Ostatnia z Xiążąt Słuckich/Tom III/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ostatnia z Xiążąt Słuckich
Podtytuł Kronika z czasów Zygmunta trzeciego
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1841
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.
Pokój czy Wojna?

Weszli, Wojewoda okiem ich zmierzył, czekał wieści z czém wracają, nie śmiał spytać co zrobili. Xiąże Janusz nie zwrócił się nawet ku nim, on był pewien, że albo ich nie dopuszczono wewnątrz, albo zbyto jaką taką wymówką.
Inni przytomni otoczyli ich, w twarzach pokazując ciekawość i pytając cicho.
— Co niesiecie?
— Z czém wracacie?
Kanclerz posunął się ku Wojewodzie, chciał mówić; ale Zenowicz mu przerwał.
— Otóż nadspodziéwanie, rzekł prędko, Panowie Chodkiewicze —
— Nie dopuścili Was? spytał trzęsąc się Wojewoda.
— Owszem — byliśmy w kamienicy, mówił daléj Zenowicz, choć nieprędko do niéj się dostukali. Wyszedł przeciw nam Kasztellan z Wojewodą Sandomirskim i Starostą Borysowskim. Na zapytanie czyli swéj umowie zadość uczynią, odpowiedzieli —
— Cóż odpowiedzieli? podchwycił niecierpliwie Wojewoda.
— Iż — czekają Xięcia Janusza z przyjaciółmi, i będą stawić Xiężnę zdrową na ciele i umyśle, dozwalając jéj wyrzéc to, czém ją P. Bóg natchnie, w niczém ją nie siłując i zmuszając do niczego. — Owszem nas samych chcieli prowadzić do Xiężpéj, aby przed nami oświadczyła się z wolą swoją, a Kasztellan upewnił, że ani pytał, ani wié nawet jaką da odpowiedź.
— Czegoż więcéj żądać? rzekł Biskup Gedrojć — Niech Xiąże Janusz uda się do nich.
Wojewoda gniewny milczał.
— Ja! udać się do nich, zakrzyknął Janusz. Azaż to nie widoczna, iż pod pozorem zadość uczynienia warunkom — jest to szyderska odprawa! oni wiedzą, że Xiężnę zmusili, aby przeciw mnie wyrzekła. Tegoby im trzeba tylko, abym poszedł teraz pytać jéj — Powiedziałaby pod strachem, że niéma serca do mnie, i tak sprawa cała, byłaby rozwiązana na ich stronę, prawnie na pozór i sprawiedliwieby wygrali w oczach ludzkich! Ależ, ja iść tam nie mogę, wszak widoczne Kasztellana przeciwko mnie zmowy z bratankami, wszystko tam już musi być wcześnie ułożone na zawstydzenie nasze. Pójść tam i powrócić ztamtąd z odmową, ze wstydem! O! tego nie będzie.
— Więc, mówił daléj — już i Xiężna za niémi! już i ją potrafili odmienić i przerobić!
— Kasztellan, rzekł powolnie Sapieha, ręczył, iż z Xiężną o tém nie mówił, o to ją nie pytał i nie wié co myśli.
— Kasztellan sam może w to nie wchodził — odpowiedział Wojewoda, ale byli pewnie od niego wysłańcy, którzy słabym umysłem kobiécym owładli! Gdyby oni nie byli pewni swego, nie staliby teraz przy umowie, któréj niedawno zaprzeczali wszelkiéj wagi.
— I ją więc potrafili przeciw nam obrócić, i z niéj zrobili oręż na nas! wołał Janusz. Ale nie, nie, oni sami wprzód powiedzieli, umowa za nic! — Xiężna pod ich władzą, powié co każą — gdy będzie wolną, wówczas niech się dopiéro wyrzecze — W przód nim ją pytać będziemy, potrzeba oswobodzić.
I Wojewoda tak myślał, bo za synem powtórzył —
— To tylko łapka na nas, aby zbyć niczém i wszystko wywrócić, jedném słowem Xiężnéj: — Nie chcę. Ale nie — nie pójdziem jéj pytać teraz, bo Kasztellan pod zakładem przyrzekłszy, żadnych na nas zmów nie czynić, przecież już opisał się ze swemi bratankami; widoczna niechęć, widoczny podstęp.
Mości Panie, odezwał się do Janusza, niech wojsko otoczy kamienicę — dziéj się wola Boża.
Na te słowa wyrzeczone wyraźnie i głośno przez Wojewodę, ruszył się Xiąże Janusz ku drzwiom, ale go wstrzymał Zawisza. Biskup zaś Gedrojć postąpił ku Radziwiłłowi.
