[133]V.
A lud na duchu omdlał. Te krainy
Wrzące hart biorą od kęska do kęska[1].
Człek nie z żelaza, lecz z miętkiej jest gliny,
Ledwo się w którym ta moc najdzie męska,
By w dobrej sile złe przetrwał godziny.
A tak dwuraźna tam biła w nas klęska:
Bo czas ubiegał, i duch za nim w ślady,
A na obojgo nie widział nikt rady.
Jednych do żółci burzyło to prawie,
I o tych najmniej nie miałem kłopotu.
Insi szli chętnie ku łacnej tej strawie,
Ku zleniałemu onemu żywotu.
Lud mułem obślizł, jak pień legły w stawie.
Żadnej w nim sprawy[2], żadnego nawrotu![3]
Więc myślę, że jest lepszy głód i wojna,
Mór nawet, niż ta bagnistość spokojna.
Tylko niewiasty (dawno było trzeba
Słówko mi przerzec choć o tym narodzie!)
Obeszłe rosą łez, gdzieś w siność nieba
Wpatrzone, trwały cierpliwie o głodzie,
Kęskiem nadziei żywiące się chleba,
Już wybiegają troskami poprzodzie
[134]
Czasu o chaty, dzieci, już rzucone
Na klęczki, szepcą: «Pod twoją obronę»...
Prawda jest, że tam szumiało, jak w roju,
Od swarów, plotek i różnych małości.
Baby — wiadomo — nie mogą w spokoju
Dnia utrwać, bo im żółć zalewa kości.
Więc sobie w onym tęskliwym postoju
Folgę czyniły. Tak, zanim umości
Gniazdo, jaskółka okrutny wrzask czyni
I świergot. Ha, cóż? Przecie gospodyni!
A potem głoski te dziewczęce, szklane,
Te pieśnie nasze, z takiego daleka
Tu przyniesione, odbite o ścianę
Puszcz tych!... Już różnie próbował los człeka,
Niejedną w piersiach wypalił mu ranę,
A kiedy słucham, łza w wąsy ucieka...
Taki szmat nieba naszego i pola
W pieśniach tych, z nami przyniosła tu dola.
Więc to staruchę jaką, chciwe skazek[4],
Jak maki kupką rosnące, obkolą,
To gdzie na drzewie przybiją obrazek,
W wianki obwieszą, jak u nas, pod Wolą,
To w ostrokole[5] uczynią przełazek[6]
I o zachodzie z chłopcami swawolą...
Drobiazg to. Ale na tym krańcu świata
Dom z tego pachnął sercu! Pachła chata!
A tak to duszę brało, że ja, stary,
Com od młodości odstąpił już w lata
[135]
I myślał fajce mej dochować wiary,
Znagła poczułem, jak serce kołata,
I na śnie różne stawały mi mary.
— «Ha — myślę — niechże mnie ta puszcza swata!»
I zaraz jąłem podobać głos cienki
I czarne oczy Żukówny Jelenki.
Żukówna z Kurpiów była. Rzecz wiadoma,
Że jak na żonę, to tylko Kurpianka!
Bór to u siebie tak chowa, jak doma,
Do marcowego podobne sasanka[7].
Puch na tem szczery... A gdy się zasroma,
Gdy śniade liczko skraśnieje z pod wianka
Ciemnych warkoczy, toś przepadł od słowa,
Tak ci zapachnie jagoda borowa.
Zrazum się bronił. A jakom jest z rodu
Rzemieślnik twardy, tak jąłem, jak młotem,
W głowę się stukać... Nie brałeś zamłodu,
A to ci teraz, staremu, co po tem?
To kurpiowskiego zachciało się miodu?...
Kurpiowskiej pszczółki z brzęczeniem tem złotem?
Bacz, byś do barci nie wsadził gdzie łapy,
Jak niedźwiedź, bo ci ją przychwycą capy![8]
Ale czy urok jaki, czy przygoda,
Jelenka sama tak lgnie mi, jak smoła.
To kwiecia narwie i mile je poda,
To jakoś tęskno popatrzy z pod czoła...
— «Ha — myślę — w dziewce widać krew nie woda,
Gdy się tak winie ku mnie, by jemioła...
Jakby rzec chciała: — «Mój panie Balcerze,
Jeślim ci miła, to niech mnie Waść bierze».
[136]
Więc, by, broń Boże, nie było w tem grzechu,
Ojcu i matce skłoniłem się o nią,
Rzekąc: — «Już Waszmość, mój panie Wojciechu,
Musisz się ze mną podzielić swą donią!»[9]
Kręci ów głową; aż ona w uśmiechu
Słonecznym cała, by jaskier nad błonią,
— «Tatuńciu! — szepnie — Nie brońcie mi doli!
Mnie jest pan Balcer po sercu... po woli»...
I zaraz oczy rzęsami nakryła,
Jak gdy majowe słońce zajszie chmurką,
A jasna rosa u rzęsów zaszkliła...
