Pan Balcer w Brazylji/II/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Pan Balcer w Brazylji
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lublin — Łódź — Paryż — Poznań — Wilno — Zakopane
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.


Hejnał![1] Hej, nie ten, którym w Częstochowie
Jutrzenkę z wieży witają zaranną,
Gdy w bławatkowych gwiazd wieńcu na głowie
Idzie, sypiąca z rąk blaskiem, jak manną.
Trąba to raczej, którą aniołowie
Dzień sądu straszną otrąbią hozanną,
Na cztery świata wołając rozłogi:
...«Żywi! Umarli!... Wstawajcie na nogi!»...

Zrywa się tabor. Widziałem raz w kramie
Obraz[2] i długo patrzyłem nań z proga:
Żołnierstwo jakieś, przy miejskiej się bramie
Kąpa na rzece. Wtem bębny i trwoga.
Jakże się chwycą!... Tu pleco, tam ramię,
Tu ud, tam ręka, tu głowa, tam noga,
Za broń, za szmaty, za tarcze, postoły,
Ten oklep na koń skacze, choć je goły...

A taka ci w tem sprawa, takie życie,
Jakbyś krzyk słyszał i szczęk i wołanie,
I onych pulsów i żył widział bicie
I tchów tych prędkość i koni parskanie...
Toż i my tak się porwali o świcie,
Patrząc, rychłoli u bramy los stanie
I krzyknie: «Straża!» A ty się do boju
Czuj, wędrowniku, i nie śpij w spokoju!

A świat był oczom cudny. One wrota
Puszczyńskie, w zorzach przed nami stojące,
Jako więc brama czyniły się złota,
Kiedy je przetwarł wiatr bystry na słońce.

Już tam, jak w skarbcu zaklętym, migota,
Już biją tęcze, barwami grające,
Już kwieci rajskich woń, już wieją chmury
Ptactwa w jutrzence maczanemi pióry.

A wszystko nowe, dziwne, jak przyśnione
W noc świętojańską, gdy kwitną paprocie.
Więc już tam oczy były zachwycone
I już tonące w tych blaskach, w tem złocie.
A naród cały tak rwało w tę stronę,
Jakby mu wnet tam miał liczyć kto krocie...
Horodziej nawet w otwarte szedł dźwierze
I na wschód patrzał, szeptając pacierze.

Gromadą chłopy runęły na bory,
Szumiące w swojej porankowej krasie,
Kiedy to brzaski mżące i kolory
Migają sobą, jak w jedwabnym pasie.
Świsty, prześwisty, tukania[3], klangory[4]
Biją ci z onych kniej, a w tym hałasie,
Nagle gdzieś głucho, przeciągle, zdaleka,
Zwierz kędyś ryknie, zawyje, zaszczeka.

Alem ja sobie pomału obchodził
Gmach ów, zważając postawne te mury,
Które, choć czas je co nieco uszkodził,
Choć tam i kroksztyn[5] wykruszył niektóry,
Przecie się jeszceze na pański dwór godził.
Wtem strażnik: — «Myszy tu dzisiaj i szczury.
Niedługo resztki pozłoty się zedrą...
A gmach cesarski! Stawiał go Dom Pedro!

Na łowy zjeżdżał tu, że bory blisko,
Mieszkiwał nawet czasem od przygody;
Ale że było podziemne źródlisko
I w fundamentach zaczęły bić wody,
Więc febry dostał podeszłe panisko...
Tak odtąd, już tu ni wina ni miody
Nie ciekną. Już się nie pieką jelony.
Ba! Sam Dom Pedro zbył dawno korony!

To gmach oddali na emigracyą.
Dom emigrancki. Tak go tu przezwali.
Przyjdziesz? Wikt dadzą, ściel, aż komisyą
Rząd przyśle, która cię znów popchnie dalej...
Mory po tobie, jak po bębnie, biją,
Ale parada jest! To w jednej sali
Trzysta się chłopa zmieści, póki z bagna
Śmierć[6] nie wylezie i w rów ich nie zagna.