— Xiąże, zawołał, pomyśl co wyrzekłeś, dałeś hasło do boju, — lekkoż ci na sumieniu? Maszże przynajmniéj przed sobą czém się wytłumaczyć? Pomiarkuj się, odwołaj. PP. Chodkiewicze nie odbiegają umów, Kasztellan zaręcza, że nie wié o woli i skłonności Xiężnéj, wzywa Was, aby ona rozstrzygła między Wami. A Wy odpowiadacie rozkazując ruszyć wojsku. Na Boga, Wojewodo, chciejcie się upamiętać! O co Wam chodzi, o żonę dla syna? Godziż się cały kraj pogrążać w nieszczęścia wojny domowéj, byle swojego dopiąć! Xiąże, Wyście sami nie obcy — Wyście tego kraju, któremu zagrażacie, synem; między dobrem jednego człowieka a dobrem kraju, wybiérając, można się li, choć chwilę zastanowić? Wszystko się da ułożyć — Zrobiémy zgodę, porozumiécie się, lecz nie spieszcie wyjmować z pochew oręża, abyście nie żałowali tego potém!
Przystąpili za Biskupem inni.
— Daj się przekonać i ubłagać, zawołał Kanclerz Sapieha — Przyszłość odda Wam sprawiedliwość, kraj cały wdzięczen Wam będzie, jeśli miarkując się, zapominając urazy dla miłości Boga, nie zechcecie szukać zemsty, która i na niewinnych głowy spaść może.
— W Imie całéj Litwy, zaklinamy Was Xiąże, z kolei odezwał się Dorohostajski — Chcecież aby powiedziano, iż byliście przyczyną niepokojów i niewyliczonych szkód dla kraju, przez jedną tylko miłość dobra własnego, a raczéj zapamiętałość w gniewie! Xiąże! o Was wszyscy inaczéj trzymają! Ułożym wszystko, skończym; sfolgujcie! dajcie się uprosić!
Gdy wszyscy obstąpiwszy Wojewodę, starają się go odwieść od rozpoczynania wojny, X. Janusz stoi u drzwi widocznie miotany niespokojnością i gniewem, rozjątrzony zwłóką, pragnąc wojny, któréj skutków nie rachuje, byleby dogodziła żądzy pomszczenia się gorącéj. Nie śmié jednak wynijść i dać rozkazu, wpatruje się w twarz ojca, po któréj przechodzą widocznie wyrazy różnych uczuć. Raz oczy mu się iskrzą, drżą wargi, to znów lice blednie, gaśnie i spuszcza się spójrzenie ku ziemi, usta odmykają się wpół, jakby chciał co powiedziéć. I znowu milknie, i znowu drży od gniewu i niespokojności. —
Wszyscy przytomni łączą się do Gedrojcia i Zawiszów, Kanclerz Sapieha, Xiążęta Ostrogskie, Abramowicz, bratanek Wojewody, jego szwagier Naruszewicz, Zenowicz Wda Brzeski, obstąpili go, naglą, proszą, zaklinają, aby szkodliwego przykładu wojny domowéj nie dawał, aby się powściągnął, pomiarkował i odłożył przynajmniéj krok niepowetowany, stanowczy.
— Zawsze pora do wojny, woła Lew Sapieha, ale raz wyjąwszy szablę z pochew niełacno ją będzie schować nazad. Jeśli kropla krwi bratniéj przylgnie do żelaza, będzie ona wywoływać zemstę, i zemsta za zemstą walce końca nie będzie, niepokojom — wojnie.
— Nie, nie, zakrzyknął wreście Wojewoda, długo zatrzymanego dobywając głosu — Ta krew spadnie na nich, jam jéj nie winien, ja jéj nie pragnąłem, ja do ostatka prosiłem z poniżeniem własném o zgodę, o pokój. —
— Pokażcież się jakiémi byliście i teraz, słabym głosem rzekł Biskup Gedrojć — Nie zdawajcie sprawy na ślepy los wojny — w chwili zgonu, staną u Waszego łoża cienie pobitych braci i skonać Wam spokojnie nie dadzą. I za co? i dla czego wojna? Dla imion, dla kobiéty! O wstydzie, o hańbo! jestże się dla czego krwawić i zadziérać? Jestli czego rozpoczynać wojnę z braćmi — Cały świat zwróci na nas oczy ze zgrozą i palcem nas wytykać będzie. Jesteśmy otoczeni nieprzyjaciółmi, gdybyśmy sto razy tyle mieli i oręża i łudzi, nie wystarczy ich na odparcie cisnących się i sprzysiężonych na nas sąsiadów; gdybyśmy mieli sto razy tyle krwi i żywota do wyszafowania, mielibyśmy co z niémi uczynić, stawiąc je murem przeciw sąsiadom. Godziż się wyzywać nieprzyjaciół, czyniąc zamięszania w kraju, z których nie omieszkają korzystać! Xiąże! dajcie się przekonać, uprosić. W imieniu dobra kraju, w imieniu Króla Jego Mości, nas wszystkich obywateli W. Xięztwa w imieniu Waszych przodków, z których żaden krwią się bratnią nie skrwawił, zaklinamy Cię, Wojewodo — zdaj tę sprawę na wielkiego rozjemcę.