Lecz matka w ręce klaśnie: — «Co ty, córko!
A gdzież o ciebie swat z wódką przysyła?
Gdzie drużby idą z muzyką w podwórko?
Gdzie oracyja? Gdzie chleb kipi z niecek?[10]
Gdzie tu na wieniec ruta? Gdzie zapiecek?»[11]
Skraśniała dziewka, łzą oko zachodzi,
A Żuk: — «Powoli tam, matka, powoli!
Tu nie Zielona![12] Tu morze świat grodzi!
Swaty!... Hm! Swaty!... Tu nikt ze swawoli
Swatem nie gardzi! Mogą u nas młodzi
Muzyki patrzeć, kołacza taj[13] soli...
I jaćbym nie chciał byle jak zdać dziecka —
A cóż? Co robić?... Tu nie Myszyniecka!»[14]
[137]
I kręci szyją w tej siwej kapocie,
Taśmami szytej, i patrzy w okienko,
Aż mu źrenice stanęły w łez złocie...
Więc tabakierki dobył, puknął w denko,
Pociągnął rzemyk, zażył. — «Tu sierocie
Trzaby opieki... Tak cóż ty, Jelenko?...
Tak padnij do nóg matce! Niech bez żalu
Cię dawa!» — Padła w rumieńcach koralu.
O moje skarby, najmilsze, kochane! —
Myślę ja sobie — a wąs mi aż wstaje.
Już ja twym sługą do śmierci ostanę,
Czy tu, czy w insze los rzuci nas kraje...
Drogę przed tobą w listeczki różane
Usypię!... Serce tak we mnie roztaje,
Że głos ściśnionem gardłem wyjść nie może,
Więc tylko ryknę: — Tak mi Panie Boże!...
I zaraz my tam pierścionki zmienili,
Co je Horodziej poświęcił pacierzem,
Już czekający w tęsknościach tej chwili,
Gdy ksiądz się najdzie, a my się pobierzem.
A choć puszcz była od mili do mili,
Tak mi się sromu nakryła puklerzem
Dziewczyna moja, że chociaż pijany
Myślą, czekałem na ślubne organy.
Więc mi niemałą pomocą w tej wojnie,
Jakąm sam z sobą miał, był ów sierota,
Com go przygarnął. Gdy wejrzy spokojnie,
Już wolniej ukrop po żyłach się miota.
Już w piersiach cicho, już w myślach dostojnie.
Więcem tu doznał, jak się ta lichota,
Którą uczyni człek inszym — obraca
W moc, kiedy duszna zmorduje go praca.
..................
[138]
A strażnik rzadko zaglądał do gmachu.
Rankiem na wieży obwołał hejnały,
(A jak kot łaził po wyszkach[15], po dachu),
To znów przepadał gdzieści na dzień cały,
To murzyńczukom napędził przestrachu
Batem, co ognie u kotłów trzymały,
A w coraz insze ubiory przybrany,
Jak Włoch się nosił, Francuzy, Hiszpany.
Aż gdy w cygańskie raz przybrał się hadry[16],
Nie mogłem ścierpieć, więc rzeknę: — «Bez gniewu!
Nie chcę ja żadnej z Waszmością mieć zadry,
Lecz co za racja takiego odziewu?»
A ów spodełba: — «Waść sięgasz w zanadry?
Waść serdecznego zatargać chcesz trzewu?»...
Pokiwał głową, zaś wspiął się do góry
I w ucho: — «Żeby nie czuć własnej skóry!
Własna mnie skóra mierzi, że się tuta[17] —
Polak — najduję na cudzym śmietniku!
To mi polskiego, uczciwego buta
Żal jest, i chodzę w francuskim trzewiku.
Kapoty polskiej też żal, bo za suta,
Za dobra! Lżej mi w hiszpańskim mentliku[18].
Gdy więc tu naród przeróżny umiera
I łachy[19] ciska, to człek się przebiera,
Jak mu tam padnie... A zasię, co z domu,
Szczędzi. Do trumny przyda się na pochów.
Waść mnie nie wydaj... To ja pokryjomu
Co dnia na wieżę z niemi... To do lochów
[139]
Niosę, przewietrzam... A nie mów Waść komu!
Składam... Do czysta chędożę to z prochów...
Zawsze się coś tam zapyli, coś przetrze»...
Umilkł i wielkim nosem brał powietrze.
— «Więc to sam wieszam na haki, na grzędy,
Albo do skrzyni kładę, i tak leży...
Szkoda, że nie mam choć witki lawendy,
Lub rozmarynu, co dawa dech świeży...
Aż jak poczuję, że już, to w te pędy[20]
Zrzucam te łachy i do swej odzieży,
Do własnej! Czapkę mysz zjadła mi nową...
Co mniejsza, bo tam na sąd z gołą głową». —
Umilkł. A na mnie zostały te mowy,
Jak ćmy, gdy człeka z nagłości oblecą...
Zaczem w gmach szedłem. A tam już wiatr nowy
Po łbach buszuje[21]. Nie poznasz już, gdzie co.
