Pamiętnik dr Z. Karasiówny/Kamienne

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Karasiówna
Tytuł Pamiętnik
Pochodzenie Pamiętniki lekarzy
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Kamienne.

Prześlicznie położone jest Kamienne. Niedaleko nad Suchą. Trochę w prawo od stacji kolejowej. Potem wgłąb doliny Zasepnicy. A potem w górę i w górę. Na grzbiecie spływającym od szczytu Nagórki aż ku Stryszawie. Narciarski szlak.
Na Kamiennem króluje babka Kłapycina. Wszystkie porody odbiera. Stara to babka. Nie jedna rodząca przy niej umarła. Więc tyle wie: kiedy rączka wypadła, jest źle. Dziecko samo nie wyjdzie.
Więc przyjeżdża furman i mówi „dziecko rodzi się rączką“. Położenie poprzeczne na Kamiennem jest zaniedbanym poprzecznym. Bo babka próbuje najpierw ciągnąć za rączkę. Potem budzi męża rodzącej. Potem mąż się ubiera. Już dnieje, konie poszły orać. Kto teraz zechce dać koni i wóz po doktora. Może nikt. Może dopiero wieczór ktoś się zlituje.
Po kilku godzinach dostaje mąż konia. Targuje się z furmanem. Furman naprawia coś przy wozie. Jadą do Suchej. Szukają doktora, który w domu. Właśnie zeszywam jakąś ranę, nie mogę przerwać w połowie. Muszę jeszcze kilka osób załatwić, co najważniejsze. Ubezpieczeni tak prędko mnie nie wypuszczą. Muszę spakować narzędzia. Jedziemy.
Przed kilku laty odbyłam praktykę na oddziele Szkoły Położnych w Krakowie, pod kierownictwem Dr. Rutkowskiej. Był taki Oddział przy szpitalu św. Łazarza. Jedyny w Polsce oddział, gdzie lekarz mógł się zapoznać z położnictwem. Gdzieindziej nie ma dostępu. Uczy się dopiero, gdy przyjdzie na wieś. Na trupach własnej roboty.
Mimo to jadę do porodu jak na śmierć. Wiem czym jest poród na wsi.
Jedziemy. Jedziemy dwie godziny. Na Kamiennem kobieta krzyczy. Jest 10 godzin od wypadnięcia rączki. Doktora nie widać. Zeszły się wszystkie sąsiadki, siadają na brzuch i gniotą. Bóle coraz w krótszych odstępach, przechodzą wreszcie w jeden ciągły ból, oznaczający, że grozi pęknięcie macicy.
Zabrałam po drodze akuszerkę. Wyrzucam babkę demonstracyjnie za drzwi. Nie zagrzała nawet wody do narzędzi i do mycia rąk.
Rozpakowanie narzędzi, wkładanie ich do sterylizatora, wlewanie spirytusu zabiera czas. Gotowanie trwa przepisowo 20 minut. Przez ten czas musimy wszystko poukładać jak potrzeba. I babę i stołki pod nogi i przywiezione rzeczy, bo po 15-minutowym myciu rąk nie wolno ani lekarzowi, ani asystującej akuszerce niczego dotknąć oprócz narzędzi rodzącej.
Wyrzucone wszystkie kumoszki. Jedna polewa ręce przy myciu. Potem wychodzi też. Pomogła by ze szczerego serca. Zamiotłaby przy tym spódnicą po instrumentach lub pomacałaby jeszcze palcem czy jeszcze gorące.
Krajanie dziecka trwa długo. Otwór pod pachą, przecinanie grzbietu. Przecięcie kręgosłupa. Z minuty na minutę cienczeje mięsień macicy. Czy pęknie przed skończeniem zabiegu? Nie wiem.
Na Litwie much dostatek — mówi poeta — na Kamiennem również. Gnój jest pod oknami izby, jak zwykle w porządnym gospodarstwie. Więc przylatują prosto z gnoju i siadają na narzędziach, na rodzącej na naszych rękach. Ciągnie je zapach krwi. Przynoszą zakażenie.
Z pod łóżka wyszedł bury kot, niezauważony przedtem przez nikogo. Siada przy nas i łakomie patrzy na spadające mięso. Nie jada nigdy mięsa oprócz myszy. Cud, że nie skoczył jeszcze do narzędzi.
Po przecięciu kręgosłupa dziecko składa się samo na pół. Wyjmuje się łatwo każdą połowę z osobna. Macica nie zdążyła pęknąć. Muchy nie przyniosły zakażenia. Przypadek.
Nie pierwsze to poprzeczne zaniedbane na Kamiennem i innych okolicznych wzgórzach. Nie pierwsze i nie ostatnie.
Tylko prywatne pacjentki, ani jednej ubezpieczonej.
Ubezpieczone przychodzą już w czasie ciąży do lekarza. Pytają, czy wszystko w porządku. Można wtedy łatwo dziecko obrócić. Albo można przed porodem kobietę wysłać do szpitala. Niech ma lekarza na miejscu. Niech nie szuka koni, gdy życie wisi na włosku. Niech jedzie. Niech lekarz domowy ma spokój. Woli przebadać wszystkie ciężarne i co trzeba do szpitali powysyłać, niż tłuc się po górach do porodów.
Nieubezpieczona kobieta wiejska przed porodem do lekarza nie pójdzie. Na poród do szpitala nie pojedzie. Dobrze jeszcze, jeżeli z początkiem porodu wezwie akuszerkę egzaminowaną.
Przynajmniej lekarz na czas przyjedzie i obrót wykona.
Kobieta z rejonu babki Kłapycinej akuszerek nie wzywa. Woli rodzić na łasce babki i kumoszek. Na łasce furmana i koni, na łasce much i burego kota.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Karaś.