<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Obrońca pokrzywdzonych
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 29.9.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Podpis

— Wszystko odbyło się tak, jak z góry przewidywałem — rzekł markiz do Charleya. Nic z twarzy jego nie przypominało wczorajszego markiza. Policzki jego były gładko wygolone, a nad górną wargą widniał ciemny wąsik, tylokrotnie opisywany przez policję w listach gończych wysyłanych za Rafflesem.
Tajemniczy Nieznajomy zajmował wraz ze swym sekretarzem, apartament składający się z trzech pokojów w jednym z najelegantszych hoteli londyńskich.
Siedząc wygodnie w fotelu, palił papierosa i słuchał sprawozdania Charleya Branda.
— Nie spocznę, dopóki nie wymierzę obydwu łotrom należytej kary.
Raffles był zdenerwowany. Rzucił do popielniczki niedopałek papierosa i wielkimi krokami począł przechadzać się po swym gabinecie.
Charley zdobył niezbite dowody, że Holender van Brixen od wielu lat zajmował się handlem żywym towarem, i na tym procederze zrobił swój majątek. Józef Fournier był jego zausznikiem i współpracownikiem. Ażeby zapewnić sobie całkowitą dyskrecję Brixen postanowił ożenić go ze swą córką.
Fournier żądał pieniędzy. Pięćdziesiąt tysięcy funtów sterlingów. Van Brixen nie mógł odmówić z miejsca chciwemu pretendentowi do ręki córki. Kierowały nim dwa względy. Po pierwsze obawiał się, że rewelacje Fourniera mogłyby go zgubić, po drugie zależało mu na jaknajszybszym pozbyciu się z domu córki.
Pomimo swych sześćdziesięciu pięciu lat van Brixen zakochał się beznadziejnie w Rosjance, niejakiej Tatianie Mirów. Była to diva operetkowa, i jakkolwiek nie pierwszej już młodości, była dla starego Holendra uosobieniem wszystkich czarów. Dla starzejącej się już divy małżeństwo z Holendrem przedstawiało cały szereg wielkich korzyści. Pieszczotami wymogła na nim obietnicę, że zabierze ją w podróż dokoła świata i że nadto pozbędzie z domu swej córki.
Anettka okazywała kochance swego ojca zupełnie wyraźną wrogość.
Tego rodzaju informacje uzyskał Charley Brand. Dowiedział się nadto, że Anettka zaręczyła się pokryjomu z bratem Józefa Fourniera, Franciszkiem. Młoda para spotkała się przypadkiem na przyjęciu na które Józef zabrał swego brata. Podczas, gdy Józef rozmawiał z przyszłym swym teściem o interesach, młodzi pozostawieni byli sami sobie. Od pierwszego wejrzenia odczuli, że łączy ich wzajemna sympatia.
Od tej chwili poczęli spotykać się pokryjomu. Uczucie sympatii przerodziło się w serdeczną miłość. Przyrzekli sobie, że nic ich nie rozłączy. Dopiero później ogłoszone zostały zaręczyny Anettki z Józefem. Gdy wiadomość ta dotarła do Franciszka, spalił wszystkie listy, pochodzące od niewiernej i postanowił więcej się z nią nie spotykać. Był zbyt dumny, aby żądać jakichkolwiek wyjaśnień.
Lord Lister przerwał swój spacer po pokoju, i zamyślonym wzrokiem spojrzał na swego przyjaciela.
— Obydwaj zostaną ukarani, przyczym kara Brixena będzie surowsza — odparł. — Ugodzę ich w to, co mają najdroższego.
— Wytłumacz się jaśniej.
Rafles wzruszył ramionami.
— Chwilowo nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Nie mamy chwili do stracenia. Jeszcze dziś musimy wymierzyć karę Fournierowi.
Tajemniczy Nieznajomy wyjaśnił Charleyowi swój plan. Charley zaakceptował go i natychmiast przystąpił do przebrania się.
Nikt nie poznałby w szoferze, który po kilku chwilach zszedł ze schodów eleganckiego sekretarza lorda Listera. Raffles spojrzał na zegarek.
— Czas na mnie — szepnął.
Teraz on skolei stanął przed trójskrzydłowym lustrem i przystąpił do starannej charakteryzacji twarzy. Po chwili lord Lister zniknął, a zastąpił go markiz d‘Armand.
Markiz odsunął zasuwę od drzwi, które zamknął ostrożnie po wyjściu Charleya. Nie wyszedł jednak odrazu z pokoju. Oczy jego kilkakrotnie podniosły się w kierunku, wiszącego na ścianie zegara. Widocznym było, że czekał na kogoś.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
Służący wręczył markizowi kartę wizytową jakiegoś pana, który chciał się z nim widzieć.
— Prosić — rzekł markiz, rzuciwszy okiem na kartę.
Po kilku chwilach służący wprowadził do pokoju Józefa Fournier. Fournier miał na sobie eleganckie wizytowe ubranie. W butonierce tkwiła wspaniała gardenia.