Już wódka, już ci pijanemi słowy
Klnie jeden, drugi bełkocze co nieco;
Już się tam różne najdują pociechy,
Już gęby, które dymają, jak miechy.
— «Życie, bo życie, brat! Wola, bo wola!»
Rajcował Opacz, ująwszy się w boki,
Iż go ta czarna rozparła fasola[22]
Z czującem[23] sadłem. Chłop tak był głęboki,
[140]
Że nim wyłożył żywot, już mu z pola
Umknęli insi, a on te obroki
Ku sobie zgarniał, co w zęby popadło...
Taki otchłaniec był z niego na jadło.
— «Tęgi łeb, kto tę zmyślił Brazyliją!
Riumkę[24] za jego, wot, wypiłbym zdrowie.
Nikt mi z przykazem nie stoi nad szyją,
Chcę — śpię, chcę — nie śpię i wszy biję w głowie.
Psy mi te czarne warzą, miskę myją,
Ja tabak kurzę, i co mi kto powie?
Barak — wot, głupość, gdy sytno w baraku...
Tak dawaj, brat mój, na riumkę haraku!»
Raz — nic. A drugi — utrafił im w sedno.
Dalej mu rzucać na rękę trojaki...
Wypatroszyli kaletkę niejedną,
Krzyk, bijatyka, przekleństwa, siniaki...
To nieraz gwiazdy na niebie już bledną,
A ci wichrują i grają w kułaki.
Nie wszyscyć. — Ale że była garść tęga,
Których tak w błoto wnurzyła mitręga.
Gdybyż wieść jaka, jakowa nowina,
Że się to nasze czekanie skończyło,
Że już stąd idziem precz, że się naczyna
Żądany żywot z siekierą a z piłą
Że pług już dla nas granice zarzyna!...
Nic! Tak przyciśli nas, jakby mogiłą.
Strażnika pytać? — To tylko rozłoży
Te ręce: «Nie wiem... Nikt nie wie... Gniew boży» —
Ale Sekura Paweł tak sumował:[25]
— «Co za mamona[26] na oczy mi padła,
[141]
Żem ja, człek-oracz, w te światy wędrował,
Pługa rzuciwszy i kosy i radła!
Sam Bóg mi zagon zadokumentował,
Chata, by gołąb, pod strzechą mi siadła,
A ja tu cudze pocieram dziś kąty,
Bez duszy chodzę i w głowie mam mąty.
Kamień mi dajcie! Uwiążcie pod brodą
I na dno. Tak mi bądź miłościw, Boże!
A zaś patrzajcie, jak będę szedł z wodą,
Bo ja się głową do chaty położę...
Czarty niech tutaj po górach się bodą!
Ja chcę na równię! Na pole! We zboże!
Ziemia tam płacze za mną... Ziemia woła.
Jezus Maryja! ratuj!» — Tu nie zdoła
Żalowi, ryknie i łbem rznie o ścianę.
Dziw, że się w dwoje, jak bania, nie spuka.
A tuż się głosy zaniosą pijane:
— «Zalać robaka! Najlepszać to sztuka!» —
Dość. Czy ja świadkiem naprzeciw ci stanę,
Ludu ubogi, gdy dola cię fuka?...
Czy skarżyć będę i szukać przyczyny
Na ciebie, którym też nie jest bez winy?...
...................
A na toż właśnie, partia nowa wtedy
W dom emigrancki przyszła. Same Szwaby.
Tylko, że na nich nie było znać biedy,
I niejednemu aż trzęsły się schaby[27].
Nie moglim przystać do onej czeredy,
Ani my, chłopy, ani do bab baby,
Bo z tem nijakiej ni mowy ni zgody,
A chrzest nie z krzyżma bierą, tylko z wody[28].
[142]
Zwyczajnie, lutry takie, czy kalwiny,
Jak te, co u nas po Olendrach[29] siedzą.
Fajczysko w zębach, raz wraz plują śliny,
A kawę z miski trzy razy dnia jedzą...
I oni się też, od pierwszej godziny,
Tak przegrodzili z nami, jakby miedzą.
Rzekniesz: — «Pochwalon», a ten ci niecnota
Zamiast: — «Na wieki» — rzec, cości mamrota!
Ci, kiedy przyszli, a wytchli z tej drogi,
Każdy się zabrał do jakiejś fabryki.
Ten dratwy ciągnie, szlifuje ów rogi —
Pukają młotki, zgrzytają pilniki,
Trzeszczą szrubsztaki, a w hałas ten srogi
Wpadają Szwabek klapiące trzewiki.
Te «lauby»[30] swoim stawiają od spieki,
Jakby tu siedzieć mniemały na wieki.
Nic po nich nie znać tęskności, żałoby,
Pod którą polski chłop z sił schodzi, pada...
Spokojnie czynią rzecz swoją, jakoby
Tu się rodzili i żyli z pradziada.
