O powstawaniu gatunków/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego |
Podtytuł | czyli o utrzymywaniu się doskonalszych ras w walce o byt. |
Wydawca | Nakładem Redakcyi Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1884–5 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Szymon Dickstein, Józef Nusbaum |
Tytuł orygin. | On the Origin of Species by Means of Natural Selection, or the Preservation of Favoured Races in the Struggle for Life. |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wiele instynktów tak jest dziwnych, że ich rozwój prawdopodobnie przedstawi się czytelnikowi, jako trudność wystarczająca do obalenia całej teoryi. Przedewszystkiem mogę tutaj zauważyć, że nie zajmuję się bynajmniej pochodzeniem władz umysłowych, jak nie zajmowałem się powstawaniem samego życia. Mamy tutaj do czynienia li tylko z rozmaitością instynktów i innych władz umysłowych u zwierząt tej samej klasy.
Nie będę też usiłował podać jakiekolwiek określenie instynktu. Łatwo można byłoby wykazać, że zwykle pod tym wyrazem rozumieją wiele rozmaitych przejawów działalności umysłowej; każdy rozumie jednak, co znaczy, jeżeli powiemy, że instynkt zmusza kukułkę do wędrówek i do składania jajek w gniazda innych ptaków. Kiedy czynność, którą my sami wykonywać możemy li-tylko nauczeni przez doświadczenie, wykonywaną bywa przez zwierzę, zwłaszcza bardzo młode, bez żadnego poprzedniego doświadczenia i przytem wykonywaną bywa przez wiele osobników w jednakowy sposób, bez żadnej znajomości celu — to czynność taką nazywamy zwykle instynktywną. Mógłbym jednak wykazać, że żadna z tych cech instynktu nie jest powszechną. Jak się wyraża Pierre Huber, przyłącza się nawet u zwierząt nizko postawionych na skali organizmów, znaczna doza sądu czyli rozumu.
Fryderyk Cuvier i wielu dawnych metafizyków porównywali instynkt do przyzwyczajenia. Porównanie to, jak sądzę, daje dokładne pojęcie o stanie umysłu, przy którym dokonaną zostaje instynktowna czynność, lecz nie koniecznie o jej powstawaniu. Jakżeż nieświadomie dokonywamy niektórych naszych zwykłych czynności, nierzadko nawet wbrew naszej świadomej woli; a jednak
przy pomocy woli lub rozsądku możemy je zmienić. Przyzwyczajenia łączą się łatwo z innemi przyzwyczajeniami, z niektóremi okresami czasu, lub stanami ciała. Raz nabyte, często pozostają one przez całe życie. Możnaby wskazać na wiele innych punktów podobieństwa pomiędzy instynktem a przyzwyczajeniami. Jak przy powtarzaniu dobrze znanej piosenki, tak i przy instynkcie, jedna czynność rytmowo postępuje za drugą. Jeśli ktokolwiek przerwany zostanie przy śpiewie lub przy powtarzaniu na pamięć wyuczonych zwrotów, to zwykle musi on znowu wracać do początku, by uchwycić zwykły bieg myśli. P. Huber znalazł podobne zjawisko u pewnej gąsienicy, która buduje bardzo zawiklaną tkaninę. Skoro bowiem wyjmował ją po ukończeniu, dajmy na to, szóstego piętra jej budowy i kładł ją do drugiej, wykończonej tylko do trzeciego piętra, to gąsienica poprostu raz jeszcze powtarzała czwarte i piąte piętro aż do szóstego. Skoro jednak wyjmował on ją z tkanki wykończonej aż do trzeciego piętra i składał ją do budowy doprowadzonej do szóstego, gdzie więc praca w większej części była zrobiona, to gąsienica nie umiała korzystać z tego, wpadała w wielki kłopot; dla wykończenia budowy zdawała się być zmuszoną rozpoczynać pracę od tego miejsca, na którem jej własną robotę przerwano i starała się tym sposobem uzupełnić już ukończoną pracę.
Jeżeli przypuszczamy, że jakakolwiek czynność nabyta przez przyzwyczajenie staje się dziedziczną — a można wykazać, że to się zdarza niekiedy — to podobieństwo pomiędzy tem, co początkowo było przyzwyczajeniem, a później stało się instynktem, jest tak wielkie, że ich odróżnić nie można. Gdyby trzyletni Mozart zamiast grać na fortepianie prawie bez nauki poprzedniej, odegrał jakąkolwiek sztukę, nieucząc się wcale, to możnaby było utrzymywać, że zrobił to instynktownie. Wpadlibyśmy jednak w wielki błąd, gdybyśmy przypuścili, że większa część instynktów nabytą została jako przyzwyczajenie w ciągu jednego pokolenia i że potem dziedzicznie przechodziły na następne pokolenia.
Można stanowczo dowieść, że najdziwniejsze ze wszystkich znanych instynktów, a mianowicie instynkt pszczoły i wielu mrówek, nie mogły powstać w ten sposób.
Powszechnie zgadzają się na to, że przy obecnych warunkach życia, instynkty również są ważne dla pomyślnego rozwoju każdego gatunku jak i szczegóły jego budowy. Wraz ze zmianą warunków życia rzecz to możliwa przynajmniej, że drobne zmiany w instynkcie przynoszą korzyść dla gatunku; a jeżeli można wykazać, że instynkty zmieniają się chociażby nawet nieznacznie, to nie mogę widzieć żadnej trudności w tem, że dobór naturalny przechowywać będzie i nieustannie gromadzić zmiany w instynkcie, o ile one są korzystne. W taki sposób, jak sądzę, powstały wszystkie skomplikowane i zadziwiające instynkty. Nie wątpię, że instynkty, jak i szczegóły budowy, powstają lub zwiększają się w skutek użycia lub przyzwyczajenia, a zmniejszają się lub giną przez nieużycie. Sądzę jednak, że rezultaty przyzwyczajenia w wielu wypadkach podrzędne tylko mają znaczenie wobec wpływu naturalnego doboru na to, co moglibyśmy nazwać dowolnemi zmianami instynktu — t. j. na zmiany wytworzone przez działanie tych samych nieznanych przyczyn, które wytwarzają drobne zboczenia w budowie ciała. Rezultaty przyzwyczajenia w wielu wypadkach zupełnie podrzędne mają znaczenie w porównaniu do naturalnego doboru na tak zwaną dowolną zmienność instynktów, t. j. na zmiany wywołane przez te same nieznane przyczyny, które wywołują drobne zboczenia w budowie ciała.
Żaden skomplikowany instynkt nie może być wytworzony drogą naturalnego doboru inaczej, jak tylko przez drobne i stopniowe nagromadzania wielu zmian drobnych lecz korzystnych. To też, jak i przy tworzeniu organów, powinniśmy znaleźć w naturze nie istotne przejściowe stopniowania, przez które rzeczywiście przechodził każdy skomplikowany instynkt, — przejścia te bowiem możnaby tylko odnaleźć u przodków w prostej linii każdego gatunku, — lecz tylko niektóre dowody tych przejść w bocznych liniach genealogicznych tegoż pochodzenia; lub też przynajmniej powinniśmy znaleźć dowody, że przejścia tego rodzaju są możliwe; a tego jesteśmy z pewnością w stanie dokonać. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że bliżej badano prawie wyłącznie tylko instynkty zwierząt żyjących w Europie i Ameryce Północnej i że o instynktach zwierząt wygasłych nie wiemy nic wcale, to mogłem zostać zdziwiony tem, że tak często wykryć się dadzą stopniowania prowadzące do najbardziej skomplikowanych instynktów. Zmiany w instynktach mogą być niekiedy ułatwiane przez to, że jeden i ten sam gatunek posiada rozmaite instynkty w rozmaitych okresach życia, w rozmaitych porach roku, lub też przy różnych warunkach życiowych; gdyż w takich wypadkach dobór naturalny zachować może wyłącznie jeden lub wyłącznie drugi instynkt. A przykłady tej rozmaitości instynktów u jednego gatunku dadzą się wykazać w naturze.
Dalej, jak to ma miejsce przy tworzeniu organów, zgodnie z moją teoryą, instynkt każdego gatunku jest dla niego korzystnym i o ile sądzić możemy, nigdy nie był utworzony dla wyłącznej korzyści innych gatunków. Jeden z najbardziej uderzających znanych nam przykładów zwierzęcia, pozornie wykonywającego czynność wyłącznie korzystną dla innego zwierzęcia, dostarczają nam mszyce, które dobrowolnie, jak to po raz pierwszy zauważył Huber, oddają mrówkom słodki wydzielany przez nie płyn. Że czynią to dobrowolnie, widzimy z następujących faktów. Od grupy złożonej z kilkunastu mszyc, siedzącej na szczawiu, oddaliłem wszystkie mrówki i w ciągu kilku godzin nie dopuszczałem do nich żadnej innej. Po upływie tego czasu byłem pewny, że mszyce czują już potrzebę wydzielania płynu; przez pewien czas obserwowałem je przez lupę; lecz żadna mszyca nie wydzielała nic. Zacząłem tedy dotykać się ich i drażnić włoskiem, o ile możności w ten sam sposób, jak to czynią mrówki swemi nóżkami — żadna z nich jednak nie wydzielała płynu. Nakoniec dopuściłem jedną mrówkę, natychmiast z jej ruchów naokoło mszyc widać było, że poznała jak obfite stado udało się jej wykryć. Zaraz też zaczęła ona po kolei dotykać swemi rożkami odwłoku mszyc; a każda z nich, skoro tylko poczuła dotknięcie rożków, natychmiast podnosiła w górę odwłok i wydzielała przezroczystą kroplę słodkiego soku, którą mrówka natychmiast wysysała. Nawet bardzo młode mszyce postępowały w ten sposób, dając tem samem dowód, że czynność ich była instynktowna i nie wynikała z doświadczenia. Z doświadczeń Hubera wynika z pewnością, że mszyce nie mają antypatyi do mrówek. Skoro zaś tych ostatnich niema, to muszą one wreszcie wydzielić swój płyn. Ponieważ wydzielina ta niezmiernie jest kleistą, to wydalenie jej z ciała jest bezwątpienia korzystneru dla mszyc; prawdopodobna więc, że wydzielenie jej nie jest wyłącznie przeznaczone dla korzyści mrówek. Chociaż niema przykładu, by jakiekolwiek zwierzę wykonywało pewną czynność dla wyłącznej korzyści innego gatunku, każde z nich stara się jednak korzystać z instynktu innych zwierząt, zarówno jak korzysta ze słabszej budowy ciała innych gatunków. Również w niektórych wypadkach instynkt nie może być uważany za absolutnie doskonały; ponieważ jednak szczegóły co do tego lub owego punktu nie są konieczne, możemy je więc tutaj pominąć.
Ponieważ pewien stopień zmienności instynktów w stanie natury oraz odziedziczanie tych zmian są niezbędne dla skuteczności działania naturalnego doboru, to wypadałoby tutaj podać jak najwięcej przykładów; brak miejsca jedynie nie pozwala mi na to. Mogę tylko zapewnić, że instynkty zmieniają się odpowiednio do położenia, do natury i klimatu okolicy, a po części z powodów nam zupełnie nieznanych. Audubon podał wiele ciekawych przykładów różnicy pomiędzy gniazdami jednego gatunku w południowych i północnych Stanach Zjednoczonych. Zapytywano, dlaczego instynkt jest zmienny, natura nie obdarzyła pszczoły „zdolnością do korzystania z innych materyałów tam, gdzie wosku brakuje?” Lecz jakichżeż innych naturalnych materyałów użyćby mogła? Przekonałem się, że używała ona wosku stwardniałego przez domieszkę cynobru lub zmiękczonego przez domieszkę tłustości. Andrew Knight widział, jak jego pszczoły zamiast mozolnego zbierania pyłku, używały cementu z terpentyny i wosku, którym pokrywał on drzewa, obdarte z kory. Niedawno wreszcie wykazano, że pszczoły zamiast pyłku chętnie używają zupełnie innej substancyi, a mianowicie mąki owsianej. Obawa przed pewnym wrogiem jest niezaprzeczenie instynktowną właściwością. — co można widzieć u piskląt pozostających jeszcze w gnieździe — chociaż zwiększa się ona przez przyzwyczajenie i przez widok obawy innych zwierząt przed tym samym wrogiem. Zwierzęta jednak zamieszkujące bezludne wyspy, nabierają obawy przed człowiekiem stopniowo, jak to wykazałem w innem miejscu. Podobne zjawisko obserwujemy nawet w Anglii, gdzie wielkie ptaki, jako więcej prześladowane przez człowieka, są więcej lękliwe od małych. Możemy śmiało tej przyczynie przypisywać większą lękliwość naszych wielkich ptaków; ponieważ na niezamieszkanych wyspach wielkie ptaki nie są lękliwsze od małych, a sroka, tak płochliwa w Anglii jest również śmiałą w Norwegii, jak wrona w Egipcie.
