O rymotworstwie i rymotworcach/Część VIII/Raj Utracony, pieśń I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł O rymotworstwie i rymotworcach
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Raju utraconego Miltona pieśń I.
PRZEKŁADANIA F. DMOCHOWSKIEGO.

Pierwszą winę człowieka, przez ściągnienie dłoni
Do zgubnego owocu zaklętej jabłoni.
Skąd wszystkie poszły nędze, i z raju wygnanie,
I szerokie na świecie śmierci panowanie,
Póki Bóg-człowiek, smutnej nie naprawił szkody,
Wracając do pierwszego siedliska narody;
Śpiewaj niebieska Muzo! coś natchnęła skrycie
Pasterza na Horebu niedostępnym szczycie :
Który uczył wybrane od początku plemie,
Jak z otchłani wzniosły się niebiosa i ziemie.
Lub jeśli twego Syon godniejszy jest wzroku,
I Syloe przy bożym płynąca wyroku.
Stąd do mych pieśni śmiałych o pomoc cię proszę,
Gdy nad Aońskie góry odważny lot wznoszę,
Gdy na rzecz wielką brzmiące nawiązuję strony,
I ni rytmem nietkniętą, ni wolnemi tony.
I ty! Duchu niebieski! światło wiekuiste!
Co nad wszystkie kościoły wolisz serce czyste,
Ty rzuć na duszę moję twe bozkie promienie,
Bo przed tobą najgrubsze niknąć muszą cienie :
Ty nad niezgłębionemi przepaści odmęty,
Jak lężna gołębica, na skrzydłach rozpięty,
Dałeś życie żywiołom i płody pierwotne,
Wywiodłeś z głębi łona przez ciepło żywotne.
Daj światło, wesprzyj słabość, bym wielkim zamiarem
Przytłoczony, pod jego nie upadł ciężarem :
Bym godnie utrzymując ten zamysł wysoki.
Stwierdził Opatrzność, wieczne okazał wyroki.
Powiedz mi, bo nic niebo, nic przepaść głęboka
Piekła, przed bystrzem twego nie ukrywa oka;
Powiedz mi, z jakiej pierwsi rodzice przyczyny,
Złamali zakaz Stwórcy swojego jedyny,
Będąc w szczęściu, i mając poddanym świat cały?

Pełni łask nieba? Kto był ten zdrajca zuchwały,
Co ich o wiarołomstwo i o grzech śmiertelny,
I o ten bunt przyprawił? Kto był? Wąż piekielny :
Jego złość, jego zazdrość i zemsta zajadła,
Uwiodła matkę ludzi, że w tę przepaść wpadła.
Odtąd kiedy chciał z tronu Najwyższego zwalić,
Nie przestawał go płomień czarnej zemsty palić :
Kiedy pychą nadęty, dumny, niespokojny,
Wzniecił w niebie zuchwalec srogi pożar wojny,
I hardo zaufany w sile swego męztwa,
Odważył się dać walki plac Bogu zwycięstwa.
Próżno się miotał : z góry Wszechmocnego mściwą
Prawicą został w przepaść wtrącony straszliwą.
Smutny upadek! cierpi zasłużoną mękę,
Że śmiał podnieść zuchwałą przeciw Bogu rękę.
Na wieczne skazan w więzach niezłomnych pożary.
Należyte odbiera za zuchwalstwo kary.
Przez dni dziewięć i nocy, jak na ziemi liczą,
Nurzał się w ognia wałach z kupą buntowniczą.
A chociaż nieśmiertelny, utraciwszy czucie,
Cierpiał na czas niebieskiej natury wyzucie.
Na większe go nieszczęścia gniew niebios zostawia,
I sama nieśmiertelność sroższy los mu sprawia.
Tu kiedy, i co tracił, i co wziął, obaczy,
Przeszłość go dręczy, przyszłość pogrąża w rozpaczy.
Na około rozciąga zasępione oko :
Widać, jak go żal ściska na sercu głęboko,
Lecz razem złość go pali i duma bezbożna.
Patrzy, i jak anielskim wzrokiem sięgnąć można,
Widzi miejsca przeklęte, puste, obelżywe,
Z sklepienia wybuchają pożary straszliwe :
Srogie więzienie, ogień ustawny w niem pała!