Skończą robotę, to w różne sposoby
Śpiewają, jakby właśnie szpaków stada,
Z wiatrówek biją, biegają do mety,
Poczem fasoli pojedzą, i — w bety[31].
Z nami — ni tak, ni siak. Nie było zwady,
Bo pilno się swej trzymali porębie[32].
[143]
Ale że z naszej niejeden gromady
Kułak zaciskał i ślinę mełł w gębie.
— «Już my tu jakiej dożyjem się zdrady! —
Mruczały chłopy — Już my tu na zębie
U tych odmieńców! Czuj duch tylko, kiedy
Naniosą nam te pludry[33] jakiej biedy!» —
A dookoła bagniska dyszały
Tchem zaraźliwym z pożaru gorąca.
Co rana obłok podnosił się biały
Z ziemi, co stała mokra i dymiąca,
Jak one stogi, gdzie trawy zaprzały,
A rozpalony i wielki stos słońca
Gorzał nad nami od świtu do nocy,
Lud wyżymając z ostatniej już mocy.
I tak śmierć weszła do naszego gmachu,
I uglądała milczkiem, gdzie ugodzi.
Zaczuł ją naród... Z nagłego się strachu
Ów dreszczem wstrząśnie i rzecze: — Ot, chodzi
Po moim grobie ktości!» — ów z pod dachu
Rwie się, jak błędny po bagnach gdzieś brodzi,
Inszy zanudzi sobą i zabiada,
Na tym pot zimny, jak rosa, opada.
Więc w tej duchocie martwej zmora siadła
Na piersiach ludziom, niby Babia góra[34].
W kąty się kryją, odchodzą od jadła.
Jak bursztyn, tak się na nich żółci skóra.
Potem ciemnieje, jak słoma, co padła,
I którą z deszczem roznosi wichura,
W półkrwawych potem, półzłotych kolorach
Mieni się, jako żywice po borach.
[144]
Tak naznaczone były ludzkie głowy,
Jak gdy w porębie topór znaczy drzewa.
A choć nie widział nikt onej królowy,
Wiatr wszyscy czuli, co ze zgła[35] jej wiewa.
Czekała. Pory czekała, jak owy
Żeniec, gdy łan mu pod kosę dojrzewa,
A ów pogląda, folgując do chwili...
Nocami, w miesiąc patrzący, psi wyli...
Aż się zamachła! Hej, nie w źrałe kłosy
Trafiła ślepa żniwiarka! Nie w zboże!
Ale w kwiatuszek, co biały od rosy,
Słonka uglądał i czekał na zorze...
W dziewkę trafiłą moją! więc mi włosy
Na łbie stanęły, jak dęby te w borze,
Kiedy ją strażnik pomacał pod żebra,
W oczy jej pojrzał i rzekł: «Śmierć jest! Febra»[36].
A żar tak suchy liczko jej podpalił,
I piersi miała tak ogniem bijące
Że zaraz dla niej gromnicę osmalił,
Rzekąc: — «Ta zajdzie wpierw jeszcze, niż słońce».
A szło południe... Z nóg ojciec się zwalił,
Jak kłoda; baby poklękły płaczące,
Jam z wielkiej mocy o ziem czapą gruchnął,
Za włosy porwał się i rykiem buchnął.
Ratować?... Czem? Jak? Choć łbem bij w podłogi!
Leżała cicho, lecz była snać w męce,
Bo jej się w twarzy mieniły pożogi...
Aż nagle siędzie, w krzyż złoży te ręce,
— «Upał mam w sobie! — zawoła — Wiatr srogi
Po żyłach chodzi mi!» — I te jagnięce
Piersi przyciśnie i szepnie: — «Już biją
Dzwony na dobrą noc... Jezu, Maryjo!»
[145]
Takie więc było ostatnie jej słowo...
Oczyma tylko po twarzach nam wodzi,
Wie, czuje, słyszy, poruszy tą głową,
Ale ją cichość śmiertelna już grodzi...
Nagle się w czole zamarszczy surowo,
Dwie łzy ukanie[37] zimne, i tak schodzi
W zadumie z świata, nieporatowana,
W dziewczęctwie białem, mężowi nie dana.
..................
Przeciw ty komu walczysz, Panie! Panie!
Przeciw tej parze, co znika obłokiem?
Przeciw listkowi, co padł, a nie wstanie?...
Źdźbło suche gonisz zapalczywem okiem?...
Któż więc nad nami ma mieć zmiłowanie,
Kiedy ty, ociec, dociskasz wyrokiem!
Jakoż więc mamy żyć, jak mamy dyszeć,
Kiedy ty, ociec, nie będziesz chciał słyszeć!...
...................
Nie dałem dziewki grześć w te długie rowy,
Które tam zaraz kopacze czynili —
Iż jak się nacznie czas taki morowy,
To ludzi strzęsie, by maku z badyli —
Ale jej wianek zwinąwszy u głowy,
Poniosłem het precz sam, nim się spatrzyli,
I takem ziemi dał ją i pochował...
