<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Ofiary miłości
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ VIII
Ofiary miłości
Girolamo miłuje Sylwestrę. Spełniając prośbę matki, udaje się do Paryża; po powrocie dowiaduje się, że jego umiłowana zamąż poszła. Girolamo zakrada się do jej domu i umiera w jej przytomności. Do jego zwłok, w kościele leżących, zbliża się Sylwestra i także umiera

Gdy Emilja skończyła, Neinfile na rozkaz króla zaczęła w te słowa:
— Miłe towarzyszki! Zdarzają się ludzie, przypisujący sobie wielki rozum, chocia w istocie bardzo mało go posiadają. Ludzie owi nietylko ośmielają się rady innych lekce sobie ważyć, ale i postępują wbrew przyrodzonym prawom. Z tego już nieraz wielkie nieszczęścia wynikały, a pożytku jeszcze nie było żadnego. Ten, co miłość odczuwa, mniej jest od każdego innego skłonny pójść za dobrą radą; raczej sam siebie zgubi, niźli namiętność swoją przemoże. Dlatego też zamyśliłam opowiedzieć wam historję o tem, jak to pewna dama, o swej wrzkomej mądrości twardo przekonana, aliści niewiedząca, jak postąpić należało, zapragnęła wyrwać namiętność z miłującego serca, a osiągnęła tylko to, że wraz z miłością i życie serce to opuściło.
W mieście naszem, wedle opowiadania starców, żył bogaty kupiec, imieniem Leonardo Sighieri, któremu żona powiła syna, zwanego Girolamem. Wkrótce po urodzeniu się syna, kupiec spisał swoją ostatnią wolę i zszedł z tego świata. Opiekunowie wraz z matką dziecięcia uczciwie majętnościami Girolama zarządzali. Chłopiec, wzrastając wraz z dziećmi sąsiadów, polubił osobliwie rówieśną sobie dzieweczkę, córkę krawca. Gdy już do lat bardziej źrałych doszedł, to dziecinne przywiązanie w gorącą miłość się przemieniło, tak iż Girolamo, jeno wówczas za szczęśliwego się poczytywał, gdy widokiem swej umiłowanej mógł się cieszyć. Dzieweczka niemniejszym afektem mu odpłacała. Matka Girolama, spostrzegłszy tę skłonność, nieraz strofowała i gromiła syna swego. Widząc jednak, że jego serce od namiętności tej nie oswobodzi i przekonana będąc, że dzięki pieniądzom nawet ze śliwki pomarańczę uczynić można, rzekła pewnego razu do opiekunów.
— Nasz Girolamo jeszcze piętnastu lat nie ukończył, a już zakochał się gorąco w córce naszego sąsiada — krawca. Jeśli go pilnie strzec nie będziemy, pewnego dnia, ani chybi, poślubi ją tajnie, co mi resztę życia zatruje. Gdy zaś obaczy ją żoną innego, gotów uschnąć ze smutku i rozpaczy. Sądzę tedy, że dla uniknięcia tego wszystkiego, należy go wysłać daleko, gdzieby jakiemiś sprawami zająć się mógł. Gdy nie będzie na nią nieustannie patrzył, zapomni o niej, a wówczas damy mu za żonę dziewczynę, z znacznego idącą rodu.
Opiekunowie pochwalili ten zamiar, a potem zawezwali Girolama i tak doń rzekli:
— Wkrótce już dorośniesz, Girolamo, dlatego też pora, abyś sam o sobie myśleć zaczął. Pragnęlibyśmy z całej duszy, abyś na pewien czas do Paryża się udał. W mieście tem większa część twojej gotowizny w obrocie handlowem się znajduje. Tam nauczysz się przykładnych obyczajów, obaczysz wielu baronów, szlachciców i innych znacznych ludzi i przejmiesz od nich wiele polerowności i dworności. Potem ido Florencji powrócisz.