Przecież w grubych ciemnościach ta jaskinia cała,
Słabe tylko światełko i ciemne wydaje,
Żeby przy niem te smutku widać było kraje.
Bolu państwo! okropna przed oczyma nędza,
Precz spoczynek, precz pokój żądany odpędza.
Nawet nadziei, która znajduje się wszędzie,
Nie masz tam żadnej, nie masz i nigdy nie będzie.
Tam bez końca męczarnie, tam w ciągłym potopie,
Niestrawną nigdy siarkę, ogień na karm żłopie.
Tak buntowniki wieczna sprawiedliwość karze,
I w takim ich nazawsze zalała pożarze.
Przepaść ta trzykroć dalej od szczęścia świątnicy,
Niż oś najwyższa świata od swojej średnicy.
Jak smutny udział duchy dostały bezbożne!
Jak miejsce od pierwszego dalekie i różne!
Patrzy czartów dowódca : jakiż jego oku
Stawia się widok? Oto w ognistym potoku
Pogrążone wspólniki : wnet tego poznaje,
Co i w mocy i zbrodni pierwszy po nim staje :
Co go potem ślepota Filistynów gruba,
Pod imieniem strasznego czciła Belzebuba.
Więc arcy nie przyjaciel, skąd Satan się zowie,
Przerywając okropne milczenie, tak powie :
« Tyżeśto ów Cherubin?... Lecz jakżeś odmienny,
Jak daleki od tego gdyś w złotopromienny
Płaszcz w jasności krainie świetnie ustrojony,
Sam blaskiem twoim duchów gasił miliony?
Tyżeśto, coś w chwalebnem przedsięwzięciu ścisłe
Los twój z moim połączył, i w wielkim zamyśle
Jednąż tchnąć chęcią, pomoc dając mi wzajemną,
Na też niebezpieczeństwa stawiałeś się ze mną?
Dziś nas nieszczęścia łączą, gdy nas równie gnębią :
Z jak wysokaśmy spadli! w jak okropną głębią!
Piorunami pokazał wyższość swojej dłoni :
Któż się takiej spodziewał mocy jego broni?
Ale wszystkie te nędze, i wszystkie te kary,
Które zwyciężca może powiększyć bez miary,
Żadnego nigdy na mnie żalu nie wycisną :
Zawsze nań będę pałał zemstą nienawisną.
Chociam zwierchni blask zmienił : ale umysł hardy,
I pamiętny niesłusznej zasługi pogardy,
Nigdy się nie odmieni. Mam ten umysł mężny,
Który Wiecznemu w boju krok stawił potężny,
I nie zląkł się z nim spotkać. Do tej wielkiej zwady,
Przywiązały się zbrojnych duchów miryady :
Poszły za mną, zrzuciły podłe jarzmo śmiele,
I mnie naprzeciw niemu stawiły na czele :
A na polach niebieskich sercem niestrwożonem,
W wątpliwej bitwie walcząc, wstrzęsły jego tronem.
I cóż! wszystko stracone, dla ustępu z pola!
Jeszcze się nam zostaje niepodbita wola,
Pałająca chęć zemsty, gniew, dusza waleczna,
Nieprzełamana cnota, i nienawiść wieczna.
To, żeśmy niezwalczeni, czyż samo nie znaczy?
Niechaj się, jak chce, gniewa, nigdy nie obaczy,
Chociaż to on Wszechmocny, bym padł na kolana,
I kornie łaski żebrał u tego tyrana.
Nigdy go Najwyższego nie uczczę imieniem :
Gdym jego tron i państw o tem zatrząsł ramieniem.
Jużbyto było podłość ostatnią pokazać,
I większą nad upadek obelgą się zmazać.
Szukajmy pociech naszych w losów przeznaczeniu,
Istota nasza podpaść nie może zniszczeniu :
Zawsze my tęż broń mamy, zawsześmy przy sile,
Światła nasze są większe, przeglądamy tyle,
Więc mu mocą, lub zdradą, wiecznie będziem szkodzić,
Nigdy z nieprzyjacielem nie zechcem się godzić :
Co teraz tryumf głosi wśród górnego państwa,
I srogiem tłoczy jarzmem swojego tyraństwa! »
Tym w mękach tonem mówił buntownik zuchwały.
