Pamiętnik dr Cz. Gawareckiego/Jałowa praca
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik |
Pochodzenie | Pamiętniki lekarzy |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały pamiętnik Cały zbiór |
Indeks stron |
— Czy pani ma synka?
— Nie. Córeczkę.
— A czy zauważyła pani, by ktoś z naszego zakładu jąkał się?
— Nie, ale czemu pan doktór pyta o to?
— Hm. Myślałem że pani jest bohaterką pewnej przygody.
— A jakiej przygody?
— Jakaś pani podchodziła co parę minut do okienka na stacji kolejowej i ponawiała jedno i to samo pytanie: O której odchodzi pociąg do Warszawy? Kiedy kasjer zirytował się powtarzaniem jednobrzmiącej odpowiedzi — Szszszósta dwdwdwaadzieścia, — pani ta wyjaśniła, iż pragnęła sprawić przyjemność swemu synkowi, któremu podobało się jąkanie pana kasjera.
— Ach. Więc dostaję do zrozumienia, że zbyt często przychodzę do badania?
— W ciągu sześciu tygodni była pani obecnie badana dopiero po raz ósmy. Czterokrotnie przeze mnie, trzykrotnie przez doktora L. i raz przez doktora R. Siedem prześwietleń i trzy zdjęcia. Stale badanie klatki piersiowej i za każdym razem nic nie znaleźliśmy.
— Nie przychodzę dla przyjemności, ale na skutek skierowania przez lekarza.
Ale za każdym razem przez innego i to w takim tempie, że orzeczenia nasze nie mogą nadążyć za pani wizytami. Zgłaszając się do następnego lekarza, nie powiadamia go pani, że już była u innego i że badanie rentgenologiczne było przeprowadzane.
— Mój mąż płaci tyle lat tak duże składki ubezpieczeniowe, z czego nie mamy żadnej korzyści, a jak chcę być dokładnie zbadana, to spotykają mnie afront. Nie omieszkam zrobić z tego użytku.
— Nie odmówiłem pani badania i muszę honorować przekazy zgłaszane co dzień, ale uważam za swój obowiązek przestrzec panią, że rentgen to nie lampa kwarcowa i nadużywanie tych gromieni nie jest obojętne dla organizmu.
Wróciłem do swego stolika, a pacjentka w zagniewaniu opuściło pracownię.
Zwróciła się z zażaleniem na mnie.
Nie należy do przyjemności „pogawędka“ tego rodzaju z pacjentem. Spowodowałem ją z całą świadomością przykrości jaką sprawi tej pani i mnie. Był to odruch samoobrony. Nie chodziło mi specjalnie o niepotrzebne koszty zużytych filmów i obciążania Zakładu zbędną pracą. Nie chodziło mi nawet o powodowanie przez osoby tego rodzaju natłoku i zmuszanie do czekania osób na prawdę chorych, które nie posiadają tupetu i sprytu. Chciałem przeciwstawić się szkodliwym wpływom na mą psychikę bezcelowej pracy. Pacjenci tego rodzaju wszczepiają w duszę lekarza lekceważenie osoby chorego i własnej pracy. Masowość występowania tego zjawiska zniewala i przyzwyczaja do metody pracy aby zbyć. Zanika czujność. Zatraca się moralny nakaz dokładności badania. Nic tak nie zniechęca do ładnej pracy, jak świadomość, że praca jest lekceważona i zbędna. Jest to prawo każdej duszy ludzkiej, a więc i lekarskiej.
Przykrość, jaką wyrządziłem pacjentce nie miała racji o tyle, że spacerowanie nie było jej wynalazkiem ani własnością. Był to styl ogólnie obowiązujący. Chyba piąta część co najmniej wszystkich badań należała do tego rodzaju. Zachodziły tylko różnice w metodach zgłaszania się. Więc jedni przychodzili regularnie raz na miesiąc, inni parokrotnie w ciągu bardzo krótkiego czasu, po czym przerwa i znów seria jak z karabinu maszynowego. A najczęściej bezsensowne zgłaszanie się bez specjalnej metody. Przytłaczający odsetek tego rodzaju przypadków to kobiety. Mężczyźni kierują się bardziej logiką no i brakiem czasu. Mężczyźni zbyt często zgłaszają się do lekarza zbyt późno, gdy zmiany w organizmie są już groźne.
Bywa i tak, że pierwsze badanie nic nie wykazuje a następne po pewnym czasie ujawnia proces chorobowy. Jest to zupełnie zrozumiałe. Jeśli pacjent zgłasza się poraz drugi skierowany przez tego samego lekarza, wówczas czujność moja zaostrza się. Przychodzenie ze skierowaniami stale od innego lekarza wskazuje mi coś w rodzaju histerii chorego. Histeria jest, co prawda, także chorobą, ale niestety rentgen nie ma tu prawie nic do powiedzenia.
Szczególnie niesmaczne wrażenie wywierają chorzy, którzy zgłaszają się od razu z dwoma przekazami od dwu lekarzy. Patrzę na takie postępowanie nie tylko jak na nieprzyzwoitość, ale jak na głupotę, która się mści na chorym. Każdy lekarz ma swoisty sposób traktowania pacjenta i właściwą sobie metodę psychicznego prowadzenia go. Laik nigdy nie może ocenić w trakcie leczenia, który lekarz jest lepszy. Nieufność, wywodząca się z geszefciarskiego sposobu myślenia chorego, kończy się zwykle histerią.
Obserwowałem wiele razy zgubne następstwa wędrówek od lekarza do lekarza. Zgłasza się chory, u którego stwierdzam poważne zmiany, wymagające długiego cierpliwego leczenia. Chory nie widząc natychmiastowego wyniku i poprawy, udaje się do innego lekarza. Ten zaczyna badanie i obserwację od początku. Chory zjawia się ponownie u mnie. Stwierdzam pogorszenie. Stan samopoczucia nie zawsze jest jednoznaczny ze stanem zmian w organiźmie. Spostrzegałem przypadki wprost tragiczne. Chory zmieniając lekarzy marnował czas i własne nerwy — jedynych swych sprzymierzeńców. Pogoń za cudotwórcą czy za błyskotliwością przypominała ucieczkę przed własnym cieniem w objęcia śmierci.