Od szczytu do otchłani/Część druga/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Od szczytu do otchłani
Podtytuł Wspomnienia i szkice
z 40 ilustracjami
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Druk. F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.
WIELKIE ZMIANY.

Przeczucia nasze zaczęły się sprawdzać.
Petersburg coraz bardziej nalegał na zamknięcie więzienia politycznego w Charbinie i na przewiezienie wszystkich już osądzonych do stałych więzień w miastach Dalekiego Wschodu. Wtedy nasi wpływowi przyjaciele zaczęli robić starania, aby nas ulokować w fortecy władywostockiej, gdzie już odbywała swoją karę grupa członków miejscowej filji Komitetu Centralnego z bratem generała D. L. Horwatta, inżynierem W. L. Horwattem na czele.
Korespondencja między Charbinem a Petersburgiem trwała długo, denerwując nas i wyprowadzając z równowagi.
Był to marzec 1907 r. Nowakowskiemu i innym osądzonym na rok więzienia, pozostawało do dnia zwolnienia ze dwa tygodnie. Naturalnie, że im najmniej uśmiechała się podróż w wagonach aresztanckich do Władywostoku lub innego miasta.
Pewnego razu otrzymaliśmy wiadomość, że reakcyjny minister spraw wewnętrznych w Petersburgu, Durnowo, wydał rozkaz, aby wszystkich skazanych na więzienie w fortecy umieścić do końca terminu kary w więzieniach kryminalnych. Uczynił to dlatego, aby wrogowie rządu odczuli cały ciężar kary i przeszli piekło rosyjskiego więzienia kryminalnego.
Rozkaz ten był nieodwołalny. Byliśmy zrozpaczeni, gdyż z opowiadań i literatury rosyjskiej znaliśmy całą otchłań nędzy, w której żyją więźniowie kryminalni.
Jednak i ten przykry wypadek miał pewną komiczną stronę.
Zauważyłem, że po odczytaniu tej niepomyślnej wiadomości mój przyjaciel Nowakowski zaklął energicznie i zupełnie stracił na humorze.
— Idjota! idjota! — mruczał, chodząc całemi dniami z kąta w kąt celi.
— Kto jest idjotą? — zapytałem go wreszcie.
— Ja! — wypalił, zatrzymując się przede mną, gdym podniósł ku niemu zdumioną twarz.
— Ja! — powtórzył z mocą i przekonaniem. — Bo to przecież ja sam zbudowałem kryminalne więzienie w dzielnicy handlowej Charbina i teraz tam sam siedzieć będę! Czyż to nie ironja losu, nie drwiny życia?
Energicznie splunął i znowu zaczął biegać po celi, sapiąc i mrucząc.
Nie mogłem się wstrzymać od serdecznego śmiechu.
Istotnie, życie nie mogło spłatać lepszego figla budowniczemu więzienia!
Przykrość ta ominęła jednak mego przyjaciela. Przygotowanie więzienia kryminalnego dla umieszczenia w niem aresztantów politycznych przeciągnęło się, a 5 kwietnia 1907 r. Nowakowski i kilku jeszcze naszych towarzyszy niedoli skończyli swój termin i zostali wypuszczeni na wolność, gdzie czekały na nich inne prześladowania urzędników i żandarmów carskich.
Pozostałem w swojej celi zupełnie samotny.
Narazie brakowało mi zgarbionej postaci siwego i milczącego Nowakowskiego, tęsknota nieraz szarpała mi serce i mózg, lecz wkrótce wszystko to zatonęło w jakiejś dziwnej, tępej obojętności na własne przeżycia moralne i fizyczne.
Jest to takie uczucie, jakgdyby człowiek na pewien czas wykreślił siebie z życia, wpadł w stan letargu, chwilami tylko budząc się poto, aby pogrążyć się w jeszcze głębszy i cięższy sen bez marzeń i zjaw przeszłości. Tem się objaśnia, dlaczego więźniowie czasami przez długie lata dobrowolnie nie zabierają się do żadnej roboty, stale odczuwając, niby wiedzeni instynktem, że czas wykreślenia ich z życia państwa i społeczeństwa jeszcze nie minął. W tem zawiera się największy, demoralizujący wpływ więzienia. Po letargu, o którym wspomniałem, człowiek rzadko potrafi szybko przejść, odzyskawszy wolność, do porządku dziennego, do normalnego życia, ponieważ powinien przetrwać jeszcze okres zwątpienia, zniechęcenia i nienawiści, nietylko do władz, które go skazały, lecz także i do całego społeczeństwa, które w milczeniu spogląda na tortury moralne mieszkańców więzienia.
