy zmianie warunków życia zmienić i sposób życia lub też urozmaicić i przyjąć niektóre obyczaje, zupełnie odmienne od obyczajów pokrewnych form. Dlatego to możemy zrozumieć — przyjąwszy pod uwagę, że każda istota organiczna stara się żyć wszędzie, gdzie tylko może — w jaki sposób się stało, że istnieją gęsi lądowe z płetwiastemi nogami, dzięcioły, żyjące na ziemi, nurzające się drozdy i pietrzele mające obyczaje alk.
Chociaż zdanie, że organ tak doskonały jak oko ludzkie mógł być wytworzony drogą naturalnego doboru, mogłoby zachwiać każdego, to jednak jeżeli jakikolwiek organ przedstawia nam długi szereg stopniowych komplikacyj, z których każda korzystna jest dla jego posiadacza — to nie będzie żadnej nielogiczności w przypuszczeniu, że organ ten drogą naturalnego doboru dojść może do wszelkiego stopnia doskonałości, jaki tylko wyobrazić sobie można. W wypadkach, w których nie znamy żadnych łona pośrednich lub przejściowych, powinniśmy tylko z wielką ostrożnością wnioskować, że form takich nigdy nie było, ponieważ przeobrażenia wielu organów wykazują nam, jak zadziwiające w ich funkcyach przynajmniej są możliwe. Pęcherz pławny, naprzykład, widocznie przekształcił się w płuca oddychające powietrzem. Szczególnie ułatwione być musiały przejścia w tym razie, gdy jeden organ spełniał równocześnie rozmaite, zupełnie odrębne funkcye i później częściowo lub całkowicie przystosował się do jednej z nich tylko; lub wtedy, gdy dwa odrębne organy równocześnie służyły dla jednej funkcyi, a potem jeden z nich udoskonalił się,
korzystając z pomocy drugiego.
Widzieliśmy, że u istot znacznie odległych od siebie na skali natury, mogą się utworzyć zupełnie niezależnie jedne od drugich organy służące do tego samego celu i powierzchownie zupełnie podobne do siebie: skoro jednak bliżej zbadamy te organy, to prawie zawsze odkryć można zasadnicze różnice w ich budowie, co naturalnie wypływa z zasady naturalnego doboru. Z drugiej strony, niezwykła rozmaitość organizacyj służących dla jednego celu jest ogólnem prawidłem natury; co również naturalnym jest wynikiem tejże wielkiej zasady.
Zbyt mało wiemy w wielu wypadkach, byśmy utrzymywać mogli, że ta lub owa część, ten lub ów organ tak mało maja znaczenia dla pomyślności gatunku, że modyfikacye w ich budowie nie mogły się nagromadzać powolnie drogą naturalnego doboru. W wielu innych wypadkach, modyfikacye są prawdopodobnie bezpośrednim wynikiem działania praw zmienności lub wzrostu, niezależnie od korzyści, które przynieść mogą gatunkowi. Możemy jednak śmiało przyjąć, że nawet takie szczegóły budowy zostaną później użyte z pożytkiem i przy nowych warunkach życia zmieniać sic będą dalej na korzyść gatunku. Możemy również przyjąć, że części początkowo bardzo ważne, często zachowam — zostaną (jak np. ogon zwierząt wodnych u ich lądowych potomków), pomimo, że mają tak mało znaczenia, iż przy obecnym ich stanie mogłyby być nabyte drogą naturalnego doboru.
Dobór naturalny nie może u jednego gatunku wytworzyć nic, coby służyło wyłącznie, na korzyść lub szkodę innego gatunku; chociaż może on wytworzyć części, organy lub wydzieliny bardzo korzystne lub nawet niezbędne dla innego gatunku — ale zawsze równocześnie korzystne dla ich posiadacza. W każdej gęsto zaludnionej miejscowości dobór naturalny działa przez współzawodnictwo mieszkańców; może więc wpływać na pomyślny rezultat w walce o byt, jedynie odpowiednio do miary ogólnej w danej miejscowości. Dlatego też mieszkańcy jednej okolicy, zazwyczaj mniejszej, ustępować muszą często przed mieszkańcami innej okolicy, zazwyczaj większej. W obszerniejszej bowiem okolicy znajduje się więcej osobników, więcej różnorodnych form, współzawodnictwo w niej żywsze, a więc i cel udoskonalenia stoi wyżej, niż gdzieindziej. Dobór naturalny nie może prowadzić do absolutnej doskonałości i o ile ograniczone nasze zdolności wnosić pozwalają, doskonałości takiej napotkać nigdzie nie można.
Teorya naturalnego doboru tłómaczy nam jasno całe znaczenie starego orzeczenia historyi naturalnej: Natura non facit saltum. Orzeczenie to, w zastosowaniu tylko do dzisiejszych mieszkańców ziemi, nie będzie ściśle dokładne; ale według mojej teoryi musi ono być zupełnie słuszne, jeżeli włączymy jeszcze wszystkie istoty ubiegłych epok, zarówno znane jak i nieznane.
Powszechnie przyznają, że wszystkie istoty organiczne ulegają dwom wielkim prawom: prawu jedności typu, oraz prawu warunków bytu. Pod prawem jedności typu rozumieją zasadnicze podobieństwo budowy, które znajdujemy u wszystkich istot organicznych należących do jednej klasy i które niezależy zupełnie od ich sposobu życia. Według mojej teoryi, jedność typu tłómaczy się jednością pochodzenia. Wyrażenie warunki bytu, na które znakomity Cuvier tak często kładł nacisk, zawarte jest całkowicie w zasadzie naturalnego doboru. Albowiem dobór naturalny działa przez to, że przystosowuje obecnie zmienne części każdej istoty do organicznych i nieorganicznych warunków życia, albo też przystosowywał je w dawno ubiegłych epokach.
Przystosowaniom tym w wielu razach pomaga użycie lub nieużycie organów: wpływa na nie bezpośrednie oddziaływanie warunków życia i podlegają one we wszystkich wypadkach rozmaitym prawom wzrostu i zmienności. Dlatego też prawo warunków bytu jest w istocie wyższem prawem: ponieważ, na mocy dziedziczności dawniejszych zmian i przystosowań, zawiera ono w sobie i prawo jedności typu.