Czekaj Waść jeno! Sam doznasz na sobie.
Tfu, na psa urok!» — Splunął, nosem prycha...
— «Wnet ci gnić zaczną wątpia, wnet w wątrobie
Kolki zaczujesz, czy inszego licha.
Jałowcem ja tu kadzę, cierzniem skrobię,
Żeby jak — na nic! Trup trupa wypycha...
Zaraza toczy mury te, te belki...
Ale cesarski pałac! Honor wielki!»

Krew mu w twarz buchła. — «A żeby choroba
Z takim honorem! Tfu! Siedzę, bo muszę».
I nagle: — «Co Waść?... Tak mi się podoba,
Więc siedzę! Ale niechno ja się ruszę,
To i Dom Pedro, i ja, i my oba»... —
Tu zmącił mowę w jakiejś zawierusze
Słów, której niktby nie rozebrał wątku,
Bo ani końca w niej, ani początku.

Taki już rozum miał. Dobry do chwili,
Że o czem nie bądź chcesz, możesz się zgadać;
Aż nagle w nim się ta szala przechyli
I w jakiś dziwny mąt zacznie upadać.
Już rwie tę mowę, już błąka się, myli,
Już nie wie, jak te myśle ma poskładać,
A tak ponurej, złej czyni się twarzy,
Jakby stał piekłu samemu na straży.
................

Tak dnie mijały, a rząd działy zwlekał.
Jako więc ulgnie wóz w ciężkie roztopy,
Tak my ulgnęli tam. Darmo lud czekał,
Żeby już orać na własne te kopy...
Gorzko więc naród na zdradę wyrzekał,
I już się burzyć zaczęły precz chłopy.
Tak piwo, długo stawszy w ciepłej kadzi,
Chmielem z niej buchnie i czopa wysadzi.

Najpilniej było Mazurom. Tych rojem
Wodził za sobą Szaława. Chłop tęgi,
Ociętny[7] w gębie, językiem, by krojem
Szedł w rzecz i żadnej nie ścierpiał popręgi[8].
Przy nim stał Zięba Wawrzon, razem z swojem
Krewieństwem, obaj Dudkowie, Bąk z Łęgi,
Jan Koźbiał, Ćwiroń, Włodarczyki, Żmura
I insza luza mazurska niektóra.

Młode to było, szarpkie[9], żywot mniski[10],
Wiadomo, takiej nie służy komendzie[11].

Więc to tam różne szły szepty a spiski,
I miarkowałem zaraz, że coś będzie.
Płotem[12] szli, kupą siadali do miski,
Gwizdając w zęby, jak w puste żołędzie,
Kiedy porady jakowe szły w kole...
Jak źrebce, tak to wszystko rżało w pole.

Więc u ogniska posiadłszy na ziemi,
Wzdychają chłopy i zwieszą w dół głowy:
— «Toćby już pora za wołmi siwemi,
Za pługiem huknąć na gaje, dąbrowy...
Na kamień nas ta głuchota oniemi...
My tutaj siedzim, jak w dziplu te sowy,
A tam ci ziemia aż pachnie zdaleka,
Aż dusza do niej wylata z człowieka!

— Małośmy czasu zmarnili w baraku?...
A tu znów insze szykują fortele...
Tej komisyi ni widu, ni znaku,
Co miała grunty mierzyć. Jakieś trzmiele
Wodzą lud, miodu puszczając dla smaku...
Przytułki, djabły, gospody, hotele...
A co mnie hotel?... To dobre dla miasta,
Dla panów... Ja chłop, gruntu chcę, i basta!

