<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Ordynat Michorowski
Podtytuł Powieść
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego Sp. z o. o.
Wydanie trzynaste
Data wyd. 1930
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLVII.

Hrabia Brochwicz oczekiwał ślubu z niecierpliwością.
Pewnego dnia do gabinetu jego, gdy hrabia wybierał się odwiedzić narzeczoną, wszedł niespodziewanie kamerdyner księżnej Podhoreckiej i wręczył mu list wraz z paczką. Szepnął tajemniczo.
— Jaśnie panie hrabio, u nas stało się jakieś nieszczęście.
— Co się stało? Mów.
— Coś jest źle z naszą panienką, i to od przyjazdu młodego pana Michorowskiego.
Brochwiczem wstrząsnął dreszcz nieprzyjemny. On wiedział najlepiej, że z Lucią dzieje się coś, co mu rozwieje szczęście.
Kamerdyner mówił dalej.
— Baronówna często rozmawia z panem Bohdanem, a potem płacze i po całych nocach nie sypia.
— Dobrze, dobrze; dosyć! — z niesłychanem rozdraźnieniem rzekł Brochwicz.
Po wyjściu służącego Jerzy przeczytał list. Z dołączonego pudełeczka wypadł zaręczynowy pierścionek Luci. Brochwicz spodziewał się tego; jednakże wrażenie, jakiego doznał, było ogromne i rujnujące jego istotę. Dusza jego żałosna, zmordowana tyloletnią męką, została ostatecznie zmiażdżoną nieszczęściem.
Jerzy patrzał na pierścionek, i powoli zgnębienie mijało, ustępując miejsca nienawiści. Pytania skłębiły się, ale nie umiał na nie odpowiadać.
Dlaczego Lucia zrywa prawie w ostatniej chwili? Skąd wyłoniła się w niej ta walka, która zmogła jej postanowienie?...
Już była zdecydowaną na życie z nim, wierzyła w przyszłość i jemu pozwalała mieć nadzieję. A teraz suche słowa:
„Musimy się rozstać, bo szczęście nie dla nas. Przejrzałam, i brak mi odwagi do zaślubienia pana. Lepiej, że przecierpimy wspólnie, niż gdybym pana i siebie oszukiwała. Chcę być uczciwą.“
Brochwicz zrozumiał, co przyczyniło się do zerwania.
To obecność Bohdana.
Wściekłość ogarnęła duszę Jerzego.
Uczuł się zdeptanym, upokorzonym. Gdybyż tylko przez Lucię, ale tu winnym był głównie Bohdan! On, jak szatan-kusiciel, zjawił się tu niespodziewanie i siłą jakąś niezwykłą wywarł na niej wpływ, wydzierając mu szczęście.
Brochwiczowi, tak samo jak Luci, przyszedł na myśl ordynat, działający przez Bohdana. Ten podstęp, niegodny Waldemara, rozgoryczył Jerzego, zbudził w nim gniew szalony. Ale Brochwicz miał świadomość, że Luci już nie odzyska. Na razie egoizm przeważył, hrabia myślał o zemście za swoją porażkę, nie troszczył się o psychologję duszy Luci i o jej los, siebie tylko widział, swoją odczuwał nędzę. Luci złorzeczył. Lecz przedewszystkiem chciał prawdy. Co zaszło?
Jerzy, jak konający, ujrzał w wyobraźni cały szereg lat, zawierających w sobie miłość nieszczęsną dla Luci. Tyle starań daremnych, tyle walk i udręki wewnętrznej, tyle rojeń słodkich, które oto już spełnić się miały. Wszystko zostało mirażem...
Marzenie, doprowadzone do progu szczęśliwości bezmiernej, okazało się złudą okropną. Gorzki fakt zajął miejsce nadziei, pielęgnowanej troskliwie. Ironja szydziła i nasuwała potworne myśli, ukazujące zdarzenia minione w całej ich nagości. To, co wydawało się dawniej w barwach pastelowych, dziś było bezczelnie kolorowe. Brochwicz widział swe uczucia bez obsłon. Zdawało mu się, że kocha Lucię miłością bardziej duchową, że przedewszystkiem pragnie jej szczęścia. Uczucie to się wzmogło, gdy została jego narzeczoną. Bliskość małżeństwa pobudziła altruizm duchowy, widzenia własnego szczęścia spowodowało hojność niesłychaną, lecz bez określonych granic.
A teraz wszystko to umarło! Pozostała zawiść, że ukochana kobieta jest mu odebraną, że posiądzie ją ktoś inny. Instynkt zwierzęcy pędził do zemsty.
Zemsta powinna być wywarta na tym, kto go Luci pozbawił.
— Ale kto jest nim?...
