O rymotworstwie i rymotworcach/Część VI/Świątynia gustu
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | O rymotworstwie i rymotworcach | |
Pochodzenie | Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym | |
Wydawca | U Barbezata | |
Data wyd. | 1830 | |
Miejsce wyd. | Paryż | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Wymagasz po mnie, abym działając zuchwale,
Szedł z tobą do świątnicy gustu, Kardynale.
Podobna jest (mówisz) tej, którą przyjaźni poświęcono : każdy o niej mówi; rzadki tam idzie; a żaden jej prawie dobrze nie oglądał. Zagadniony rzekłem :
Wiem ja iż to jest bóztwo, i chciałbym je poznać,
Ale trudno łaskawych względów jego doznać :
Trudno dla mnie, chociaż się pilnie tego uczę,
Tobie swego przybytku powierzyło klucze.
Że jednak mimo wstręt i bojaźń, którą czuję, chcesz koniecznie, iżbym był podróży twojej towarzyszem, dam się powodować : ale pozwól miłości własnej, iżbym się chełpił z takiego towarzystwa.
A gdy opisywać każą,
Com tam postrzegł i uważał,
Może się na mnie urażą,
Żem zle rzeczy wyobrażał.
Prawdą wsparty, powiem śmiało,
Co się w tej podroży działo.
Pod stosami pism dawnych skurczeni siedzieli,
Dziwactwem najeżeni, wyślepli, zżółknieli,
Jedynie zaprzątnieni cudzemi pracami,
Gdym im wspomniał o guście, i czy chcą iść z nami,
Rzekli : szczęśliwa droga, my tam nie pójdziemy,
Nie na tem z łaski bożej, my nasz czas trawiemy.
Gust, jest to czcze nazwisko : to grunt, kiedy pilnie
Słowo się wytknie, zgadnie, wyłuszczy niemylnie.
Obejdziem się bez tego, byśmy stwarzać mieli,
My o tem tylko myślim, jak drudzy myśleli.
Przystąpili zatem do nas Baldus, Scioppius, Lexicographus, Chromatius, Grypuzyus, i chcieli nam dowodzić, jako Juliusz Skaligier niedobrze ugodził w myśl Dyktysa z Krety i Metrodora Lampsaceńskiego : aleśmy im za tę grzeczność podziękowali, a w tem ukazał się nowy widok. Wśród tłumu Malarzów, Snycerzów, Architektów, siedział na półtoracznem krześle tyłem obrócony do Świątyni Gustu;
Kontent głupio z swego stanu,
Spasły pieniędzy posiadacz :
Czcili słudzy złoto w panu,
A ten wielki kunsztów badacz
Rzekł : to, co mam, mam obficie,
Wiem o wszystkiem bez nauki.
Byłem co chciał, obaczycie,
Jak to sprawne są nieuki.
Mimo wiatry, choć zle wiały,
Jam się puścił wpław na morze,
Mimo szturmy, mimo skały,
Jestem w szczęściu i honorze.
Niech mi zaraz pałac będzie,
Dogodny budującemu,
Ale nie taki, jak wszędzie,
Taki jak chcę, pomojemu,
Na pogotowiu pieniądze.
Rzekł : aż zaraz skrzętni, pilni,
Zaostrzone wszystkich żądze,
Starowni, skorzy, usilni.
Architekt się raźno sadzi,
Żeby pański dóm ozdobił,
Konchy, floresy gromadzi,
Zle powiększył, zle podrobił.
Malarz przeszedł Rafaela,
Bo jaskrawo zafarbował,
Snycerz swej sztuki udziela,
Co miał wydać, to pochował;
A pan kontent, jednak, aby
Mógł objawić gustu znaki,
Jaskrawemu rzekł, że słaby,
A Snycerzom, że prostaki.
Trafiliśmy potem na koncert, grały Włochy pieśń francuzką, a Francuzy śpiewali po włosku; ośmieliśmy się powiedzieć, iż to niezręcznie. Sprawca muzyki :
Może to wam niedogodnie,
Odpowiedział, ale modnie.
Rozśmieliśmy się na taką odpowiedź, a tymczasem :
Szła muzyka co raz sporzej,
Nic do rzeczy, ale żwawo.
Sprawca, gdy grała najgorzej.
Nie w takt bijąc, wołał brawo.
Uciekliśmy obiema rękami zatykając uszy; a wtem ukazała się zdaleka świątnica :
Pierwsze Grecy położyli
Gmachu stałego zakłady,
Pod niebiosa szczytem wzbili :
Liczne narodów gromady
Dymem kadzidł uwielbiały
Gmach ozdobny i wspaniały.