— Potom tu przyszedł, potom świat zwędrował,
Potom się rzucił, jak ryba we wodę,
Chatęm poprzedał, dobytek zmarnował!
A oni mi tu przytułek! Gospodę!...
Lud w sobie duszę aż do krwi zmordował,
Wiek przejdzie, zanim zażywi tę szkodę...
Z wiosek wypłynął do morza, jak rzeka...
A oni mi tu gospodę!... Niech czeka!» —

Stęknął Pietr Bandys, iż zdjął go żal srogi,
Stęknęli insi, pojrzawszy po niebie...
Lecz Maciek Tatar powstawał na nogi:
Ten rzadko gadał, a zawsze w potrzebie.
— «Głupi — rzekł — leci, a patrzy, dość[13] drogi
W pozad ma. Mądry zaś patrzy przed siebie.
Radby chłop światu, ino żeby jaszczem[14]
Jagły nosili za nim, abo z barszczem!

Za szyszkę[15] u mnie, i nawet nie za to,
Kto się w pół drogi swej puszczać chce sprawy.
Dwa razy traci, kto płacze nad stratą,
A kto wyciąga źdźbła, ten nie ma trawy.
Czas cierpliwemu dokłada łopatą,
A zbytni pośpiech ma worek dziurawy.
Dobreć są ręce, do pracy gdy skore,
Lecz i słonina wadzi, jak[16] nie wporę.

Czekać, to czekać! A cóż ty, człowieku,
Inszego robisz od rodu[17] na świecie?
Z małości — czekasz lat swoich i wieku,
O którym nie wiesz, czy dojdzie ci w kwiecie;
Zaś czekasz, ćwieka wbijając po ćwieku
W ostatni dom twój, czy rychło cię zmiecie
Śmierć pierworodna. A noc i zaranie
I żywot cały — co?... na grób czekanie!»

Mówił tak zwolna i kijem w polano
Uderzał, które wypadło z ogniska,
I dusił iskry. Aż głownię obraną
Ze złotych kwiatów, jakiemi żar pryska,
Kopnął, wbił w popiół, i choć już strzaskaną
I czarną, jeszcze ją butem przyciska,

Tłoczy, aż ostrym oddała dech swędem...
Wtedy siadł i po chłopach pojrzał rzędem.

Milczeli. Wreszcie zagadał Szaława:
— «Mądrze, bo mądrze gadacie, mój kumie!
Jak z książki. Ale nie chłopska to sprawa!
Co mi po całym tym kramie i szumie,
Kiej ani słomy, ni ziarna nie dawa?
Na jednej książce chłop niech się rozumie:
Na roli! I dość! Ja znam swoje pole,
A rabin — dobry jest w żydowskiej szkole».

— «Rabin? — zakrzyknie Łuka — Ja z rabina
Kpię, jak i z tego parciarza Chaima...
Kupił raz rzepak u mnie Chajm Drabina,
Ja mierzę, a ten — halt! Że ćwierć nie trzyma[18]...»
«Nie trzyma? — rzekę. — Niech leży!» — A glina
Świeża w klepisku była. Idzie zima,
Nic. Żyd po rzepak, a tu kożuch[19] na nim...
Tak do rabina»... — «Co z takiem gadaniem! —

Przerwie Hnat Józef — Nie o tem tu rada,
Ino, cobyśma na jedno się zdali!
Chłop ci nie siła, a siła — gromada!» —
Wtem Ćwiroń: — «Cie go![20] Podwójcim obrali,
Sołtysem, że tak od gromady gada? —
Ujął się w boki — Dość mam tych mądrali!
Co mnie tu próżno siedzieć za niewola?...
Od siebie rajcuj, a ode mnie — hola!»

— «Racja! — Mazury wrzasną, aż zachrzęści
W uchu — Co próżno będziewa czekali?

Do miasta pójdźwa! Niech nas na te części
Rozpiszą, co nam gdzie gruntu nadali!»...
Nuż dmuchać w wąsy, nuż zrywać się gęściej:
— «Drogą my przyszli, drogą pójdziem dalej!
Niech czeka, komu się czekać lubuje...
Nas dość! Wieś z chłopa jednego zbuduje!»

