Oda XI. Do Jana Rudominy na śmierć jego ojca Jana R.
Przekład: Ludwik Kondratowicz. |
Do Jana Rudominy na śmierć jego ojca Jana R.
Quemcumque mendax fama Quiritium... |
Choć komu z Rzymian sława zaćmi oczy,
Chociaż go rzesza otoczy,
Choć go okrążą płatni wielbiciele,
Choć stanie wojskom na czele;
Chociażby przy nim, szykowne po parze,
Czuwały barczyste straże,
I czyniąc służbę, siały blask niezmierny
Włóczeń i blachy pancernej; —
Przecie zasadzek i sideł nieświadom,
Nie umknie fortelnym zdradom,
Ani jednego kroku nie uczyni
Wolen Fortuny zdrajczyni.
Ani swej myśli serdecznej nie wzniesie
Bujać po Niebios zakresie;
Bo oczy nasze, choć promieniem lśniące,
Słabe, by spojrzeć na słońce.
Bo myśli nasze, nikczemną rachubą
I prochem zawiane grubo,
Za ciężko lecą napowietrzną drogą, —
Bujać w Niebiosach nie mogą,
Aż póki śmierci przyjacielskie ramię
Cielesnych pęt nie rozłamie.
Tak Rudomina, wyzwolony z sieci,
O! prędkoż a prędko leci!
Przez niedostępnych obłoków zasłony
Płynie cień, wiatrem dmuchniony,
Przebija chmury i mgliste odmęty,
Gdzie iskrzy firmament święty.
Wzbija się lotem nad drogi i domy,
Gdzie chadza naród znikomy,
W gościnę leci, gdzie wieńczą nadzieje,
Gdzie dworzec Boży jaśnieje.
Duch, co mu w piersi mieszkał prawowiernie,
Wzniósł go nad poziom i ciernie,
A piękna cnota i stateczność prawa
Skrzydłom kierunek nadawa.
On domy Boże z pobożną szczodrotą
Zdobił w ofiary i złoto;
Więc i w Niebiosach dobra cześć się wróży
Dla gościa ziemskiej podróży.
Czy w jasnych gwiazdek jaskrawej drużynie
Duch jego brzaskiem zasłynie,
Czyli do światła zbliżony inaczej
Twarzą w twarz Pana obaczy:
Wzniesion nad władzy znamiona najstarsze,
Nad dyademy monarsze,
Ujrzy z wysoka koleje człowiecze,
Złamane berła i miecze;
Lub się zdumieje, rozpatrując z blizka
Zamglonej zorzy ogniska,
Czy gdzie królestwa, gdzie murów gromada,
Dobitnem spojrzeniem zbada.