Że umysłowe przymioty różnych osobników jednego gatunku nawet w stanie natury znacznie się różnią, na to można podać wiele przykładów. Można też przytoczyć wiele przykładów przypadkowych i dziwnych przyzwyczajeń u dzikich zwierząt, które, gdyby były korzystne dla gatunku, mogłyby przy
pomocy naturalnego doboru dać początek zupełnie nowym instynktom. Widzę jednak dobrze, że te ogólne twierdzenia bez faktów dla ich poparcia, mogą słabe tylko wywrzeć wrażenie na umyśle czytelnika. Mogę więc tylko powtórzyć moje zapewnienie, że nie mówię tego bez dokładnych faktów.
Możność, lub nawet prawdopodobieństwo odziedziczanie zmian instynktu w stanie natury, wystąpi wyraźniej jeszcze przy rozpatrywaniu niektórych przykładów u zwierząt domowych. Będziemy też tym sposobem w stanie ocenić, jaki udział przyjmują w modyfikacyi naszych zwierząt domowych przyzwyczajenie oraz dobór tak zwanych dowolnych zmian. Rzecz to znana, jak mocno zwierzęta domowe różnią się swemi umysłowemi przymiotami. Jedne koty naprzykład mają naturalną skłonność do łowienia szczurów, inne do łowienia myszy i skłonności te są, jak wiadomo, dziedziczne. Według St. Johna, jeden kot przynosił zawsze do domu ptastwo łowne, drugi — króliki lub zające, inny znów polował na błotnistym gruncie i prawie co noc łowił jarząbki lub bekasy. Możnaby podać wiele autentycznych i ciekawych przykładów rozmaitych odcieni usposobień i smaku lub też najdziwniejszych nawyknień, związanych z pewnym stanem umysłu lub pewnym okresem czasu. Wybierzmy jednak znane przykłady ras psa. Trudno wątpić, że młode pontery (ja sam widziałem uderzający przykład tego rodzaju) warują i zmuszają do warowania inne psy nawet wtedy już, gdy po raz pierwszy wychodzą na polowanie; aportowanie zwierzyny jest z pewnością również do pewnego stopnia dziedzicznem; jak też i skłonność owczarek do obiegania w koło stada owiec, a nie do wybiegania przeciwko niemu. Nie mogę wcale widzieć, by czynności te w zasadzie różniły się od prawdziwych instynktów, gdyż młode psy postępują tutaj bez doświadczenia, jeden osobnik tej samej rasy prawie tak samo jak i każdy inny, z równą przyjemnością i bez znajomości celu. Młody bowiem ponter tak samo nie wie, na co warowanie potrzebne jest jego panu, jak biały motyl nie wie, dlaczego kładzie swe jajka na listku kapusty. Gdybyśmy widzieli młodego nietresowanego wilka, który, zwietrzywszy zdobycz, staje nieruchomo jak posąg i pełza powoli naprzód, zachowując właściwe położenie; lub też inną rasę wilka, który zamiast wprost napaść na stado jeleni obiega je w koło, pędząc je do pewnego określonego punktu, to z pewnością nazwalibyśmy te czynności instynktownemi. Instynkty domowe, jakby je nazwać można, są bezwątpienia daleko mniej stałe od naturalnych; lecz oddziaływał na nie daleko mniej surowy dobór, przechodziły one z pokolenia na pokolenie przez daleko krótszy okres czasu i przy mniej stałych warunkach życia
Jak silną jest skłonność odziedziczania domowych instynktów, przyzwyczajeń i usposobień i w jak dziwny sposób mieszają się one ze sobą, widzimy
to przy krzyżowaniu się rozmaitych ras psów. Tak np. wiemy, że krzyżowanie się z buldogiem wpływało w ciągu wielu pokoleń na odwagę i wytrwałość charta, a krzyżowanie się z chartem wywołało w całej jednej rodzinie psów owczarskich skłonność do polowania na zające. Domowe te instynkty poddane próbie krzyżowania, podobne są do naturalnych instynktów, które niekiedy również mieszają się ze sobą w ciekawy sposób i w ciągu długiego okresu czasu wykazują ślady instynktów obu rodziców. Le Roy naprzykład, opisuje psa, którego dziadkiem był wilk. Pies ten zdradzał swe wilcze pochodzenie tylko jedną właściwością: zawołany, nigdy nie dobiegał w prostym kierunku.
O instynktach domowych mówi się niekiedy jako o czynnościach, które stały się dziedzicznemi jedynie w skutek długotrwałego i przymusowego przyzwyczajenia; zdanie to jest jednak niesłuszne. Nikt nigdy nie myślał i prawdopodobnie nie mógłby nauczyć gołębia-młynka wywracać się w powietrzu: ruchy zaś te, jak zaświadczyć mogę, wykonywane są przez młode gołębie, które nigdy podobnego wywracania nie widziały. Można wystawić sobie, że jeden jakiś gołąb wykazał niegdyś nieznaczną skłonność do tego dziwacznego przyzwyczajenia i że długotrwały dobór najlepszych osobników przez cały szereg pokoleń doprowadził gołębie-młynki do dzisiejszego ich stanu. W pobliżu Glasgowa, jak słyszałem od p. Brent, znajdują się domowe młynki, które nie mogą wzlecieć 18 cali nad ziemię, nie wywróciwszy się raz jeden w powietrzu. Wątpliwa, czy ktokolwiek myślałby o wytresowaniu psa do warowania, gdyby jeden jaki osobnik nie wykazywał naturalnej skłonności w tym kierunku; a wiadomo — i ja sam to widziałem — że wypadkowo może ona wystąpić u czystego pinczera. Prawdopodobna, że akt warowania jest, jak wielu przypuszcza, tylko znacznie zwiększonym przystankiem zwierzęcia, rzucającego się na swoją zdobycz. Skoro raz przejawiła się pierwsza skłonność do warowania, to dobór naturalny oraz odziedziczone rezultaty przymusowego tresowania, w każdem następnem pokoleniu dopełni tego dzieła; bezwiedny zaś dobór działa dotychczas, skoro każdy, nie mając zamiaru polepszenia rasy, stara się otrzymać psy, któreby najlepiej warowały i polowały. Z drugiej strony w niektórych wypadkach wystarczy jedynie przyzwyczajenie. Rzadko znaleźć można zwierzęta trudniejsze do ułaskawienia od młodych dzikiego królika; trudno też o łagodniejsze zwierzę od ułaskawionego królika; nie mogę jednak przypuścić, by dobierano domowe króliki jedynie ze względu na ich łagodność; musimy więc przypisać część przynajmniej tego odziedziczonego przejścia od największej dzikości do największej łagodności, przyzwyczajeniu i długotrwałemu zamknięciu.
Naturalne instynkty znikają pod wpływem hodowli. Ciekawy przykład przedstawiają nam te rasy kur, które bardzo rzadko lub nigdy nie nasiadują swych jaj. Tylko nawyknienie przeszkadza nam ocenić, jak szeroko i jak stale zmieniają się władze umysłowe u naszych zwierząt domowych. Trudno wątpić, że przywiązanie psa do człowieka stało się instynktownem. Wszystkie ułaskawione gatunki wilka, lisa, szakala, oraz rozmaite gatunki kota, bardzo chętnie napadają na kury, owce i świnie; i skłonność ta usunąć się nie da u psów
przywiezionych za młodu z takich okolic, jak Ziemia Ogniowa lub Australia, gdzie dzicy nie hodują tych zwierząt domowych. Z drugiej strony, jak rzadko trzeba odzwyczajać nasze cywilizowane psy, nawet bardzo młode, od napaści na kury, owce i świnie. Bezwątpienia, wypadki te zdarzają się niekiedy; wtedy psy bywają karane, a kiedy to nie pomaga, wytępione, tak iż przyzwyczajenie oraz pewien stopień doboru, oddziaływały prawdopodobnie równocześnie na oswojenie naszych psów za pomocą dziedziczności. Z drugiej strony, młode kurczęta utraciły całkowicie przez przyzwyczajenie tę obawę przed psem i kotem, która prawdopodobnie była początkowo instynktownie u nich wrodzoną; dowiaduję się bowiem od kapitana Hutton, że młode pisklęta szczepu Gallus bankiva, nasiadywane przez zwykłą kurę, okazały się niezmiernie płochliwemi. To samo widzimy u młodych bażantów, nasiadywanych w Anglii przez kurę. Nie można powiedzieć, że kurczęta zupełnie obawę straciły; przestały się one tylko bać kotów i psów, a kiedy kura głośnem kwokaniem da znak o niebezpieczeństwie, wszystkie kurczęta (a jeszcze częściej młode indyki) wybiegają z pod matki i ukrywają się w trawie i w krzakach; robią to one instynktownie, by, jak to widzimy u dzikich kurowatych ptaków, pozwolić matce odlecieć. Instynkt ten jednak, zachowany przez nasze kurczęta, stał się niepotrzebnym w stanie hodowli, albowiem kura przez nieużycie, utraciła prawie zupełnie zdolność do lotu.
Ztąd też możemy wnosić, że przy hodowli utworzyły się domowe instynkty, a zaginęły instynkty naturalne, częścią przez przyzwyczajenie, częścią w skutek tego, że człowiek dobierał i nagromadzał w ciągu wielu pokoleń pewne właściwe umysłowe nawyknienia i uzdolnienia, które występują z początku jako to, co w naszej nieświadomości nazywamy przypadkiem. W niektórych wypadkach wystarczyło tylko przymusowe nawyknienie, by wytworzyć dziedziczne zmiany psychiczne; w innych wypadkach przymusowe przyzwyczajenie nie dokonało niczego, a wszystko było rezultatem doboru, zarówno systematycznego, jak i bezwiednego; lecz w większości wypadków prawdopodobnie oddziałały współcześnie przyzwyczajenie i dobór.
Być może, że najlepiej zrozumiemy, w jaki sposób instynkty w stanie natury zostały przekształcone przez dobór naturalny, jeżeli rozpatrzymy kilka przykładów. Wybiorę jedynie trzy, a mianowicie: instynkt, który zmusza kukułkę do składania jajek w gniazda innych ptaków, instynkt niektórych mrówek, oraz zdolność budowania komórek u pszczoły. Dwa te ostatnie instynkty słusznie są uważane powszechnie przez naturalistów. jako najbardziej zadziwiające ze wszystkich instynktów.