— «I z baby!» — krzyknie któryś z śmiechem. A ci:
— «No, to i z baby! Nie będzie kłopotu!
Jeszczeć na grzędzie nie zbraknie tej naci[21]!
Nie posiej — i tak wyrośnie u płotu!» —
Wtem Bugaj powstał i rzecze: — «Pal kaci!
Za wiatrem plewa!» — I jak u omłotu
Schylił się, nabrał dechu pełne trzewy,
I wzdąwszy gębę, dmuchnął niby w plewy.

Szaława głową rzucił, aż magierka
Wtył mu uciekła (urodę[22] miał czarną):
— «Jeszczeć niewiada — huknął — kogo ścierka
Wymiecie tutaj! Kto plewa, kto ziarno!
Rzuć kości! Pokaż, czyja lepsza bierka!»[23]
A już Mazury do niego się garną...
Lecz Bugaj, palec kręcąc suchożyły[24],
Jak śrubę, rzecze zwolna: — «Sza-ła-wi-ły!»

Zaczem powstała wrzawa. Setne głosy
Biją w powietrze, mieszają się, kłócą...
To w jedną stronę szumiące, jak kłosy
Za wiatrem, to jak kiedy w trójkę młócą:
Bije dwóch równo ziarniste pokosy,
A trzeci wprzecz im, gdy cepy wyrzucą,

Luzem uderza. Aż kłótnie rozmiotła
Wieczerza, którą dobywano z kotła.
................

Tymczasem Bandys wyjął z torby flaszę
Z gorzałką, która tam się «kasza»[25] zowie.
Chrząknęły chłopy. — «Do was! — W ręce wasze!» —
— «Pijcie, a z Bogiem! — Daj Boże na zdrowie!» —
Aż mulnik, osły puściwszy na paszę,
Obciągnął pasa na chudym tułowie,
I jak legawiec, do kota gdy skumli,
Patrząc we flaszę, zapiszczał na drumli.

Ale się chłopy okrzykły: — «A ciszej!
Tutaj niedźwiedzia nie wodzą w ulicy!
Dość wiatru w uszach, że człek sam nie słyszy
Siebie, a jeszcze ten piszczy na grdycy[26]
Gęsiej! Dla szczurów dobre to! Dla myszy!
Bartek! A rusz się! A dobądź skrzypicy!
Co tam! Dał Pan Bóg łeb wielki kobyle,
Niechaj się za nas kłopoce, i tyle!» —

Dobył skrzypicy Bartek, zwan Muzyka,
Pociągnął, jakby pies zawył na głuszy...
Przykręcił struny, otworzył kozika,
Zastrugał wióra i naddał nim duszy,
Sparł brodę, chrząknął. Aż nagle spod smyka
Taka siarczysta przygrywka się ruszy,
Że i wesele w niej i znowu żałość,
I ból i dzika na niego niedbałość!

Słucha lud grania. Hej!... Gdzie to te chwile,
Kiedy im z karczmy buchała ta nuta,

Lecąc przez błonia szeroko, na milę,
Po sadch, kędy dziewkom kwitnie ruta...
Gdzie, gdzie to dzisiaj?... Przepadło, i tyle!
Wtem brzęknie raźno podkówka u buta...
Luz[27] sobie czyniąc łokciami po drodze,
Sunie Zatrata, zjeżywszy wąs srodze.

Chwycił się czapy, potrząsnął nad uchem
I od Kujawów oberka[28] przynucił.
Zaczem zamachnął na odsieb[29] kożuchem,
W boki się ujął i wkółko obrócił.
Jakże po innych nie pójdzie to duchem!
Wnet drugi, trzeci czapczysko wyrzucił...
Roch «klękanego»[30] wywija na przedzie,
A baby klaszczą, by swachy po miedzie.

W mig się to stało; a nimbyś powiedział
Głupiemu: — «Głupi!» — już szły obertasy,
Aż dziw, że naród, co tak już zaśniedział,
Co ścierpiał takie okrutne niewczasy,
Rżnie tak, jak gdyby o sobie nie wiedział,
Jakby na smutkach porosły już lasy...
Ten dziewkę chwycił, a tamten się zgoła
Sam kręci, aże mu pot kipi z czoła.

