Ostatnia z Xiążąt Słuckich/Tom III/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ostatnia z Xiążąt Słuckich
Podtytuł Kronika z czasów Zygmunta trzeciego
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1841
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VIII.
W lat dziewięć.

Było to w roku 1609; jednego smutnego dnia jesieni. Na Zamku Nieświéżskim, w oddalonéj od zgiełku i wrzawy komnacie; któréj okna osłonione były zielonemi adamaszkowemi firanki, na łożu wysłaném wysoko, pod pawilonem zielonym ze złotemi sznurami i frędzlami, leżała kobiéta młoda jeszcze, ale blada i wychudła. Włosy jéj rozpuszczone czarne, na białéj rozsunęły się poduszce, jedną ręką nasuwała na siebie nakrycie podbite futrem, drugą trzymała chustkę na ustach sinych i spiekłych. —
U nóg jéj siedziała młoda jak ona, jak ona zwiędła kobiéta, smutnie jéj patrzając w oczy. Milczały, spoglądały na siebie i rozumiały się.
Cichość była w komnacie, którą zégar tylko powolnie ruszający się przerywał jednostajnym chodem, a niekiedy trzask dopalającego się na kominie ognia.
— Teresso, zawołała kobiéta leżąca na pościeli, popraw ognia — mnie zawsze zimno, ja drżę.
Kobiéta u nóg siedząca powstała i zaczęła dokładać drewek w milczeniu, potém wróciła na miejsce i okryła panię swoją, drugiém jeszcze futrem.
— Jeszcze zimno, Xiężnéj Pani? spytała.
— Jeszcze — zawsze! odpowiedziała chora, na chwilę, pali mnie ogień we wnętrznościach, płomienie chodzą po głowie, świécą w oczach; pieką rozżarzone dłonie — potém znowu śmiertelny dreszcz porywa i zimno, tak zimno, tak okropnie zimno! Daj mi pić!
Służąca podała Xiężnie kubek z przygotowanym napojem, chora do ust go dotknęła, skrzywiła się i oddała nazad.
— Daj mi wody — szepnęła cicho — to napój, któren mnie nie ochłodzi, gdy mi się pić chce, ale rozżarza pragnienie. I gorzéj mi po nim jeszcze. Patrz jak usta moje śpiekłe, jak wyschły, daj mi wody?
— Lekarz zakazał, odpowiedziała sługa.
— Lekarz! Bo pocóż słuchać lekarza zawołała chora podnosząc się — lekarze ciągle mnie męczą i resztę zdrowia odebrali i życie pewnie odbiorą. Zlituj się nademną, daj mi wody! Ja i tak żyć nie będę. Możeż mi jeszcze co zaszkodzić, gdy już nic nie pomaga. Teresso, na zbawienie twoje zaklinam cię, daj mi wody!
I Teressie łzy się zakręciły w oczach, wahała się, potém wyjrzała przeze drzwi i śpiesznie podała Xiężnie kubek z wodą, któren chora odrazu wypiła. Potém upadła na poduszkę i drżéć zaczęła znowu i pociągała na siebie wszystko co było, aby się ogrzać.
— O! jak ta śmierć ciężka! Tak długo się o nią modlić potrzeba, tak bardzo cierpiéć, tyle wyglądać, aż przyjdzie wreście! Mój Boże, czemużem nie zmarła młodą, szczęśliwą w nadziejach przynajmniéj! — Ale Bóg skazał nażycie, na cierpienie!!
— Nacóż bo W. X. Mość, zawołała Teressa, dręczysz się temi myślami, da Bóg zdrowie i siły. Złe przejdzie, przyjdzie dobre. Pan Doktor codzień upewnia, że W. X. Mość masz się coraz lepiéj.
— Ja czuję, że gorzéj coraz — coraz bliżéj jestem grobu. Nikt lepiéj odemnie nie wié co się dzieje ze mną — Ja umrę, umrę prędko Teresso, i tém się pocieszam —
— Alboż nie masz W. X. Mość żyć dla kogo!
