Odzyskane dziedzictwo/5
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Odzyskane dziedzictwo |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 25.8.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Doszedłszy do tego miejsca, wędrowiec nocny zatrzymał się. Drzwi otworzyły się bez szelestu i człowiek wszedł do środka. Grube zasłony otaczały łóżko, skąd dochodził miarowy oddech śpiącego. Jakkolwiek w kabinie było zupełnie ciemno, nocny gość orientował się w niej doskonale. Nie wahając się ani przez chwilę skierował się w stronę szafy i począł obszukiwać ubrania baroneta. Schował do kieszeni rozmaite przedmioty i wysunąwszy się jak cień na korytarz wślizgnął się do swojej kabiny.
Był to ten sam człowiek, którego widzieliśmy, w biurze portowym. Ta nocna wizyta była widocznie jedynym celem jego podróży.
Powróciwszy do kabiny rozłożył swój łup na stole. Składały się nań dwa portfele z czerwonej skóry. Jeden z nich wypchany grubo, zawierał same papiery. Otworzywszy drugi, złodziej krzyknął głośno z radości. Znajdujące się w nim dokumenty były stare i pożółkłe. Utrzymane jednak były w doskonałym stanie.
— Baronet ułatwił mi znakomicie zadanie — szepnął do siebie złodziej. — Nie przyszła mu nawet do głowy myśl, że pasażer pierwszej klasy na wielkim okręcie może paść ofiarą podobnego wypadku. Mam papiery i pieniądze, ale czy to wystarczy Rogersowi? Czy nie rozmyśli się co do przyrzeczonej nagrody, jeśli dowie się, że sukcesor żyje?
Zamyślił się przez chwilę. Twarz jego przybrała wyraz ponury i surowy. Powziął decyzję.
Włożył obydwa portfele do kieszeni swego ubrania, które opinało szczelnie jego tors atlety. Nasunął kapelusz na oczy i przerzucił przez ramię palto.
— Może zajść potrzeba nagłego opuszczenia statku — szepnął do siebie. — Walizka moja może pozostać. Znajdą w niej tylko cegły i kamienie.
Mężczyzna schwycił długi sztylet artystycznie rzeźbiony i po raz wtóry udał się na korytarz wiodący do kabiny baroneta.
Nagle zatrzymał się. Zdawało mu się, że słyszy tuż za sobą ledwie uchwytne szmery. Miał wrażenie, że ktoś za nim idzie. Nie! Musiał się omylić. Dokoła panowała cisza. Uspokoił się i przyspieszył kroku. Zręcznie wślizgnął się do kabiny. Z kocią zręcznością zaczaił się przy łóżku, z którego rozlegał się równy oddech śpiącego.
Bandyta wyprostował się i podniósł sztylet do góry... Znów dał się słyszeć ten sam szelest. Odwrócił się... W tej samej chwili ktoś upadał na ziemię, jakiś mebel upadł z trzaskiem, poczem dał się słyszeć krótki krzyk. Śpiący mężczyzna, obudził się. Zapalił światło. Prawą ręką chwycił rewolwer który miał stale koło łóżka.
Zasłona szarpnięta silną ręką rozsunęła się gwałtownie. Sir Henry Douglas skierował lufę rewolweru w stronę człowieka z siw/ą brodą, który podniósł się z ziemi. W tej samej chwili jakaś ciemna postać wypadła na korytarz.
— Bandyci, zbóje! — wołał sir Douglas. — Stać! Nie ruszać się z miejsca! Jeśli uczynisz najmniejszy ruch, strzelam.
Awanturniczy żywot młodego baroneta obfitował w podobne sytuacje. Sir Henry Douglas nie stracił panowania nad sobą.
Ręka jego wciąż skierowana była w stronę przypuszczalnego bandyty. Siwobrody człowiek spojrzał sir Douglasowi prosto w twarz.
— Słowa te powinien pan zwrócić raczej do tego, który wślizgnął się tu przede mną. Nieszczęśliwy przypadek przeszkodził mi w pokrzyżowaniu planów, tego człowieka. Na szczęście zdążyłem tu przyjść w porę, aby nie dopuścić do zbrodni.
— Nie ruszać się — krzyknął sir Douglas, nie zwracając najmniejszej uwagi na wypowiedziane słowa. — Otworzono moje drzwi, to mi wystarcza.
Człowiek z siwą brodą opanował się z trudem.
Henry Douglas wyskoczył z łóżka i pobiegł do szafy wciąż trzymając rewolwer zwrócony w stronę nieznajomego.
Nagle z ust baroneta padł okrzyk rozpaczy.
— Okradli mnie! Okradli mnie! — jęknął. — Zabrali mi portfel z pieniędzmi, zabrali mi portfel z dokumentami! Wszystko znikło... Oddaj mi to, coś mi ukradł, łotrze!