Girolamo, pilnie wszystkiego wysłuchawszy, odparł krótko i węzłowacie, że nie myśli wcale wyjeżdżać, bowiem może nauczyć się żyć także i we Florencji. Opiekunowie poczęli wówczas nalegać na niego, ale nic wskórać nie mogąc, donieśli o wszystkiem matce. Ta, zawezwawszy syna, poczęła mówić z nim nie tyle o wyjeździe do Paryża, ile o miłości, którą mu srodze naganiała. Potem od wyrzutów do tkliwych pieszczot przeszedłszy, prosiła go, aby się opiekunów swych posłuchał i na prośbę ich przystał. Girolamo dał się wreszcie nakłonić i przyrzekł, że przez rok w Paryżu pozostanie.
Owóż więc odjechał do Paryża z sercem, pełnem miłości. Opiekunowie tak zręcznie w Paryżu przetrzymywać go umieli, że przez dwa lata tam przebywał. Gdy zaś wreszcie, jeszcze bardziej niż wprzód zakochany, do Florencji powrócił, dowiedział się, że Sylwestra została żoną pewnego florenckiego rzemieślnika. Z tego powodu w niezmierną rozpacz popadł, aliści wiedząc, że nic tu zmienić nie lza, starał się w miarę sił swoich nad sobą zapanować. Uznawszy, gdzie Sylwestra mieszka, począł krążyć koło jej domu, jak to zakochani młodzieńcy czynić są w obyczaju, wierzył bowiem, że białogłowa jeszcze o nim nie zapomniała. Omylił się jednakoż, bowiem Sylwestra nie chciała nawet wspominać o nim, tak, jakby go nigdy nie była znała. Strapiony młodzian przekonał się o tem wrychle, ku swojej wielkiej rozpaczy, mimo to jednak nie litował starań, aby znów na się uwagę jej zwrócić. Ponieważ wszystkie te wysiłki płonemi się okazały, postanowił tedy choćby za cenę życia chwilkę rozmowy z nią uzyskać. Wywiedziawszy się od jednego z sąsiadów o modłę życia małżonków, wślizgnął się pewnego wieczoru do domu Sylwestry, gdy ta właśnie pospołu z mężem u sąsiadów bawiła, i ukrył się w sypialnej komnacie za sztuką namiotowego płótna. Tak ukryty doczekał się ich powrotu. Wkrótce usłyszał, że się do łoża kładą. Gdy mąż zasnął, podszedł do łoża Sylwestry i położywszy jej rękę na piersi, rzekł cichym głosem:
— Czy śpisz, najdroższe serce moje?
Białogłowa, która jeszcze nie spała, chciała krzyknąć, aliści Girolamo zaklął ją:
— Na Boga, nie krzycz! Jestem twoim Girolamo!
— Girolamo, na miłosierdzie boskie, odejdź stąd coprędzej — odparła Sylwestra, drżąc całem ciałem. Już minął ten czas, gdy będąc dziećmi, kochaliśmy się nawzajem. Wiesz przecie, że mężatką jestem! Nie chcę znać żadnego mężczyzny, krom męża mego. Dlatego też, na rany Chrystusa cię zaklinam, opuść mnie w tej chwili. Gdyby cię mąż mój usłyszał, to co najmniej takie nieszczęście z tegoby wynikło, że nie mogłabym już z nim żyć w zgodzie i spokoju, podczas gdy teraz, kochana przez niego, spokojną i szczęśliwą się czuję.
Młodzieniec, słowami temi w samo serce tknięty, jął jej przypominać przeszłość i miłość swoją, której ani rozłąka, ani lata złamać nie mogły; zaklinał ją i błagał, ale to wszystko na nic się nie zdało. Postanowiwszy życie sobie odjąć, począł ją prosić, aby zezwoliła mu położyć się obok niej i nieco się ogrzać, skostniał bowiem od zimna, czekając na nią. Przyrzekł jej przytem, że się do niej nie dotknie i że, ogrzawszy się, odejdzie natychmiast. Sylwestra, niejakiem współczuciem przenikniona, zgodziła się. Wówczas Girolamo położył się przy niej. Skupiwszy całą myśl swoją na wspomnieniach miłości i nadziejach utraconych, z życiem rozstać się postanowił. Wstrzymał tedy oddech, ścisnął kurczowo ręce i umarł. Po pewnym czasie białogłowa, zadziwiona jego spokojem i wstrzemięźliwością i, obawę żywiąca, aby mąż się nie obudził, rzekła: — Czas już odejść, Girolamo!