Doprawdy nie wiem, kto zostaje silniej przeżuty zębami więzienia rosyjskiego: człowiek niekulturalny, czy inteligent?
Jeżeli u pierwszego zjawiają się: nieprzeparte lenistwo i nienawiść, nabyte w więzieniu, to w drugim — powstaje coś bardziej groźnego i burzącego cały jego ustrój duchowy. Mówię tu o nie dającem się sformułować zwątpieniu o wartości życia i pracy, w dobie, gdy prawnie istnieje tak wielka niesprawiedliwość, jak pozbawienie człowieka wolności i naturalnych warunków normalnego życia, czyli przejawów ludzkich uczuć, zmysłów, myśli i czynów.
Po 14 miesiącach, spędzonych w stosunkowo dobrych warunkach więziennych, spostrzegałem nieraz w sobie te zmiany, o których mówię, a opędzić się od nich, po wyjściu z kamiennego worka, przez długi czas nie czułem się na siłach.
Z dalszego mego opowiadania wynika, że znam więzienie gruntownie, że miałem sposobność zajrzeć w głąb duszy jego ponurej i bardzo nieszczęśliwej ludności, mam więc prawo do wypowiedzenia jednej zasadniczej myśli.
Społeczeństwo współczesne jest tak zorganizowane, że bez wyeliminowania z życia społecznego niektórych zbyt ekspansywnych, a więc niebezpiecznych jednostek, obejść się nie może, lecz, na Boga! nie czyńcie z nich potworów, tchnących nienawiścią i na zawsze wykolejonych! Postawcie ich w bardziej normalne warunki życiowe, zapełnijcie ich smutne dusze pracą, nauką, rozmową z mądrymi, pełnymi wyrozumienia ludźmi, usiłujcie rozpalić w ich sercach wstyd, obrzydzenie do ich dawnych czynów, leczcie ich i umoralniajcie — nie słowami tylko i przepisami więziennemi, lecz samym ustrojem ich przymusowego życia za ponuremi murami, za żelaznemi kratami więzienia. Pamiętajcie o tem w imię Miłości i Sprawiedliwości, pamiętajcie też w imię własnego bezpieczeństwa, widząc przed sobą straszliwy przykład Rosji!
Tam, w tym kraju więzień, wygnania i katów, przelały się potoki niewinnej, a cennej krwi głównie dlatego, że dawni mieszkańcy „kamiennych worków“ mieli sposobność dokonać zemsty nad winnymi ich mąk i nad niewinnymi, lecz w milczeniu uznającymi zbrodnię winnych.
W pierwszych dniach kwietnia, gdy do końca terminu kary pozostawało mi jeszcze sześć miesięcy, spakowano nasze rzeczy na wóz, wsadzono nas do karet bez okien i przewieziono o godz. 7-ej z rana do więzienia kryminalnego, znajdującego się w dzielnicy handlowej Charbina.
Olbrzymi z czerwonej cegły gmach z oknami zakratowanemi stał za wysokim murem. Na rogach tego kwadratu wznosiły się wieżyczki, ze stojącymi w nich żołnierzami; uzbrojeni żołnierze stali też przy bramie i chodzili miarowym krokiem nazewnątrz murów.
Gdy z głuchym brzękiem i łoskotem zatrzaśnięto za nami małą, żelazną furtkę bramy, jakieś ciężkie przeczucie, jakaś niewysłowiona tęsknota ścisnęła serce.
Na podwórzu stało kilku uzbrojonych w rewolwery i szable dozorców, a grupa aresztantów niosła duże kubły z pomyjami. W zagrodzie, przeznaczonej do przechadzki dla aresztantów, pośrodku olbrzymiego podwórza, chodził ciężkim, kołyszącym się krokiem jakiś więzień. Przy każdym jego ruchu głucho odzywały się kajdany na nogach.
Z bocznego skrzydła więzienia wybiegło pod komendą dozorczyni kilka kobiet-aresztantek. Niosły bieliznę, dążąc z pewnością do pralni.
