<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Odzyskane dziedzictwo
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 25.8.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Odzyskane dziedzictwo
Wskrzeszony do życia

Do gabinetu adwokata Windhama wpadł, jak burza, jakiś młody człowiek. Adwokat drgnął i spojrzał na wchodzącego bezceremonialnie gościa z wyraźnym niezadowoleniem.
Klient rzucił na biurko adwokata telegram.
— Proszę, niech pan przeczyta! — zawołał zdyszanym głosem. — Niech mi pan powie, czy ta nowina jest prawdziwa? Ten telegram przyszedł wczoraj do Woodhause.
Adwokat spojrzał na młodego człowieka o chorobliwym wyglądzie, poczem sięgnął po depeszę.
— Czy to możliwe! — powtórzył. — Wiadomości, któreśmy otrzymali, były zupełnie jasne. Bratanek starego baroneta zmarł przed kilku laty w Brazylii. Stwierdzono nawet, że zginął na wojnie z Argentyną.
— A więc ten telegram kłamie. Widzi pan: twierdzi się wyraźnie, że bratanek baroneta znajduje się w chwili obecnej na pokładzie okrętu, zdążającego do Anglii. Co robić?
— Tak, co robić? — powtórzył adwokat, chodząc nerwowo po pokoju. — Zwracam się z tym pytaniem do prana, sir Campbell. A co będzie z moimi pieniędzmi?
Młody człowiek zwrócił ku adwokatowi swą kościstą twarz, z głęboko osadzonymi oczami.
— Z pańskimi pieniędzmi? — powtórzył ironicznie. — Jeśli Harry Douglas powróci, wszystko jest stracone. Wie pan o tym również dobrze, jak ja. Dziedzictwo przypadnie jemu. Wyobrażałem sobie, że gdy ruszył w dalekie podróże, wuj wydziedziczył go. Ale ten stary wariat posiadał zbyt miękkie serce. Czując zbliżającą się śmierć, sporządził ten oto testament. Wszystkie moje nadzieje spoczywały na założeniu, że Henry nie żyje, Wówczas ja stałbym się dziedzicem Woodhause... Tymczasem teraz...
— Nie wiem sam, co mam panu poradzić — odparł adwokat. — Z depeszy tej wynika, że mamy do czynienia ze zjawą z tamtego świata. Nie uważam tym samym, aby rachunki nasze były wyrównane. Musi mi pan zwrócić, sir Campbell, pożyczone sumy. Nie mam zamiaru tracić wszystkiego, co posiadam.
— Z pustego i Salomon nie naleje — odparł Campbell. — Może zechce mnie pan przyjąć w zastaw?
Żart ten nie zdołał rozproszyć złego humoru adwokata.
— Żądam moich pieniędzy — powtarzał, spacerując po biurze tam i z powrotem.
— Gdybym mógł przewidzieć to, co nastąpi, nie pożyczyłbym ani grosza.
— Rozpacz nic tu nie pomoże — odparł młody człowiek. — Oczekuję pańskiej rady. Depesza ta została nadana w Marsylii. Należy przypuszczać, że kuzyn mój znajduje się na pokładzie okrętu, który idąc z Brazylii, zatrzymuje się w rozmaitych portach. Pasażer znajduje się prawdopodobnie w drodze do Calais, skąd przeprawi się do Anglii.
— Słusznie — odparł Windham, chodząc nerwowo po pokoju. — Wiadomości pańskie są dokładne. Cóż to nam jednak pomoże, sir Campbell? Jakże mogę panu pomóc? Sir Douglas zabrał z sobą prawdopodobnie wszystkie dowody, stwierdzające jego prawa. Przypuszczalnie wybrał się w podróż po to, aby się pogodzić ze swym wujem. Śmierć baroneta jest zbyt świeżą, aby wiadomości o niej zdążyły dotrzeć do niego. Gdy się tylko dowie, że stary nie żyje, okaże swoje dokumenty. Otworzy się testament, a wówczas... jestem zrujnowany. — Pieniądze, które panu pożyczyłem straciłem bezpowrotnie.
— Niech się pan uspokoi — rzekł sir Campbell, wskazując zniszczone drzwi.
— W sąsiednim pokoju znajduje się pański sekretarz Rogers i słyszał każde słowo. Nie chciałbym, aby ktoś dowiedział się o naszej rozmowie. Słuchajcie, Windham, jeśli pan nie wynajdzie jakiegoś kruczka, nie otrzyma pan grosza ze swych pieniędzy. Niech więc pan ruszy konceptem. Mój kuzyn nie powinien wylądować w Anglii. Czy rozumie mnie pan, czy też muszę wyrazić się jaśniej?