Bom twardo oną niebogę miłował.
Trzeciegom dnia się powrócił o mroku,
Wyschły, jakgdyby po ciężkiej chorobie.
Ni łzy, ni mowy jakiej, tylko w oku
Srogość, co drugim nie dawa, ni sobie.
Krzyk za zębami, pięść ścisła przy boku,
Skóra sczerniała na mnie, jak na Jobie,
[146]
By ryś biegałem, co postrzał wziął kuli...
Ludzie mi z drogi szli, bo bójkę czuli.
...................
A mór bił po nas i składał w zagony,
W porę, bez pory[38], nie dbając o źrałość.
Za wiatr już były po tamtym, za małość,
Więc za najmilszą głową utęskniony,
Nie czułem nawet, że inszym też żałość.
Tak człeka stwardzi ból i tak mu zwyknie,
Że go po żywem mięsie kraj — nie krzyknie.
Wnet po mej dziewce Prokurat szedł stary —
A zasnął cicho, jak dziecko w kolebce.
Śmierć, nim takiego powali za bary,
I nim mu nogą na gardziel nadepce,
Dawne a lube przywodzi nań mary,
I w ucho różnych cudności naszepce,
A tak, lekuchno, w ostatnią go ciszę,
Bajką, jak matka, do spania kołysze.
Więc czego nigdy nie czynił za siły,
Teraz jął śpiewać żołnierskie piosenki,
A jasne łuny po licu mu biły
Od jakiejś dawno zagasłej jutrzenki.
Już sztywniał, już w nim drętwiały te żyły,
A jeszcze machał rękawem bez ręki,
I salutował powietrzne gdzieś wodze,
Na wielkiej, w którą już odchodził, drodze.
Aż targnie sobą, siędzie, zgarnie z czoła
Snop białych włosów, co spadł mu na oczy,
I krzyknie: — «Cesarz! Sam cesarz mnie woła!...
Wiw Napoleon!» — krzyknie, z łoża skoczy...
[147]
I zanim strażnik przytrzymać go zdoła,
Ostatnim marszem za progi gdzieś kroczy.
— «Raz, dwa... Raz» — liczy; wtem chwieje się, bladnie,
I z suchym trzaskiem czaszki wtył upadnie.
A kiedy poległ tak, i gdy tak leży
Rozkrzyżowany pod nieba błękitem,
A wąs mu mleczny, jak wiecha się jeży
Na licu, kulą u szczęki przebitem,
Nagle go słońce w pierś martwą uderzy,
I promień kładzie na sercu odkrytem,
I błyszczy, w one ostatnie momenty,
Jak krzyż, po bitwie, przez wodza przypięty.
...................
Ale nie wszyscy mieli śmierć tak cudną,
Jako ten żołnierz. Dla inszych się w kata
Z żeńca mieniła, co ręką swą brudną
Wpierw cię zbezcześci, nim zgładzi ze świata.
Więc się, jak kłody, staczali w rów żmudno,
Nie jak ptak, który na wolność wylata;
Bez onych zadrgań jasnych i trzepotów
Ducha, co w drogi wieczyste już gotów.
I byłoby to wpadało, jak trzody
Pomorkiem tknięte, w te skony bydlęce,
Tylko że ich tam, czy stary czy młody,
Cieszyła w trudnych terminach i w męce
Staruszka owa z nadbużnej zagrody.
Temu w krzyż złoży stygnące już ręce,
Tem szkaplerzem śmiertelny pot zetrze,
Nad tym od pokus obżegna powietrze.
A iż nic do niej przystępu nie miały
Tchy zaraźliwe, co w siebie je brała,
Chłopi ją «Świętą z nad Buga» przezwały,
I ta się nazwa już przy niej została.
[148]
Jak miesiąc, migał nocami jej biały
Rańtuch, gdy w szeptach anielskich szła cała...
A drugi oczy gasnące otwierał,
Grzechy spowiadał jej i tak umierał.
Zaczem kończyli różnie. Jeden runął,
Jak gdyby w czoło trafiony kartaczem,
A ów powoli do dołu się sunął,
W ciężkich wzdychaniach, ze skargą i płaczem.
Tamten w pień zaklął i duszą wraz plunął,
Inszy, nie mając obejrzeć się za czem,
W cichości sztywniał i oczy zawierał,
Ów, krzyk ogromny dawał, gdy umierał.
Aż się powalił i Paweł Sekura.
Ten, jak dąb, runął podcięty na boru...
Oczy mu żółcią tak zaszły i skóra,
Że człowieczego zbył prawie koloru,
Do żywicznego, tlącego się wióru
Podobny raczej. A tak do wieczoru
O dzień się zmienił chłop, że go bezmała
Matka by własna nie była poznała.
Ale iż wielką ów siłę miał w sobie,
Więc się tak z śmiercią, jak z zbójem potykał,
I przez gwałt onej nie dawał chorobie,
Choć stygnął, stracił dech, że prawie znikał.
