Odzyskane dziedzictwo/3
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Odzyskane dziedzictwo |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 25.8.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Szkot szedł powoli, oddychając z trudnością. Zatrzymywał się co chwila, jak gdyby dla zaczerpnięcia oddechu.
Mur otaczający ogród przylegał w jednym swym końcu do wielkiego budynku, w którym znajdowało się biuro. Biuro to było czynne tylko rano i parę godzin po południu.
Szkot nie interesował się ludźmi, idącymi jego śladem. Sądząc z ich miny można było wziąć ich za robotników, wracających do domu. Pod lewą pachą trzymali jakieś podłużne przedmioty owinięte w płótno.
Nagle jeden z robotników, olbrzymie chłopisko — pochylił się do swego niższego towarzysza i szepnął mu coś do ucha.
W tej samej chwili przedmiot, trzymany pod pachą, został rzucony w powietrze i upadł na ziemię z groźnym hukiem.
Jednocześnie Szkot uległ dziwnej metamorfozie. Z kaleki przeobraził się w akrobatę. Szybko jak błyskawica uskoczył w bok.
Prawą pięścią uderzył w brzuch przebranego robotnika, lewą zadał mu w podbródek tak silny cios, że wybił mu zęby.
Był to tak zwany „duński pocałunek“, cios którego używają tylko najlepszej klasy bokserzy.
Człowiek zachwiał się. Byłby upadł na ziemię, gdyby ostatecznym wysiłkiem woli nie zapanował nad sobą. Zawył głucho, a w ręku jego ukazał się nóż.
— Idź do piekła, psie szkocki — zawołał, podnosząc do góry rękę.
Na widok tego ruchu nieznajomy przypadł do ziemi. Cios nie do sięgnał celu. Mężczyzna pochylił się naprzód chcąc pochwycić swego przeciwnika, nieznajomy zdążył się już tymczasem podnieść z ziemi: oburącz chwycił przedmiot leżący na ziemi i rzucił go w kierunku bandytów. Ugodzony w głowę bandyta bez jęku zwalił się na chodnik.
— Człowiek z workiem piasku — szepnął do siebie Szkot. — Nie po raz pierwszy spotykam się z tego rodzaju bandytami. Uderzenie było celne. Nie umarł, ma zbyt mocną czaszkę.
Dał się słyszeć przeciągły gwizd. Szkot, w którym czytelnicy nasi poznali już niewątpliwie Tajemniczego Nieznajomego — Rafflesa — chwycił olbrzyma i zaciągnął go aż pod mur ogrodu.
W murze tym znajdowało się kilka zagłębień. Raffles umieścił w jednej z nich bezwładne ciało w ten sposób, że robiło wrażenie pijaka, który zasnął sobie spokojnie pod płotem.
— Tom, Tom — ozwał się jakiś głos. — Czyś jeszcze nie skończył? A może nie dosłyszałem wskutek mgły twego sygnału? Przeklęta mgła! Nic się nie widzi.
Nie dokończył rozpoczętego zdania, gdyż w tej samej chwili otrzymał potężne uderzenie w kark.
Napadnięty przeszedł do ataku. Miało się wrażenie, że mimo wszystko oszczędza życie bandytów. W ręku trzymał broń, którą posługiwali się bandyci — podłużny worek z piaskiem.
Groźna broń! Nie zostawiając śladów na zewnątrz, czyniła wewnątrz, organizmu straszne spustoszenia. Drugi z bandytów zwalił się również na ziemię, jak gdyby rażony piorunem.
— Noc ta sprzyjała niebezpiecznym wyczynom — rzekł do siebie Raffles — nie będę czekał do jutra, aby wykonać mój plan.
Wziął kapelusz niższego z bandytów i nasunął go głęboko na oczy. Wślizgnął się do ogrodu adwokata Windhama i zaczaił się przy wejściu. Nie czekał długo. Usłyszał skrzyp kroków na ścieżce. Ktoś zbliżał się. Jakaś postać ludzka zamajaczyła we mgle. Nowoprzybyły zatrzymał się nadsłuchując. Nagle spostrzegł Rafflesa.
— Czy to Jim — zapytał.
Odpowiedziało mu ciche „tak“.
— Gdzie jest Tom? Dlaczego tutaj nie przyszedł.
Na to pytanie Raffles nie odpowiedział. Upewnił się, że nowoprzybyły był sam. Nie tracąc czasu, skoczył mu do gardła i przewrócił na ziemię.
