<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Urban
Tytuł O prawa obywatelskie dla kobiet
Rozdział V.
Wydawca „Przegląd Powszechny“
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Eugeniusza i Dra Kazimierza Koziańskich
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

Niektórzy znowu przeciwnicy równouprawnienia kobiet upatrują jakiś organiczny związek między polityką i udziałem w rządzeniu z jednej, a służbą wojskową z drugiej strony. Zarówno według protestanckiego autora Paulsena[1], jak i O. Cathreina, temu tylko przystoi stanowić prawa, kto może wziąć miecz do ręki, by im posłuch zapewnić, tylko ten może sądzić, kto posiada siłę, by wyrok wykonać. Kobiety, nie nadając się do służby ani wojskowej, ani policyjnej, konsekwentnie nie powinny mieć miejsca w prawodawstwie, sądownictwie, administracyi publicznej, ani mieć wpływu na te dziedziny przez prawo głosowania. Zwracają jeszcze uwagę, że równouprawnienie polityczne kobiet bez włożenia na nie ciężaru służby wojskowej postawiłoby je w położenie uprzywilejowane w porównaniu z mężczyznami.
Krańcowe feministki wobec tego argumentu być może powiedzą: „Dobrze, więc bierzcie nas i do wojska!“ Sądzę jednak, że ta ostateczność wcale nie jest potrzebną. Przytoczone bowiem rozumowanie posiada aż dwie słabe strony.
Po pierwsze, pachnie ono owymi prymitywnymi stosunkami, kiedy to mężczyzna, złożywszy całą domową robotę na żonę-niewolnicę, sam uzbrojony w oszczep i maczugę był przedewszystkiem wojownikiem, broniąc swego szałasu przed napaścią sąsiadów, organizując z drugimi wyprawy po łupy. On też wtedy sam jeden zawierał umowy z sąsiadami, naradzał się nad wspólnemi sprawami, sądził i wyroki wykonywał. Dzisiaj jesteśmy już dalecy od tych form życia społecznego. Zróżniczkowane społeczeństwo według różnorodności swych zadań i funkcyi posiada też i rozmaitość organów, rozdzielając obowiązki prawodawcy, sędziego, żołnierza, urzędnika, nauczyciela między rozmaite osobniki. Nadto w demokratycznym ustroju społeczeństwa wszystkie jednostki mają mieć pewną dozę wpływu na wszystkie te objawy zbiorowego życia, jako na funkcye, zmierzające do wspólnego dobra, i tę dozę wpływu wywierają już to przez wypowiadanie swej opinii, już to przez korzystanie z prawa wyborczego.
Nie w szpadzie więc szukajmy tytułu do praw i zadań obywatelskich, lecz w godności wolnego człowieka, członka społeczeństwa. Inaczej trzebaby dojść konsekwentnie do apoteozy militaryzmu i rządów wojskowych. Nie przypadkiem też może i przytoczony argument wypowiadanym bywa przeważnie, czy nawet wyłącznie w klasycznym kraju nowożytnego militaryzmu.
Można jeszcze zapytać zwolenników tego argumentu: czemu nie pozbawiają praw obywatelskich tych mężczyzn, którzy wcale wojskowo nie służą i do służby takiej się nie nadają? Wszak i oni, jak kobiety, nie są zdolni wymusić z mieczem w ręku posłuchu dla praw, na których stanowienie mają jednak pewien wpływ.
Druga słaba strona rozumowania zwolenników militaryzmu jest ta, że zbytnio podkreślając zasługi miecza, nie widzą ważnych zasług płci niewieściej, dla których nie znajdziemy pono dostatecznego równoważnika u mężczyzn. Niechaj wpływ na bieg publicznego życia będzie nagrodą za jakieś położone dla społeczeństwa zasługi — zgoda na to! Lecz oto kobieta prawie tak powszechnie, jak mężczyzna w wojskowym zawodzie, kładzie nieocenione zasługi przez swoje macierzyństwo. I ono wszak jest funkcyą społeczną, nie obojętną nawet dla wojskowości: wszak ono dostarcza społeczeństwu obywateli i państwu żołnierzy. A czy pod względem trudów może iść w porównanie z macierzyństwem ojcowstwo mężczyzny? Tem powołaniem swojem dostatecznie zasługują kobiety na to, by je uważać za pełnoprawne obywatelki. Sądzę, że zbyteczną nawet będzie rzeczą, dla utrzymania równowagi obowiązków obydwóch płci, zaciągać kobiety do jakiejś analogicznej z wojskową publicznej służby, jak to tu i ówdzie proponuje się, gdyż nawet te kobiety, które powołania macierzyńskiego nie pełnią, pracują dobrowolnie w tylu zawodach, pożytecznych dla ogółu, a ileż ich pełni macierzyństwo w szerszem znaczeniu w roli wychowawczyń, pielęgniarek!





  1. Por. jego „Etykę“, str. 289 i nast.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.