Jedną ten nogą, jak mówią, był w grobie,
I już się nad nim dzień boży zamykał,
Gdy nagle zgasłe źrenice otworzył,
Porwał się, stanął na nogi i — ożył.
Lecz jak się w źrebca wilk weżre borowy,
Tak się i w chłopa głęboko śmierć wżarła
I sięgła więcej niż życia połowy,
Krzyk i głos ludzki wyrwawszy mu z garła.
[149]
Jakby piorunem rażony, zbył mowy,
I tak mu dusza na ustach przywarła,
Ni wtył, ni naprzód nie mogąc do świata,
Jak wróbel, gdy się po wniku[39] kołata.
Więc od tych, którzy z tej wyszli choroby,
Choć śmierć już kręgi łamała im kołem,
(Bandys w konaniu przeleżał trzy doby
I tuż nad samym zatrzymał się dołem),
Jakby zdaleka cuchnęły już groby.
Śniadzi chodzili, z pożółkłem tak czołem,
Jak ów Piotrowin, wstający w połowie
Z jamy, co wisi u fary w Łukowie.
Niechętne taki miał z ludźmi rozmowy.
Jakby w języku skręciło mu szprychy.
Po kątach patrzał i nakształt się sowy
Odąwszy, siedział zgarbiony i cichy.
Więc nas tak wiater obleciał grobowy,
Jakby śmierć wszystkich postrzygła już w mnichy,
Co mi się zdało nieznośnym bez miary,
Bo niźli cichość w kupie — lepsze swary.
Cichość dla kupy, jak mielnik ów, bywa,
Co młyńskie koło rozwiedzie na tryby[40]
Kupa, rzecz w sobie osobna i żywa,
Wrzawa jej głosem. Jak rzeka, tak ryby
Nieme łoskotem fal swoich nakrywa[41].
Ruch ma szeroki, a nie wie, co dyby[42].
[150]
I choć nie sami przedniejsi w niej chłopi,
Wszystkich w ognisty szmelc[43] swym żarem topi.
Więc gdy tak śmiercią dyszały te mury,
Na wiecznym progu gdy wszyscy stoimy,
Szwaby się od nas wyniosły na góry.
Nuż ognie palić smolne, kurzyć dymy;
Tak się rozwlokły nad nami te chmury
W słońcu, jak gdyby złote baldachimy,
A uczyniwszy od nas tę przegrodę,
Po jadło tylko schodzili i wodę.
Co bacząc, rzecze raz Przytuła: — «Braty!
A możeby my tak samo zrobili?
Po nieboszczykach popalić te szmaty,
I w góry! Choćby na jakie dwie mili...
Choćby w szałasach... To może zatraty
Ujdziem! U Szwabów mór równo nie tyli!»
Lecz go zakrzyczą: —«Ot, grzeszne gadanie!
Co ma być — będzie; co się ma stać — stanie!»
— «Będę się śmierci umykał z pod kosy,
Jak ta bylina[44] z pod sierpa uwrotem[45],
A ona i tak ułapi za włosy,
Choćbym się grodził fortecą, nie płotem.
A jak nam przyszło pociągnąć tu losy[46],
Kto rekrut, rekrut. Uciekać!... Co potem?
Śmierć raz sądzona. Więc niechaj się dzieje
Co chce! Niechaj ta już wszystko zmarnieje!»
Lecz choć tam człowiek tak stwardniał na duszy,
Jak zeschły rzemień, to precz mi się śniły
[151]
Po nocach, wskroś tych wielkich borów głuszy,
Nasze wioskowe, zielone mogiły[47],
Te brzozy białe, co wiatr gdy je ruszy,
Z szeptem liść trzęsą i wierzch gną pochyły,
Tak sypiąc rosą, jak łzami szczeremi
Na kości, co tam w święconej śpią ziemi.
I tak mi w oczach, jak mara niezbyta,
Sunął mój pochów z światłami i z cechem...
Tu furczy bracka chorągiew rozwita,
Tu dzwon żałosnem oblata świat echem,
Tu mi zię kłania szumiący łan żyta,
Tu mnie ksiądz kropi, bym nie szedł precz z grzechem,
Tu organista, chrząknąwszy, zaczyna
Statecznym basem piać: Salve Regina...
Z wzdychaniem lecą krewniaków pacierze,
Pod dom mi wieczny kopią fundamenty,
A ja tu w trumnie nadobnie se leżę,
Wąsa zjeżywszy na one lamenty.
Tak idę w ziemię w ojcowej tej wierze,
A gdy nad głową i krzyż mam zatknięty,
Do dnia sądnego spać mogę tak pięknie,
Czekając, aż ten grób nade mną pęknie.
...................
I dziw! Gdy tyle poległo tam siły
Dobrej i tyle jarego żywota,
Horodziej przetrwał! Pień stary, pochyły,
Co dawno czarne skrzypiały nań wrota[48].