Instynkt kukułki. Niektórzy naturaliści przypuszczają, że bezpośrednią przyczyną instynktu kukułki jest ten fakt, iż składa ona swe jajka nie w jednym dniu lecz w dwu lub trzydniowych odstępach czasu. Gdyby więc
kukułka budowała własne swe gniazdo i składała w niem swe jajka, to jajka złożone najpierwej przez długi czas nie byłyby wcale nasiadywane lub też w gnieździe znajdowałyby się równocześnie jaja oraz pisklęta rozmaitego wieku. W takim zaś razie proces składania i wylęgania jajek, byłby nadmiernie długi, zwłaszcza, że kukułki zwykle bardzo wcześnie odlatują na wędrówkę; a najpierwej wylęgłe pisklęta mogłyby być prawdopodobnie karmione tylko przez samców. Kukułka amerykańska daje nam właśnie podobny przykład, gdyż buduje ona własne gniazdo, w którem równocześnie znaleźć można jajka i pisklęta wylęgłe kolejno jedno po drugiem. Jedni utrzymują, a drudzy przeczą temu faktowi, iż amerykańska kukułka składa niekiedy swe jajka do gniazd innych ptaków; lecz słyszałem niedawno od D-ra Merrella z Jowa, że w stanie Illinois znalazł on raz w gnieździe sójki czubatej (Garrulus cristatus) młodą kukułkę wraz z młodemi sójkami ponieważ zaś obydwa ptaki były prawie zupełnie opierzone, to przy ich określeniu nie mogła zajść żadna omyłka. Mógłbym podać jeszcze wiele przykładów rozmaitych ptaków, o których wiadomo, że niekiedy składają swe jajka do gniazd innych ptaków. Przypuśćmy teraz, że dawna rodzicielska forma naszej europejskiej kukułki miała obyczaje kukułki amerykańskiej i że przypadkowo tylko składała swe jajko do gniazd innych ptaków. Jeżeli stary ptak korzystał z tego przypadkowego nawyknienia przez to, że mógł wcześniej odlecieć, lub z jakiegokolwiekbądź innego powodu; lub też jeżeli młode skorzystały ze zwiedzionego macierzyńskiego instynktu innego ptaka i stały się silniejsze, aniżeliby być — mogły pod opieką własnej matki, która byłaby obciążona równocześnie i jajkami i pisklętami różnego wieku; to wygrają na tem albo stare ptaki albo młode, wykarmione przez obcych, pisklęta. Analogia zaś doprowadzi nas do przekonania, że młode w ten sposób wychowane będą skłonne do odziedziczenia przypadkowych i niestałych nawyknień matki i że ze swej strony, będą skłonne do umieszczania swych jajek w cudzych gniazdach, by pomyślniej wychować swe potomstwo. Sądzę, że zadziwiający instynkt kukułki powstał w skutek procesu tego rodzaju. Niedawno też Adolf Müller dowiódł z należytą pewnością, że kukułka składa niekiedy swe jajka na gołej ziemi, nasiaduje je, oraz karmi swe pisklęta. Rzadki ten wypadek jest prawdopodobnie przykładem powrotu do utraconych pierwotnych instynktów gnieżdżenia się.
Zarzucano mi, że nie wspomniałem o innych pokrewnych instynktach i przystosowanych w budowie kukułki, które uważane są jako koniecznie współczynne z niemi. We wszystkich jednak wypadkach, wszelka spekulacya nad jednym instynktem, znanym tylko u jednego gatunku, nie przedstawia dla nas korzyści, gdyż nie mamy żadnych tutaj wskazówek. Do ostatnich czasów znano tylko instynkty kukułki europejskiej, oraz niepasorzytnej amerykańskiej; dzięki obserwacyom E. Ramsaya wiemy teraz nieco o trzech australijskich gatunkach, które składają swe jajka do gniazd innych ptaków. Rozważyć tu wypada trzy główne punkty: pospolita kukułka z rzadkiemi wyjątkami składa tylko jedno jajko do gniazda, tak że duże i żarłoczne pisklęta otrzymują znaczną ilość pokarmu. Powtóre, jajko jest zadziwiająco drobne, nie większe od jajka skowronka, który jest cztery razy mniejszy od kukułki. Że te niewielkie rozmiary jajek są istotnym przykładem przystosowania, możemy wnosić z tego faktu, iż niepasorzytne amerykańskie kukułki składają wielkie jaja. Potrzecie, młode kukułki natychmiast po urodzeniu posiadają instynkt, siłę oraz odpowiednio ukształcony dziób do wyrzucania przyrodniego swego rodzeństwa, które ginie wtedy z głodu i zimna. Z pewną śmiałością nazywano to dobroczynnem urządzeniem, przeznaczonem na to, by młoda kukułka miała zapewnioną dostateczną ilość pokarmu, a jej przyrodnie rodzeństwo ginęło, zanim jeszcze wrażliwem się stanie.
Powróćmy teraz do australijskich gatunków. Chociaż ptaki te składają zwykle jedno tylko jajko do gniazda, nie rzadko jednak znaleźć można w gnieździe dwa lub nawet trzy jajka. Jajka kukułki bronzowej mają bardzo rozmaitą wielkość, od 8 — 10 linij długości. Jeżeli więc dla tego gatunku korzystnem będzie składanie jajek jeszcze mniejszych, niż dzisiaj, by łatwiej zwieść było można niektórych przybranych rodziców, lub też by jajka prędzej wylęgnąć się mogły (utrzymują bowiem, że pomiędzy rozmiarami jajek a długością okresu wylęgania zachodzi pewien związek), to nie trudno uwierzyć, że mogła się utworzyć rasa lub gatunek z coraz to mniejszemi jajkami, gdyż z większą pewnością będzie się mogła ona lęgnąć i chować. Mr. Ramsay zauważył u dwóch australijskich kukułek, że składając swe jajka do otwartych gniazd, widocznie wybierają one chętniej te gniazda, w których jajka są podobne do ich własnych. Europejskie gatunki zdają się wykazywać pewną skłonność do podobnego instynktu; nierzadko jednak uchylają się od niego, ponieważ składają swe matowe i blado zabarwione jajka do gniazd płochacza (Accentor), znoszącego jajka jasne, niebieskawo-zielone. Gdyby nasza kukułka zawsze wykazywała ten instynkt, to musianoby go zaliczyć do takich, które przypuszczalnie nabyte zostały równocześnie. Według Mr. Ramsaya, jajka australiskiej kukułki bronzowej, znacznie różnią się pomiędzy sobą zabarwieniem, tak iż dobór naturalny mógł sprzyjać i utrwalić wszelką korzystną zmianę, tak pod tym względem jak i pod względem rozmiarów.
U europejskich gatunków, potomstwo przybranych rodziców wyrzucanem zwykle bywa z gniazda w trzy dni po wylęgnięciu się młodej kukułki. Ponieważ ta ostatnia jest jeszcze w młodym wieku bardzo niezaradną, więc Mr. Gould skłonny był początkowo przypuścić, że sami przybrani rodzice wyrzucają swe młode. Niedawno jednak otrzymał on wriarogodne opowiadanie o młodej, jeszcze ślepej kukułce, nie zdolnej nawet do podnoszenia głowy, którą widziano właśnie w tej samej chwili, gdy wyrzucała ona swe przyrodnie rodzeństwo. Jedno z wyrzuconych piskląt zostało przez obserwatora napowrót położone do gniazda, lecz wkrótce kukułka wyrzuciła je znowu. Co się tyczy drogi, którą nabyty został ten dziwny i wstrętny instynkt, to nie widzę żadnej szczególnej trudności w przypuszczeniu, że kukułka nabyła w ciągu szeregu pokoleń stopniowo ślepy popęd, siłę i organizacyę potrzebną dla wyrzucania przyrodniego rodzeństwa, jeżeli dla młodej kukułki bardzo było ważnem — co prawdopodobnie istotnie miało miejsce — otrzymać jak największą ilość pokarmu natychmiast po urodzeniu; albowiem młode kukułki, których instynkt i organizacya najwięcej są rozwinięte w tym kierunku, najpewniej wychować się mogą. Pierwszym krokiem po drodze do nabycia właściwego instynktu mogło być tylko nieumyślne poruszanie się młodego ptaka w gnieździe, skoro doszedł on do pewnego wieku i pewnej siły; później przyzwyczajenie to udoskonaliło się i przeszło na wcześniejszy wiek. Trudność nie przedstawia mi się tutaj większą, aniżeli w tym wypadku, gdy niewyklute pisklęta innych ptaków, nabyły instynktu do przełamywania swej skorupy, lub gdy młode węże, jak zauważył Owen, nabywają w górnej szczęce czasowy ostry ząb, służący do rozrywania skórzastej skorupy ich jajek. Jeżeli bowiem każda część ciała ulegać może indywidualnym zmianom w każdym wieku, a zmiany te mają skłonność do przenoszenia się na potomstwo w tym samym lub wcześniejszym wieku — przypuszczenie, któremu przeczyć niepodobna — to i instynkty oraz organizacya młodych mogą być zmieniane powolnie z równą pewnością jak u starych i obydwa te wypadki trzymają się i upadają wraz z całą teoryą naturalnego doboru.
Niektóre gatunki rodzaju Molothrus amerykańskiego ptaka pokrewnego z naszemi drozdami, mają pasorzytne obyczaje podobne do obyczajów kukułki, a gatunki te przedstawiają ciekawe stopniowania w wydoskonaleniu ich instynktu. Według spostrzeżeń doskonałego badacza, Mr. Hudsona, u Molothrus badius płcie są niekiedy pomieszane w stadach; niekiedy zaś ptaki te żyją parami. Budują sobie one albo własno gniazda, albo zajmują gniazdo innego ptaka, wyrzucając przytem niekiedy jego pisklęta. Własne swe jajka albo składają one do w ten sposób zajętego gniazda, albo też w dziwny dosyć sposób budują swoje gniazdo po nad cudzem. Zwykle wysiadują same swe jajka i same wychowują swe młode; lecz Mr. Hudson powiada, iż niekiedy bywają one pasorzytami; albowiem widział on, jak młode pisklęta tego gatunku biegały za starym ptakiem zupełnie innego gatunku i z hałasem nawoływały go o pokarm. Pasorzytne obyczaje innego gatunku Molothrus — M. bonariensis są daleko bardziej rozwinięte, aniżeli u poprzedniego gatunku, lecz są dalekie jeszcze od doskonałości. Ptak ten, o ile wiadomo, składa zawsze swe jajka do cudzych gniazd; dziwna jednak, że niekiedy kilka ptaków razem zaczyna budować jedno gniazdo, nieregularne i nieporządne, w miejscu bardzo źle wybranem, jak np. na liściach ostu. Zresztą, jak zapewnia Mr. Hudson, gniazda tego nigdy one nie kończą. Często składają do jednego cudzego gniazda tyle jajek — od 15 do 20 — że wylęgnąć się z nich może tylko niewiele lub też żadne. Mają prócz tego dziwny zwyczaj przekłuwania dziur w jajkach własnego gatunku oraz w jajkach przyrodnich rodziców, które znajdują w przywłaszczonych gniazdach. Wiele też jajek rzucają one poprostu na golą ziemię, przez co te giną. Trzeci gatunek Molothrus pecoris w północnej Ameryce, nabył w zupełności instynkty kukułki, gdyż nigdy nie składa do cudzego gniazda więcej nad jedno jajko, tak iż młode z pewnością dochować się może. Mr. Hudson jest stanowczym przeciwnikiem ewolucyi; lecz tak zdawał się uderzony niedoskonałością instynktu Molothrus bonariensis, że przytacza moje słowa i zapytuje: „Czyż musimy uważać te obyczaje niejako specyalnie nabyte i stworzone instynkty, lecz jako drobne rezultaty jednego ogólnego prawa, a mianowicie prawa przejścia?” Rozmaite ptaki składają niekiedy, jakeśmy już zauważyli, swe jajka do gniazd innych ptaków. Zwyczaj ten nie jest bardzo rzadkim u kurowatych (Gallinaeea) i rzuca pewne światło na osobliwe instynkty strusia. W rodzinie tej, zbiera się wiele samic i składa kilka jajek najprzód do jednego, później do drugiego gniazda; jajka te nasiadywane są przez samców. Instynkt ten prawdopodobnie da się wytłómaczyć przez to, że samice składają wiele jajek, ale, jak i u kukułki, w dwu lub trzydniowych odstępach. Zresztą, u amerykańskiego strusia (Rhea), jak i u Molothrus bonariensis instynkt ten nie został jeszcze udoskonalony; tak znaczna bowiem ilość jajek leży rozrzuconych po równinach, że zebrałem do dwudziestu upuszczonych i zniszczonych w jednym dniu.
