<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Tytuł Pamiętnik pani Hanki
Rozdział Poniedziałek
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”
Data wyd. 1939
Druk Zakłady Graficzne „FENIKS“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Poniedziałek

Jacek jednak nie kłamał. Naprawdę pożyczył te pieniądze Stanisławowi. Przekonałam się dziś o tym na własne oczy. Jacek przy mnie otworzył kopertę przyniesioną przez urzędnika z fabryki. W kopercie były weksle na pięćdziesiąt tysięcy.
Z tego powodu powiedziałam stryjowi:
— Wątpię, czy ta kobieta była szantażystką. Gdyby żądała od Jacka pieniędzy, on na wszelki wypadek chciałby je zachować i nie pożyczałby ich nikomu. To mnie niepokoi coraz bardziej.
— Dlaczego cię niepokoi? — zdziwił się stryj.
— No, bo jeżeli nie zależy jej na pieniądzach, to prawdopodobnie zależy na nim samym.
Stryj zamyślił się i pokręcił głową:
— Dotychczas nie udało mi się zorientować w jej zamiarach. Widziałem ją pięć czy sześć razy, lecz jeszcze jesteśmy na bardzo oficjalnej stopie. Nie miałem jeszcze możliwości gruntowniejszej rozmowy. Gdy jej nadmieniłem, że znam z widzenia tego młodego człowieka, z którym wysiadała z windy, pozostawiła moją uwagę bez odpowiedzi. To jest kobieta bardzo wyrobiona towarzysko. Świetnie umie mówić o niczym.
Byłam trochę rozczarowana:
— Spodziewałam się więcej po talentach stryja.
— I ja się więcej spodziewałem — uśmiechnął się. — A wierzaj mi, że to bardzo interesująca kobieta i bynajmniej nie żałuję, że ją poznałem.
— Ale niepodobna przecież, by z czymś się nie wygadała. Przecież musiała coś niecoś o sobie mówić?
— Tak — przyznał stryj. — Ale wątpię, czy te informacje na coś się nam przydadzą. Powiedziała mi, że jej ojciec był żonaty z Belgijką i gdzieś pod Antwerpią miał zakłady przemysłowe. Po śmierci rodziców zlikwidowała wszystko, i najpierw kształciła się w Akademii Sztuk Pięknych w Paryżu, gdyż chciała zostać malarką, później podróżowała, bardzo dużo podróżowała. Z jej opowiadań wnioskować można, że zna prawie cały świat. Chociaż warunki materialne dawały jej niezależność, była nawet przez pewien czas dziennikarką i wysyłała korespondencje do pism amerykańskich z różnych krajów. Najwięcej czasu spędza na Riwierze francuskiej. Zatrzymuje się jednak zawsze i wszędzie w hotelach.
— No, to jednak powiedziała stryjowi dość dużo.
— Pozornie dużo. Ale z tego wszystkiego niewiele da się dla nas wyciągnąć. Oczywiście najskrupulatniej przesłałem wszystkie te informacje do biura detektywów w Brukseli. Wątpię jednak, by im na coś się przydały.
— Więc cóż poczniemy?
— Musimy uzbroić się w cierpliwość. Trzeba liczyć na przypadek.
— Czy stryj próbował po prostu ją upoić?
Zaśmiał się:
— Niestety, wszystkie próby tu na nic się nie zdadzą. Miss Elizabeth Normann twierdzi, że jej organizm ma idiosynkrazję do alkoholu. Kiedyś, kiedy była jeszcze małą dziewczynką, wypiła kieliszek szampana i dostała takiego zatrucia, że omal nie umarła.
— Czy to może być prawdą?
Stryj Albin wzruszył ramionami:
— Być może, ale to i tak nie ma żadnego znaczenia dla sprawy. Co zaś do twego spostrzeżenia, że nie zależy jej na pieniądzach, wydaje mi się ono zupełnie słuszne, gdyż ta kobieta jest na pewno bogata. Ma wspaniałą biżuterię, wartości kilkuset tysięcy, bardzo drogie futra i najlepsze toalety. Znam się na tym trochę. Musi rozporządzać dużym majątkiem. Poza tym jest najnormalniejsza w świecie. Ma żywą wyobraźnię, wszechstronne zainteresowania, zna się na muzyce, na malarstwie, na architekturze, na urbanistyce. Lubi poznawać nowych ludzi.
— Czy stryj przedstawił jej kogoś?
— O, tak. Kilku panów.
Przeraziłam się:
— Jakże stryj mógł sobie pozwolić na taką nieostrożność?! Przecież oni w rozmowie z nią mogą wymienić, na pewno wymienią nieraz nazwisko stryja. Wówczas ona od razu się połapie, że to nie przypadkowo pan, którego poznała nosi to samo nazwisko, co moje panieńskie.
— O to możesz się nie martwić — uspokoił mnie stryj. — Dla tej kobiety, która nie włada żadnym językiem słowiańskim wszystkie nasze nazwiska są nie tylko nie do zapamiętania, ale nawet nie do wymówienia. Przekonałem się o tym niejednokrotnie.