Raffles zatrzasnął nogą furtkę, prowadzącą do ogrodu, i zacisnął palce dookoła szyi swej ofiary.
Po krótkim szamotaniu się zakneblował leżącemu usta.
Ofiarą napadu był Rogers, Raffles ogłuszył go jeszcze sinym uderzeniem pięści.
— Popełniłeś nieostrożność, mój przyjacielu — szepnął. — Zbyt długo gawędziłeś z Rafflesem.
Tajemniczy Nieznajomy zabrał się do skrępowania sekretarza adwokata Windhama. Rogers czynił nadludzkie wysiłki, aby wyswobodzić się z więzów. Raffles zaciągnął swego więźnia w wilgotne zarośla.
— Wysłałeś za mną swych najlepszych przyjaciół — ciągnął dalej. — Pozwałam sobie zauważyć, że obracasz się w dziwnym towarzystwie. Przyjaciele twoi są specjalistami w rzucaniu worków z piaskiem i chcieli wypróbować tę sztukę na mojej osobie. Niestety, ci panowie nie wiedzieli, że mieli się zmierzyć z Rafflesem, któremu nie obce były sztuczki londyńskich przestępców.
Rogers wił się jak nadepnięty robak. Tymczasem Raffles nie tracił czasu i przystąpił do przetrząsania kieszeni.
— Nie znalazłem niestety kluczy od kasy żelaznej — mruknął Tajemniczy Nieznajomy. — Mimo to cel swój osiągnę. Dobranoc, mister Rogers! Bądź pan grzeczny i nie kręć się pan. Skończy się na tym, że podrzesz pan swoje palto i nabawisz się reumatyzmu. Życzę wesołej zabawy.
Podniósł kołnierz palta Rogersa, który krył mu połowę twarzy i zaciągnął go bardziej w głąb zarośli. Sam zaś skierowali się w stroinę domu.
Teraz kolej na Dicka, który na rozkaz szanownego pana Campbella udał się do portów francuskich. Ale ta rzecz nie wymaga pośpiechu. Nie wymknie mi się. Zajmiemy się przede wszystkim naszymi osobistymi sprawami — rzekł do siebie Tajemniczy Nieznajomy. Liczył, że znajdzie otwarte drzwi, którymi Rogers wyszedł do ogrodu. Nie mylił się. Wszedł do przedpokoju słabo oświetlonego, z którego rozchodziły się kilka korytarzy. Zatrzymał się przez chwilę, starając się przebić ciemności wzrokiem.
Biuro adwokata znajdowało się na parterze. Raffles słyszał głosy dochodzące z góry oraz szczęk przekładanych talerzy.
— Prawdopodobnie służba — pomyślał, nie przejmując się Raffles.
Posiadał świetnie rozwinięty zmysł orientacji. Bez trudu odnalazł korytarz, prowadzący do biura adwokata Windhama. Wyjął klucze. Otworzył ostrożnie drzwi i jak pantera wślizgnął się do środka. Nie zamykając drzwi za sobą, przeszedł do biura Rogersa, gdzie stała kasa żelazna.
Okna chroniły żelazne żaluzje.
— Pamiętano o wszystkim — mruknął Raffles. — Zapomniano tylko o tym, że Tajemniczy Nieznajomy potrafi zgnieść jak muchę sekretarza Rogersa. A teraz do pracy!
W świetle kieszonkowej latarni począł przeszukiwać uważnie pancerną szafę. Przede wszystkim obmacał dłońmi jej potężną powierzchnię. Raffles nie zniechęcał się.
— Windham jest w klubie — pomyślał. — Mamy więc czas.
Wyciągnął z kieszeni kilka pudełek z woskowanym płótnem i położył je na stole. Otworzył jedno z nich: Na podściółce z waty leżało sześć metalowych rurek. Robiły one wrażenie nabojów małego kalibru. Każda rurka zakończona była szpiczasto. Następnie sięgnął raz jeszcze do kieszeni i wyciągnął z niej cienki pozłacany metalowy drut. Rozwinął go i przekrajał na cztery kawałki, z których każdy mierzył od czterech do pięciu metrów długości.