— Na jakiego! gwałtownie przerwał Xiąże. Na Króla?
— Na Boga! największego rozjemcę kończył Biskup.
— I na czas — dodał Sapieha.
Pomimo burzy wewnętrznéj, jaka widocznie wrzała w duszy Radziwiłła, znać było, iż wkradł się był zbawienny strach i obawa o skutki tak stanowczego kroku. Wojewoda nie ponawiał danego synowi rozkazu, stał ponury, w milczeniu. Potém padł na krzesło, spuścił głowę i milczał. Zwrócili się niektórzy do Xięcia Janusza, mitygować go, wystawując mu, jak dziwną i niesłychaną było rzeczą chciéć się żony dobijać orężem, gdy i tak mieć ją może bez krwi przeléwu. Wojewoda milczał i myślał, Janusz odstąpił od drzwi. Jemu jednak więcéj jeszcze twarz pałała i żywiéj serce biło. (Nie dziw, młodym był jeszcze, a uczucie królowało nad rozumem)!
Po chwili, znowu wszyscy ruszyli się do Wojewody, któren wysilony, słowa nie mówiąc, siedział ciągle na miejscu.
— Zróbcie ofiarę z siebie, rzekł Gedrojć, a Bóg Wasz, Król i kraj przyjmą i policzą Wam, na tym i na drugim świecie! Jedno Wasze słowo, może być zgubą dla kraju, może wywołać na Waszą głowę przekleństwa i skargi całych rodzin; pomiarkujcie się z sumieniem Waszém, nim je wyrzeczecie.
Wojewoda powstał i wziął za ręce Gedrojcia, poruszony był widocznie i łza niemęzka, może raz piérwszy od lat kilkudziesiąt, zabłąkała się pod powieką.
— Nie wyrzeknę tego słowa, rzekł, wolę niech moje przepadnie, niech ja ustąpię, bylebym nic na sumieniu nie miał. Przekonaliście mnie, dzięki Wam! — Nie chcę wojny, na dziś przynajmniéj. Uczynię z siebie ofiarę z gniewu i popędliwości, z obrazy, z krzywd poniesionych.
— Rozpuścić ludzi po gospodach, rzekł do syna.
Xiąże Janusz stał jeszcze, nie wiedząc czyli i to stanowczy rozkaz lub nie, ale wszyscy rzucili się do drzwi i w chwili dwudziestu posłańców oznajmywało w ulicach stojącym rotom rozkaz powrotu do gospód.
Senatorowie dziękowali Xięciu, on milczący znowu, strapiony, z widocznémi ślady na twarzy, jak drogo kosztowała go uczyniona ofiara, usiadł i zadumał się.
Słońce zachodziło i ostatnie jego promienie błyszczały na oknach wież, krzyżach i strzałach kościołów, gdy hufce Radziwiłłowskie, ruszyły się z miejsca i na odwrót ciągnąć poczęły.
Z Baszty Chodkiewiczowskiéj kamienicy spoglądał na to Jan Karol, patrzał i nie wiedział co to znaczyć mogło. Zdało mu się z początku, iż ciągną już oblegać; gdy nawet w przeciwległe skryli się ulice, myślał jeszcze iż obchodzą, aby go ztyłu i niespodzianie podeszli. Wydane rozkazy, żołniérze stanęli na murach w swych miejscach — czekano — wojsko Radziwiłłowskie znikło i nie ukazało się więcéj. — Słońce zaszło, padać zaczynał zmrok, nie przestano jednak mieć się na ostróżności dzień cały. Jan Karol zszedł z baszty i udał się do Kasztellana.
— Jakaś dziwna odmiana, rzekł wchodząc; wojska Radziwiłłowskie ustępują i odchodzą.
— Coby to miało znaczyć? spytał Mniszech.
— Iż nas pożyć się nie spodziéwali? odpowiedział Jan Karol. Naradzali się cały dzień, jak przystąpić i co z tylém wojskiem zrobić, teraz ustępują nie śmiéjąc zaczepić.
— Może być, rzekł Kasztellan, iż to tylko udany odstęp, a w nocy w piérwospy łacniéj nas cichaczem obejść myślą.
— Żołniérz czuwać będzie namurach! odpowiedział Jan Karol — Bądźcie spokojni, ja swoich na gospody nie rozpuszczę.
— Tym czasem posłaćby na zwiady — dodał Alexander Chodkiewicz.
— Poszedł już jeden — rzekł Jan Karol i tylkoco go nie widać nazad. Jak tylko ruszyły się wojska, wysłałem go zaraz dostać języka od Katolików, którzy są w wojsku Radziwiłłowskiém, i szli przeciw nam tylko z musu, a w sercu nam przyjazni.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.