<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Urban
Tytuł O prawa obywatelskie dla kobiet
Rozdział VI.
Wydawca „Przegląd Powszechny“
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Eugeniusza i Dra Kazimierza Koziańskich
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Mamy przed sobą jeszcze jeden zarzut przeciw politycznemu równouprawnieniu kobiet: zarzut natury etycznej: „Jeżeli nie dopuszczamy kobiet do polityki, do urny wyborczej, do urzędów, na trybuny parlamentarne, to czynimy to nie dla okazania pogardy kobiecie, lecz w interesie jej własnego wyższego dobra, a pośrednio dobra społeczeństwa. Chodzi nam o to, by kobieta w wirze życia publicznego nie zatraciła tych moralnych zalet i przymiotów, które stanowią wdzięk jej płci i podstawę moralnego zdrowia rodzin i społeczeństwa. Polityka roznamiętnia, polityka nie przebiera w środkach. Kobieta, oddając się jej, utraci spokój i równowagę ducha, obniży swój poziom etyczny. Pokazując się w świecie, zetrze z siebie ten urok, jaki jej daje rezerwa i oddalenie od wspólnej z mężczyznami pracy. Kobieta, dążąc do równouprawnienia, chce właściwie zostać tem, czem nie jest; mężczyzną się nie stanie, a z kobiecości dużo utraci; wytworzy jakąś płeć trzecią“.
Faktycznie wielu nie umie sobie wyobrazić inaczej emancypowanej kobiety, jak w męskim stroju, z krótkimi włosami, na bicyklu, z papierosem w ustach. I wzdryga się przed tym typem. Wielu znowu w dążeniach emancypacyjnych krańcowych feministek widzi jakąś nierozerwalną całość. Ponieważ w programach feministycznych spotykamy i postulat ułatwienia rozwodów i nawet uprawnienia wolnej miłości, niekiedy pod zamaskowanem hasłem prawa do macierzyństwa, więc boimy się feminizmu wogóle, jako czegoś, co godzi na najświętsze podstawy społecznego ustroju.
Sądzę atoli, że te wszystkie obawy są przesadne. Oczywista rzecz, że żaden katolik nie może pójść we wszystkich żądaniach razem z Beblem, ani z jakąś panią Ellen Key. Mianowicie zastrzedz się musimy co do dogmatów katolickich o konstytucyi rodziny, nierozerwalności małżeństwa i co do zasad katolickiej etyki w zakresie seksualnego życia. Ale myślę, że po odrzuceniu zmurszałych łupin znajdziemy i w feminiźmie zdrowe jądro. Taka n. p. Gnauck-Kühne w swoich feministycznych „tezach“ wyraźnie stawia zasadę, że wszelkie usiłowania rozluźnienia węzłów małżeńskich są szkodliwe dla kobiet i zwalczane być powinny[1]. Lecz ani prawo głosowania, ani inne prawa polityczne kobiet bynajmniej nie wymagają prawnego rozluźnienia rodziny. Co najwięcej, chodzić może o większą samodzielność żony w zarządzaniu majątkiem, — co zresztą nawet ze strony katolickich pisarzy nie wywołuje żadnego sprzeciwu.
Co się tyczy obniżenia poziomu moralnego kobiet przez udział w życiu politycznem, to obawa ta dziwną jest nieco w naszych czasach, kiedy kobiecie i tak pozwalamy pracować po za domem, często w warunkach najbardziej dla moralności niekorzystnych, kiedy ją zachęcamy do udziału w innych przejawach publicznego życia, w komitetach i stowarzyszeniach społecznych, dobroczynnych, oświatowych. Chyba trudno dowieść, że wystąpienie kobiety wśród mężczyzn na trybunie parlamentarnej bardziej obniży jej etykę, niż współpraca z nimi na innych polach, że zajęcie posady etatowej urzędniczki jest niebezpieczniejsze dla kobiecej obyczajowości, niż zajęcie prostej przepisywaczki lub kantorzystki.
Polityka sama z siebie jest taką niemoralną? A któż ją taką uczynił, jak nie mężczyźni? Czy mamy się upierać przy tem, by tę niemoralną dziedzinę uczynić na zawsze swoim przywilejem? A może właśnie kobieta wniesie do niej nieco etyki. Skąd taka pewność, że tej próby kobiety nie wytrzymają? Czy nie wyrażamy tym sposobem proudhonowskiego aksyomatu i niższości kobiet nie tylko pod względem intellektualnym, ale i moralnym?
Zapewne, że ma coś uroku w sobie ten typ kobiety, odgrodzonej od zepsucia świata, typ, pielęgnowany może jeszcze w pewnych cichych zakątkach kraju. Stwarza on w domu pewną poezyę i atmosferę, w której i mężczyźnie przyjemnie odetchnąć — dla odmiany po zanurzaniu się w „niemoralności“ polityki, no i w innych jeszcze niemoralnościach. Cóż robić? Ten typ powoli zanika z przekształcaniem się warunków życia i z postępem oświaty. Jeszcze Goethemu śmieszną się wydawała kobieta, znająca się na innych książkach, jak na kucharskich. Myśmy już oswoili się i z dyplomami doktorskimi kobiet. A nie potrzeba aż o kobietach-doktorach mówić. Współczesne życie ustawicznie ściera z kobiety tę uroczą barwę naiwności, nieświadomości zła, jaką pono nasze babki się odznaczały. I poniekąd prawdą jest, że nowy typ kobiety wykształca się. I teraz winno chodzić już nie tyle o to, by przed kobietą zasłonić wszystkie ujemne strony życia i do zetknięcia się z niemi jej nie dopuścić, jak raczej o to, by jej wolę oświeconą zahartować do walki ze złem. I otóż pod tym względem można mieć nadzieję, że nadanie praw politycznych kobietom nie przyniesie szkody, lecz przeciwnie, wyrabiając większe poczucie własnej godności i odpowiedzialności, będzie czynnikiem dodatnim w wyrobieniu charakteru współczesnej kobiety.





  1. „Die deutsche Frau“, str. 164.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.