Bardzo się być na pozór okazywał stały,
Ale go w głębi serca ciężka rozpacz zjada :
Na to mu tak towarzysz dumny odpowiada.
« O chlubna głowo tronów, wodzu mocarstw świetnych,
Co dzieląc wielkość twoich zamiarów szlachetnych,
Wiedli do boju hufce Serafów waleczne,
I wstrząśli Najwyższego mocarstwo odwieczne,
Chcąc wiedzieć, kto go wyniósł na ten tron wysoki;
Czy moc, czy też traf jaki, czy wieczne wyroki;
Widzę stan nasz nieszczęsny : serce się nań ściska,
Nędza straszna, niebieskie stracone siedliska,
Odarta pierwsza chwała : starł nas wyrok srogi,
Jak można zetrzeć duchy niebieskie i bogi :
Żyjemy, prawda, jeszcze mimo jego groty,
A zwyciężca, co takie mógł zwalczyć istoty,
Dopiero, że Wszechmocnym być musi, uznaję.
Może na to nam siłę i odwagę daje,
Byśmy mogli wytrzymać te kary straszliwe.
Które dla nas gotuje jego serce mściwe :
Może nas chce do podłych robót w piekle użyć,
Lub by mu za posłańców w tych ciemnościach służyć.
Na cóż nam się zda siła, jeśliśmy w niewoli?
Na co życie, jeżeli bezprzestannie boli? »
« Nędzny Cherubie! żwawo Satan odpowiada.
Czy działając, czy cierpiąc, słabym tylko biada :

Nie nasza czynić dobrze, lecz złe rozpościerać,
Lecz zawsze Najwyższego mocy się opierać,
I gdy jego Opatrzność złe w dobre obraca,
Dobre w złe mienić, nasza powinna być praca,
Może się nam to udać : przynajmniej obaczy,
Co moc nasza w działaniu i co sztuka znaczy.
Niech ma serce śmiertelnym napełnione smutkiem,
Gdy żadnej myśli szczęsnym nie uwieńczy skutkiem.
Jakie dla niego żale! jak ciężkie zgryzoty!
Gdy mu wszystko obalim przez nasze obroty.
Lecz patrz, mściwy zwyciężca zwołał półki swoje,
Już się pod górne zbliżyć musiały podwoje :
Patrz, już szumieć przestają bałwany ogniste,
Już więcej nawałnice nie ryczą siarczyste :
A góry, które na nas pierzchających padły,
Gniotą i przyduszają ogniów pożar zjadły :
Może też już wyciskał wszystkie swoje strzały,
Nie słychać tych piorunów, które przedtem grzmiały,
I na skrzydlastych błyskach wartkim biegąc lotem,
Okropnym wśród przepaści huczały łoskotem.
Korzystajmy z tej chwili, której nam udziela,
Czy wzgarda, czy już syta złość nieprzyjaciela,
Widziszże tę równinę, miejsce spustoszenia,
Gdzie się smutny mdławego błysk iskrzy płomienia?
Idźmy tam, wyjdźmy z ogniów, tam spoczniemy sobie,
Jeżeli można spocząć w tak okropnej dobie.
Tam się wszyscy zebrawszy, będziemy rozważać,
Jak najwięcej naszego tyrana obrażać,
Jak powetować straty, jak wyjść z tej niedoli,
Jak zadosyć uczynić zawziętej nań woli.
Szukajmy, jaki promyk nadziei nam błyśnie,
Lub jakie przedsięwzięcie rozpacz z nas wyciśnie.
Tak mówił temu Satan, który był przy boku :
Złość szalona się iskrzy w rozjuszonem oku :
Głowę podniosł zuchwałą nad wały ogniste,
Na których leży jego ciało rozłożyste :
A ogromna postawa członkami strasznymi,
Tyle miejsca zajmuje, jak owi Olbrzymi,
Ziemi ród i Tytanów srogich dumne syny,
Głośne w wojnie z Jowiszem zuchwałemi czyny,
Bryareusz i Tyfon, który Tarsu blisko
Sławną niegdyś jaskinią miał za legowisko,
Lub ile miejsca większy nad największe zwierze,
Lewiatan mieszkaniec Oceanu bierze.
