Ach, ja w jesieni przestaję być sobą,
A jestem smutkiem, ciszą i żałobą...
I jestem listkiem, drżącym na gałęzi,
Jestem mgłą bladą, co dnia jasność więzi,
Jestem pól nagich długim, pustym szlakiem,
Lecącym smutnie na obczyznę ptakiem...
Jestem przeciągłym po stepach powiewem,
Więdnącym kwiatem, obumarłem drzewem,
Jestem odbiciem gasnących promieni,
Splątanem pasmem lekkich, drżących cieni...
Jestem posępną chmur czarnych źrenicą
I szarych godzin zmierzchem i tęsknicą.
I jestem lasów zdeptaną koroną,
Opadłych liści czernią znieważoną
I brzózką białą, co w zadumie słucha,
Jak wicher świstem szyderczym wybucha...
Jestem konikiem polnym, który kona,
Rosą, co szronem błyszczy wysrebrzona,
Jestem zamglonem poranka spojrzeniem,
Rozstaniem jestem i łzą i wspomnieniem...
Z drżącą topolą schylam w smutku czoło
I listki marzeń rozsypuję w koło,
Z spóźnioną pliszką piosnkę cicho nucę:
»...Do wiosny tęsknię! Do wiosny się wrócę!...«
Myśl moja w różne mieni się kolory,
Jak nasze gaje i jak nasze bory;
Z trawą skoszoną do ziemi przypada
I z gwiazdą senną rozświetla się blada,
Srebrem migoce w białej pajęczynie,
Z zagasłej róży tchem ostatnim ginie,
Z gniazdkiem zburzonem chwieje się i żali,
Z tumanem liści przepada w oddali...
I tak nad świata zamglonym obszarem
Leci, porwana dni jesiennych czarem,
Tak coraz słabszem tętnem życia dyszy
I tak się gubi w przedśmiertelnej ciszy,
Taką tęsknotą napawa się, drżąca,
I tak się czuje wygnaną od słońca,
Że gdy ostatni liść z drzewa obleci
I wstaną duchy śnieżystych zamieci,
Ona, jak ptaszę, zmilknie, sposępnieje
I po kurhanach mgłami się rozwieje...
II.
Stepie daleki, stepie ty zielony,
Ach, otwórz mi się, jak drogie ramiona...
Niechaj polecę, jak ptak uskrzydlony,
Niech się rozpłynę w ciszy twej, stęskniona!
Tu, przy mnie, blizko stań, brzozo płacząca,
Tu, przy mnie, blizko stań, konwaljo biała...
Niech się traw fala o pierś mi roztrąca,
Niechaj wiatr śpiewa — ja będę słuchała!
Nad głową nie chcę mieć nic, prócz błękitu,
Pod stopą tylko drobne, polne zioła...
Innego światła nie chcę, prócz gwiazd świtu...
Dajcie mi spocząć! — Niech nikt mnie nie woła!
Niech ja zapomnę, że gniotą mi duszę
Minione wieki posępną żałobą...
Niechaj zapomnę, że śpiewać wam muszę,
Niechaj zapomnę, że muszę być sobą!
Zasłoń mi oczy ty, chmurko rozwiana,
Niech mi cień nikły dnia jasność omroczy;
Z oddechu kwiatów, z łez zdroju utkana,
Chmurko srebrzysta, ach, zasłoń mi oczy!
Niech ja nie widzę walk, pełnych goryczy,
Wyścigów poprzez stratowane duchy!
Niech ja nie widzę, jak brat bratu liczy
Chleba i serca mizerne okruchy...
Ciszo ty błoga, ciszo ty stepowa!
Owiej mi czoło skrzydłami lekkiemi...
Niech zmilknie ludzki gwar i puste słowa,
Niech ja usłyszę oddech matki ziemi...
Stepie ty wolny, o stepie szeroki,
Daj mi się skąpać w obszarach bez końca...
Niech w białe pióra uderzą obłoki:
Polecę na nich do Boga, do słońca!
III.
Oj! rozżaliła się gwiazdka maleńka, Że w nocy świeci...
Oj! zapłakała samotna piosenka, Że z wiatrem leci...
»Gdybyż mi świecić, gdy zorza rozdmucha Jutrznię różową!
»Gdybyż mi śpiewać dla serca, co słucha, Dobre da słowo!