Nie usłyszawszy odpowiedzi, była przekonana, że Girolamo zasnął. Dlatego też wyciągnęła rękę, chcąc go obudzić, aliści dotknąwszy jego ciała, poczuła, że jest ono zimne, jak lód, co ją wielkiem zadziwieniem napełniło. Trąciła go silnie, jednakoż Girolamo nie poruszył się. Dopiero wówczas upewniła się, że umarł. Osłupiała i zgrozą przejęta przez długi czas nie wiedziała, co jej uczynić należy. Wreszcie postanowiła opowiedzieć mężowi o tem zdarzeniu, aliści przedstawić je tak, jakby ono nie jej, lecz kogoś innego dotyczyło. Zbudziła tedy męża, i opowiedziała mu rzecz całą, która rzekomo gdzieindziej się zdarzyła i zapytała go, coby uczynił, gdyby podobne zdarzenie mu się przytrafiło? Poczciwiec odpowiedział, że, według jego zdania, należałoby zwłoki odnieść na próg domu, żonie zasię nijakiej krzywdy nie czynić, bowiem ona winy za to ponosić nie może.
— Jeśli tak — rzekła Sylwestra — to i nam podobnie uczynić wypada. Później, wziąwszy męża za rękę, kazała mu się dotknąć ciała młodzieńca. Mąż Sylwestry, srodze zalękniony, zerwał się z łoża, rozniecił światło i, nie mówiąc ni słowa, ubrał trupa w swoje szaty. Poczem, przekonany o niewinności żony, wziął ciało na barki i zaniósł je na próg domu zmarłego.
Gdy o świcie martwego Girolama na progu znaleziono, podniósł się lament powszechny. Osobliwie rozpaczała matka zmarłego. Obejrzano całe ciało; ponieważ jednak najmniejszej rany na niem znaleść nie można było, lekarze orzekli, że młodzieniec zmarł z dusznej boleści, co w samej rzeczy prawdą było. Później odniesiono ciało do kościoła. Wkrótce przybyła tam matka Girolama, wielką boleścią złamana, w towarzystwie wielu krewniaków i sąsiadów. Wszyscy jęczeli i płakali nad trumną. Gdy ów płacz nieutulony się podniósł, rękodzielnik w którego domu Girolamo umarł, rzekł do swojej żony:
— Zarzuć płaszcz na siebie, idź do kościoła, wmieszaj się w tłum i posłuchaj, co ludzie między sobą mówią. Młoda białogłowa, zbyt późno litością do zmarłego przenikniona, odziała się i poszła, tak jakby ochotnie chciała patrzyć na młodzieńca, któremu, póki żył, nawet jednego pocałunku skąpiła. Osobliwą jest zaiste potęga miłości! Serce, które głuche na wołania Girolama pozostało, teraz odkryło się i zmiękło wobec niedoli. Płomień dawnej miłości zbudził się w Sylwestrze od nowa, a na widok martwego oblicza, niezmierzona żałość ją objęła. Okryta szczelnie płaszczem, przecisnęła się przez tłum kobiet i do zwłok się przybliżyła. Tutaj z przeraźliwym krzykiem padła na trupa i nawet zrosić go łzami nie zdołała, bowiem ledwie się ciała dotknęła, skonała, duszną boleścią rażona. Wszystkie przytomne białogłowy rzuciły się ku niej, aby ją pocieszyć i podnieść, aliści Sylwestra leżała bez ruchu. Co widząc, gwałtem ją od zwłok oderwać chciały; dopiero wówczas spostrzegły, że jest już martwa. Białogłowy uderzyły w ogromny płacz. Wieść o nieszczęsnem zdarzeniu obiegła wkrótce całe miasto i doszła do uszu męża Sylwestry, który długo płakał, na wszelkie pociechy nieczuły. Poczem opowiedział przytomnym, co zaszło tej nocy między młodzieńcem a jego żoną; dzięki temu podał na jaśnię przyczynę ich śmierci. Przybrano tedy ciało młodej kobiety w stosowne szaty i położono je obok ciała jej kochanka. Później w wspólnej mogile zwłoki pogrzebiono. Miłość nie mogła kochanków połączyć, za to śmierć nierozerwalnemu i wiecznemi więzami ich sprzęgła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.