A kiedy młodym pomocne nie były
Targi ze śmiercią żadne, ani wota[49],
Ten ostro trzymał się, berlicą pukał,
I na lud, iż dał górę złemu — fukał.
[152]
— «Baby wy! Cóż to, czy nic do roboty
Lepszego nie masz, kpie jeden i drugi,
Jak umieranie? By dukat dzień złoty!
Bóg pracę rozdał, a gdzie do niej sługi?»
Wtem Łuć Ostańczuk: — «Toć ja nie z ochoty!
Toć jaby wolał pleść łapcie[50] u strugi...
Toć nie z rozpusty!»... Tu Pińczuk się zwinął,
Jak jeż, i milczkiem ze świata wychynął.
Więc po tym chłopie żal objął mnie srogi,
Iż twardy kark miał, choć niby pochyły.
A widząc, iż ma już oziębłe nogi,
I że się po nim już cienie rzuciły,
Pod szopę my go wyciągli, w pół drogi
Do ostatecznej pospólnej mogiły.
Gdyż nie osobno grzebiono tam w ziemię
Trupa, lecz razem, gdy śmierć cisła brzemię.
Aliści rankiem patrzę, co u licha?...
Sen-li, czy jawa? Mój Pińczuk u progu
W śmiertelnym stoi źgle i nosem czymcha[51].
Patrzę, aż idzie do swego barłogu,
Siadł, dobył fajki, machorką napycha,
Cmoknął i westchnie: — «Nu, tak sława Bogu!»...
— «Wszelki duch! — krzyknę — Czego żądasz, bracie
Umarły?»... — A ów: — «Krzesiwka nie macie?»
Porwę się, cmoka cybuszek swój krzywy,
Jakby nic nigdy, i pluje w podłogę...
A już się zgruchnął naród na te dziwy.
Zdaleka stają, po oczach znać trwogę...
Wtem tknie go baba i wrzaśnie: — «Toć żywy!»
Więc dalej insze: za rękę, za nogę,
[153]
Nuż o śmierć pytać! Lecz nie chciał powiadać,
Tylko to jedno: — «Nie moglim się zgadać!»[52] —
...................
Tak my tam zbyli więcej, niż połowy
Ludu, z gromady naszej w tym pomorze.
Sam Bóg rachował tylko one głowy
Chłopskie, co po śmierć ciągnęły za morze.
W płytkie je rzędem składali my rowy,
Pod wapno żywe. Po małej więc porze
Klęsnęła ziemia, pożarłszy te ciała,
I znów głodnemi usty ku nam ziała.
Tak poszedł Tatar Marcin, tęga głowa,
Tak Czop, ów z Miedznej ucieszny braciszek;
Poszedł Muzyka Bartek, co od słowa
Z baranich umiasł głosu dobyć kiszek[53].
Poszedł Sołoda, poszedł Kacper Sowa,
Karbowiak Michał i Wójcik Franciszek.
Wszyscy tam padli w najpierwszym tym boju,
Niech spoczywają na wieki w spokoju!
Ci, co zostali, trzymali się ściśle
Razem dla większej pewności i mocy.
Tak tratwy, luzem płynące po Wiśle,
Związuje retman[54] na wicher i w nocy.
Lud się sprostował, drzemiący obwiśle;
Tak go naciągła śmierć, jak rzemień w procy,
I duch wyświetniał z tej klęski i byrzy,
Jak błyskawica, pogodę co wróży.
Lecz gdy tak setne do Boga szły dusze,
Nie oszczędzone też były i dziatki.
[154]
A śmierć się po nich, podobna pomusze,
Chciwie rzucała, co czerw składa w kwiatki,
Gdy maj ośnieży jabłonie a grusze.
Więc ubijały się przed niebem matki
O drobiazg ten swój, któremu co rana
Góreczka była osobna sypana.
To strach, co w ziemię poszło tej białości
Liljowej ciałek, co ocząt błękitu!
Tak śmierć chrustała ptaszęce te kości,
Jak dla igraszki, bez trzasku i zgrzytu.
Furty się rajskie dla jasnych tych gości
Nie zamykały od świtu do świtu,
A wieczorowe jutrzenki i zorze
Od główek lnianych złotniały, jak zboże.
Więc gdy raz matki za dziećmi aż wyją,
Co je żerdziami wepchnęły w dół draby,
Patrzą, a idą całą kompaniją,
W czapkach, z fajkami w zębach, gwiżdżąc, Szwaby.
Jakże nie wpadną w srogą rebeliją,
Jakże na Niemców nie rzucą się baby!
— «Bij, kto katolik!»... — Wrzask leci i głosy:
Niemcy wtył, baby za nimi, jak osy.
Tną, gdzie popadnie! Już misy i garki,
Jak żądła rażą z furkotem, a rojno;
Już baby z żalu, iż naród to szparki,
Tem sroższą w sobie zajarzą się wojną,
Już w guzach szwabskie i głowy i karki.
— «W nich! — krzyczą — Dalej! A kupą! A hojno!»
