Człowieku, bluźnisz! Jam jest nieśmiertelna
I z czary mojej pić daję ludzkości
Wieczne zachwyty piękna i miłości;
Jam jest potęga żywa, samodzielna
I nawskroś ziemię przenikam mem tchnieniem —
I jestem młodych pragnień twych wcieleniem,
Razem z powietrzem pierś twa mną oddycha...
Ja jestem na dnie białego kielicha
Leśnej konwalji... ja w woni łąk jestem —
I lecę z stepów zielonych szelestem —
I z szumem dębów i z pluskiem twej rzeki,
Co łzy swej ziemi i swojego nieba
Ze skargą niesie kędyś w świat daleki...
Ja jestem w pocie schylonego czoła
I w rozłamanym z braćmi kęsie chleba,
Jestem w porywach twoich — i tęsknocie —
I w orlich drogach, które myśl płonąca
Zakreśla wiekom, wzlatując do słońca.
Jam w bohatera czynach; ja — to dreszczem
Tajemnym spadam na wzruszone tłumy —
I jestem wielkich chwil dziejowych wieszczem —
Ja lecę, cicha i pełna zadumy,
Z samotną myślą mędrca, która pała
Na dnie przepaści — jako perła biała,
A na błękitach — jako gwiazda złota,
Aż noc rozedrze błyskawicą słowa! —
Ja jestem cieniem cichego żywota,
Co obowiązek ma za swoje hasło,
Ja wschodzę, jako tęcza łez perłowa,
Nad duszą w smutkach zagasłą! —
Jam jest w spełnieniu najlichszego trudu,
Który podjąłeś w imię powinności;
Ja to ulatam z piersi twego ludu
Piosnką, nuconą w cichości.
Ja nad twym żytnim i pszenicznym łanem
Z skowronkiem lecę w poranne błękity...
Lub patrzę, cicha, okiem zadumanem,
W dalekie, słoneczne świty.
Jam z tobą, kiedy, podniósłszy ramiona,
Z ufnością dziecka ojcem zowiesz Boga;
Jam jeszcze z tobą, gdy dusza twa kona
W zwątpieniu, jako ta gwiazda strącona,
Co nie wie, kędy w nieskończoność droga.
Ja to zasiadam przy twojem ognisku,
Gdy nucisz dumy wieszczów twoich stare...
Ja — w pierwszym ramion najdroższych uścisku,
Rozkoszy daję ci czarę.
Jam jest w dziecięcia twojego uśmiechu,
W piosnce, nuconej przy drobnej kolebce...
Jam w oddalonem, rzewnem wspomnień echu,
Które ci ojców grób szepce...
Jam w szumie lipy, co cień swój roztacza
Ponad dach, mchami porosły, zgarbiony...
Jam w ukrywanych, męskich łzach tułacza,
Co rzuca rodzinne strony. —
Ja jestem w skardze nędzarza, sieroty —
I załamawszy dłonie, stoję blada,
Gdy beznadziejny krzyk wiecznej tęsknoty
W śmiertelną ciszę zapada...
Jam w każdym wielkim ludzkości porywie —
I w każdej walce za prawdę podjętej...
Ja padam z ziarnem, rzuconem na niwie
Przyszłości, we łzach poczętej.
Ja jestem w każdem uczuciu gorącem,
Które pierś twoją szlachetnie poruszy...
Jam myśli twojej, budzącej się słońcem —
Oddechem — wonią twej duszy!
II.
Poezyi niema? — Lecz któryż z zachwytów,
Z pierwiastków piękna ubył nam z natury?
Czy mgieł opale zwiały się ze szczytów?
Czy z czół swych zdjęły dyademy góry?
Czy noce nie drżą blaskami srebrnemi?
Czy zbladły świtu królewskie purpury?
Czy białe róże nie kwitną na ziemi?
Czy słowik wiosną nie śpiewa już pieśni?
Czy zmierzch nie spada skrzydłami cichemi?
Czy się nikomu nigdy szczęście nie śni?
Czy niema westchnień, uśmiechów, pieszczoty?
Czy usta nie chcą całować różowe?
Czy miłość tron swój porzuciła złoty?
Czy żadne serce namiętnie nie płonie?
Czy ból — i zachwyt straciły swą mowę?
Czy cichy wieczór w gwiaździstej koronie,
Nie ma już cieniów i szmerów tajemnych,
Przy których ściślej spajają się dłonie?
Czy struny srebrne zerwały kaskady
I cichych nocy nie budzą swym szumem?
Czy nikt nie marzy samotną godziną,
Czując się obcym otoczony tłumem?
Czy glob ten nie drży od ogniów podziemnych?
Czy żadna przepaść nie ma tajemnicy?
Czy nikt łez wrzących nie czuje w źrenicy?
Czy wicher w chmurach zatarł orłów ślady?
Czy ideałów zbrakło już ludzkości?
Czyliż się dzisiaj, jak za dni Iljady,
Ludzie nie rodzą, nie walczą, nie giną,
Nie upajają u życia biesiady?
Czy wiek ten tak już wystygły i blady,
Że mimo wielkie czasów naszych ruchy,
Trą się o siebie idee — i duchy,
Nie mogąc skrzesać skry nieśmiertelności?
O! jeśli tak jest, rzućmy liry nasze
W głębiny morskie, na dno oceanu! —
I niechaj odtąd, nie człowiek, lecz ptaszę
Śpiewa przyrodzie — i przyrody Panu!
Albo je rzućmy na piaski gorące:
Niech wicher, który w pustyni przelata,
Budzi do pieśni te struny, milczące
Wobec łez, bólów i niedoli świata!
O! jeśli tak jest, idźmy na mogiły
Wieszczów, by strzaskać to nędzne narzędzie,
Które już nie ma dość głosu i siły,
By śpiewać, co jest — co było — co będzie!