— Dla kogo! Mamże ja kogo, coby mnie kochał, komubym była córką, krewną! Krewni — nie przyznają się do mnie; a mąż —
— Może kto słuchać? ostrzegła Teressa.
— Niech słuchają, to nie tajemnica — mąż nie ze mną się żenił.
— Jakto? Xiężno — zawołała Teressa.
— O! wiedzieli dla czego bić się o mnie chcieli, mówiła Zofja — nie dla mnie to, ale dla majątków, które wzięli po mnie — Prędko potém poznałam niebłogosławieństwo Boże nad głową. Dawne dziecinne przywiązanie Xięcia Janusza, zmieniło się w obojętność; — on poszedł bić się znowu z Chodkiewiczami o Starostwa, o Królewskie łaski, porzucił mnie, zapomniał. A jeśli kiedy przyleciał tutaj, czyż rzekł mi dobre słowo, czy pokazał serce mężowskie? Zawsze w sercu jego piérwsza duma i chęć wzniesienia się — a reszta drugiém była. Z początku jam nie wierzyła w nieszczęście, choć miałam zawsze przeczucie jego; jam szukała w Januszu, towarzysza lat młodych, Brzostowickiego mego Jasia — on się stał tak bardzo innym! — Codzień opadały jak kwiaty, moje nadzieje przeszłe, szczęścia — Wkrótce zostałam wdową, nie będąc matką, bo kiedyż go widzę? i jak go widzę Teresso, gdy z wyprawy, z wrzawy powróci, z pocztem przyjaciół i siedząc tu tygodnie, raz lub dwa twarz mi swoją pokaże! — O! lepiéj umrzéć i czas już umiérać. Niedarmo mówił stryj o niebłogosławieństwie Bożém! Widoczne ono nad głową moją.
Teressa nic na te skargi nie odpowiedziała, pochyliwszy głowę na rękach, słuchała w milczeniu swéj Pani, a łzy się jéj w oczach kręciły.
— Gdybyż na pociechę, dałby mi był Bóg choć dziécię! mówiła Xiężna — ale nie, dzieci błogosławieństwem są Bożém, a nad moją głową niebłogosławieństwo. Xiądz nas łączył a — nie błogosławił, on przysięgał usty nie duszą, jam przysięgała płacząc, bo czułam moją przyszłość przed sobą.
— Powiedz mi Teresso, ozwała się po chwili. Czy wszyscy tak ludzie zmieniają się w ciągu życia i pełzną — czy wszyscy tak zapominają! —
— W. X. Mość, odpowiedziała sługa, może nadto wyobraziłaś sobie i nieszczęścia i obojętności od męża. Mężczyzna, musi służyć krajowi, musi iść na wojnę, musi walczyć, musi za domem większą część wieku pędzić, nie jak my u spokojnych krosien.
— Ach, wiém ja to przerwała Xiężna Zofja, lecz czyż mus mężczyznie wichrzyć i na głowę swoją wieść wojny, a na kraj zaburzenia? dobrowolnie wzniecać niepokoje? A potém — Czyż siedząc tu nie mógłby mi okazać dawnéj przychylności, jedném słowem, jedném spójrzeniem; gdy ja oto, śmierci tylko lada chwilę wyglądam? Czyż nie mógłby mi tych kilku godzin życia osłodzić —
— Xiąże —
— Próżno tłumaczysz Xięcia — Ty chciałabyś mnie pocieszyć! Ja nie chcę kłamstwa! ja czuję jak jest, ja wiém o wszystkiém! On nie mnie kochał, nie o mnie im szło, ale o bogate wiano — Ja byłam niczém w ich oczach, tamto wszystkiém!! Poznałam teraz, wiém — Bóg tak chciał. —
I poczęła drżéć i okrywać się od zimna.
— Gdyby umrzéć, gdyby umrzéć prędzéj, zawołała płacząc. Takie życie, to śmierć powolna, to męka!
I modliła się ze łzami.
Wtém uchyliły się drzwi komnaty i wszedł mężczyzna posiwiały już, zgarbiony, z laską w ręku, w cudzoziemskim czarnym stroju. Był to lekarz nadworny X. J. Mości.