Istnieją pasorzytne pszczoły, które składają regularnie swe jajka do gniazda innych gatunków pszczół. Jest to wypadek jeszcze ciekawszy aniżeli u kukułki; albowiem pszczoły te nietylko zmieniły swoje instynkty lecz i budowę odpowiednio do pasorzytnych obyczajów; gdyż nie posiadają one przyrządu do zbierania pyłku, który byłby niezbędny w razie, gdyby wypadało gromadzić pokarm dla własnego potomstwa. Niektóre gatunki nęków (Sphegidae) są również pasorzytne, a Mr. Fabre podał niedawno dostateczne dowody do twierdzenia, że chociaż niestyk (Tachytes nigra) zwykle buduje własną jamę i składa do niej obezwładnioną, żywą jeszcze zdobycz, to jednak gdy znajdzie gotową i zaopatrzoną już jamę innego owadu z rodziny nęków (Sphex), korzysta z niej i staje się tym sposobem czasowym pasorzytem. W takim razie, jak i w wypadku z Molothrus lub z kukułką, nie widzę żadnej trudności w tem, by dobór naturalny mógł utrwalić przyzwyczajenie przypadkowe, jeśli jest ono korzystnem dla gatunku i jeżeli nie wyniknie z niego zupełne wytępienie owadu, którego gniazdo i zapasy w tak zdradziecki sposób przywłaszczone zostały.
Instynkt chowania niewolników. Zadziwiający ten instynkt po raz pierwszy odkryty został u Formica (Polyerges) rufescens przez Piotra Hubera, który był badaczem lepszym nawet od sławnego swego ojca. Mrówka ta bezwarunkowo jest zależną od swoich niewolników; a bez ich pomocy gatunek wygasłby z pewnością w ciągu jednego roku. Samce i płodne samice nie pracują wcale. Robotnice zaś czyli niepłodne samice, chociaż bardzo są odważne i energiczne przy chwytaniu niewolników, żadnej jednak innej pracy nie wykonywują. Nie są one zdolne ani do budowania swych gniazd ani do karmienia własnych larw. Skoro stare gniazdo okaże się niewygodnem i koniecznem się stanie przesiedlenie, to kierują niem niewolnicze mrówki, które swych panów przenoszą w szczękach. Panujące mrówki tak są niezaradne, że skoro Huber zamknął trzydzieści z nich bez niewolników lecz z należytą ilością ulubionego przez nie pokarmu, oraz z ich własnemi larwami i poczwarkami w celu pobudzenia ich do pracy, — to nie robiły one nic, nie mogły się nawet same nakarmić i wiele z nich zginęło z głodu. Huber wpuścił wtedy pomiędzy nie jedną niewolniczą mrówkę (F. fusca); a ta natychmiast wzięła się do pracy: nakarmiła i uratowała pozostałe przy życiu mrówki, zbudowała kilka komórek, zaopiekowała się larwami i doprowadziła wszystko do porządku. Czyż może być coś bardziej niezwykłego nad te dokładnie stwierdzone fakty? I gdybyśmy nie znali żadnego innego gatunku mrówek, chowających niewolników, to zupełnie napróżno staralibyśmy się odgadnąć, w jaki sposób udoskonalił się tak zadziwiający instynkt.
P. Huber pierwszy też zauważył, że inny gatunek, F. sanguinea również chowa niewolników. Gatunek ten napotyka się w południowych okolicach Anglii, a obyczaje jego były przedmiotem badań Mr. F.Smitha z British Museum, któremu zawdzięczam wiele informacyj w tej i w innych kwestyach. Chociaż zupełnie ufam zapewnieniom Hubera i Mr. Smitha, starałem się jednak przystąpić do tego przedmiotu z pewnem sceptycznem usposobieniem, które łatwo da się wytłómaczyć wątpliwością o istnieniu tak niezwykłego instynktu, jak chowanie niewolników. Dlatego też podam tutaj moje własne spostrzeżenia z pewnemi szczegółami. W czternastu gniazdach gatunku F. sanguinea, które otworzyłem, znalazłem tylko po kilku niewolników. Samce i płodne samice niewolniczego gatunku (F. fusca) znajdywano jedynie w ich własnych mrowiskach, a nigdy nie obserwowano ich w mrowiskach F. sanguinea. Niewolnicze mrówki są czarne, nigdy nie przechodzą połowy wielkości swych czerwonych panów, tak że kontrast zewnętrzny pomiędzy niemi jest wielki. Skoro gniazdo zostało tylko zlekka poruszone, niewolnicze mrówki wychodzą niekiedy i jak ich panowie, mocno są zaniepokojone, broniąc gniazda. Skoro zaś gniazdo zostanie zupełnie rozrzucone, tak iż larwy i poczwarki zostaną odkryte, to niewolnicy wraz ze swemi panami pracują energicznie, by unieść je w bezpieczne miejsce.
Oczywista więc, że niewolnicze mrówki czują się w cudzem mrowisku jak u siebie. W ciągu tych lat, przez cały czerwiec i lipiec obserwowałem po kilka godzin rozmaite gniazda w hrabstwie Surrey i Sussex i nigdy nie widziałem, by jakakolwiek niewolnicza mrówka wychodziła lub wchodziła do gniazda. Ponieważ w tych miesiącach niewolników bardzo jest mało, sądziłem więc, że może dzieje się inaczej, gdy są one liczniejsze. Mr. Smith powiadamia mnie jednak, że badał on gniazda w hrabstwach Sussex i Hampshire przez maj, czerwiec i sierpień i nigdy niewidział, by niewolnicze mrówki — bardzo liczne w sierpniu — wychodziły lub wchodziły do gniazda. Dlatego też uważa on je za niewolników wyłącznie domowych. Z drugiej strony, można widzieć, jak panujące mrówki przynoszą bezustannie do gniazda budowlane materyały oraz rozmaite pokarmy. Jednakże w lipcu 1860 r. napotkałem na mrowisko z niezwykłą ilością niewolników i zauważyłem, że kilka niewolniczych mrówek opuszczało gniazdo w towarzystwie swych panów, zdążało jedną drogą z nimi ku wysokiej sośnie odległej na 25 jardów i wchodziło na nią. prawdopodobnie poszukując mszyc lub czerwców. Według Hubera, który miał wiele sposobności do robienia spostrzeżeń, niewolnicze mrówki pracują zwykle wraz ze swemi panami nad budową gniazda i tylko one otwierają i zamykają rano i wieczorem wejście, a jak Huber wyraźnie zaznacza, główną ich funkcyą jest poszukiwanie mszyc. Różnica ta pomiędzy obyczajami panów i niewolników w dwóch rozmaitych okolicach, zależy prawdopodobnie od tego, że w Szwajcaryi daleko więcej mrówek dostaje się do niewoli, aniżeli w Anglii.
Pewnego razu, szczęśliwym trałem byłem świadkiem przesiedlania się F. sanguinae z jednego gniazda do drugiego. Było to dla mnie niezwykle zajmujące widowisko patrzeć, jak panowie ostrożnie przenosili w szczękach swych niewolników, zamiast być przenoszonemi przez tych ostatnich, jak to ma miejsce u F. rufescens. Innego znowu dnia, uwagę moją zwróciło ze dwadzieścia mrówek, z gatunku chowającego niewolników, które kręciły się na jednem miejscu i widocznie nie szukały pokarmu. Zbliżyły się one do wolnej kolonii niewolniczego gatunku (F. fusca), lecz zostały energicznie odparte. Zdarzało się niekiedy, że trzy niewolnicze mrówki czepiały się nogi jednej mrówki z hodującego niewolników gatunku F. sanguinea. Te ostatnie bezlitośnie zabijały swych małych przeciwników i znosiły ich trupy na pokarm do mrowiska odległego o dwadzieścia dziewięć jardów; lecz nie udało mi się pochwycić ani jednej poczwarki, którąby jako niewolnika wychowały. Wtedy z innego gniazda F. fusca wyjąłem kilka poczwarek i rzuciłem je na gołą ziemię niedaleko od placu boju. Poczwarki te zostały żywo schwytane i zaciągnięte do gniazda przez tyranów, którym zdawało się, być może, że ostatecznie otrzymały zwycięztwo w ostatnim boju.
Jednocześnie położyłem na tem samem miejscu małą kupkę poczwarek innego gatunku, F. flavaz odłamkami ich gniazda, do których uczepionych jeszcze było kilka dojrzałych osobników tej małej żółtej mrówki. Według Mr. Smitha, gatunek ten niekiedy, chociaż rzadko, bywa obracany w niewolę. Jakkolwiek mały, jest on bardzo odważny i widywałem, że z wściekłością napada on na inne gatunki mrówek. Pewnego razu ku mojemu zdziwieniu znalazłem pod kamieniem niezależną kolonię F. flava, niedaleko od gniazda hodującej niewolników F. sanguinea; a skoro przypadkowo zniszczyłem oba gniazda, małe mrówki napadły z zadziwiającą odwagą na swych wielkich sąsiadów. Zaciekawiło mnie wtedy, czy F. sanguinea umieją odróżniać poczwarki F. fusca, którą rzadko tylko biorą w niewolę. Okazało się, że odróżniają je odrazu: widziałem bowiem, że chciwie i natychmiast chwytały one poczwarki F. fusca, podczas gdy wydawały się bardzo wystraszone, skoro natrafiały na poczwarkę lub nawet ziemię z gniazda F. flava i szybko uciekały. Jednakże, w kwadrans potem, skoro wszystkie drobne żółte mrówki rozeszły się,
nabrały one odwagi i pochwyciły ich poczwarki.
Pewnego wieczora odwiedziłem inne mrowisko F. sanguinea i widziałem jak wiele mrówek powracało do siebie i uchodziło do gniazda, nosząc trupy F. fusca (co dowodzi, że to nie było przesiedlenie) oraz wiele poczwarek tego gatunku. Wyśledziłem długi szereg tych mrówek na odległość czterdziestu jardów aż do bardzo gęstego krzaku wrzosów, gdzie widziałem jak wychodziła ostatnia F. sanguinea obciążona poczwarką; nie mogłem jednak odszukać w gęstwinie zniszczonego gniazda. Gniazdo jednakże musiało być blisko, gdyż widziałem, jak dwie lub trzy F. fusca biegały w koło w największym niepokoju, a jedna z nich stała nieruchomo na końcu gałązki wrzosu — prawdziwy obraz rozpaczy nad zniszczoną siedzibą.
Oto są fakty — które zresztą niepotrzebowały mojego potwierdzenia — dotyczące dziwnego instynktu mrówek, chowających niewolników. Wypada tutaj zwrócić uwagę na różnicę pomiędzy instynktownemi obyczajami F. sanguinea a obyczajami F. rufescens stałego lądu. Ta ostatnia nie buduje swego własnego gniazda, nie kieruje swem własnem przesiedleniem, nie zbiera pożywienia ani dla siebie, ani dla młodych i nawet sama karmić się nie umie: jest ona absolutnie zależną od swych licznych niewolników. Z drugiej strony Formica sanguinea posiada znacznie mniej niewolników, a w pierwszych miesiącach lata niezmiernie mało, panujące mrówki decydują o tem, gdzie i kiedy ma być zbudowane nowe gniazdo, a podczas przesiedlenia noszą one w szczękach swych niewolników. W Anglii i Szwajcaryi niewolnicze mrówki zdają się mieć powierzoną wyłączną pieczę nad larwami; a panujące tylko wychodzą na połów niewolników. W Szwajcaryi oba gatunki pracują razem nad zbieraniem i przygotowaniem materyału do budowy gniazd; oba, chociaż przeważnie niewolnicze mrówki, odwiedzają i doją, jeżeli można tak się wyrazić, mszyce: oba więc zbierają pożywienie dla kolonii. W Anglii tylko panowie opuszczają zwykle gniazdo dla zbierania materyałów do budowy oraz pożywienia dla siebie, swych niewolników i larw. Tak więc, w Anglii panowie znacznie mniej odbierają usług od swych niewolników aniżeli w Szwajcaryi.
