Pamiętnik dr S. Giebockiego/Spojrzenie w przeszłość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Giebocki
Tytuł Pamiętnik
Pochodzenie Pamiętniki lekarzy
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Spojrzenie w przeszłość.

Za parę tygodni zacznie się dwunasty rok mej pracy na terenie Barcina. — Sprowadziłem się wówczas do miasta jako dwudziestokilkoletni młodzieniec, pełen entuzjazmu i zamiarów. Gorzej było ze stroną materialną — całym moim kapitałem było więcej niż prymitywne urządzenie gabinetu i jednego pokoju. Lecz długi przerastały i tak znacznie wartość wszystkich „aktywów“.
Mimo nienajlepszego położenia materialnego, nigdy mi na myśl nie przyszło, aby uważać mój zawód lekarza jedynie jako środek do zdobywania pieniędzy. Przeciwnie — od pierwszej chwili praktyki lekarskiej — po dziś zresztą dzień — uważałem i uważam, że lekarz winien traktować swą pracę zawodową jako szczytną służbę dla kraju i cierpiących bliźnich.
Likwidowanie honorarium lekarskiego jest dla mnie nie szczytowym punktem najwyższego zadowolenia w moim stosunku do pacjenta, lecz wręcz przeciwnie — jest momentem bezwzględnie najkłopotliwszym i może najnieprzyjemniejszym. Praca lekarza jest szczytną i honorową służbą, mającą w sobie bardzo wiele cech kapłańskich.
Zresztą rozumiano to już dwa tysiące lat przed nami, uważając, iż „divinum est dolorem sedere“ — „boską rzeczą jest potrafić uśmierzać bóle“. I podobnie jak kapłan nie powinien wystawiać rachunków za usługi religijne, tak też, uważać należy, iż likwidowanie honorariów lekarskich jest złym koniecznym, które może zastąpione kiedyś zostanie inną formą zabezpieczenia lekarzom bytu i przyszłości.
Dziś, niestety musi lekarz na pytanie chorego „ile jestem winien Panu Doktorowi“ — odpowiedzieć niższą lub wyższą cyfrą złotych. Lecz gdy cyfrę tę wymieniam — muszę rumienić się ze wstydu, że za moją służbę samarytańską każę sobie płacić mamoną. Wstydzić się muszę podwójnie — po pierwsze przed pacjentem, lecz dużo gorszym jest wstyd przed samym sobą. Przecież lecząc chorego — ratując mu najwyższe jego dobro — zdrowie i życie — spełniam szczytną służbę, wznoszący mnie na szczyty społeczeństwa.
Lecz oto zjawia się fatalne pytanie „ile płacę Panu Doktorowi i w jednej chwili z piedestału kapłańskiego zostaję strącony do poziomu straganiarza, każącego sobie płacić za sprzedany towar. Gorzej jeszcze — straganiarz sprzedaje towar — rzecz konkretną. Lecz lekarz sprzedaje przecież swą wiedzę i doświadczenie, zmuszony zresztą do tego obecnymi warunkami bytu.
I dlatego też z dużo większym zadowoleniem leczę pacjenta, członka ubezpieczalni, gdyż unikam wówczas kłopotliwego odpowiadania na pytanie „Ile płacę Panu Doktorowi?“.
Ubezpieczalnia zapewnia mi byt, a więc nie potrzebuję uniżać przed każdym pacjentem żądaniem zapłaty za wyświadczoną usługę.
Obserwowałem wielu lekarzy materialistów, którzy uważali, że na to kończyli gimnazjum i uniwersytet, na to poświęcili kilkanaście lat życia, aby po zdobyciu dyplomu jak najdrożej sprzedać swą wiedzę i jak najszybciej dojść do majątku. Lecz ludzie tacy rzadko kiedy potrafili urzeczywistnić swe zamiary. Chorzy bardzo szybko zorientują się, czy dany lekarz jest lekarzem z powołania i pełni swój zawód z myślą, by ulżyć cierpiącej ludzkości, czy też wręcz przeciwnie — lekarz jest kupcem, który pełni swe obowiązki jedynie ze względu na oczekiwane wynagrodzenie. Że ostatecznie chorzy garną się do lekarza-ideowca, a omijają z daleka lekarza kupca — tłumaczyć nie potrzeba. W wyniku tego lekarzowi, który pracuje z powołania, a bez myśli o korzyściach materialnych, Bóg zawsze pobłogosławi i większą praktyką, a co za tym idzie i dobrami materialnymi. Tak też stało się ze mną.