Spójrzawszy na niego, mogłeś wyczytać w twarzy, i charakter jego i historją. Na pokrzywioném licu, które krajały wszérz i wzdłuż marszczki i doły, rozsypane były czérwone plamy, sine guzy, białe blizny. Z między powiek obwisłych, niedostrzeżone prawie wyglądały mu oczy jasne i prawie białe; usta skrzywione w jedną stronę, drgały mu dziwacznie. Nizkie czoło włos siwo-brudny pokrywał aż do brwi prawie, daléj głowa była łysa zupełnie i tylko dokoła trochą téjże barwy włosów pokryta, które kawałami tu i ówdzie przerzucały się. Zgarbiony i na jedną nogę kulawy, podpiérał się laską z gałką pozłocistą. Cudzoziemiec przeżywszy w kraju lat kilkadziesiąt, znał język tutejszy, zwyczaje narodowe i ducha narodu. Usłużny, podły, każdemu się lizał, przed każdym się płaszczył od kogo czegoś się mógł spodziéwać. Taki był Frizjus lekarz nadworny Xięcia Jego Mości.
Xiężna nie lubiła go; on ją leczył od dwóch lat, zapowiadając jéj niemal codzień polepszenie zdrowia, które się widocznie pogarszało. I teraz przyszedł on z zwykłym uśmiéchem, ukłonem, z zwykłemi nadziejami.
— Xiężna Pani, zdrówsza, gorączka mniéjsza, puls wolniejszy, cera czyściejsza! Chwała Bogu! chwała Bogu, Frizjus się cieszy! Frizjus winszuje J. X. Mości.
— Niéma się czego cieszyć ani winszować, odpowiedziała Xiężna łagodnie — ja się mam gorzéj, coraz gorzéj! —
— Co! gorzéj! zawołał lekarz, gorzéj! Cha, cha! To się W. X. M. ze strachu tak wydaje; ale Frizjus mówi lepiéj, jemu trzeba wierzyć; Frizjus się na tém zna. Tylko potrzeba spokojności, trzeba wierzyć, trzeba lekarstwo brać, tyzannę pić, a nie płakać, nie męczyć się myślami. To najgorzéj szkodzi! Frizjus powiada, że ludzie którzy myślą, samą myślą chorobę sobie zrobić mogą. Naco te myśli i rozmysły! Spokojność! Kiedy Frizjus ręczy, że W. X. Mość wyleczy.
Xiężna zamilkła.
— Mój Panie, czy nie mógłbyś, odezwała się po chwilce, pozwolić mi wody, wasza tyzanna mi szkodzi, a pragnienie pali!
— Wody! zakrzyczał lekarz z oburzeniem — Woda to śmierć dla W. X. M. tyzannę pić — Wyborna! wyborna! Frizjus ręczy! Sam ją sporządzałem z wiadomych mi ziół i ingredjencij przedziwnych. Droga i nieoszacowana tyzanna!
Xiężna znowu zamilkła.
Doktor obejrzał flaszki stojące na stole, poszeptał do ucha słudze i wychodził.
— W. X. Mość, niech raczy być spokojną! Frizjus ręczy za zdrowie Jéj! Coraz lepiéj! coraz lepiéj. Dobréj nocy, W. X. Mości!
— Byliście dziś u Xięcia? spytała słabym głosem chora.
— Byłem, zdrów i wesół, zabawia się z przyjaciółmi i krewnemi. Niech mu Bóg da długie lata. Frizjus z jego łaski ma kawałek chléba.
— Nie pytał o mnie?
— Spuszcza się na Frizjusa i dobrze robi, odpowiedział lekarz, radzę to i W. X. Mości. Dobréj nocy, a tyzannę pić! to zdrowie powróci!
Drzwi się zamknęły.
— Piłabym ją, gdybym wiedziała, że mnie prędzéj umorzy, cicho odezwała się Xięzna — cóż kiedy męczy tylko! Klęknij Teresso i mów głośno wieczorne modlitwy; ja choć duchem modlić się będę z tobą!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.