Pozornie Bohdan, i on będzie odpowiadał. Jeśli poza nim jest zręcznie ukryty ordynat, to i on winien ponieść karę.
Brochwicz zdławił rozpacz i postanowił działać.
Zaczął szukać sposobności zobaczenia się z Bohdanem na gruncie neutralnym. Wiedział, gdzie szukać Michorowskiego, i tegoż dnia spotkał go w jednej z sal Louwru.
Bohdan, ujrzawszy Brochwicza, zdziwił się, ale podszedł i wyciągnął rękę z powitaniem.
Hrabia cofnął swoją dłoń.
Michorowski zapłonął.
— Chce ze mną awantury — pomyślał.
Patrzyli na siebie przez chwilę.
Wreszcie Bodzio przemówił:
— Wiem, jaki jest powód pańskiego zachowania się, i dlatego wybaczam je hrabiemu. Gorycz bywa tak silną, że skłania nawet do niegrzeczności.
— Więc pan sądzi, że ja popełniam tylko niegrzeczność i że nie podaję panu ręki bez powodu? — spytał Brochwicz głosem wprost policzkującym.
— Tak. Hrabia powinien być trzeźwiejszym i nie szafować obelgą bez racji.
Jerzy się zdumiał. Pewność siebie Bohdana zaniepokoiła go.
— Pan intrygami swemi zerwał moje małżeństwo!
— Owszem, skłoniłem do tego baronównę. Przekonałem ją, że popełnia czyn bardzo ryzykowny i nierozważny.
— Jakie pan miał do tego prawo!? — w uniesieniu zawołał Brochwicz.
— Prawo uczciwości.
— Czy pan działał za siebie... czy za kogoś.
— Wyłącznie z własnej inicjatywy.
— Więc jak mam pana nazwać?... — wybuchnął Jerzy.
— Hrabio, proszę się uspokoić. Ja was oboje ocaliłem. Wchodziliście w nieszczęście bez zastanowienia. Lucia pana nigdy nie kochała i nie kocha. Nie mogło się stać to, do czegoście dążyli.
— I pan zostałeś aniołem stróżem Luci, pasterzem jej i mojej moralności. Zbytek łaski! Interwencja pańska jest nikczemną i śmieszną.
Bodzio panował nad sobą, ale czuł, że się wyczerpuje.
— Jesteś hrabio niesprawiedliwy i nadużywasz mej pobłażliwości dla swego rozdrażnienia. Powtarzam, że wasze małżeństwo dojść do skutku nie mogło. Chciałem ratować kuzynkę od tej toni, i celu dopiąłem. Czuję się w zupełnej zgodzie z własnym honorem i sumieniem. Hrabia wiedział, że narzeczona nie kocha go i pomimo to nie wahał się zakuwać ją w związek dla niej tragiczny. A zatem, kto z nas więcej pragnął szczęścia dla Luci?...
Brochwicz miał w sercu przerażenie, grozę. Ale gniew przemógł wszelkie inne uczucia.
— Pomimo pańskich wykrętów, czyn jego jest podłym i podstępnym. Gardzę panem!
— Hrabio, proszę się liczyć ze słowami! — wykrztusił Bodzio nieswoim głosem.
— Nie liczę się z panem wcale! Cofam panu swoją dłoń i brzydzę się panem. Jesteś bezczelnym! Plugawisz nazwisko które nosisz! — krzyczał Brochwicz bez opamiętania.
Bohdan pobladł straszliwie. Zrobiło mu się ciemno w oczach. Spadł na niego cios niespodziewany, bolesny, pierwszy w życiu, i ogłuszył do chwilowego zaniku myśli.
Gdy się ocknął, Brochwicza już nie było.
Zdrój krwi gorącej buchnął do mózgu Bohdana. Obrażona duma zażądała odwetu.
Bodzio wyszedł z Louwru z gotowem postanowieniem.
Cierpliwie znosił obelgi dla miłości Luci, lecz już nawet dla niej poświęcenie okazało się zbyt hańbiącem.
Szedł do swego mieszkania uspokojony, prawie wesół. Przypomniał sobie pierwszy pojedynek w Warszawie, i to go znowu rozdraźniło.
— Jaka różnica między tamtym a tym, który nastąpi! — myślał.
Żałował Luci i z nią razem życia. Bardzo jasno i wyraźnie odczuł teraz głęboką miłość dla niej, i cześć, i uwielbienie i współczucie nad jej losem nieszczęsnym.
— Co się z nią stanie? — pytał siebie Bodzio.
Pojedynek zmalał wobec tego pytania, które pochłaniało całą istotę młodzieńca.
— Co się stanie z Lucią?
I bez odpowiedzi, mogącej go uspokoić, Bohdan męczył się całą noc.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.