Markiz wyciągnął do gościa serdecznie rękę
— Hola przyjacielu — rzekł. — O ile mi wiadomo jest pan w przededniu ślubu. Wygląda pan jednak dzisiaj tak, jakgdyby udawał się pan na podbój kobiet.
— Nie jest to zupełnie ścisłe — odparł śmiejąc się. — Ale nic tak nie przypomina ślubu, jak pogrzeb. Dziś wieczorem wyprawiam stypę pogrzebową mego kawalerskiego żywota.
— Ach tak!
— Przy tej okazji zaprosiłem kilku przyjaciół na kolację. Płeć piękna również będzie reprezentowana. Przy mym stole zasiędą najpiękniejsze i najbardziej wydekoltowane kobiety Londynu. Nakazem obowiązującym będzie bezwzględna swoboda. Mam nadzieję, że i pana ujrzę w liczbie mych przyjaciół.
— Niestety — odparł markiz.
Nie zdążył dokończyć zdania.
— Rozumie się że proszę, pana wraz z panem Bellon, — przerwał mu Fournier.
— Niestety, mój przyjaciel nie będzie mógł skorzystać z pańskiego miłego zaproszenia. Wyjechał na pewien czas w podróż, a ja sam już inaczej rozporządziłem mym wieczorem.
Fourneir zrobił zawiedzioną minę.
— Czy mógłby pan, drogi markizie, wpaść do mnie choć na krótko, późną nocą?
— Nie mogę panu z góry nic obiecywać — odparł markiz. — Ale jeśli „wówczas jeszcze“ pojawienie moje sprawi panu przyjemność, postaram się przyjść.
Markiz w dziwny sposób zaakcentował słowa „wówczas jeszcze“. Zaskoczyło to Fourniera, który z trudem powstrzymał się od zadania niedyskretnego pytania.
— Pozostawmy więc tę sprawę — podjął dalej markiz — Jeśli pan sobie życzy, jestem gotów towarzyszyć panu do pańskiego przyszłego teścia. Chciał pan przecież, abym był obecny podczas załatwiania waszych spraw formalnych.
— Jestem panu prawdziwie wdzięczny... Mój teść będzie zachwycany...
— Nie jestem tego tak bardzo pewny — odparł markiz. — Przy tego rodzaju rozmowach lepiej mieć jaknajmniej świadków. W imię przyjaźni, która nas łączy, gotów jestem oddać panu tę przysługę. Idziemy. Widzę właśnie, że moje auto zatrzymało się przed drzwiami hotelu.
Wychodzili już, gdy nagle markiz uderzył się w głowę.
— Przypominam sobie, że chciał pan zostać członkiem naszego klubu.
— O tak — przytaknął gorąco Józef.
— Mówiłem już o tym z naszym prezesem. Musi pan złożyć podanie. Będąc w klubie zredagowałem je dla pana, zechce pan podpisać, a ja jeszcze dziś wieczorem złożę je na ręce zarządu.
Mówiąc to, markiz zbliżył się do swego biurka.
Wziął podwójną kartkę papieru, której tylko pierwsza strona była zapisana.
Położył ją przed Fournierem. Fournier chwycił pióro, chcąc położyć swój podpis.
W tej samej chwili markiz zatrzymał lekko jego rękę.
— Wybacz mi mój drogi — rzekł. — Muszę panu zwrócić uwagę na pewien szczegół, który pominął pan w pośpiechu. Nasz klub jest bałwochwalczo przywiązany do etykiety. Jak panu prawdopodobnie wiadomo, wszelkie pisma mające charakter zlekka oficjalny powinny być podpisywane dopiero na trzeciej stronie.
Jakkolwiek Fournier nie słyszał nigdy o podobnym zwyczaju, położył posłusznie podpis na wskazanym przez markiza miejscu.
Arystokrata złożył w czworo i włożył je do kieszeni.
— Doskonale — rzekł. — A teraz chodźmy do notariusza.
— Do notariusza?
— Tak. Wiadomo panu przecież, że wszelkie tego rodzaju podania muszą być zaświadczone notarialnie.
O tym również Fournier nie wiedział. Oświadczył jednak z całą stanowczością, że przepis ten jest mu znany.
Obydwaj wsiedli do auta stojącego przed hotelem.
Po poświadczeniu podpisu markiz kazał szoferowi jechać do domu van Brixena. Fournier nie posiadał się z radości. Za chwilę miał dostać pięćdziesiąt tysięcy funtów!
Gdyby wiedział, że podanie o przyjęcie go w poczet członków klubu pisane było specjalnym atramentem, który ulotnił się po dwuch godzinach, i gdyby wiedział, że markiz znajduje się w posiadaniu pustego blankietu, opatrzonego jego podpisem, poświadczonym notarialnie, dobry jego humor znikłby niewątpliwie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.