Wtem jedna gołą pięścią Niemca udrze:
— «A czapkę z głowy!... A szanuj śmierć, pludrze!»
Dopieroż w Szwabach krew buchła. Hergoty![55]
Wrzeszczą, machają fajkami nad głową
[155]
I w pozad runą. Aż wsparci o płoty
Nuż się oglądać za bronią jakową.
Chwycił kół jeden. Nuż za nim w te loty
Rwać koły insi... Oj, byliby zdrowo
Przetrzepli baby! Wtem strażnik ze smyczy
Puści brytany i — «Huź go!» — zakrzyczy.
Rzucą się psiska, jak biesy zajadłe,
Z warkiem, skowytem, z pianami u pyska,
Na piersi skaczą, tarmoszą po sadle,
Rwą łydki, Niemcom targają pludrzyska...
Chwycą się baby gromadą, jak trznadle,
Uciekać, gdy je kot spłoszy z śmietniska,
Ciskają miotły, skorupy i grabie...
Tak się skończyły batalje te babie.
...................
Opacz, tymczasem pod boki podparty,
Jadł, pił za piąci i cygar swój kurzył.
Umarł kto? Dalej ów mazać dług z karty,
Iż się to, było, każdemu zadłużył.
Więc krzyż, i amen[56], i dość. A że warty
Przy chorych strażnik czyniący się znużył,
Obrał się Opacz patronem nad kotłem,
Gęsto murzynów sięgając pomiotłem.
Dopieroż to się zaczęły reduty[57]
Na tem szafarstwie i różna intrata![58]
Zrzucił chłop trzosa, tak żywot miał suty,
Kiep szlachcic przy nim, kiep przy nim brat łata![59]
Już czuba sadłem smaruje, już buty,
Już ledwochodem, by dynia brzuchata,
[156]
Toczy się, sapiąc, już pije, a owo
Wszystko mu w porę i wszystko mu zdrowo.
Więc kiedy słyszy przygany tam czyje,
To tylko splunie: — «Ej, głupi ty, chłopie!
Chcesz, to się wieszaj! Wot tobie na szyję
Powróz! Toż mówią: Dla durnia — konopie.
Co robić?... Świata — mówią — nie przeżyje,
A ziemi — brat moj — mówią — nie przekopie,
I nie przerobi — też mówią — roboty...
Tak cóż?... Żal, co ty nie znał naszej floty!»...
...................
Tymczasem wiater pociągał od morza,
Niby dalekie i ciche szeptanie.
Zaczem, głośniejszy, zaruszał przestworza,
Wypłynął, jakby piór łabędzich wianie,
Rzucił się, skręcił wbok i przez rozdroża
Niebieskie pędził na słońca spotkanie,
Jak okręt, wszystkie gdy rozwinie żagle,
Aż dmuchnął słońcu w twarz i stanął nagle.
Sczerniało słońce, wichr porwał się dziki,
Zakręcił trawy i w trąbę je zwinął.
Wnet wokół wielkie zagrały muzyki
I łomot głazów, jak gdyby świat ginął.
Już lecą grzmoty wręcz, jak kopijniki[60],
Łając się głucho; już błyskiem wódz skinął...
Dymi się z nieba czerwonych krawędzi,
Huk, tętent, wojsko przeciw wojsku pędzi.
Bitwa! szeroko w półkolu rozgrzmiało.
Z świstem dwa wichry trzasnęły o siebie.
Na szaniec mroków wtoczone już działo...
Lont błysnął, ognień przeleciał po niebie,
[157]
Ryknął grom palbą. «A słowo się stało»...
Wrzące się niebo, jak morze, kolebie...
Burza nabija, przytyka, lont pali!...
Zawyła w mrokach ziemia... Świat się wali.
Ale pod ogniem gromów, jak do mety
Lecący hufiec, chmura bije w szaniec,
Błyskawicowe wytknąwszy bagnety...
Zachwiał się na swych okopach pohaniec[61],
Chmura naciera, już trąbią walety
W litaur[62] wichrowy, już z harmat siekaniec[63]
Umilka... Chmura z chorągwią swą białą
Wpada na szaniec burz i gwoździ działo.
Gdym się wychylił po tej trzaskawicy,
Już odpływały owe ciemne roty,
A huf obłoczny zwycięskiej konnicy
Brał blaski w siebie i czynił się złoty.
Pogrzmiewał jeszcze świst i zapaśnicy
Do swojej chcieli wrócić się roboty,
Lecz błękit objął niebo i nie dawał,
Het, odsadziwszy od siebie ich — kawał.
Westchnęła ziemia, poczuwszy w swem łonie
Nagłą i wielką świeżość. Bór się strząsa,
Dreszcz gąszczem idzie i tęgie tchnie wonie,
Pstry żmij wyprężył się i ogon kąsa...
Trysnęły roje muszeczek nad tonie,
Jako słup iskier, gromada ich pląsa...
Świergot, trzepoty ptactwa i gwizdanie,
Jak w ono świata najpierwsze zaranie.
|