Pamiętnik dr S. Skopińskiej/Lokomocja
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik |
Pochodzenie | Pamiętniki lekarzy |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały pamiętnik Cały zbiór |
Indeks stron |
W początkach mojej praktyki nie miałam żadnych środków lokomocji. Do wsi położonych w odległości nawet przeszło 3 km. chodziłam pieszo, aby odwiedzać swych chorych. Gdy miałam odwiedzić chorych i trzeba był przebyć więcej niż 5 km., przysyłano po mnie konie. Noc nie noc, mróz, deszcze, czy błoto, siadałam na bryczuszkę czy furmankę i jechałam do pacjentów. Dziwiono się nawet mojej odwadze, bo po nocy przecież wszystko wydaje się podejrzane. Więc niebardzo przyjemnie było, gdy jakiś niemyty, oraz rozczochrany parobek zajechał po mnie furką, wysłaną słomą i wzywał, abym jechała, gdyż jakaś kobieta ma krwotok. Muszę zaznaczyć, że nigdy mi się nic złego w drodze nie stało, a poza tym nie byłabym sobą, gdybym nie odczuwała przyjemności jazdy w mroźną noc księżycową lub chociażby nawet w słoneczny dzień, po piachu i kurzu. Nawet w Poznańskim nie wszędzie są szosy. Jeździłam więc do pobliskich wsi ze Starołęki bocznymi drogami, trzęsąc się na chłopskim wózku, gdyż jedyna równa droga wiodła tylko do Wielkiej Starołęki, a do innych wiosek jechało się zwykłym polskim traktem, grzęznąc w czasie deszczu w błocie, a w czasie upałów brnąc w piachu.
Praktyka moja powiększała się z dnia na dzień. Jak obliczyłam, prawie 26 leżących w pobliżu Poznania wiosek wzywało mnie do siebie w ciągu mej 10-letniej praktyki. Za uciułane pieniądze i na weksle kupiłam po trzech latach auto, żeby móc prędzej i lepiej załatwiać swoich chorych. Niestety po pół roku auto uległo strasznej katastrofie, rozbijając się o przydrożne drzewo. Mąż mój, który samochód prowadził, zabił się na miejscu. Owdowiałam. Ze zdwojoną energią wzięłam się do pracy, mając na wychowaniu 3-letniego synka oraz długi pozostałe do zapłacenia po kupnie samochodu. Pozbawiona jednak własnego środka lokomocji, nie mogłam podołać swemu zadaniu, gdyż jak już wspomniałam, praktyka moja obejmowała 26 wiosek. Bez auta nie mogłam się już obejść, a na nabycie jego nie miałam odpowiednich środków. Szczęśliwym trafem zgłosił się wówczas do mnie szofer K. ze swoją dobrze utrzymaną i mocną maszyną marki „Chevrolet“, która akurat nadawała się do jazdy po drogach, które musiałam przebywać. Po takich bowiem drogach mogły tylko jeździć amerykańskie wozy o wysokim podwoziu, jak np. „Ford“ i „Chevrolette“. Wszystkie inne, nawet bardzo kosztowne i luksusowe maszyny grzęzły w piachu, błocie i śniegu. Inne, nawet bardzo mocne, miały tę wadę, że zamarzały im w zimie chłodnice motoru.
Z biegiem czasu, jako lekarz, stałam się znana w całej okolicy i Starołęka nawet powoli się uwspółcześniła. Odbiło się to dodatnio na mojej pracy, gdyż poznałam większą ilość pacjentów; gdy co pół godziny zaczął kursować autobus miejski, łączący Starołękę z Poznaniem, mogłam wreszcie odsyłać swych chorych do zbadania przez specjalistów. Zaczęło również funkcjonować pogotowie lekarskie, które odciążyło mnie w pracy, załatwiając wszystkie nagłe wypadki.