Pamiętnik dr Z. Karasiówny/Tam i nazad za 60 zł
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik |
Pochodzenie | Pamiętniki lekarzy |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały pamiętnik Cały zbiór |
Indeks stron |
Miałam wczoraj dwa wyjazdy do Krzeszowa, odległość 15 km. Jeden wyjazd 6 godzin: 5 godzin drogi, pół lub jedna godzina u chorego. Doskonała proporcja.
Jedzie się najpierw gościńcem, potem boczną drogą, potem kamienistą ścieżką na górkę. Jest krótsza droga przez góry i przez rzekę. Kiedy woda w rzece mała, można tamtędy jechać. Nawet sankami. Puste pola, samotna kapliczka, jedno drzewo sterczące nagimi konarami ku niebu. Nastrojowo. Przypominają się bajki o duchach i widmach. Zwłaszcza, gdy pada gęsty śnieg i tworzy na polach fantastyczne zaspy, z zadymki i nocy wyłaniają się widziadła, a wiatr wyje głosem upiorów. Człowiek odziany w ciepłe futro, z nogami przykrytymi baranicą, patrzy i słucha.
Tylko, że pewnej nocy sanki się rozleciały. W najbardziej nastrojowym punkcie, w pobliżu samotnej kapliczki równie samotnego drzewa. Do ludzkich domów daleko, gwoździa i młotka nie ma skąd wziąć. Nawet uczciwego patyka nie znajdzie. Śnieg wyżej kolan, ciemno.
Musiałam zejść z sanek. Trzymać z furmanem boki wozu, żeby do reszty nie odpadły. Nieść futro, żeby nie zginęło po ciemku. Miały upiory na co patrzeć. Wyły teraz ze śmiechu.
Sanie i wozy nie zawsze rozszczepiają się w kierunku podłużnym. Potrafią i w poprzek.
„Wiózł raz tędy mój szwagier księdza — pociesza mnie furman — a tu nagle wóz się napoły rozdzielił: przodek i tyłek osobno. I furman z przodkiem pojechał, a księdza w tyłku zostawił. Głuchy trochę był, nie słyszał, że ksiądz woła“.
Więc ucieszyłam się bardzo, że nie spotkał mnie los nieszczęśliwego księdza. Mogłabym zostać sam na sam z tyłkiem sanek w pustym polu. Siedziałabym na tym tyłku do rana.
Więc wczoraj wybrałam dłuższą drogę. Nie mam czasu na te krótsze.
Już 8 dni Wicek Wajdzik choruje. Dzisiaj dziewiąty dzień. Zdecydowano się wezwać lekarza. Zdecydowano się wydać 30 zł. To znak, że z Wickiem źle. Już przed południem był ksiądz u niego.
Tak nagle zaczęła się ta choroba. W jeden dzień: zimnica, kaszel, gorączka. Odpluł krwią. Kłuło go w piersiach. Po nocach głupio mówił. Wszyscy poznali, że zapalenie. Leczyli go jak mogli. Dawali mu rumianek na gorączkę. Postawili mu bańki. Smarowali go psiem sadłem. Dawali psie sadło do picia, żeby mu gładziej było w piersiach. Kupowali w aptece leki na zapalenie. Było mu coraz gorzej. W dziewiątym dniu przestał mówić. Dychy go chwyciły straszne. Posiniał na twarzy.
Tętno u Wicka 160 na minutę. Wicek umrze. Sprowadzili mu księdza i doktora. Ksiądz zaopatrzył go na śmierć. Doktorka dawała zastrzyki, często trzeba robić. Uczyła szpryckę gotować i igłę do ciała wbijać. Odjechała do Suchej. Powiedziała, że z Wicka nic nie będzie. Że późno po nią przysyłali. Akuszerka znów, starsza kobieta, zastrzyków niezwyczajna. Za jej czasów tego nie było. Ona człowieka zastrzykami dobijać nie będzie. Stłukła tylko strzykawkę, złamała igłę. Trzeba będzie odkupić.