Zatrata majster był. Jak odsieb runął,
Tak kółka pisał precz przy kółkach nogą...
To się kolanem na ziemię osunął,
Jak gdyby klękał przed swoją niebogą,
To na powietrzu iskrami aż lunął,
Tak błyskawicę z podkówek dał srogą,
To spadł, to znowu drobiący po piasku,
Prawie że ćmił się z prędkości i z blasku.

Przestał grać murzyn i białem się szkliwem
Oczu przyglądał tej naszej uciesze...
Stanęły osły patrzając się z dziwem,
Jak Roch Zatrata hołubce[31] wlot krzesze...
— «Hu — ha!» — Głos leci, jak gdyby po żywem
Sercu cię trącał! Jak gdybyś w pielesze
Własne, w opłotki powrócił się one,
O których nie wiesz, czyć jeszcze sądzone...

Ale Horodziej już stukał swą laską:
— «Dość! Dość mi tego błazeństwa! — zawoła.
Cóż to? Na jarmark przyszłeś z masła faską?
W karczmie ci grają?... Czy radość masz zgoła?
To zamiast wzdychać, za Bożą to łaską,
Choć w sercu swojem, gdy niema kościoła
(A szła niedziela właśnie) w ten dzień święty,
Będziesz tu hukał i hopki bił w pięty?...

Błazny wy! Wróble wykręcać w stodole,
Ale nie żywot fundować wam nowy...
Tfu!» — Splunął. Chłopy przystają się w kole,
Rychtują czapy kipiące w tył głowy,
Ów wzdycha, tamten pot ściera po czole...
A wtem Roch młyniec zakręci wichrowy,
I obie ręce puściwszy jak śmigi,
Krąży na podób puszczonej w pęd cygi[32].

Tak coraz szybszem toczący się kołe,.
Był jakby pyłu tumanem nakryty...
Podkówki tylko migały się dołem,
Bokami poły latały od świty,
Aż gdy go okiem nie ścignie już gołem,
— «Hu! — ha!» — zakrzyknie i stanie jak wryty,

I w niebo ciśnie i chwyci nad głową
Siwą magierkę z zaścieżką[33] różową.
..................

Wtedy Szaława wstał, sprostował karku,
Dorzucił na żar gasnący polana,
I patrzał w ogień...
A po tym przyparku[34],
Jakim nas słońce prażyło od rana,
Już na niebieskim się onym folwarku
Chłodek jął czynić i chwila różana
Szła, niosąc zorzy dech cichy a złoty,
Co z nas lekuchno odmuchał dnia poty.

Lecz ów brwi w kozła postawił i powie,
Patrząc się w ogień posępno — «Tak basta!
Tak wy tu sobie tańcujta na zdrowie,
A ja — tu spojrzał na swoich — do miasta!»
Porwą się tedy owi Mazurowie
Bieżeć, kiedy wtem Dudkowa niewiasta
— «Stachu! — zakrzyknie. — Ty co, niedowiarku?
Samą mnie tutaj?... Z dzieckiem?»... — Więc jak w garku.

Tak między baby zakipi. Łap swego
Każda za połę, za nogę, za szyję...
Chwyciła Baśka Koźbiała i drze go...
Marychna — Bąka warząchwią w łeb bije,
Ciągnie Ulina Ćwironia chudego
Do kobiałczyny i wrzeszczy: — «To czyje?»...
Przycichły chłopy, jak myszy pod skrzynią...
Tak nam Mazurki w mig spokój uczynią.

Lecz Stach, choć ruszył, poglądał cichaczem
Ku Zośce, która, jak ten kwieć jabłoni,

Pobladła, siłą mocując się z płaczem...
Tylko tych rzęsów jedwabnych przykłoni,
Ustka drgające ściśnie i trwa. Zaczem
Targnie ów sobą, obróci się do niej,
Uderzy czapą, gdzie iść miał, o drogę,
Rozpostrze ręce i huknie — «Nie mogę!» —

I zaraz przy niej siadł i te kochane
Oczy całował i brwie te sobole,
I główkę na pierś tuląc, one lniane
Włoski jej gładził, by dziecku, po czole.
— «Tak cichoj, cichoj! Już cichoj! Zostanę!»...
Aż ona z nagłym łkaniem: — «Mój sokole!»...
I tu jej jasne łzy polecą gradem.
Po onem liczku struchlałem i bladem.