Nie mam pretensyi rozstrzygać tutaj, jaką drogą powstał instynkt F. sangninea. Jednakże, ponieważ mrówki, które nie hodują niewolników, unoszą niekiedy, jak widzieliśmy, do swych gniazd poczwarki innych gatunków, rozrzucone w pobliżu — możliwa więc, że poczwarki te początkowo nagromadzane jako pokarm, rozwinęły się w dojrzałe mrówki. W ten sposób nieumyślnie wychowane obce mrówki, będą kierowały się swemi własnemi instynktami i wykonywały te roboty, do których są zdolne. Jeżeli ich obecność okaże się pożyteczną dla gatunku, który je wziął w niewolę — jeżeli dlatego korzystniejsze będzie chwytanie robotnic aniżeli ich płodzenie — to obyczaj zbierania poczwarek, — początkowo chwytanych dla pożywienia, — może być przez dobór naturalny utrwalonym dla zupełnie innego celu, a mianowicie dla wychowania niewolników. Skoro instynkt ten raz nabytym zostanie, lecz istnieć będzie w daleko mniejszym stopniu, aniżeli u naszej F. sanguinea, która, jak widzieliśmy, otrzymuje mniej pomocy od swych niewolników w Anglii, aniżeli w Szwajcaryi — to dobór naturalny może powiększać i modyfikować instynkt — przypuściwszy, że każda modyfikacya korzystną będzie dla gatunku dopóki nie utworzy się mrówka tak haniebnie zależna od swych niewolników, jak Formica rufescens.
Instynkt budowania komórek u pszczoły. Nie myślę tutaj wchodzić w szczegóły co do tego przedmiotu, lecz podam jedynie szkic wniosków, do których doszedłem. Tylko ograniczony człowiek może bez entuzyazmu badać budowę plastrów w ulu, tak znakomicie przystosowaną do swego celu. Słyszymy od matematyków, że pszczoły praktycznie rozwiązały zawikłane matematyczne zagadnienie i nadały komórkom formę, która zmieścić może największą ilość miodu przy możliwie najmniejszym wydatku tak drogocennego materyału budowlanego, jakim jest wosk dla pszczoły. Zauważono, że zręcznemu robotnikowi zaopatrzonemu w odpowiednie miary i narzędzia byłoby bardzo trudno zrobić komórki woskowe należytej formy tak jak je robi gromada pszczół w ciemnym ulu. Możemy przypuścić, jaki chcemy instynkt: zawsze w początku wyda się dla nas zupełnie niezrozumiałem, w jaki sposób mogą one wykończyć wszystkie kąty i płaszczyzny, lub nawet poznać, czy są należycie wykonane. Trudność jednak nie jest tak wielką, jak się na pierwszy rzut oka wydaje, gdyż można, jak sądzę, wykazać, że cała ta piękna robota wynika z kilku prostych instynktów.
Do bliższego zbadania tego przedmiotu skłonił mnie Mr. Waterhouse, który wykazał, że forma komórek pozostaje w ścisłem związku z obecnością komórek otaczających; a wyłuszczone poniżej poglądy są, być może, tylko modyfikacją tej teoryi. Zwróćmy się do wielkiej zasady stopniowania i zobaczmy, czy natura może nam odsłonić użytą przez nią metodę działania. U jednego końca krótkiego szeregu stopniowali znajdują się trzmiele, które swych starych kokonów używają do przechowywania miodu; niekiedy dodają one do nich krótkie woskowe rurki; niekiedy też budują oddzielne i bardzo nieregularnie zaokrąglone komórki woskowe. U drugiego końca szeregu mamy komórki pszczoły uszykowane w dwie warstwy: każda komórka, jak wiadomo, ma formę sześciennego graniastosłupa, którego krawędzie u podstawy zaostrzone są w trzy czworoboki skośne, tworzące trójścienny ostrosłup. Czworoboki te mają kąty określone, a trzy czworoboki tworzące ostrosłup u podstawy komórki, z jednej strony plastra wchodzą również w skład podstaw trzech przyległych komórek przeciwnej strony. Środek pomiędzy niezwykle doskonałemi komórkami pszczoły a prostemi komórkami trzmiela, zajmują komórki meksykańskiej Melipona domestica, starannie opisanej i wyrysowanej przez Piotra Hubera. Sam owad budową swoją stanowi przejście pomiędzy pszczołą a trzmielem, lecz więcej jest zbliżony do tego ostatniego. Buduje on prawie regularny woskowy plaster złożony z walcowych komórek, w których chowają się młode i oprócz tego kilka wielkich woskowych komórek dla przechowywania miodu. Te ostatnie komórki są prawie sferyczne, równe prawie co do wielkości i skupione w nieregularne masy. Najważniejsza jednak, że komórki te znajdują się od siebie na takiej odległości, że gdyby kule były całkowicie wykończone, to musiałyby albo się przecinać albo wchodzić jedna w drugą. Do tego jednak nie dochodzi nigdy, gdyż owady te budują z wosku ścianki pomiędzy kulami tam, gdzieby się one przeciąć mogły. Dlatego też każda komórka składa się z zewnętrznej sferycznej części i z dwóch, trzech lub więcej płaskich powierzchni, odpowiednio do tego, czy komórka dotyka dwóch, trzech lub większej liczby komórek. Jeżeli jedna komórka zetknie się z trzema innemi, co bardzo często musi się zdarzyć, gdyż wszystkie kuliste komórki mają prawie jednakową wielkość, to trzy płaskie powierzchnie łączą się w ostrosłup; a ostrosłup ten, jak zauważył Huber, jest oczywiście podobizną trójściennego ostrosłupa u podstawy komórek pszczoły. Jak i w komórkach pszczoły, tak i tutaj, trzy płaskie powierzchnie jednej komórki koniecznie muszą wchodzić w skład trzech przyległych komórek. Widoczna, że przy tym sposobie budowania Melipona oszczędza wosku i co ważniejsza pracy, albowiem płaskie ścianki pomiędzy przyległemi komórkami nie są podwójne, lecz mają taką samą grubość, jak i zewnętrzne sferyczne części, a pomimo to każda płaska ścianka wchodzi w skład dwóch komórek.
Przy rozważaniu tego przykładu przyszło mi na myśl, że gdyby Melipona budowała swe kuliste komórki w pewnej, określonej odległości jedną od drugiej, gdyby robiła je równemi co do wielkości i uszykowała symetrycznie w dwie warstwy, to otrzymana budowa byłaby również doskonałą jak plaster pszczoły. W skutek tego napisałem do profesora Millera z Cambridge i geometra ten łaskawie przejrzał następujące obliczenie zrobione według jego wskazówek i znalazł je zupełnie dokładnem.
Jeżeli z punktów umieszczonych na dwóch równoległych płaszczyznach zakreślimy pewną liczbę kul, tak aby środek każdej kuli odległy był od środków sześciu otaczających kul tej samej warstwy i od środków przyległych kul w drugiej równoległej warstwie na odległość nie większą od promienia pomnożonego przez √2 czyli przez 1,41421 (lub też mniejszą od niej), — to przeprowadziwszy płaszczyzny przecięcia pomiędzy kulami obu warstw, otrzymamy podwójną warstwę sześciościennych graniastosłupów, złączonych u podstaw za pomocą ostrosłupów o trzech czworobokach skośnych. Wszystkie zaś kąty tych czworoboków oraz ścian graniastosłupów będą identyczne z takiemiż kątami komórek pszczoły, obliczonemi na podstawie bardzo starannych wymiarów. Jednakże dowiaduję się od prof. Wymana, który porobił wiele starannych wymiarów, że dokładność robót pszczół o wiele przesadzono; przesadzono o tyle, że rzadko tylko albo też nigdy nie zrealizowaną została jakakolwiekbądź typowa forma komórek.
Możemy więc z pewnością wnioskować, że gdybyśmy mogli cokolwiek zmienić już przez Meliponę nabyte instynkty, które same przez się nie są bardzo zadziwiające, to owad ten mógłby również doskonałą wytworzyć budowę, jak pszczoła. Musielibyśmy przypuścić, że Melipona ma zdolność do budowania zupełnie kulistych i równych komórek. Nie byłoby nic w tem dziwnego, bo i dzisiaj już posiada ona do pewnego stopnia tę zdolność, a wiele owadów wierci w drzewie doskonale cylindryczne kanały, widocznie kręcąc się naokoło jednego punktu. Musielibyśmy dalej przypuścić, że Melipona układa swe komórki w dwie poziome warstwy, jak to robi już ze swemi walcowemi komórkami; potem musielibyśmy przyjąć — a jest to największa trudność — że ma ona sposób dokładnego oznaczenia, w jakiej odległości od towarzyszek potrzeba się jej umieścić, skoro kilka melipon pracuje razem nad budową komórek; widzieliśmy jednak, że umie ona już o tyle ocenić odległość, iż zakreśla swe kule tak, by te w pewnej odległości przecięły się wzajemnie — i wtedy łączy punkty przecięcia za pomocą zupełnie płaskich ścianek. Sądzę, że drogą takich modyfikacyj, które same przez się nie są bardzo zadziwiające, — zaledwie więcej zadziwiające od instynktu kierującego budową gniazd u ptaków — nabyła pszczoła przy pomocy naturalnego doboru swe nieporównane budownicze zdolności.
Teoryę tę można jednak sprawdzić za pomocą doświadczenia. Za przykładem p. Tegetmeiera oddzieliłem dwa plastry i umieściłem pomiędzy niemi długą, grubą, prostokątną warstwę wosku. Pszczoły zaczęły natychmiast wiercić w niej drobne, okrągłe dziureczki; zgłębiając je, pszczoły równocześnie je rozszerzały, póki nie zmieniły ich w płytkie miseczki, przedstawiające się oku jako doskonale odcinki kuli o średnicy zwykłej komórki. Bardzo ciekawe było obserwować, że wszędzie, gdzie kilka pszczół naraz pogłębiało swe miseczki, rozpoczynały one swe prace w takiej odległości jedne od drugiej, że gdy miseczki dochodziły do wyżej wspomnianej szerokości (t. j. do szerokości zwykłej komórki) a głębokość ich wynosiła mniej więcej szóstą część średnicy kuli. której część stanowiły — że wtedy krawędzie miseczek przecinały się lub wchodziły jedna w drugą. Skoro tylko dochodziło do tego, pszczoły przestawały zagłębiać swe miseczki i zaczynały budować płaskie woskowe ścianki na liniach przecięcia pomiędzy niemi. Tym sposobem każdy sześcienny graniastosłup wznosił się na nierównych krawędziach gładkiej miseczki, zamiast na prostych krawędziach trójściennego ostrosłupa, jak to ma miejsce w zwykłych komórkach pszczoły.
Zamiast grubego prostokątnego kawałka wosku, położyłem wtedy do ula cienką, wazką o ostrych brzegach warstwę wosku zabarwioną cynobrem. Pszczoły natychmiast zaczęły z obydwu stron zagłębiać miseczki niedaleko jedną od drugiej, tak samo jak to poprzednio czyniły; ale warstwa wosku tak była cienka, że gdyby dna miseczek wyżłobiono do takiej głębokości, jak poprzednio, musiałyby się one przedziurawić. Pszczoły jednak niedoprowadzały do tego i zatrzymywały się na czas, tak, że miseczki, skoro tylko cokolwiek pogłębione zostały, otrzymywały płaskie denka. Płaskie te denka składające się z cienkich blaszek wosku zabarwionego na czerwono, niewygryzionego przez pszczoły umieszczone były, o ile sądzić można, właśnie wzdłuż płaszczyzny idealnego przecięcia pomiędzy miseczkami dwóch stron przeciwnych warstwy wosku.