Sir Douglas zbliżył się do starca, tak, że lufa rewolweru dotykała prawie jego czoła.
— Oddaj mi to coś mi zabrał! — powtórzył.
— Ja nic nie ukradłem — odparł nieznajomy. — Ktoś inny zabrał panu przedmioty, których brak pan stwierdził. Jak już panu powiedziałem przybyłem o minutę zapóźno, aby przeszkodzić kradzieży. Sprawca jej wysunął się z moich rąk jak piskorz. Mam wrażenie nawet, że mnie zranił. Nic wielkiego... Tylko zadraśnięcie!
Nieznajomy podniósł lewą rękę. Mimo wielkiego wzruszenia sir Douglas spostrzegł, że ręka ta była dziwnie wąska i biała. Na napięstku perliło się kilka kropel krwi.
— Nie zwiedziesz mnie podobną komedią — odparł sir Douglas. — Zwróć mi moją własność, łobuzie!
Nieznajomy podniósł powoli obie ręce. Douglas sądził, że za chwilę wyjmie z kieszeni skradzione przedmioty. Stało się jednak zupełnie inaczej, biała broda otaczająca oblicze nieznajomego opadła nagle. Siwa peruka znikła z jego głowy i oczom sir Douglasa ukazała się młoda ogolona twarz.
Baronet oniemiał ze zdumienia. Sprzeczne uczucia odmalowały się na jego twarzy.
— Ta twarz... Ten głos... — szepnął do siebie. — Tak to możliwe. Będzie już chyba dziesięć lat... Jeśli się — nie mylę to lord...
— Lord Lister — odparł młody człowiek. — Lord Lister, pański przyjaciel z dziecinnych lat, sir Douglasie. Wszystko odbyłoby się inaczej, gdybym nie był się potknął.
Twarz młodego człowieka przybrała znów wyraz nieufności.
— To może być zwykłe podobieństwo — szepnął.
— Nie, to nie złudzenie — odparł Tajemniczy Nieznajomy. — Ma pan przed sobą, sir Douglasie, lorda Listera. Proszę chwilowo zadowolić się wyjaśnieniem, że dzięki dziwnemu przypadkowi dowiedziałem się o pewnych rzeczach, które mnie skłoniły do przyjazdu do Calais. Od dwóch dni oczekuję tu przybycia okrętu oraz pana. Chciałem pana ostrzec i pomóc panu radą i siłą. Nie tylko ze względu na naszą przyjaźń z lat dziecinnych...
Baron utkwił w nim pytające spojrzenie.
— Miał pan wuja — ciągnął lord Lister — wuja, który zaliczał się do najbogatszych ludzi w Anglii. Wuj pański zmarł niedawno.
— Mój wuj? Boże! Nie wiedziałem o tym zupełnie — zawołał sir Douglas ze smutkiem. — Wracam do Anglii jedynie po to, aby się z nim pogodzić. Niestety.... Jest już zapóźno.
Przez chwilę stał w milczeniu pochłonięty, swoim smutkiem. Następnie zwrócił się żywo do lorda Listera.
— Jaką mam gwarancję, że jest pan istotnie lordem Listerem. — Muszę odzyskać z powrotem moje dwa portfele. Pańskie wtargnięcie do kabiny wydaje mi się mocno podejrzane. Co pan tu robi?
— Chciałem pana uratować, baronecie. Proszę mnie zrewidować. Douglas nic nie odpowiedział. Zbliżył się do człowieka, który utrzymywał, że jest jego przyjacielem i nie spuszczając palca z cyngla rewolweru, począł przeszukiwać jego kieszenie. Poszukiwania te pozostały bez rezultatu.
Okoliczność ta zamiast go uspokoić wprawiła go w jeszcze większe zdenerwowanie.
— Jakkolwiekby się sprawa przedstawiała, musiał pan tutaj mieć wspólnika. Jestem prawie pewny, że drzwi zostały otworzone przez dwóch włamywaczy. Jest pan moim więźniem i za chwilę wydam pana służbie okrętowej. Proszę się nie ruszać, gdyż w przeciwnym razie będę musiał zrobić użytek z broni.
Zbliżył się do dzwonka alarmowego.
— Baronecie — rzekł z powagą Lister. — Proszę się wstrzymać i wysłuchać tego, co powiem. Idzie o pańską przyszłość a może i życie.
Sir Douglas zawahał się. Obrzucił badawczym spojrzeniem twarz lorda Listera.
— A więc dobrze, słucham pana. — Proszę mi powiedzieć najpierw co pan miał mi do powiedzenia, a potem powezmę decyzję. Niech pan nie stara się uciec. Mój rewolwer przeszkodzi panu w tym niezawodnie. Proszę niech pan zaczyna.