Nie pracowałem nigdy z myślą o pieniądzach. A jednak od pierwszej chwili powodziło mi się dobrze i zarabiałem więcej od większości kolegów.
Żyłem więcej niż skromnie — zresztą warunki pracy nie pozwalały nawet na zbyt dostatnie życie.
To też po kilkunastu latach twardego życia mam za sobą po pierwsze przeświadczenie, że ubiegłego czasu nie zmarnotrawiłem, lecz zużyłem go na sumienną opiekę nad zdrowiem i życiem ludności mego rejonu. A po drugie — posiadam majątek, choć nie magnacki, lecz taki, który mógłby mi zapewnić utrzymanie, gdybym wskutek choroby nie mógł już na chleb pracować.
Mimo to, a raczej może właśnie dlatego, że stałem się już mniej zależny materialnie od praktyki lekarskiej — pełnię tę praktykę przede wszystkim z myślą ulżenia choremu i służenia mu moim doświadczeniem, którego w ciągu kilkunastu lat pracy nabyłem.
A teraz odwrotna strona medalu.
Nie chcę bynajmniej powiedzieć, abym nie miał jednak wrogów i nieprzyjaciół.
Każdy, któremu powodzi się nieco lepiej niż innym — narażony jest na zawiść ludzi złych.
Jeśli bym przepił, czy przegrał w karły zapracowane ciężko pieniądze — wówczas było by wszystko w porządku. Nic bym nie posiadał i nikt niczego by mi nie miał do zazdroszenia. Lecz w karty nie gram, a wódka mi nie smakuje, nie mam więc okazji do trwonienia pieniędzy. I to właśnie się jednostkom złym nie podoba. Mam więc wrogów — pocieszam się jednak, iż jeden z najwybitniejszych mężów stanu powiedział kiedyś, że tylko człowiek będący zerem nie posiada wrogów.
Jeśli poświęciłem parę zdań mym nieprzyjaciołom — to jedynie dla tego, że nie chciałbym fałszować obrazu swego życia, jaki wytworzył się po kilkunastu latach pobytu w plotkarskim i zazdrosnym miasteczku prowincjonalnym.
Mówiłem bowiem o wdzięczności, z jaką lekarz się spotyka i jaka krzepi go do dalszej pracy.
To też obowiązkiem moim było stwierdzić, że poza życzliwością i wdzięcznością ogółu — spotyka się lekarz również z nienawiścią złych jednostek.
Jak pod ożywczymi promieniami wiosennego słońca giną resztki śniegu zimowego, tak też miłość i przywiązanie ogółu z nawiązką wynagradza nienawistne ataki złych jednostek.
Im więcej starano się podciąć moją egzystencję materialną i stanowisko moralne przez brutalną i pozbawioną skrupułów agitację przeciw leczeniu się u mnie — tym wyżej szły cyfry moich dochodów, składane co roku do Urzędu Skarbowego.
I to właśnie — fiasko agitacji uprawianej przez moich wrogów, było najlepszą z mej strony dla nich odpowiedzią.
Jeśli wspomnienia te dostaną się przypadkowo w ręce tych, którzy staną się wkrótce lekarzami, w ręce studentów medyków, to pragnął bym, by wyciągnęli z nich jedną naukę.
Najlepszą drogą do majątku jest: nie egoistyczny materializm, lecz właśnie altruizm — chęć służenia ogółowi
Służcie gorliwie i sumiennie, myślcie nie o wynagrodzeniu, lecz o człowieku, który się do was z zaufaniem zwraca z prośbą o pomoc Bądźcie lekarzami-kapłanami, nie lekarzami-kupcami!
A wówczas — zobaczycie — bogactwo przyjdzie do was — nawet nie zauważycie, jak i kiedy.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Giebocki.