Za 3 godziny Wicek umarł.
A gdyby Wincenty był wezwał lekarza o 8 dni wcześniej! Gdyby był dwa razy dziennie dostał zastrzyk. Dwa razy dziennie przez 8 dni. Niewiadomo...
Dwa razy dziennie po 6 godzin tj. 12 godzin czasu. Dwa razy dziennie po 30 zł przez 8 dni wynosi 460 zł. Liczmy mu zniżkowo 320 zł (po 20 zł). Lekarz nie ma 12 godzin dziennie czasu dla Wicka. Wicek nie ma 320 zł dla lekarza. Dlatego Wicek umarł.
Tańszym kosztem mógłby się był leczyć w szpitalu. Niewiadomo tylko, czy by był żywy dojechał z Krzeszowa. Na szpital trzeba też mieć pieniądze. Na furmankę i pociąg osobno.
Nastraszyli się śmiercią Wicka sąsiedzi. Akurat jeden w dzień jego śmierci zachorował. Posłali po mnie od razu, żeby nie było za późno, jak u Wajdzika. Posłali konie w pierwszy dzień choroby. Dlatego miałam dwa wyjazdy.
Znalazłam wysoką gorączkę. Czyste gardło i płuca. Zdrowy brzuch. Nic go nie boli. Niewiadomo jeszcze co będzie. Na razie nic nie można wiedzieć. Jutro może pokażą się plamki w gardle. Będzie zwyczajna angina. Może za dwa dni zmienią się szmery oddechowe w płucach. Wysłucha się zapalenie. Może za tydzień badanie krwi wykaże, że jest tyfus brzuszny. Plamisty także u nas się trafia. Tylko, że w pierwszy dzień choroby nie ma plamek. Nie ma po czym rozpoznać. Może po trzech tygodniach nieregularnej gorączki wysłucha się w jednym miejscu delikatne rzężenie. Okaże się wtedy, że jest świeży nacisk gruźliczy. Na razie niewiadomo nic. Niewiadomo, kiedy znów przyjechać. Jutro, za dwa dni, czy za tydzień. Za dwa dni będzie może znów za wczas, za tydzień będzie może zapóźno. Zapłacili znów 30 zł. Wróciłam do domu. Nie przyślą po mnie po raz drugi dla postawienia rozpoznania. Nie będą mieli pieniędzy.
Spodziewam się dzisiaj jeszcze jednej furmanki z Krzeszowa. Prawo serii. Mam przeczucie, że przyjedzie. Znów za wczas albo za późno. Za wczas, żeby rozpoznać, lub za późno, żeby wyleczyć. Jak zwykle.
Nie pojadę już po raz trzeci do Krzeszowa. Mam dość. Zaczekam trochę. Zaczekam, aż się zbierze więcej chorych. Najmniej trzydziestu. Zaczekam, aż przyjdą po rozum do głowy. Położą się wszyscy razem w jednym domu. Niech każdy złoży 30 zł, tyle, co na jeden przyjazd lekarza. Razem 900 zł. Zgodzę się wziąć tylko 200 zł za miesiąc. Przyjadę codziennie. Do wszystkich naraz. Nie będzie dla jednego za wczas, dla drugiego za późno. Zarobią na tym. Zostanie im 700 zł na służbę, pielęgniarkę, furmana. Może i lekarstwo za to kupią. Dostanie każdy potrzebne zastrzyki. Będzie miał opatrunki i dietę. Będzie miał lekarza codziennie. Będzie miał pielęgnarkę na miejscu. Będzie odesłany na czas do większego szpitala, gdy zajdzie potrzeba.
Nie będzie leżał chory między chorymi. Nie będzie zakażał własnych dzieci.
Zaczekam, aż w każdej wsi będzie szpital, lub jeden na kilka wsi.
Zaczekam 200 lat, może 500. Nie pojadę dzisiaj do Krzeszowa.