Oda XV. Do rycerstwa polskiego — roku 1630

ODA XV.
Do rycerstwa polskiego — roku 1630.

Quos sera gignent saecula posteros
Narrabo vates.



Jakim się wiekiem potomność poszczyci,
Ja wam wywieszczę — słuchajcie, Lechici!

Ojcom w ich grobach wypłacajcie długi,
Nie mażcie herbów i godeł zasługi.

Choć herb ojcowski w losie niejednakim
Nie zawżdy bywał dobrej wróżby ptakiem,
Zmieni się jednak dla szczęśliwszych dzieci,
Kiedy go cnota swym blaskiem oświeci.

Nie darmo herby i szlacheckie karty,
Nie darmo w tarczach gryfy i lamparty;
Czyli Sarmata dla chluby niewieściej
I lwy, i smoki na proporcach mieści?

Któż to, przodkując Lechitom na czele,
Strony baltyckie zagrzebał w popiele?
Kto, wiernie idąc do sławy niemarnej,
Przymusił zadrgać ocean polarny?

Tu Szwed się zżyma, tu armata grzmoce,
Morze się pieni i warem klekoce,
I echem jęczy; owdzie nawa z nawą,
Rycerz z rycerzem bije się na krwawo.

Jakiż to młodzian w morderczym zapasie
I w ogniu rzezi bohaterem zda się?
Miecz jego ciężki, nieugięta szyja,
Włócznia zwycięsko nad Szwedem wywija.

Ojcze ojczyzny! światło naszych tronów!
Gwiazdo promienna starych Jagiellonów!
Zorzo nadzieje polskiego żołnierza!
Czołem ci naród, czołem ci uderza!

Na ziemi szwedzkiej przed twojemi dzieły
Wieże i mury na oścież stanęły,
Twa cześć w ojczyźnie i granic już nie ma,
Czoło laurowe wieńczy dyadema.

Lud w murach Wilna ciebie wielkim zowie,
Dank twojej chwały śpiewają w Krakowie,

Tyś drugi Typhis, który, idąc z nami,
Okował morze twardemi cuglami.

Plony Marsowe pozbierałeś żyźnie,
Na morskiej fali, na ziemskiej płaszczyźnie;
I topiel wodna, i horyzont cały,
Poznały imię dostojne, poznały!

Tyś ręką sławy umieszczony w górze,
W białym obłoku, na jasnym lazurze;
Rano i w wieczór bohaterską głowę
Krasno owiewa światełko różowe.

O! każdodziennie, gdy wieczór szarzeje,
Wnukom, Sarmaci, śpiewajcie te dzieje!
Dwakroć i trzykroć, i młodzi, i starzy,
Lirą i harfą niżowych gęślarzy!

Jutro nas może zawołają nagle,
Czy na koń siadać, czy ruszyć pod żagle:
Grom i błyskanie przeraża nam zmysły,
Znów chmury dziczy nad nami zawisły...

Kto z was rycerzem w chrześcijańskim rodzie,
Rycerze! prędzej, na łodzie! na łodzie!
Prędzej na mury niech się każdy chwyta,
Gdzie straż zaniedbał turecki bandyta!

Rozwalcie baszty, okopy i tamy,
Rozbijcie mury, rozerwijcie bramy!
Pora już omyć sromotę nareszcie
Ze świątyń Bożych w bizantyjskiem mieście.

Ha! tryumf! tryumf! Sarmata w Bosforze,
Narzucił pęta na Marmora morze,
Gród Konstantyna zalał krwią i potem,
I wschodnie państwo wskrzesił swym brzeszczotem.

Cześć! cześć i chwała! niechaj zagrzmi z wieży!
Laurów na skronie, laurów dla rycerzy!

Dwoisty tryumf dla sarmackich męży,
Gdy się łupieżca z Kartagi zwycięży.

Gdy padnie tyran straszny a zdradziecki,
Razem wykrzyknij, razem, ludu grecki:
Cześć twych rycerzy, cześć twego bułata,
Ojcze ojczyzny i cezarze świata!

A potem miecze, zbite na poganach,
W miłym spokoju zawiesim na ścianach,
I mąż-bohater z zapałem na twarzy
Dzieła wojenne małżonce wygwarzy.

Na łonie pełnem bohaterskiej części
Męską prawicą swą dziatwę popieści,
Żelazny pancerz i przyłbice krwawe
Małym wnuczętom odda na zabawę.

Dziś trzeba błyszczeć w przyłbicy i zbroi,
Dziś być wściekłymi rycerzom przystoi,
Lecz wkrótce młodzież, wkrótce nasze wnuki
Przypomną ciszę i święte nauki.

Wkrótce bohater, porzuciwszy włócznię,
Z miłą małżonką pod drzewem wypocznie,
Lub, bając dziatwie o przebytej burzy,
W blizkim potoku swój puhar zanurzy.

Lichwą i czynszem nie upadnie wioska,
Nie zgubi ludu przedajność sędziowska,
Prawda zagodzi wszelki proces główny,
Lub przy kielichu żarcik polubowny.

A chciwość zysku, lub żądza honorów
Przestanie pukać do bogatych dworów,
Nie wezwie mężów droga stumilowa,
Żona nie będzie samotna, jak wdowa.
 
Na zawsze wstąpi rolnikom do łona
Szacowna miłość sielskiego zagona,

Czy przyjdzie żniwem pracować we skwarze,
Czy wiosną kroić skiby na poparze.

Na wiernej roli niepróżne oranie,
Zboże kłosiste, jako las powstanie;
Bowiem zagonów, co płużą dla ludzi,
Perz nie zagłuszy, zielsko nie zabrudzi;

Lecz krasne róże, i białe lilie,
I śnieżny nardus swe liście rozwije,
A na zagonach, z nadzieją widoczną,
Kłosy, jak fala, kołysać się poczną.

Znajdzie obfitość Opatrzności Bożej,
W ulicach miejskich mieszkanie założy,
Zazielenieją pagórki i knieje,
Bóg obfitości szeroko rozleje.

O! niech się ziści, co widzę mym wzrokiem:
Nazwą mię wielkim wieszczem i prorokiem,
Letni starcowie, i dziatwa, i panny
Hymn mój zanucą w odgłos nieustanny.

Próżno! daremne uwielbienia ku mnie!
Będę już truchlał popiołem we trumnie,
A przecież ciemne grobowisko moje
O paszą laury, bluszcze i powoje.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maciej Kazimierz Sarbiewski i tłumacza: Ludwik Kondratowicz.