Rzym się tam wydobył z dziczy,
Przestawaniem oświecony,
Wsparł go naród niewolniczy,
I zwyciężył zwyciężony.
Posiadły go Bisurmany,
I padł ów gmach zawołany.
Resztę gruzów w rozwalinach,
Medyceusze zebrały;
W francuzkich zatem krainach
Niektóre się ukazały.
Gdy się podniosł ów gmach stary,
Odnowiły się ofiary.
Jaka Świątyni struktura, domyślić się stąd każdy może, gdy jest Gustowi poświęcona.
Nie dają się tam widzieć zbyt ciężkie filary,
Co śmiałością zdziwiają, a oka nie pasą :
Poważną wspaniałością zdobi się gmach stary,
Piękny w prostocie układ jest jego okrasą.
Stałość mury uwiecznia i wznosi wspaniale,
Wszystko się tak umieszcza, jak dziełu dogodnie,
Nie dziwi rzeźba, złoto nie śklni okazale,
Rzecz się sobą obwieszcza i cieszy przychodnie.
Cisną się zewsząd niezliczone tłumy, aby wnijść do świątyni.
Ale chociaż jęczy, wzdycha,
I sili się ta gromada,
Krytyka broni, odpycha;
Ta drzwiami świątyni włada.
Postrzegłem naówczas z niezmiernem mojem zadziwieniem takowych, których słowa brano za wyroki, iż byli odpędzeni i odepchnięci z naigrawaniem i wzgardą.
Zawodne są pochwalenia,
Które przesąd głupstwu daje,
Postać się rzeczy odmienia,
Istność czem jest, tem wydaje :
A strażnica drzwi kościoła,
Choć się zewsząd ciśnie tłuszcza,
Choć tłum na nię zewsząd woła,
Ledwo kiedy kogo wpuszcza.
Zatrzymaliśmy się umyślnie dla tego widoku, a naówczas za zbliżeniem postrzegliśmy, jako jeden z cisnących się do drzwi, trzymał w rękach, nakształt paszportu, Romans matematyczny; drugi metafizyczną Komedyą; trzeci kryjomo wydane dzieła swoje za approbacyą i przywilejem. Jeden przybliżywszy się do mnie prosił, abym mu wyjednał protekcyą przywódcy mojego, z obietnicą, iż mu pierwsze pismo będzie dedykował. Nalazł się w owej ciżbie i krytyk, ten widząc boginią zawołał :
Ty! która wszędy
Potępiasz błędy,
Przyjm ucznia twego :
Z dzieła mojego
Poznasz, żem godny,
Żem nieodrodny.
Odpychając go Krytyka z gniewem rzekła :
Obmawiaczu pism i cnoty,
Zdradnie zwykłeś gryźć i pieścić,
Fałszerzu cudzej roboty,
Nie godzieneś się tu mieścić.
Nie na złości Gust w raz ze mną,
Stanowimy prawa nasze,
Sprawiedliwością wzajemną
On nagradza, a ja straszę.
Odszedł mrucząc, a że dość głośno, dowiedzieliśmy się, iż się odgrażał pisać satyrę przeciw Gustowi i Krytyce. Przystąpiliśmy zatem ku drzwiom, otwarły się natychmiast dla przywódcy.
I widziałem zdaleka dla wielu ukryte
Bóztwo, którego służby cieszę się nadzieją,
Miłe jest i przyjemne, łagodne, użyte,
Ale tym co dogodnie służyć mu umieją.
Skromni nie wierzą sobie, choć go postrzegają :
Chlubią się, że postrzegli ci, co go nie znają.
Mała wiernej czeladzi koło niego rzesza,
Tych naucza niekiedy wpośród zatajenia,
Jak kształtna powieść razem uczy i rozśmiesza,
Jak mają słowa płynąć, niby od niechcenia,
Jak kunszt kryjąc, a znając kiedy się co godzi,
Łatwem to okazywać, co trudno przychodzi.
Uczciliśmy przyzwoitemi obrządki bóztwo, a wyszedłszy z świątyni zaprowadzeni byliśmy przez Krytykę do biblioteki. Spodziewałem się gmach niezmierny widzieć, znalazłem szczupły pokoik; gdym podziwienie oznaczył, kazano xięgi oglądać, i z większem jeszcze podziwieniem znalazłem, iż co u nas in folio, tam czasem in 12, a gdzie niegdzie z całych xiąg ledwo kilka kart pozostało. Przestraszyłem się wielce, a ten przestrach jak mnie był wówczas, tak i innym napotem powinien być nauką.