Tym sposobem, pomiędzy umieszczonemi z dwóch stron miseczkami pozostają w jednych miejscach mniejsze, w innych większe części skośno czworobocznych blaszek, dzięki jednak sztuczności warunków, praca nie została dokładnie wykonaną. Pszczoły musiały pracować prawie z jednakową prędkością przy otrzymaniu wosku i pogłębianiu miseczek po obydwu stronach wosku, aby tym sposobem udało im się pozostawić płaskie blaszki pomiędzy miseczkami, zatrzymując swą robotę na płaszczyźnie przecięcia.
Biorąc pod uwagę giętkość wosku, nie widzę żadnego nieprawdopodobieństwa w tem, że pszczoły pracując, po obu stronach warstwy wosku spostrzegają, kiedy wosk doszedł do należytej cienkości i że wówczas zatrzymują się w pracy.
W zwykłych plastrach wydało mi się, że pszczołom nie zawsze udaje się pracować z ściśle jednakową szybkością po obu stronach: zauważyłem bowiem u podstawy rozpoczętych dopiero co komórek nawpół wykończone skośne czworoboki, z jednej strony zlekka wklęsłe, tam mianowicie, gdzie pszczoły przypuszczalnie pracowały zbyt szybko, z drugiej zaś, gdzie robota szła mniej szybko, cokolwiek wypukłe. W jednym bardzo wybitnym wypadku położyłem plaster napowrót do ula, pozwoliłem pszczołom pracować koło niego przez pewien czas; poczem znowu zbadałem komórki. Znalazłem wtedy, że skośno czworoboczne blaszki były zupełnie ukończone i z obu stron zupełnie płaskie. Z powodu niezwykłej cienkości blaszki, absolutnie było niemożliwe by pszczoły mogły dojść do tego przez dalsze zdejmowanie wosku z wypukłej strony; przypuszczam też, że w podobnych wypadkach, pszczoły pracujące z przeciwnych stron blaszki cisną i uginają giętki i ciepły wosk (co, jak wiem z doświadczenia, łatwo dokonać można), dopóki nie zamienią go w płaską blaszkę.
Doświadczenia z warstwą zabarwionego wosku wykazują nam, że jeżeli pszczoły mają dla siebie wybudować cienką warstwę wosku, mogą one nadać komórkom odpowiednią formę stojąc w należytej odległości od siebie, pogłębiając blaszkę w jednakowym stopniu i starając się robić jednakowe sferyczne zagłębienia, nie pozwalając przytem, by kule zachodziły jedna w drugą. Jednakże, jak się łatwo przekonać przy zbadaniu krawędzi budującego się. plastra, pszczoły otaczają plaster grubą obwódką i obgryzają ją z obydwu stron, wydrążając w koło w miarę pogłębiania każdej komórki. Nigdy nie wykonywują one odrazu całego trójściennego ostrosłupa u podstawy komórki, lecz tylko jedną skośno czworoboczną blaszkę u samego brzegu rosnącego plastra lub też, wedle okoliczności, dwie blaszki; nigdy też nie kończą one górnych brzegów czworobocznej blaski, dopóki nie zostaną rozpoczęte ściany sześciennych komórek. Niektóre moje twierdzenia różnią się od poglądów tak zasłużenie wysławianego Hubera; przekonany jednak jestem o ich prawdziwości i gdybym miał miejsce mógłbym wykazać, że zgadzają się one z moją teoryą.
Zdanie Hubera, że pierwsza komórka wydrążoną bywa w małej woskowej blaszce o równoległych powierzchniach, o ile widzieć mogłem, nie jest ściśle dokładne; z początku bowiem pokazuje się mały czepeczek z wosku, — nie będę jednak tutaj wchodził w szczegóły. Widzimy, jak ważną rolę przy budowie komórek odgrywa wydrążanie; byłoby jednak wielkim błędem przypuszczać, że pszczoły nie mogą wybudować grubej ściany woskowej w odpowiedniem miejsou, t. j. wzdłuż płaszczyzny przecięcia pomiędzy dwiema przyległemi kulami. Posiadam wiele okazów, wykazujących jasno, że są one w stanie to robić. Nawet w nieogładzonej obwódce woskowej, otaczającej rosnący plaster, można niekiedy znaleźć wygięcia, odpowiadające swem położeniem płaszczyźnie skośno czworobocznych blaszek podstawy przyszłych komórek. Lecz w każdym razie nieobciosana ta obwódka woskowa musi być z obydwu stron obgryzioną przez pszczoły dla ostatecznego wykończenia. Ciekawym jest sposób budowania pszczół; pierwszą swą blaszkę woskową robią one dziesięć, dwadzieścia razy grubszą, od niezmiernie cienkiej ścianki komórki, która w końcu powstaje.
Sposób ich budowy zrozumiemy, jeżeli przedstawimy sobie, że murarze nagromadzili w pewnem miejscu szeroką warstwę cementu, że później odrywają go niedaleko od podstawy z obydwu stron jednakowo, dopóki nie pozostanie pośrodku gładka cienka warstwa i że na wierzchołek warstwy składają oderwany oraz świeżo zrobiony cement. Otrzyma się wtedy cienka ściana nieustannie rosnąca ku górze, lecz uwieńczona w górze olbrzymią koroną z cementu. Ponieważ wszystkie komórki, zarówno niedawno rozpoczęte jak i ukończone, uwieńczone są trwałą koroną z wosku, pszczoły mogą więc krzątać się i pełzać po powierzchni plastra, nie psując delikatnych ścianek graniastosłupa, mających według dwunastu wymiarów niedaleko od brzegu plastra, 1/353 cala grubości; skośno czworoboczne blaszki u podstawy są grubsze w stosunku 3: 2 i według 21 wymiarów, mają 1/229 cala grubości. Osobliwy ten sposób budowy nadaje zawsze plastrowi jak największą trwałość przy jak największej oszczędności wosku.
Na pierwszy rzut oka fakt, że wiele pszczół pracuje razem, zdaje się zwiększać trudność zrozumienia, w jaki sposób komórki zrobione zostały. W istocie, jedna pszczoła, popracowawszy przy jednej komórce, przechodzi potem do drugiej, tak, iż przy budowie pierwszej komórki pracuje, jak wykazał Huber, ze dwadzieścia pszczół. Udało mi się praktycznie uwidocznić ten fakt; krawędzie sześciościennej komórki lub zewnętrzny brzeg obwódki otaczającej plaster pokrywałem niezmiernie cienką warstwą płynnego wosku, zabarwionego cynobrem. Znajdywałem wtedy zawsze, że pszczoły roznosiły tę barwę niezmiernie delikatnie, — tak delikatnie, jak żaden malarz pędzlem dokonaćby nie mógł — a mianowicie w ten sposób, że zabierały cząsteczki zabarwionego wosku z miejsca gdzie go umieszczono i wprowadzały go do ścianek wszystkich wznoszących się naokoło komórek. Cała robota pszczół wydaje się opartą na ścisłej równowadze; wszystkie one instynktownie trzymają się w jednakowej odległości od siebie; wszystkie starają się zakreślić równe kule i wtedy wybudować na nowo lub też pozostawić nieobgryzionemi płaszczyzny przecięcia pomiędzy kulami. Istotnie ciekawem było obserwować, jak w trudnych wypadkach, gdy naprzykład, dwa plastry przecinają się pod kątem, pszczoły niszczyły i odbudowywały potem w rozmaity sposób jedną i tę samą komórkę, powracając niekiedy do formy, którą z początku odrzuciły.
Skoro pszczoły zajmują miejsce, na którem pracować mogą w położeniu najwygodniejszem dla roboty — naprzykład kawałek drzewa umieszczony po nad środkiem plastra rosnącego ku dołowi, tak iż plaster musi być umieszczony na powierzchni drzewa — w takim wypadku mogą one wznieść podstawę ścianek nowego sześciokąta w należytem miejscu, wystającem ku przodowi od innych już ukończonych komórek. Wystarczy, by pszczoły mogły umieścić się w należytej odległości od siebie i od ścianek ostatnio wykończonych komórek, a wtedy mogą one wznieść woskową przejściową ściankę, wzdłuż idealnej płaszczyzny przecięcia dwóch przyległych kul; lecz o ile widziałem, nigdy nie wygryzają i nie kończą kątów komórki, dopóki nie wybudowaną zostanie znaczna część tej komórki oraz komórek sąsiednich. Zdolność pszczół do budowania w niektórych wypadkach niewygładzonej ścianki, pomiędzy dwiema dopiero co rozpoczętemi komórkami jest ważną, gdyż wyjaśnia ona fakt, który na pierwszy rzut oka wydaje się sprzecznym z powyższą teoryą, a mianowicie, że komórki położone u samego brzegu w gnieździe osy są regularnie sześciościenne; brak miejsca nie pozwala mi jednak szczegółowo rozpatrywać ten przedmiot. Nie wydaje mi się też, że dla jednego owadu (np. dla osy-królowej) bardzo będzie trudnem budowanie sześciościennej komórki, jeśli pracować on będzie po kolei pośrodku i na zewnątrz dwóch lub trzech komórek rozpoczętych równocześnie, jeśli stać będzie zawsze w należytej odległości od rozpoczętych już części komórki, zakreślając kule lub walce i budując pomiędzy niemi pośrednie blaszki.
Ponieważ dobór naturalny działa jedynie przez nagromadzanie drobnych zmian w budowie lub instynkcie, z których każda pożyteczną jest dla osobnika przy właściwych mu warunkach życiowych, to naturalnie powstaje pytanie, jaką korzyść mógł przynieść przodkom pszczoły długi stopniowy szereg zmian w budowlanych instynktach, zdążających ku dzisiejszemu doskonałemu sposobowi budowy? Odpowiedź będzie, jak sądzę, nie trudną: komórki, zbudowane na podobieństwo komórek pszczoły lub osy, wygrywają wiele na trwałości i oszczędzają wiele pracy, przestrzeni oraz budowlanych materyałów. Co do wytwarzania wosku to rzecz znana, że pszczoły często mają wiele trudności przy zbieraniu dostatecznej ilości nektaru. Jak wiem od p. Tegetmeiera, wykazano za pomocą doświadczenia, że pszczoły jednego ula spożyć muszą 12 — 15 funtów suchego cukru, aby wydzielić jeden funt wosku; tak że pszczoły muszą zbierać i spożywać niezmierne ilości płynnego nektaru, aby módz wydzielić całą ilość wosku niezbędną dla zbudowania plastra. Prócz tego, wiele pszczół musi pozostawać podczas procesu wydzielania przez wiele dni bez zajęcia. Znaczny zapas wosku jest niezbędny dla wyżywienia wielkiego roju pszczół przez zimę; a pomyślny rozwój ula zależy, jak wiadomo, od ilości pszczół, które się w nim wyżywić mogą. Dlatego też dla każdej kolonii pszczół niezmiernie jest ważnem oszczędzanie wosku, ponieważ pociąga ono za sobą oszczędność w miodzie i w czasie niezbędnym dla zbierania tego miodu. Oczywista, że pomyślny rozwój gatunku może być zależnym od liczby jego nieprzyjaciół lub pasorzytów, lub też innych, zupełnie odrębnych przyczyn i być tym sposobem niezależnym od ilości miodu zebranego przez pszczoły. Lecz przypuśćmy — co zresztą prawdopodobnie często ma miejsce — że ostatni ten warunek wpływa na to, czy pewien gatunek pokrewny z naszemi trzmielami często się spotyka w okolicy. Przypuśćmy dalej, że kolonia tych trzmieli zimuje, że potrzebuje więc zapasu miodu. W takim razie będzie niewątpliwie korzystnem dla nich,jeżeli drobna modyfikacya w instynkcie doprowadzi je do budowania woskowych komórek blisko jedna od drugiej, tak iż cokolwiek przecinać się będą; albowiem
wspólna ścianka dla dwóch nawet przyległych komórek, oszczędzi cokolwiek pracy i wosku. Ztąd też coraz więcej korzystnem będzie dla naszych trzmieli, jeżeli komórki swe będą robić coraz regularniejszemi, coraz bliższemi, coraz więcej skupionemi w masę, jak komórki u Melipona; albowiem w takim razie znaczna część ścian ograniczających każdą komórkę, służy do ograniczania innych przyległych komórek, co zaoszczędza znaczną ilość wosku i pracy. Dalej, z tego samego powodu, korzystnem byłoby dla Melipony, gdyby zbliżyła ona do siebie więcej komórki i zrobiła je bardziej regularnemi, niż dzisiaj; w takim bowiem razie kuliste powierzchnie, jak widzieliśmy, znikłyby zupełnie i zostałyby zastąpione przez powierzchnie płaskie, a Melipona budowałaby tak doskonałe plastry, jak i pszczoła. Dalej po za to stadyum doskonałości w budowie dobór naturalny prowadzić nie może, albowiem plaster pszczoły, o ile wiedzieć możemy, jest absolutnie doskonałym co do oszczędzania pracy i wosku.
