Pamiętnik (Brzozowski)/15.I.1911
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | 15.I.1911 |
Pochodzenie | Pamiętnik |
Redaktor | Ostap Ortwin |
Wydawca | Anna Brzozowska, E. Wende i S-ka |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
15. I.
Jest to ciekawy odcień naszej psychiki: tchórzostwo wobec form. Ile razy zestawiam Blake’a z kardynałem Newmanem, doznaję uczucia obawy związanej zawsze z przeświadczeniem popełnionej niewłaściwości. »Awful« jednak był i sam kardynał, poufałość z nim nie daje się pomyśleć nawet po długiem i możliwie zupełnem zżyciu się z jego dziełami. Mogę sobie wyobrazić o wiele łatwiej swobodę w stosunku do Pascala pomimo całej namiętności i energii. Tu jest coś innego. Tak lub inaczej, chcę czy nie chcę się do tego przyznać, działa system wartości uznanych i uznających zarazem: hierarchia, dziejowość. Newman jest egotystą, ale nie jest nigdy sam, nie chce być sam, każde jego zdanie ma korzenie, sięgające głęboko w myśl poprzedzającą go. Dalej to, co można nazwać »le chatié« jego stylu, osoby. Nic ze zjawiska natury. Kulturalność Newmana jest znowu rysem, który przestał być u niego cechą psychologiczną, — lecz stał się wartością religijną, jest on nawskroś przeduchowiony, tworzy sam siebie w żywiole duchowo ostającym się – sumienia i spełnianej prawdy.
Jest w samej rzeczy powinowactwo pomiędzy wyrafinowaniem wrażliwości artystycznej, a systematami deterministycznymi, materyalistycznymi i t. p. Trzeba mieć prawo uważać zjawisko za nieistotne, za nierzeczywiste, aby czuć się zwolnionym wobec niego, jako konkretnego faktu, od wszelkich zobowiązań. Gdy widzimy w niem tylko pozór, . . . . je i możemy wyssać z niego całą zmysłową treść. — Jest to nieuniknione i raz jeszcze stwierdza, jak niezmiennemi są prawa kulturalnej krystalizacyi. Trzeba wierzyć, że zmysłowe, — o ile zmysłowe nie ma żadnego teoretycznego, ani etycznego sensu — jest kolorową skrą w nicości, by módz oddać się całkowicie wrażeniom, jako całościom zwalniającym, by mieć prawo zabłąkać się w każdej chwili, w każdej barwie jak w świecie z baśni, który nie prowadzi nigdzie. Tak u Lefcadia. Ale Lefcadio zna, czuje noc bezosobistą, ma szerokie aksamitno-czarne, faliste ja poza sobą. Pater jest zrośnięty z sobą i boi się nocy, — a wie, że zabłąkać się naprawdę nie zdoła i chciałby, by chwila zmysłowa mogła być przeżyta jako chwila i jako nieśmiertelność, chciałby być wyzwolony przez wrażenie, w fakcie, dla tego jest on obrzędowcem i sakramentalnym, nie w szerokiem i silnem, lecz raczej w ironicznem i żałosnem, pomniejszającem go znaczeniu. Jest woń krwi w kielichu i w ofierze jego bogom jest zła wola, nic dziwnego, że tego rodzaju człowiek mógł upatrywać, a nawet znaleźć młodość w cyrenie.
Ale ty, który to rozumiesz i śmiesz go sądzić. Czem sam ty jesteś? Już ci nie przychodzi nawet pod pióro — cóż mówić o sumieniu czystem. Szukający jęcząc — cherche en gémissant — to nie prowadzi nigdzie. Szydź wędrowcze. Masz w sobie odpowiedź i wiesz to, ale tj. враги человѣка домашніе его on sam jako subjekt-objekt swych rodzimych sentymentów, jako tchórzliwa litość, by dusza nie dostała kataru.
Ach, mój Boże, mój Boże, jeszcze mam możliwość w sobie, jeszcze wolno mi mieć nadzieję.