Po wieloletnich zawiściach, najazdach,
Zjadaniu sobie piskląt nawzajem po gniazdach, Pogodził się Orzeł z Sową. Traktat pokoju tak brzmiał słowo w słowo: «Zamiast swe gniazda napadać, Dzieci wzajem sobie zjadać, Odtąd, przodków obyczajem,
Przeciw obcej napaści brońmy ich nawzajem.»
Po tak przykładnej umowie, Przyszła myśl Sowie Zapytać Orła: «Ależ, panie bracie, (Wybaczcie, jeśli was nudzę) Czy tylko dobrze moje dziatki znacie?
Żebyście ich nie zjedli, w mniemaniu, że cudze.
— Znam je, odpowie Orzeł, tak... zdaleka... trochę,
Są nieco szare, bure, głupowate, płoche... Lecz dla pewności zapoznaj mię z niemi. — Wolę opisać; słuchaj: to czyste anioły, W piękności nic im nie zrówna na ziemi,
Dowcipne jak jastrzębie, krasne jak sokoły; A nawet (przebacz, bo to prawda święta)
Daleko są zgrabniejsze niż twoje orlęta, Choć wam królewską cześć oddają szpaki. Słowem, wszelkie inne ptaki Znikną przed niemi tak jak cień przed słońcem; Koniec końcem...
— Już dosyć, przerwie Orzeł, przyjaciółko miła, Tak dobrześ mi je skreśliła,
Że niepodobna zbłądzić; żegnam cię, bądź zdrowa.» Niedługo atoli, Sowa
Wróciwszy raz do gniazda nakarmić wyrostki (Swe anioły tak nazwane), Znajduje z nich tylko kostki I główki poodgryzane!... Więc w gorzkie żale, «Dziękuję waszeci,
Ujrzawszy Orła krzyknie, tak to więc wspaniale Szanujesz zdrajco przymierze?
— Alboż to, rzekł zdziwiony, twoje były dzieci? Ja byłbym przysiągł, że to nietoperze!
Gdzież takie łby szkaradne mogły mieć twe sówki, Te ślepie jak trzygroszówki, Dzioby jak pazury kocie!...
— Dobrze ci tak, zawoła, siedząca na płocie Kraska, zadarłszy ogona; Po coś głupia, zaślepiona, Dzieci twoje przechwaliła I Orła w błąd wprowadziła?»
I ja też tę bajeczkę poświęcam dla matek,
Które lubią przesadzać pochwałę swych dziatek.