Pamiętniki nieznajomego/Tom pierwszy/4 Września

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pamiętniki nieznajomego

Tom pierwszy

Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

4. Września.

Jesteśmy już daleko od domu. Pożegnałem cię znowu ze łzami dobra, najlepsza matko, i pamiętać będę twoje słowa na odjezdnem, któremi chciałaś mnie pocieszyć.
Niech ci Bóg błogosławi, żal mi cię, że cierpisz; ale nigdy więcej, nawet radą nie przyczynię się do cierpienia twego. Kieruj się jak cię serce natchnie, a pamiętaj o mnie; ja cię zawsze równo kocham i będę kochać. Będę kochać i tę, którą wybierzesz.
Bądź spokojna, nie uczynię już wyboru. Wszystko skończone. Jak wywołany cień, ukazała się postać anielska i znikła; drugi raz żadne ją nie wskrzesi zaklęcie.
Nie zapomnę nigdy waszego pożegnania, poczciwi starzy przyjaciele moi, coście się zebrali na ganek, aby mnie raz jeszcze uściskać ze łzami i oczyma przeprowadzić, a może serdeczną modlitwą. Wy nie jesteście słudzy, wyście najwierniejsi druhowie moi. Nigdy nie zapomnę o was, a daj wam Boże nieopłacone zawdzięczyć.
Kiedy powóz ruszył od ganku, Wrzosek miał łzy na oczach, ale je pokrywał, ocierał i burczał, udając, że się śmieje z tych czułostek. Całą drogę potem narzekał na skobieciałość serca, jako na jednę z klęsk wielkich dla przeznaczonego do działania i boju... mężczyzny.
Biedny człowiek, jakże usilnie pracuje, żeby się okazać gorszym i innym niżeli jest w istocie.
Powtarzam zawsze to wielkie moje pytanie, które coraz z innego widzę punktu. Co to życie? co to szczęście? Czem życie dwóch ludzi związanych z sobą a podobnych sobie, czem życie różnych charakterów gwałtownie spojonych? Na dnie ciągłych sprzeczności, któremi obsypuje mnie towarzysz podróży, czuję ja napróżno, że się na wiele godzimy rzeczy, przecież ta różność zdań mnie męczy. I zapytuję się w duchu, czy sprzeczność czy zgodność charakterów jest rękojmią szczęścia? Źle mówię: szczęścia nie ma, jest to próżne imię stanu nadziemskiego; mówmy lepiej, rękojmią spokoju pożycia.
Nie zgodziłbym się tu na pospolite w tej mierze pojęcia. To, co zowią charakterami zgodnemi, jak dwa jednoimienne bieguny magnesu, odpycha się wzajem. Potrzeba więc sprzeczności, by do życia budziła? Czemuż mnie męczy kochany Wrzosek? Bo czuję, że co innego ma w sercu, co innego na ustach. Myśli, że przykładem swoim zrobi ze mnie człowieka zimnego na wszystko i przez to szczęśliwego. On w chłodzie stoicznym zakłada szczęście... Biedny stary!
Całą drogę prawiliśmy o tem.
— Wierzaj mi, — mówił, — nie trzeba czuć, nie trzeba nic kochać, trzeba się zahartować na kamień, życie ograniczyć w małej liczbie potrzeb, a wówczas zbliżym się do szczęścia.
— Jest to nauka starożytnych, ale nie przeto lepsza. To, co zowiecie cierpieniem, czego się lękacie, unikacie, jest właśnie życiem. To, co zowiecie szczęściem, jest pół-śmiercią. Dobre to było takie szczęście dla świata starożytnych, co z tej strony grobu mieścił wszystko, dalej nic nie widział, i obrachowując zyski boju i straty, doszedł że lepiej nie wojować, bo nie ma o co. Dziś zmieniły się rzeczy. Mamy przyszłość i cel. Celem jest udoskonalenie nasze, wzniesienie moralne; a do osiągnienia tego celu idziemy przez boleści, płacim je łzami; dumni będąc i radzi w sercu ofiarom. Stoicyzm godzi się tylko dobrze z niewiarą, z materjalizmem.
Jest to egoistyczny obrachunek strat i zysków i wstrzymanie się od uczestnictwa w życiu czynnem. Ale powiedźcie mi szczerze, gdyby takiem przekonaniem cały jeden kraj żyć myślał, coby ztąd wynikło?
— Przypuszczenia nic nie dowodzące. Cóż człowiek wygrywa, gdy czuje wiele? że wiele cierpi.
— Zapominacie, że ten tylko może cierpieć wiele, kto wiele się nasycił, kto bardzo był szczęśliwy. Wszystko to się równoważy i opłaca.
— Z tą różnicą, że dobra chwila leci, a zła się wlecze.
— Kochany panie Tadeuszu, wszystko co minęło, jakby równo trwało. Czas jest złudzeniem teraźniejszości, nie ma go, za nią wyszedłszy.
— Często cierpimy za jedną godzinę życie całe.
— I słusznie! Jedna godzina warta była życia. Wszystko co jest, jest jak być powinno i ściśle najściślej sprawiedliwem.
— Jesteś niepokonanie uparty!
— Możeż być inaczej? Jestem młody i pewien tego, co trzymam za prawdę?
— I nie wierzysz w doświadczenie starości?
— Wierzę w to, że wzrok słabnie, ucho tępieje w podeszlejszym wieku.
— Dziękuję! i rozum zapewne.
— Nie; ale pojęcie żywego i czynnego życia, od którego się starzy usuwać muszą.
— Tak tedy myśmy wam niepotrzebni? zawali-drogi? kłaniam się.
I chmurno zakończyła się nasza rozmowa.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.