Tym sposobem można, jak sądzę, wytłomaczyć ten najdziwniejszy ze wszystkich znanych instynktów za pomocą przypuszczenia, że dobór naturalny korzystał stopniowo z mnóstwa kolejnych drobnych modyfikacyj w prostszych instynktach. Przez drobne stopniowania coraz doskonalej doprowadzał on pszczoły do zakreślania w należytych odległościach od podwójnej warstwy kul, do wznoszenia i wydrążania wosku wzdłuż płaszczyzny przecięcia, chociaż, oczywista, pszczoły nie wiedzą o tem, że zakreślają kule w odpowiednich odległościach, jak też i nie wiedzą, jakie są kąty graniastosłupów lub skośno-czworobocznych blaszek u ich podstawy. Pobudką dla procesu naturalnego doboru było zbudowanie komórek należycie trwałych i mających formę i wielkość odpowiednią dla larw, z największą przy tem oszczędnością wosku i pracy. Indywidualny rój, który budował najlepsze komórki z najmniejszym wydatkiem pracy i potrzebował najmniej miodu do wydzielania wosku, rozwijał się najpomyślniej i swój nowo nabyty instynkt oszczędności, przenosił w spadku na późniejsze roje, które z kolei najwięcej miały widoków na zwycięztwo w walce o byt.
Powyższym poglądom na powstawanie instynktów przeciwstawiano ten zarzut, że „zmiany w organizacyi i w instynkcie musiały być równoczesne i ściśle do siebie przystosowane; ponieważ zmiana jednej bez natychmiastowej odpowiedniej zmiany w drugim byłaby szkodliwą dla zwierzęcia”. Waga tego zarzutu opiera się całkowicie na przypuszczeniu, że zmiany w organizacyi i instynkcie występują nagle. Dla wyjaśnienia weźmy przykład sikory większej (Parusmajor,) o której wspominaliśmy w jednym z poprzednich rozdziałów. Ptak ten często siaduje na gałęziach trzymając pomiędzy nogami nasiona cisu i bije w nie dziobem, dopóki nie dojdzie do ziarna. Otóż, czyż istnieje szczególna jakaś trudność w przypuszczeniu, że dobór naturalny przechowa
wszystkie indywidualne zmiany w formie dzioba, które coraz lepiej przystosowane będą do otwierania nasion, dopóki nie otrzyma się taki dziób, jak u bargiela (Sitta) i że równocześnie w skutek odziedziczenia przyzwyczajeń, konieczności lub przypadkowej zmiany upodobań, ptak stawać się będzie coraz wyłączniej ziarnojadnym. Przypuściliśmy tutaj, że dziób zmieniał się powoli drogą naturalnego doboru, lecz w związku z powolną zmianą obyczajów. Gdyby jednak przez współczynność z dziobem lub z innego jakiegoś nieznanego powodu zmieniły się i wydłużyły nogi, to wcale nie jest nieprawdopodobnem, że zmiana ta przekształcać będzie coraz bardziej naszego ptaka w łażącego, dopóki nie nabędzie on tego zadziwiającego instynktu i zdolności do łażenia, jaki posiada bargiel. W tym przypadku przypuszczamy, że stopniowa zmiana w organizacyi doprowadzi do zmiany instynktu.
Weźmy inny przykład. Niewiele się znajdzie instynktów bardziej zadziwiających od instynktu jaskółki z wysp wschodnio-indyjskich, która buduje swe gniazda całkowicie ze stwardniałej śliny. Niektóre ptaki budują gniazda z mułu zwilżonego, jak przypuszczają, śliną; pewien zaś gatunek północno-amerykańskiej jaskułki buduje je (jak sam widziałem) z kawałków sklejonych za pomocą śliny lub płatków tej substancyi. Czyż jest więc bardzo nieprawdopodobne, że dobieranie osobników jaskółki, wydzielających coraz więcej śliny, wytworzy ostatecznie gatunek, który instynktownie odrzucać może inne materyały, a budować będzie swe gniazda wyłącznie ze stwardniałej śliny. To samo się dzieje i w innych wypadkach. Musimy jednak przyznać, że w wielu razach nie jesteśmy w stanie oznaczyć, czy początkowo zmienił się instynkt, czy organizacya.
Bezwątpienia możnaby przytoczyć jako zarzut przeciwko teoryi naturalnego doboru wiele trudnych do wyjaśnienia instynktów: przykłady instynktu, którego powstania oznaczyć nie umiemy; przypadki tak małoznacznych instynktów, iż trudno przypuścić, by powstać one mogły drogą naturalnego doboru; przykłady prawie identycznych instynktów u zwierząt tak daleko stojących od siebie na skali przyrody, że nie możemy wytłomaczyć ich pochodzenia od wspólnego przodka, a przypuścić musimy, że nabyte one zostały niezależnie drogą naturalnego doboru. Nie będę rozbierał tutaj rozmaitych tych wypadków, a poprzestanę tylko na jednej szczególnej trudności, która z początku wydała mi się niezwalczoną i rzeczywiście fatalną dla całej mojej teoryi. Chcę tu mówić o bezpłciowych osobnikach czyli niepłodnych samicach w koloniach owadów; bezpłciowe osobniki te bowiem różnią się bardzo znacznie instynktem i budową od samców i płodnych samic, chociaż z powodu niepłodności nie mogą przenosić swych cech na potomstwu.
Przedmiot ten zasługiwałby w istocie rzeczy na obszerniejszy rozbiór; tutaj jednak ograniczę się jednym wypadkiem, u mianowicie roboczemi czyli niepłodnemi mrówkami. Wytłómaczenie sposobu powstania tych robotnic przedstawia pewną trudność; nie o wiele większa, jednak aniżeli wyjaśnienie innych uderzających zmian budowy, można bowiem wykazać, że niektóre owady i inne stawowate, niekiedy stają się niepłodnemi w stanie natury. Gdyby zaszło to u owadów żyjących towarzysko i gdyby dla kolonii korzystnem było, że corocznie rodzić się będzie pewna ilość owadów zdolnych do pracy, lecz niezdolnych do płodzenia, to nie widzę żadnej specyalnej trudności, by tego dokonać nie mógł dobór naturalny. Musimy jednak pozostawić na stronie tę przedwstępną trudność. Główna trudność leży tutaj w tem, że robocze mrówki różnią się znacznie od samców i samic budową, formą tułowiu, brakiem skrzydeł i niekiedy oczu, oraz instynktem. Co się tyczy wyłącznie instynktu, to zadziwiająca różnica pod tym względem pomiędzy robotnicami a wykształconemi samicami da się znacznie lepiej wykazać u pszczół. Gdyby robotnicza mrówka lub inny bezpłciowy owad był zwykłem zwierzęciem, przyjąłbym bez wahania, że wszystkie jego cechy nabyte zostały powolnie drogą naturalnego doboru, a mianowicie w ten sposób, że rodziły się osobniki z małemi korzystnemi zmianami, że zmiany te odziedziczone zostały przez potomstwo, że to potomstwo zmieniało się i znowu dobierane zostało, i t. d. Lecz mrówka robocza jest owadem znacznie różniącym się od rodziców, a przytem zupełnie niepłodnym tak, iż nie może nigdy przenosić stopniowo nabytych modyfikacyj w budowie lub w instynkcie na swoje potomstwo. Pozostaje więc naturalnie pytanie, w jaki sposób wypadek ten da się pogodzić z teoryą naturalnego doboru.
Przypomnijmy sobie po pierwsze, że u zwierząt zarówno w stanie domowym jak i w stanie natury znajdujemy mnóstwo przykładów odziedziczonych różnic w budowie, które stały się właściwością pewnego wieku lub jednej tylko płci. Znamy też różnice współczynne nietylko z płcią ale nawet z tym krótkim okresem czasu, podczas którego są czynne reprodukcyjne narządy, jak np. ślubne opierzenie u wielu ptaków, haczykowata dolna szczęka u samca łososia. Znamy nawet drobne różnice w rogach rozmaitych ras bydła, pozostające w związku z sztucznie niedoskonałym stanem płci męzkiej; u niektórych ras bowiem woły mają względnie do innych ras dłuższe rogi aniżeli byki i krowy. Nie znajduję tedy żadnej szczególnej trudności w tem, że jakakolwiek cecha będzie współczynną z bezpłciowym stanem niektórych członków kolonii owadów; trudno tylko pojąć, w jaki sposób te wspólczynne zmiany w organizacyi mogły być nagromadzone drogą naturalnego doboru.
Trudność ta, na pozór nieprzebyta, zmiejszy się, lub, jak sądzę, zniknie zupełnie, skoro przypomnimy sobie, że dobór naturalny da się tak samo zastosować do rodziny jak do osobnika i że tą drogą dojść może do zamierzonego celu. Hodowcy bydła życzą sobie, by mięso było dobrze zmieszane z tłuszczem; zwierzę obdarzone temi właściwościami zostaje zarżnięte, a pomimo to hodowca powraca z ufnością do tego samego szczepu i otrzymuje pomyślne rezultaty. Można tyle przypisywać potędze doboru, że prawdopodobnie udałoby się otrzymać rasę bydła w której woły mieć będą zawsze niezwykle długie rogi, jeżeliby starannie obserwować, jakie byki i krowy dają przy parzeniu woły z najdłuższemi rogami: a jednak wół nigdy nie może przenieść swych właściwości na potomstwo. Podajemy jeszcze lepszy i faktyczny przykład. Według p. Verlot, niektóre odmiany rocznej pełnej lewkonii w skutek ciągłego i starannego doboru we właściwym kierunku, wydają z nasion znaczną stosunkowo ilość pełnych i płonnych roślin; równocześnie jednak wydają one zawsze kilka roślin płodnych i prostych. Te ostatnie, które jedynie tylko służą do rozmnażania odmiany, porównać można do płodnych samców i samic mrówek, a pełne płonne rośliny do niepłodnych samic tejże kolonii. Jak u odmiany lewkonii, tak też i u towarzyskich owadów dla osiągnięcia korzystnego celu, dobór naturalny zastosowany został do rodziny a nie do jednostki. Ztąd możemy wnioskować, że drobne modyfikaeye budowy lub instynktu współczynnego z niepłodnością niektórych członków społeczności, okazały się dla niej korzystne; w skutek tego płodne samice i samce rozwinęły się lepiej i przeniosły na swe płodne potomstwo skłonność do płodzenia niepłodnych osobników z temi samemi odmianami. Proces ten musiał powtarzać się wiele razy, dopóki nie powstał ten zadziwiający zakres różnic pomiędzy płodnemi a niepłodnemi samicami jednego gatunku, jaki obserwujemy obecnie u wielu towarzyskich owadów.