Tak od Szaławy odstało z połowę
Onego wojska, a plac spuściał szyście.
I tylko luźne parobki się owe
Brały iść, jako więc za wiatrem liście.
Wtedy na zachód obrócił chłop głowę
I twarz czarniawą i szedł sążeniście
W bór ciemny, właśnie jakby na przepadek,
Nie dbając, czyli kto za nim w pośladek[35].
................

Szła północ. Miesiąc na niebie dojrzewał,
I widny czynił świat onego czasu.
Słyszę, od boru coś tętni na przewał...
— «Łoś, nie łoś» — myślę — i milczkiem z szałasu...
A jakom zawsze zwierza się spodziewał,
Więc za krócicę! Czekam, aż z pod lasu
Z wrzaskiem wypadnie kupa. Myślę: «Dzicy!»
Palec na cyngiel, podniosłem krócicy...

A już się ze snu porwał ten i owy,
Tak ja: — «Na oko przypuść, i w nich — hura!
Kij ściskaj w garści, a pilnuj od głowy!» —
A tu już na nas wprost leci ta chmura.
Strzelę ja wgórę na sygnał bojowy...
— «Reta!» — ktoś wrzaśnie. Poznałem Mazura,
Wpadł Zięba, drze się, jak bies, wniebogłosy,
A na nim małpa wszczepiona we włosy.

Tuż insi. Lecą za nimi od boru
Gałęzie, piasek, kamienie i kije.
Tak, do ludzkiego podobna nietworu
Czereda, z puszczy wypadłszy, w nich bije.
Zmykają Wojtki, nie patrząc honoru,
A małpie wojsko grzmi, pluje i wyje.
Pisk, trzask! — Pardonu nie daje nikomu,
Aż ich przepędzi i wróci do domu.

Jedna została jeńcem w tym odwrocie,
U mazurskiego kołtuna wszczepiona.
Rzuca chłop sobą, w krwi cały i w pocie,
Wrzeszczy, lecz głośniej jescze drze się ona.
Bieży ów — małpa na nim, jak na płocie.
Tak na podjezdku siedzi, kracząc, wrona,
I dziób rozdziawaia po chłopskim ugorze,
Gdy w gęsią szyję[36] sznurki[37] Maciek orze.

Ciągną ją pozad? Tem głębiej pazury
Wczepia ze strachu. — «Dlaboga! — chłop ryczy —
Łeb mi urwiecie!» — Bo więc się do skóry
Żywej dobrawszy, nie puszcza dobyczy.
A wtem Kubina: — «A poskocz no który!
A podaj sierpa z węzełków!» — zakrzyczy.
Podali. Baba splunęłą za siebie,
I trzykroć sierpen krzyż znaczy po niebie.

— «Pójdzi![38] — zawoła. — Stań za tym wykrotem!
Głowę wtył, sztywno, i nie miej nic strachu». —
Stanął. My insi wedle niego płotem...
Tnie baba sierpem z wielkiego rozmachu,
Złocista cała miesięcznem tym złotem...
Spadł kołtun, małpa z nim, jakoby z dachu.
Nuż z pętlą do niej! Chwycilim niebogi,
A Zięba babę podebrał pod nogi.

Długo ta w oczach niewiasta mi stała,
Z tym wyniesionym sierpem ponad głową,
Od nocy owej księżycowej biała,
Z lnianą zawijką[39] na czole... Tak ową
Judyth malują, kiedy w łunach cała,
Nad szyją króla[40] tę klingę stalową
Wznosi, ogromnej pełna jakiejś mocy,
W sprawie swej z Bogiem zszeptana tej nocy.