Adwokat zatrzymał się i spojrzał surowo na młodzieńca.
— Czy uważa mnie pan za zdobnego do popełnienia zbrodni? — szepnął.
— Nie do twarzy panu z obrażoną miną. — zaśmiał się Campbell. — Gdybym dostawał złotą monetę za każdym razem, kiedy pan łamie prawo, miałbym obecnie pełne kieszenie.
— Ani słowa więcej — przerwał mu Windham. — Zabraniam panu odzywania się do mnie w podobny sposób. Chciałbym zobaczyć kogoś, ktoby w West City odważył się wystąpić z podobnymi zarzutami. Znam oczywiście prawo na wylot.
— I nagina pan je tak., jak to panu wygodnie. Człowiek o pańskim talencie potrafi nadać każdemu artykułowi sto odmiennych interpretacyj. Iluż klientów odesłał pan do domu z dobrymi radami! Ale wróćmy do naszej sprawy. Ma pan do wyboru dwie drogi: albo mi pomóc, abym stał się panem Woodhausu, a wówczas otrzyma pan cały swój kapitał z procentami, albo też opuścić mnie i pożegnać się na zawsze ze swymi pieniędzmi.
Adwokat żachnął się.
— Nie mam zamiaru podjąć się tej sprawy — rzekł, akcentując każde słowo. — Pan mnie do tego nie namówi.
— Jak pan sobie życzy — rzekł młodzieniec, wstając z miejsca. — Traci pan całe swoje pieniądze. Zdaje pan sobie chyba sprawę, jaka jest wysokość wierzytelności pańskich i pańskiego sekretarza.
Zwrócił się w stronę drzwi. Stojąc w progu jeszcze raz spojrzał na adwokata.
— Obstaje więc pan przy swoim? — zapytał z ręką na klamce. — Niechże i tak będzie. Nie będę jedynym poszkodowanym.
— Niech się pan zatrzyma — zawołał Windham. — Nie chcę, aby imię moje było wmieszane w tę sprawę. Noszę uczciwe nazwisko. Pomówcie jednak z Fredem Rogersem. Ja mam swoją opinię. Fred Rogers być może da wam jakąś radę. Proszę tylko o jedno, abyście nie zawiadamiali mnie o rezultacie. Nic nie chcę o tym wiedzieć. Jeśli Rogers okaże się zbyt słabym, trzeba będzie pozostawić sprawy własnemu losowi.
Twarz sir Campbella rozjaśniła się.
— Nareszcie jakaś rada. — Wychodząc z gabinetu wstąpił do sąsiedniego pokoju. Było to biuro sekretarza Windhama, Freda Rogersa. — Gdy zaledwie chwilę temu Campbell przeszedł przez pokój udając się do kancelarii, Fred Rogers zdziwił się w pierwszej chwili, poczym przystąpił spokojnie do studiowania akt. Sekretarz od czasu do czasu zerkał na drzwi, wiodące do biura szefa. W pewnej chwili wstał, uchylił drzwi i zajrzał do środka.
Pomocnik jego podniósł głowę.
— Czy czytał pan w gazetach o ostatnim wyczynie Rafflesa — zapytał pomocnik. Podobno znów wpadła mu w ręce jakaś zawrotna suma.
— Czytałem — odparł sekretarz zajęty podsłuchiwaniem pod drzwiami.
W tej chwili otwarły się drzwi, wiodące z korytarza. Jakiś człowiek, kulejąc lekko, podszedł do sekretarza. Nowoprzybyły był mężczyzną w średnim wieku, o gęstej siwiejącej brodzie. Niezbyt porządna fryzura i zlekka wytarte ubranie nie świadczyło o wielkiej wytworności gościa.
— Czego pan sobie życzy — zapytał Rogers, przyglądając mu się uważnie — jak gdyby chciał zbadać, czy ma do czynienia z klientem, czy z żebrakiem.
— Mister Windham jest niewątpliwie zajęty — zapytał nieznajomy ochrypłym głosem.
— Bardzo zajęty — odparł Rogers. — Bardzo żałuję, ale mecenas nie ma teraz chwiili czasu.
— Wielka szkoda — odparł mężczyzna. — Chodzi o sprawę dość ciekawą, z której wyniknie długi proces. W grę wchodzą interesy pewnej rodziny.