Jedna z aresztantek zbliżyła się do mnie.
Była to wysoka, już niebardzo młoda kobieta, o twarzy wychudłej i ponurej, na której groźnie połyskiwały surowe, czarne oczy. Pochyliła się ku mnie, przechodząc obok, i szepnęła:
— Może chce pan umrzeć? Mam niezawodnie działającą truciznę. Ziółka... szczypta, wrzucona do herbaty, wystarczy...
Milczałem, czując wielkie przygnębienie.
— Gdy będzie pan potrzebował, proszę pamiętać moje imię. Nazywam się Darja Czarna... Mam dobre, silne ziółka!
Odeszła, gdyż dozorczyni krzykliwym głosem zaczęła wołać na nią.
Dość długo staliśmy na podwórzu, ponieważ w kancelarji przyjmowano i spisywano nasze rzeczy, rejestrowano dokumenty i fotografje.
Z głównego korpusu gmachu wypadło kilkudziesięciu aresztantów, wypuszczonych na spacer. Nie zwracając uwagi na krzyki i popychania dozorców, aresztanci otoczyli nas i zaczęli wypytywać.
— A-a! — wykrzyknął przeciągle jakiś aresztant, niewysoki, o szerokich barach i rękach sięgających do kolan. — Burżuje... kochana inteligencja! Ha! Ha! Pakujecie nas do swych więzień, zato, że czasami poszczypiemy was trochę, ale, widzę, że teraz samych siebie tępić zaczynacie, to dobrze, burżuje!
Mówiąc to, pięścią trącił mnie w bok. Jednocześnie inni z równą poufałością i natręctwem zaczęli szarpać moich towarzyszy i dość złośliwie żartować.
Spojrzałem na aresztanta. Miał złą, bladą twarz, skośne oczy, patrzące w różne strony, i odstające, jak u nietoperza, uszy.
— Jak się nazywacie? — zapytałem.
— Tak, jak ochrzczono! — odparł ze śmiechem i, objąwszy mnie za szyję, dodał:
— No, towarzyszu, nie bzdycz się!
— Zostaw mnie w spokoju, bo inaczej będzie źle! — powiedziałem spokojnie, lecz stanowczo. — Nie lubię niemądrych żartów i poufałości!
— A co mnie to obchodzi, że ty nie lubisz, „towarzyszu!“ — zawołał i uczynił ruch, jakby chciał znowu objąć mnie za szyję.
— Masz! — zawołałem i silnem pchnięciem odrzuciłem go od siebie, tak, że stracił równowagę i upadł.
Aresztanci cofnęli się natychmiast.
— E! To zły ptaszek! — mruczeli.
Poturbowany tymczasem podniósł się i, nie rzekłszy ani słowa, skierował się ku zagrodzie na przechadzkę.
— To Mironow — powiedział, podchodząc do mnie jeden z dozorców. — Dobrze go pan poczęstował, no ale teraz już będzie pana szanował.
W godzinę później, siedząc w swojej celi, mającej okienko pod sufitem i 4 kroki wzdłuż i wszerz, pomyślałem, że więzienie kryminalne przywitało mnie bardzo znamiennie — trucizną i omal, że nie bójką.
„Tu, widocznie, trzeba albo uciec od życia, albo wywalczyć własnemi siłami możliwość bytowania“ — zapisałem w swoim notatniku pierwsze przeżycie w więzieniu.
Teraz wszystkie wspomnienia i wrażenia, wyniesione z więzienia, zlały się w jedną olbrzymią zmorę, ciężką i mroczną, lecz na tle ponurego i monotonnego, w swej nieustającej męce, życia, jak błyskawice jaskrawe i olśniewające, mkną postacie niezwykłe, wypadki pełne wyrazu i siły, miotające się dusze, nieszczęśliwe a piękne w swej udręce i tęsknocie, nieraz potężne w niektórych swoich porywach.
Los niezbadany rzucił mnie do worków z „kurzawą ludzką“, do najdziwniejszego świata, pełnego sprzeczności, zamkniętego w granicach murów, otaczających więzienia aresztantów kryminalnych w Rosji, tych parjasów i wyrzutków społeczeństwa, tych ofiar rosyjskiej tępej bezwzględności i okrucieństwa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.