Nie chciały gadać Mazury o puszczy,
Ale ich drżączka łamała coś trzy dni.
Więc onej ludzkiej uchodząc precz tłuszczy,
W kątach siadali markotni i wstydni.
Aż, jak się kiedy ograszka[41] wyłuszczy,
Tak im się lico pomału rozwidni,
Gdy przyschła na nich ta małpia wyprawa,
I jeden tylko nie wrócił Szaława.

Długo nas jeszcze ona to przygoda
Mazurska w naszej cieszyła mitrędze,
I śmiechem po nas pryskała, jak woda,
Z niejednej piersi spłókując dnia nędze.

Małpeczka owa też, iż była młoda,
Prędko odwykła na swojej poprędze
Od lasu, bawiąc nas swą szpetną gębą.
Ta wielką odtąd przyjaźń miała z Ziębą.
................





  1. Hejnał (węgr. hajnal, jutrzenka, poranek) — pieśn nabożna, wytrąbiana z wieży kościelnej przed świtem.
  2. Karton z wojny pizańskiej, Michała Anioła (P. A.).
  3. Tukanie — wołanie wilka: tu! Przen. krzyk, głos.
  4. Klangor (ł.) — dźwięk.
  5. Kroksztyn (niem.) — częśc wystająca muru nazewnątrz, wspornik.
  6. T. j. żółta febra.
  7. Ociętny (gw.) — cięty, wygadany.
  8. Popręga — pas, przytrzymujący siodło, przen. więzy, ograniczenie osobistej wolności.
  9. Szarpki (gw.) — ten, co się szarpie, gorący, popędliwy.
  10. ...żywot mniski — poddany posłuszeństwu.
  11. Komenda (ł.) — oddział wojska; przen. zbiorowisko ludzi, ludzie wogóle.
  12. Płotem (gw.) — rzędem, razem.
  13. Dość (gw.) — ile.
  14. Jaszcz — jasło, słój drewniany.
  15. Za szyszkę — za nic.
  16. Jak (gw.) — jeżeli.
  17. ...od rodu — od urodzenia.
  18. ...nie trzyma — miary, t. j. nie zawiera tyle, ileby należało.
  19. Kożuch — pleśń, tworząca się wskutek wilgoci. Rzepak był już widocznie własnością żyda.
  20. Cie go! (gw.) — widzicie go! (Wyraz oburzenia).
  21. Nać — łodyga warzywa, którego korzeń jest jadalny, np. ziemniaczana, marchwiana i t. p.; tu: ziele.
  22. Uroda (gw.) — płeć, cera.
  23. Bierka (stp.) — rzut kości w grze, los.
  24. Suchożyły — ze suchemi żyłami, żylasty.
  25. Kasza (z port. cachaça) — wódka z trzciny cukrowej.
  26. Grdyca, grdyka (gw.) — krtań, jabłko Adama; grdyca gęsia — drumla (dla podobieństwa głosu).
  27. Luz — przestronność, miejsce wolne.
  28. Oberek, obertas — taniec kujawski.
  29. ...na odsieb (gw.) — na prawo.
  30. Klękany — rodzaj tańca z przyklękaniem.
  31. Hołubiec (rusk.) — figura taneczna.
  32. Cyga — bąk, fryga.
  33. Zaścieżka albo zaściążka (gw.) — tasiemka ściągająca magierkę, żeby dobrze się trzymała na głowie.
  34. Przyparek (gw.) — nieznośny upa
  35. T. j. wślad idzie.
  36. ...w gęsią szyję orać — wąskie zagony.
  37. Sznure — kawałek pola.
  38. Pójdzi (stp. i gw.) — pójdź.
  39. Zawijka (błr.) — kawałek płótna, biała chusta, pokrywająca głowę i ramiona.
  40. ...króla — właściwie: wodza, Holofernesa.
  41. Ograszka — płonica, szkarlatyna; wyłuszczenie jest znakiem, że choroba ustępuje.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.