— Jeśli tak — odparł sekretarz, mógłby pan wypełnić pewne formalności i wpłacić natychmiast zaliczkę. Jest pan prawdopodobnie przygotowany na to, że wstępne koszta wyniosą kilkaset funtów sterlingów.
Sekretarz spojrzał na niego badawczo.
— Nie mam płynnej gotówki — odparł przybyły.
— Czego więc pan od nas chce — zawołał Rogers. — Niech się pan zwróci do jakiegoś świeżo upieczonego adwokata, a nie zawraca głowy najbardziej wziętemu prawnikowi w mieście. Czy sądzi pan, że weźmiemy na siebie ryzyko procesu.
— Ależ niech mi pan pozwoli skończyć zdanie — odparł gość, wyciągając z kieszeni małą paczkę. — Przybywam z północnej Szkocji i zamiast pieniędzy przywiozłem ze sobą malutkie cacko, które od długiego szeregu lat stanowi własność mojej rodziny. Chcę je sprzedać. Powiedziano mi, że mogę za nie otrzymać dobrą cenę.
— Tu nie lombard — zawołał Rogers. — Niech pan w każdym razie pokaże mi ten gracik. Mógłbym panu wskazać, gdzie będzie go pan mógł sprzedać korzystnie dla siebie.
Rogers nie spuszczał wzroku z paczki, którą Szkot rozwiązywał powoli. Zauważył, że i pomocnik jego miał oczy zwrócone w tym samym kierunku.
— Przypomniałem sobie, Smyth, że masz do załatwienia w mieście pewną sprawę — rzekł. — Zanieś prędko ten list na pocztę.
Pomocnik skwapliwie skorzystał z okazji ulotnienia się z biura. Wziął list, włożył kapelusz na głowę i uciekł.
Rogers zabrał się do oglądania przedmiotu, przyniesionego przez nieznajomego.
— Skąd pan ma prawa do tego klejnotu — zapytał.
— Powiedziałem już panu, że to mój klejnot rodzinny.
— Trudno mi w to uwierzyć — zaoponował Rogers. — Klejnot wygląda zupełnie nowocześnie i posiada znaczną wartość...
Spojrzał uważnie na nieznajomego.
— Tutaj w Londynie od pierwszego wejrzenia poznają przybysza z prowincji. Niewątpliwie padnie pan ofiarą jakiegoś oszusta. Powiem panu jedno: mam zamiar się ożenić i mógłbym ewentualnie kupić ten klejnot dla mojej narzeczonej. Zapłacę panu więcej niż da panu lichwiarz. Za te pieniądze będzie pan mógł rozpocząć pański proces.
Szkot ukłonił się niezgrabnie. Nie zauważył błysku tryumfu, który pojawił się nagle w oczach Rogersa i zgasł szybko.
— Niewątpliwie... — powtarzał. — Odda mi pan w ten sposób dużą przysługę. Poleci mnie pan swemu patronowi. Chciałbym bardzo, aby sławny adwokat podjął się prowadzenia mojej sprawy. Ile mógłby mi pan dać za ten klejnot?
— Pięćdziesiąt funtów — odparł Rogers z wahaniem.
— Mówiono mi, że posiada on duża wartość.
— Niech więc go pan spróbuje sprzedać innemu.
— Niestety nie znam nikogo. A z pięćdziesięciu funtami można już coś niecoś zrobić. Czy może mi pan dać pieniądze?
— Niech pan poczeka chwilę — rzekł Rogers. — Zaraz po nie pójdę. Proszę niech pan siada. Wracam natychmiast.
Sekretarz znikł. Mieszkał w tym samym domu, co adwokat. Szkot słyszał trzaśnięcie drzwiami. W jednej chwili przeobraził się w innego człowieka. Kulawy i niezdarny nagle wykazał jakąś kocią zręczność.
W dwóch skokach zbliżył się do wielkiej zasuwanej szafy. Z rąk jego opadły olbrzymie, zniekształcające dłonie, rękawiczki. Dłonie te były dziwnie szczupłe i silne. Białe i wypielęgnowane. Wprawne palce poczęły obmacywać kasę, zamki i bez trudu można było spostrzec, że nieznajomy do otworów zamków wkłada żółtawy kluczyk.
— Wspaniała robota — szepnął do siebie. — Arcydzieło fabryki Armstronga. Podwójne zamki najnowszego systemu. Dam sobie jednak radę z tymi przeszkodami.
Nagle odskoczył i usiadł na swym krześle w poprzedniej postawie. Gdy Rogers wszedł do pokoju Szkot wyglądał na pogrążonego w ponurych myślach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.