Niech się nikt z cudzej nie natrząsa biedy, Bo może wkrótce ten sam los go spotka.
Na polu, zdala od leśnej czeredy, Żył Zając i młoda trzpiotka,
Kuropatwa, więc płocha i nietęgiej głowy, Lecz gadulska i złośliwa. Pewnego ranka, trąbka się odzywa:
Strzelcy ruszyli na łowy. Zajączek, strwożony wrzawą, Umyka żwawo, Psy za nim w tropy; już uszedł pogoni, Alić znienacka rażony Postrzałem ognistej broni, Ledwie zdołał przez zagony Dowlec się na legowisko; A psy grały tuż, tuż blizko. W śmiech Kuropatwa: «Gdzież twe nogi rącze! Cóż to waszmość tak się plącze?
Bądź zdrów! już pieski na pogrzeb ci dzwonią! A mnie przed strzałem i przed pogonią Skrzydła uchronią!»
Gdy tak szydząc z Zająca, do lotu się zrywa,
Uderzył na nią jastrząb, i padła nieżywa.