Tego majtek wieczorem zaskoczony w łodzi,
Lękając się i nocy i morza powodzi,
Gdy na Norwegskich brzegach śpiącego nadybie,
Mniemając, że na wyspie, kotwę topi w rybie.
Ta gdy się w łuskę wporze, już próżen kłopotu,
Oczekuje bezpiecznie jutrzenki powrotu.
Tak był wielki herszt czartów, tak miejsce obszerne
Olbrzymich członków brzemie zaległo niezmierne.
Cały w więzy okuty, przez wyrok surowy,
Bez woli Najwyższego nie mógł podnieść głowy :
Lecz miał tę wolność, srogie by chuci wywierał,
A tak zbrodnie do zbrodni, kary do kar zbierał,
I sam się w potępienia przepaści pogrążył.
Bo człowiek, na którego zgubę zdrajca dążył,
Łaskę niebios pozyska, i dobroć bez miary.
Szczodrą dłonią największe wyleje nań dary.
Tak się w czarnych zamysłach zawiedzie szkaradnie,
A na niegoż potrójny wstyd, zemsta, gniew padnie.
Dźwiga się wał siarczysty, silną garnie dłonią,
A za sobą bezdenną zostawuje tonią :
Nakoniec wzmaga skrzydła gwałtownym obrotem,
Gęste zmiata powietrze ociężałym lotem,
I gniecie je niezmiernym swych członków ciężarem.
Staje na tęgiej ziemi : lecz i ta pożarem
Nieustannym się pali; więc równie boleje,
Tam wrzała ogniem woda, tu nim ląd goreje,
Kolor jego się zdaje, nakształt skały, ciemny,
Którą z dymnej Pelory wiatr ciska podziemny :
Ani różny od owych bałwanów siarczystych,
Które Etna z wnętrzności wyrzuca ognistych :
Wiatr je miota po ziemi, wzrusza nawałnice,
Czarnym dymem okrywa całe okolice,
A podgórze, na które ten szpetny klej ścieka.
Przykrym nader zapachem węch razi zdaleka.
Taki był grunt, i takie tam wrzały pożogi,
Gdzie arcynieprzyjaciel wsparł przeklęte nogi.
Wierny za nim towarzysz Belzebub się śpieszy,
Kontent Satan niezmiernie, Belzebub się cieszy,
Że przecież się z przepaści wydźwignęli smutnej,
Bogami się być sądzą, jakby z tej okrutnej
Otchłani wyszli mocą swojego ramienia :
Nie chcąc znać, że to było z Stwórcy dopuszczenia.
« Toż królestwo! zawołał Satan, też są kraje!
Takież to się nam państwo w podziele dostaje!
I te żałobne cienie okropnej jaskini,
Dane są nam na miejsce niebieskiej świątyni.
Niech tak będzie, gdy jeden wszystkiem dumnie włada,
Najlepsza jest, najdalsza od niego posada.
Natura w równym z nami wydała go stanie,
Siła mu nad równemi dała panowanie.
Wiecznie się żegnam z wami, ò szczęścia świątnice!
Miejsca uciech! przyjmuję te straszne ciemnice:
Witaj piekielny świecie! a ty niezmierzona
Głębi! nowego pana przyjm do twego łona.
Taki umysł przynoszę, w twój przestwór ponury,
Co ni miejscem, ni czasem, nie zmienia natury.
Duch sam sobie jest wszystkiem, miejsca mu nie trzeba,
Sam sobie niebo z piekła, piekło zrobi z nieba.
Tenże sam wszędzie jestem, nigdzie trwogi niemam,
Niech Bóg złoży pioruny, a Bogu dotrzymam.
Tu użyciem swobody najdroższych korzyści,
Niczyjej to mieszkanie nie wzbudzi zawiści.
Tu panujem, przed nikim tu karku nie nagnę,
A ja, choćby też w piekle, panowania pragnę,
I w piekle pięknie prawa najwyższości użyć,
Lepiej w piekle panować, niżli w niebie służyć. »



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.