Teraz musiał przystąpić do najniebezpieczniejszej pracy: końce tych drutów przeciągnął przez dziureczki metalowych rurek. Była to operacja mogąca w każdej chwili przyprawić go o utratę życia. Jeden niezręczny ruch, jedno zbyt gwałtowne posunięcie drucika, a Raffles byłby rozszarpany w kawałki.
Z westchnieniem ulgi położył na sąsiednim stole przygotowane w powyższy sposób rurki.
— Skończone — szepnął ocierając pot z czoła. Dzięki Bogu, że potrafię zachować zimną krew, nawet w obliczu niechybnej śmierci.
Gdy zbliżył się do żelaznej kasy i rozpoczął czynności związane z włamaniem, uspokoił się zupełnie. Przy pomocy doskonale pomyślanych instrumentów usunął wszystkie metalowe zapory osłaniające dziurki od zamka. Raffles przyszedł do wniosku, że kasę otworzyć można jedynie przy pomocy niesłychanie skomplikowanych kluczy.
Zachowując daleko idącą ostrożność, Tajemniczy Nieznajomy wprowadził do środka kasy rurki metalowe. Następnie schwycił cztery druty, które zwisały aż do podłogi i złączył je razem. Wyjął z kieszeni inne pudełko i przeprowadził przez znajdujący się w nim otwór połączone druciki.
Nadszedł krytyczny moment.
Raffles nacisnął na guzik i rzucił się na podłogę. Wzdłuż drucików poczęły przemykać niebieskawe iskierki i nagle rozległa się głucha detonacja.
Gdy Raffles zapalił swą lampkę, która, uprzednio zgasił, kasa żelazna stała szeroko otwarta. Raffles spojrzał z podziwem na swoje dzieło. Nagle jednak szelest jakiś rozległ się na korytarzu. Raffles nastawił uszu. — Dźwięki te dochodziły z góry i Raffles rozróżniał w nich głosy mężczyzn i kobiet. Uspokoił się nieco.
— Nie tak groźne, jak sądziłem — mruknął. — Nikt nie słyszał chyba hałasu.
W kasie żelaznej leżały rulony złotych monet i paczki banknotów, starannie związanych. Na każdej z paczek wypisana był suma. Wszystko to znikło w kieszeni Tajemniczego Nieznajomego. Rezultat przekraczał jego oczekiwania.
— To pieniądze wdów i sierot, zagrabione przez tego oszusta, potrafiącego zręcznie interpretować prawo.
Raffles rzucił ostatnie spojrzenie w głąb kasy. Nie było w niej ani pensa. Postanowił odejść.
— Stop! — szepnął do siebie, zatrzymując się nagle. — Przede wszystkim pokwitowanie. Z prawnikami należy postępować formalnie.
Usiadł przy biurku:
„Zaświadczam niniejszym — pisał, że złożyłem wizytę w kancelarii adwokata Windhama. Zawartość kasy żelaznej znajduje się w moim ręku i przyrzekam adwokatowi Windhamowi, że użyję jej na wynagrodzenie krzywdy tym, których pozbawił on chleba i pieniędzy dzięki swym oszukańczym kruczkom.
Żałuję niezmiennie, że pozostał mi tylko ten jedyny sposób walki z człowiekiem, który będąc ostatnim łotrem i krzywdzicielem potrafił sobie wyrobić w publicznym i zawodowym życiu opinię uczciwego człowieka.
John C. Raffles.
Raffles umieści ten list w rozprutej kasie. W chwili, gdy miał zamiar opuścić biuro nowa myśl przyszła mu do głowy. Zawróci i zbliżył się do biurka, przy którym pracował Rogers. Z łatwością znalazł właściwy klucz. Otworzył biurko i począł przeglądać znajdujące się tam papiery. Nie znalazł nic ciekawego. Miał zamiar już je zamknąć, gdy nagle wzrok jego padł na portfel z czarnej skóry. Portfel zawierał najrozmaitsze dokumenty.
— Nareszcie — szepnął. — Ten portfelik dostarczy mi cennych informacyj. Są to dowody zaciągniętych pożyczek i rachunki.
Włożył go do kieszeni. Wówczas dopiero wyszedł z biura i zamknął za sobą drzwi na klucz. Opuścił dom drzwiami, wychodzącymi na ogród. Przez chwilę zatrzymał się obok krzaków, z pomiędzy których dochodziły ciche jęki związanego sekretarza.
Lord Lister, Tajemniczy Nieznajomy, jak cień rozpłynął się we mgle, otulającej ulice Londynu.