Dotyczas jednak nie dotykaliśmy najtrudniejszego punktu, a mianowicie tego faktu, że niepłodne osobniki wielu mrówek różnią się nietylko od płodnych samców i samic, lecz i pomiędzy sobą, niekiedy nawet w sposób niezwykły i tym sposobem dzielą się na dwie, a nawet trzy klasy. Przytem kasty te zwykle nie przechodzą jedna w drugą, lecz różnią się od siebie tak, jak dwa gatunki jednego rodzaju lub raczej dwa rodzaje jednej rodziny. Rodzaj Eciton posiada, naprzykład, robotnice i żołnierzy, różniących się niezmiernie od siebie instynktem i żuwaczkami. U Cryptocerus tylko robotnice jednej kasty mają na głowie tarczę, której użytku zupełnie nie znamy. U meksykańskiego rodzaju Myrmecoystus robotnice jednej kasty nigdy nie opuszczają gniazda; są one karmione przez robotnice innej kasty i posiadają niezmiernie rozwinięty odwłok, wydzielający pewien gatunek miodu zamiast miodu dostarczanego przez mszyce, owego domowego bydła, jakby je nazwać można, hodowanego i trzymanego w niewoli przez europejskie mrówki.
Możnaby rzeczywiście myśleć, że pokładam nadmierne zaufanie w zasadzie naturalnego doboru, jeżeli nie przypuszczam, że zadziwiające i zupełnie sprawdzone te fakty, nie obalają zupełnie mojej teoryi. W prostszym wypadku, kiedy istnieje tylko jedna kasta robotnic, które według mego zdania wyróżniły się od płodnych samców i samic drogą naturalnego doboru, możemy na podstawie analogii ze zwykłemi przemianami wnioskować, że stopniowe, drobne i korzystne zmiany z początku nie powstały odrazu we wszystkich gniazdach, lecz tylko w niewielu. Dopiero dzięki temu, że pozostały przy życiu te kolonie, które najwięcej wydały robotnic z korzystnemi zmianami, wszystkie te niepłodne mrówki doszły w końcu do właściwych im cech. Zgodnie z temi poglądami, powinniśmy niekiedy w jednem gnieździe napotykać owady przedstawiające pewne stopniowania w budowie: istotnie też znajdujemy je nierzadko, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę, jak mało obserwowano bezpłciowych mrówek po za granicami Europy. Mr. F. Smith wykazał, że bezpłciowe osobniki u niektórych brytańskich mrówek różnią się od siebie w zadziwiający sposób wielkością, a niekiedy barwą i że skrajne formy mogą być połączone ze sobą za pomocą osobników, wziętych z jednego gniazda: ja sam mogłem porównywać doskonałe stopniowanie tego rodzaju. Niekiedy zdarza się, że liczniejszemi są większe lub mniejsze robotnice; niekiedy zaś obie formy są jednakowo liczne, podczas gdy niewiele tylko znajduje się przejściowych osobników. U Formica flava znajdują się większe i mniejsze robotnice i kilka tylko osobników średniej wielkości; a według F. Smitha większe robotnice tego gatunku mają chociaż drobne ale zupełnie widoczne przyoczka (ocelli), podczas gdy przyoczka mniejszych robotnic są zupełnie szczątkowe. Preparowałem starannie wiele okazów tych robotnic i mogę upewnić, że oczy u drobnych robotnie są daleko bardziej szczątkowe niż by to wytłomaczyć można ich drobnemi rozmiarami i przekonany jestem zupełnie, chociaż nieośmielam się twierdzić stanowczo, że robotnice przejściowe co do rozmiarów mają i przyoczka w przejściowym stanie. Mamy więc tutaj dwie grupy niepłodnych robotnic w jednem gnieździe, różniące się od siebie nietylko wielkością lecz i budową organów wzroku, a pomimo to połączone za pomocą niewielu przejściowych osobników. Mógłbym pójść dalej jeszcze i dodać, że gdyby mniejsze robotnice były najkorzystniejsze dla kolonii i w skutek tego nieustannie dobieraneby były te samce i samice, dopóki wszystkie nie będą miały tych cech — to otrzymalibyśmy wtedy gatunek, w którym wszystkie bezpłciowe osobniki byłyby zbliżone do robotnic rodzaju Myrmica. Robotnice bowiem tego rodzaju nie mają nawet szczątków przyoczek, pomimo że przyoczka u samców i samic są zupełnie rozwinięte.
Mogę tutaj podać jeszcze jeden przykład. Byłem do tego stopnia przekonany, że powinienem znaleźć przejścia w ważnych szczegółach budowy u rozmaitych kast bezpłciowych owadów jednego gatunku, że z radością skorzystałem z ofiarowanych mi przez Mr. F. Smitha licznych okazów zachodnio — afrykańskiej mrówki Anomma, pochodzących z jednego gniazda. Czytelnik łatwiej, być może, oceni zakres różnic pomiędzy robotnicami tego rodzaju nie z ich wymiarów ale z bardzo dokładnego porównania. Różnica pomiędzy niemi jest mianowicie, tak wielka, jaka byłaby pomiędzy robotnikami zajętymi koło budowy domów, z których jedni mieliby pięć stóp i cztery cale. a drudzy szesnaście stóp wysokości; musielibyśmy prócz tego przypuścić, że więksi robotnicy mają zamiast trzech razy, cztery razy większą głowę i pięć razy większe szczęki. Przytem szczęki różnych tych mrówek znacznie się różnią swą formą, oraz formą i ilością zębów. Najważniejszym jednak dla nas faktem jest ten, że chociaż robotnice dadzą się ugrupować w kasty odpowiednio do rozmaitych rozmiarów, pomimo to nieznacznie i stopniowo przechodzą one jedna w drugą, co widzimy również w budowie ich żuwaczek. O tym ostatnim przedmiocie mogę mówić z zaufaniem, gdyż Sir J. Lubbock porobił dla mnie za pomocą Cameralucida rysunki szczęk, które sam odpreparowałem od robotnic różnej wielkości. Mr. Hates w swem interesującem dziele „Naturalist on the Amazons” opisał analogiczne wypadki.
Opierając się na takich faktach, sadzo, że dobór naturalny przez działanie na płodne mrówki czyli rodziców, może utworzyć gatunek, który rodzić będzie albo wyłącznie tylko bezpłciowe osobniki zjedna formą żuwaczek, albo wyłącznie tylko małe z zupełnie innemi żuwaczkami, albo wreszcie (i tutaj właśnie leży trudność) produkować będzie dwie grupy robotników, z których każda będzie miała inne rozmiary i inną budowę. Przytem, z początku utworzyłby się stopniowy szereg, jak u Anonima, potem skrajne formy powstawać będą w coraz większej liczbie w skutek tego, że pozostaną przy życiu formy rodzicielskie, które je utworzyły, dopóki nie znikną zupełnie osobniki pośredniej budowy.
Mr. Wallace dał analogiczne wyjaśnienie również skomplikowanego wypadku u niektórych malajskich motyli, których samice występują zwykle w dwóch lub trzech zupełnie odrębnych formach. Fritz Müller w tem sam sposób wyjaśnia pojawianie się kilku znacznie różnych form samców u niektórych brazylijskich skorupiaków. Lecz przedmiot ten nie może być tutaj dyskutowany.
W taki sposób, jak sądzę, wyjaśnić można dziwny fakt istnienia w jednem gnieździe dwóch kast niepłodnych robotnie, zupełnie różnych od siebie i od rodziców. Możemy przedstawić sobie, że wytworzenie ich korzystnem jest dla kolonii mrówek, jak zasada podziału pracy jest korzystną dla ucywilizowanego człowieka. Jednakże mrówki pracują przy pomocy odziedziczonych instynktów i organów czyli narzędzi, podczas gdy ludzie działają z nabytą wiedzą i wyprodukowanemi narzędziami. Muszę jednak wyznać, że z całą moją wiarą w dobór naturalny, nigdybym nie przypuszczał, że zasada ta o tyle może być skuteczną, gdyby przykład bezpłciowych owadów nie doprowadził mnie do tego wniosku.Rozpatrzyłem też ten wypadek z większą, chociaż niedostateczną jeszcze szczegółowością dlatego, żeby wykazać skuteczność naturalnego doboru, oraz dlatego, że przedstawia on najpoważniejszy szczegółowy zarzut mojej teoryi. Przytem, wypadek ten jest interesującym, gdyż wykazuje, że zwierzęta i rośliny dojść mogą przez nagromadzanie licznych, drobnych, przypadkowych, byle w jakikolwiekbądź sposób korzystnych zmian do wszelkich przekształceń, bez współudziału ćwiczenia lub przyzwyczajenia. Specyalue bowiem obyczaje właściwe tylko robotnicom czyli niepłodnym samicom, chociażby istniały najdłużej, nie mogły wpłynąć na samców i płodne samice, które wyłącznie pozostawić mogą potomstwo. Dziwi mnie to, że nikt dotychczas nie przytoczył nauczającego przykładu bezpłciowych owadów, jako zarzutu przeciw teoryi odziedziczania przyzwyczajeń Lamarcka.
W rozdziale tym starałem się wykazać w krótkości, że umysłowe przymioty naszych zwierząt domowych ulegają zmianom i że zmiany te są dziedziczne. Jeszcze krócej starałem się wykazać, że instynkty zmieniają się powoli w stanie natury. Nikt nie zaprzeczy, że instynkty mają bardzo ważne znaczenie
dla każdego zwierzęcia. Dlatego też niema żadnego nieprawdopodobieństwa, że dobór naturalny nagromadzić może zmiany w instynkcie do wszelkiego możliwego stopnia we wszelkim możliwym kierunku. Nie twierdzę, by fakty podane w tym rozdziale w wysokim stopniu utrwalały moją teoryę, ale, o ile sądzić mogę, żaden z nich jej nie obala. Z drugiej strony, fakt, że instynkty nie są zawsze absolutnie doskonale i że często mylić mogą — że, jak wykazano, żaden instynkt nie został wytworzony ku korzyści innych zwierząt, chociaż jedne zwierzęta korzystać mogą z instynktu drugich — że orzeczenie historyi naturalnej „Natura non facit saltum” da się zastosować zarówno do instynktów, jak i do budowy ciała i da się wytłómaczyć za pomocą powyższych poglądów, inną drogą wytłomaczyć się nie da — wszystko to potwierdza teoryę naturalnego doboru.
Teoryę tę potwierdza również kilka innych faktów z dziedziny instynktu, jak naprzykład ten, zwykły wypadek, że formy ściśle pokrewne, ale odrębne, zamieszkujące różne strony świata i żyjące przy różnych warunkach, zachowują niekiedy jednakowe instynkty. Na podstawie dziedziczności możemy naprzykład zrozumieć, dlaczego południowo amerykański drozd wykłada swe gniazda mułem w taki sam sposób, jak drozd brytański; dlaczego dzioborożce (Buceros) z Afryki i z Indyj mają dziwny zwyczaj zamurowywania swych samic w dziuplach drzew, pozostawiając tylko mały otwór, przez który samce znoszą pożywienie samicom i wyklutym pisklętom; dlaczego samce amerykańskiego strzyżyka (Troglodytes) budują dla siebie osobne gniazdo zupełnie tak samo, jak samce naszych strzyżyków — zwyczaj, którego u żadnego innego ptaka nie napotykamy. Nareszcie — nie jest to, być może, logiczna dedukcya, lecz umysł mój zadawalnia się daleko więcej, kiedy uważam takie instynkty, jak u młodej kukułki wyrzucającej z gniazda swe przyrodnie rodzeństwo, lub u mrówki chwytającej niewolników — lub larwy gąsienicznika żywiącej się żywemi gąsienicami innych owadów, — nie jako specyalnie nadane lub stworzone instynkty, lecz jako drobny wynik ogólnego prawa, prowadzącego do postępu wszystkich istot organicznych, a mianowicie, prawa, które nakazuje rozmnażać się, zmieniać się, które silniejszym żyć daje, a słabszym umierać.