— Ale jednak to ona pisała do Jacka i pisała najczystszą polszczyzną.
Stryj kiwnął głową:
— To jest jeszcze dla mnie niewytłumaczalną zagadką. Jestem przekonany, że pisała albo ona, albo jakaś osoba znająca język polski. Jeżeli ona sama — to skłonny jestem raczej przypuszczać, że przepisała to z cudzego rękopisu, niewolniczo naśladując litery i nie rozumiejąc treści. Jedno jest pewne: ona nie zna polskiego języka. Robiłem na ten temat setki eksperymentów. Na przykład udając w restauracji, że źle zrozumiałem jej zamiary, wydawałem kelnerowi inne dyspozycje. Na przykład niespodziewanie wtrącałem jakieś polskie słowo, albo w rozmowie prowadzonej przy niej rzucałem jakieś zdanie o niej. Muszę wierzyć swemu doświadczeniu. Ani razu w jej wzroku, czy rysach, w jej zachowaniu się, czy w wyrazie twarzy nie było najmniejszej, ale to najmniejszej reakcji. Ona nie może znać języka polskiego. To jest dla mnie aksjomatem.
Zamyśliłam się i potrząsnęłam głową:
— A jednak pozostaje dla mnie niewytłumaczalne w takim razie, dlaczego pisała do Jacka po polsku?... Jeżeli musiała sobie zadać tyle trudu, by niewolniczo naśladować czyjeś pismo, dlaczego w liście nie użyła najzwyczajniej w świecie języka francuskiego, czy angielskiego, które zna?... Przecież musiała wiedzieć, że Jacek zna je również?... Nie, stryju, cała ta sprawa wydaje mi się bardziej tajemnicza i bardziej skomplikowana, niż stryj ją widzi. W ogóle na świecie dzieją się rzeczy bardzo skomplikowane i niespodziewane...
Miałam wielką ochotę opowiedzieć stryjowi o moich przeżyciach w związku z tym nieszczęsnym Tonnorem. Musiałam jednak milczeć.
Stryj przyznał mi rację, że wygląda to bardzo podejrzanie. Widziałam, że się nawet mocno zafrasował. Poderwało to mocno moją wiarę w niego.
Wróciłam do domu mocno przygnębiona. Na dobitek dowiedziałam się od Jacka, że będzie ogromnie teraz zajęty. Do Polski przyjeżdża marszałek Goering. Ma zabawić w Warszawie parę dni, a później udaje się na polowanie do Białowieży. Będziemy na raucie w ministerstwie i na przyjęciu w ambasadzie niemieckiej.
Ciekawa jestem, czy Goering mnie pozna. Gdy w zeszłym roku poznałam go w Berlinie, bardzo długo ze mną rozmawiał i był nad wyraz ujmujący. Do ambasady muszę się gładko uczesać. Oni tam lubią, by kobiety wyglądały jak najskromniej. Jacek, zdaje się, będzie musiał pojechać do Białowieży.
Wyczuwam z półsłówek Jacka, że ta wizyta Goeringa jest ogromnie ważna. Chodzi podobno o Austrię, byśmy nie przeszkadzali jej połączyć się z Niemcami. Wtedy Niemcy nie będą nam przeszkadzały w posunięciach nad Bałtykiem. Osobiście nie rozumiem po co mielibyśmy im przeszkadzać. Nigdy nie odczuwałam do wiedeńczyków żadnej niechęci. Przemili, weseli ludzie. Nigdzie tak się nie bawię jak w Wiedniu.
Natomiast usiłowałam Jackowi wytłumaczyć, że pojąć nie mogę, dlaczego u nas ludzie przywiązują tak wielką wagę do tego Bałtyku. Rozumiem, że handel morski, że Gdynia, że z punktu widzenia ekonomicznego to przedstawia wielką wartość. Ale jeżeli chodzi o społeczeństwo, to nie odnosi ono z tego prawie żadnych korzyści. Rzadko zdarza się taki rok, by nad polskim morzem można było wysiedzieć dwa miesiące. Woda nieludzko zimna, często pada deszcz, o komforcie poza Juratą nie ma co marzyć, a znowuż w Juracie straszliwe towarzystwo. Sama plutokracja najgorszego gatunku.
W umiejętny sposób starałam się przekonać Jacka, by korzystając z obecności Goeringa podsunął mu myśl, by w zamian za nasze desintéressement co do Anschlussu raczej dali nam dostęp do Morza Czarnego. Gdzieś między Rumunią a Rosją pewno jest takie miejsce, gdzie możemy ten dostęp znaleźć. Jacek wprawdzie udawał, że pokpiwa z moich sugestyj, ale mam wrażenie, że zaimponowałam mu tym pomysłem. Nie poprzestanę zresztą na Jacku. Dziś na fajfie u pani Sobańskiej pomówię o tym.
Tyle spraw mam na głowie, a jeszcze muszę troszczyć się o przyszłość Państwa.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Dołęga-Mostowicz.