[116]OJCIEC.
(Z COPPÉGO.)
Co dzień po szynkach wyprawiał hulankę,
Wracał pijany i bił swą kochankę!
Losów ich stuła nie związała księdza:
Skuły je razem — rozpusta i nędza.
I strach pomyślić: dzieliła z nim łoże,
Tylko z obawy, by nie spać na dworze!
Wściekła, rozżarta, tak jak kundys dziada,
Tak ona gacha, bywało, opada —
Gdy wracał do dom... W tedy bezlitośnie
Katował człek ów tę dziewkę, i sprośnie
Kipiała izba ich bójką i swarem,
I byli nocnym sąsiadów zegarem.
A potem zgiełk ten, w straszną tonął ciszę:
Rzekłbyś, że słychać jak tam zbrodnia dysze.
[117]
Aż dnia pewnego, w onem gnieździe zgrozy,
Hańby i nędzy, gdy grudniowe mrozy
Srożej ścisnęły ich doli kajdany,
Zrodził się syn im — gość niepożądany!
Skroń pocałunkiem cierpkim powitana,
Ach! a tak jasna i niepokalana!
Mężczyzna wrócił znów do domu spity;
Lecz zatrzymawszy się w progu jak wryty,
Szklannym się okiem zapatrzył w tę, która
Kolebkę dziecka huśtała ponura,
Jakieś żałośne śpiewając piosenki: —
I na tę matkę już nie podniósł ręki!
W tedy ta jędza widząc że on stoi
U drzwi pokorny, jak ten co się boi
I chce coś począć a niby się waha:
Wzrok pełen jadu zwróciwszy na gacha,
I z ust zsiniałych gniewne miotąc słowa:
— No, wrzaśnie — tatko! bijże, jam gotowa!
I czego czekasz? Czy ciebie kto trzyma?
Czy chleb potaniał? Czy mniej srogą zima?
Czyżem mniej głodna, z ziębniętazziębnięta i chora?
A ty mniej spity, dziś może, jak wczora?
Pijak nieczuły tak jak drewna kawał,
Obelg tych nawet słyszyć się nie zdawał,
[118]
I wzrok wlepiwszy w kolebkę dziecięcia,
Wzrok czuły, głupią czułością bydlęcia:
A potem zwolna zwróciwszy się do niéj,
Trwożliwy prawie, jak ten co się broni,
Kiedy mu ciężkie zarzucają winy:
— „Cyt! szepnie, nie chcę obudzić dzieciny!“
Włodzimierz Zagórski.