Pamiętniki nieznajomego/Tom drugi/3 Czerwca
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętniki nieznajomego |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1872 |
Druk | Kornel Piller |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom drugi Cała powieść |
Indeks stron |
Z ogrodowego domku widok prześliczny! Przecież mój stary przyjaciel nie lubi nań poglądać. Dziwna! są ludzie dla których natura całkiem jest obojętną. Tego ja pojąć nie mogę. Wrzosek zabił w sobie uczucie piękności natury długiem w mieście mieszkaniem; wątpię żeby to pochodziło z innych przyczyn. Ludzie tylko suchego serca obojętnie patrzą na cudny Boży świat; a tyle mam dowodów, że mój stary pełen jest uczucia. Może pobyt na wsi zwróci go do zapatrywania się na te cuda powszednie, które tłumowi tylko są obojętne.
Ciągle od swego przybycia Wrzosek namawia mnie do ożenienia. Napróżno zbijam go, że nie kochając żenić się nie mogę; on mi odpowiada że ożenienie z miłością i z miłości jest najniebezpieczniejszą w świecie rzeczą, że właśnie żenić się potrzeba chłodno, rozważnie, z szacunkiem tylko.
— Śmiejecie się ze starego naszego świata, a co gorsza wzdrygacie się z ohydą na to, czego w nim pojąć nie możecie, na dawne narzucane i układane małżeństwa. Były przecie w ogólności lepsze pożycia, starzały się stada w zgodzie, choć ich nie kojarzyła miłość, ale rozważny dobór rodziców. Nie myślcie, aby tam zawsze grosz i rachuba pieniężna były na pierwszem miejscu; ród, pobożne wychowanie, przykład domowy, stosunki familijne, więcej łączyły ludzi, niż wszelkie posagi i rachunki na fortunę.
A i ów grosz, którym udajecie, że gardzicie tak bardzo, panowie młodzi; grosz, bez którego wszakże obejść się nie umiecie, wart coś. On jakoś reprezentuje pracę, zasługę. Nie mówię o wydartym, bo male parta do czarta, jak wiesz; a na te nikt się nie połakomi. Ale grosz poczciwie zapracowany, czemuby smakować nie miał? Nie chcesz go dla siebie? Staraj się o niego, byś nim drugim mógł być użytecznym.
Potem prawił mi wiele o przymiotach żony i rozśmieszył, bo wyraźnie, zda się, malował mi Cesię, jako ideał małżonki. Powiedziałem mu to.
— Ba! nie zapieram się wcale — odparł — że życzyłbym ci, jeśli nie ją, to jej podobną. O Cesi nie myślałem, bo wątpię, czyby to do skutku przyjść mogło.
— Dla czego? — spytałem ubodnięty.
— Naprzód, że podkomorzy ceni grosz, a tyś za ubogi dla jego córki; powtóre, żeś krewny bliski. Gdybym miał syna — westchnął biedny na wspomnienie straty — o! na kolanach prosiłbym dla niego o Cesię. Ale nie mówmy o tem.
Wieczorem wywiodłem go na przechadzkę. Cudny był wieczór! Trzeba malarza, aby to niebo tylu świeżemi tonami, barwy rozmaitemi wysadzane, pochwycił; słowa tu nic nie mogą.
Jakże majestatyczna natura! jak wspaniała ze swą obojętnością dla jednostek, piastując na łonie nie pojedyńczości znikome, ale wiekuiste rodzajów i pokoleń idee.