<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Pan Balcer w Brazylji
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lublin — Łódź — Paryż — Poznań — Wilno — Zakopane
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.


W świat! Naprzód! Dalej! I nam też pociecha
Ona zadniała, przez wszystkich żądana;
I my też w sobie poczuli już echa
Klekocącego nadziei bociana!
Już ściele nam się droga i uśmiecha,
Wznoszą się głowy, prostują kolana,
A serca biją radosnym trzepotem,
Jak pszczoły przed tym wiosennym oblotem.

W świat! Dalej! Naprzód! Już kamień położym
Na tej przestrachów i smutków pustyni,
Gdzie pod piorunem i gniewem my Bożym
Stali! Już dla nas błękitna się czyni
Droga, którą stąd pójdziem, a otworzym
Ten żywot nowy, i niebo już sini
Gwiazdą się modrą, co idąc poprzedzie,
Te wędrowniki na wyraj powiedzie.

Więc jak żórawie, gdy w pióra szumiące
Uderzyć mają i w bujne te loty[1],
Wiece wpierw głośne sprawują na łące
I w klucze wiążą powietrzne swe roty,
Krzyk wypuszczając pod zorze grające[2],
Pod zachód nieba rumiany, a złoty:
Tak my tam onej zbierali się pory,
Gwarne porady czyniąc i klangory.

Od komisyi, co siedzi gdzieś w Ryjo[3],
Pisanie przyszło, by obierać stany;
Więc się z myślami różnie chłopy biją,
Obsiadłszy ławy od ściany do ściany,

Za jaką radą iść, albo za czyją,
Gdy świat ten wszystkim zarówno nieznany,
I każda droga zarówno ubiega
W niepewność, która dusze nam zalega.

Właśnie, jak gdyby obierał kto stryka[4]
W zamkniętych skrzyniach, albo wór pieniędzy:
Pomknie do jednej, już prawie że tyka,
Aliści ręki zawściąga czem prędzej
I w palce stuka i znów ich pomyka...
I na pajęczej wiszący tak przędzy,
To chce, to nie chce, aż z onej roboty
Troiste na twarz wybiją mu poty.

Radzim... A tłumacz, co jeszcze z wieczora
Przybył, na karty rozpisał nam stany,
Żeby na rozmysł przez dzień była pora,
Gdzie lud chce grunty brać i być dosłany.
Aż skrzypią ławy pod nami od wczora,
I dużo szumu tam i dużo piany,
Ale że piwa godnego to mało
W butlu się onym radzieckim ustało.

— «Co tu za rada? — krzyknie Błażej Dyla —
Kiedy przede mną nie stoi półkwartek!
Bo ja wiem, gdzie, co? Dziesięć mil, czy mila?
Nawykładali człowiekowi kartek,
Jak od spowiedzi; rób. co chcesz, i tyla!»
Tu czapę o stół cisnął. A wtem Bartek:
— «Ja na los idę!» — Wziął czapkę, jak pulą[5]
Strząsnął, wyciągnął kartę: «San Paulo».


Ruszą się młodzi, obstąpią go wkoło:
— «A co? A może najlepiej tak właśnie!» —
— «Pewno! — Roch krzyknie i pojrzy wesoło —
— Na los, to na los! Niech piorun zatrzaśnie!
Co będę mądrzył?!» — Tu wyszedł na czoło,
Zanurzył rękę, przebiera, aż chlaśnie
Trzy kartki na stół. Tak insi: — «Nie sprawa![6]
Po jednej tylko brać! Niech dwie oddawa!»

Wrzucił, wziął jedną. Czytam: — «Parahyba»[7].
Ci w śmiech. — «A to ci chłop w garści ma miarę!»
— «To ci świat mądry! — krzyczą — To ci ryba!
Trzech brać nie dali, tak łap ów za parę...
Ano, jak para, to z Baśką już chyba!»[8]
Tu na Dudkównę zerknęli Barbarę,
Iż chłop lgnął do niej i braciom miał swaty
Słać, jak się tylko dorwie własnej chaty.

Za Rochem Bąk szedł. — «Święta Katarzyna!»[9]
— «Dobra!» — zakrzykną. A Bugaj: — «Niczego.
Zawszeć to w niebie pewniejsza przyczyna,
Jakby na człeka wypadło co złego!» —
Tak znów strząsł Bartek czapę. Stach naczyna:
— «Piauhy!»[10] — «Piach? — Na nic! Chcę gruntu pszennego!»
— «Kampinas!»[11] — Wtem Kos: — «Kampinoskie[12] lasy...
Znam... Pod Warszawą... Dawneć to już czasy».

Westchnął. Lecz insi zakrzykną: «A co to?...
Ziemię brać losem?... A nuż grunt jałowy?
Na nic tu z taką radą i robotą!
Tu mądrej trzeba i znającej głowy!» —
Wtem Kos: — «Gadają, co po rzekach złoto...
A niechby dali wody do połowy!» —
— «Złoto? — Pietr krzyknie — Toż ono się kopa!»...
— «Nieprawda!» — woła Kos. Zgłuszyli chłopa.

Wszyscy gadają naraz, tumult rośnie,
Każdy chce swoje przewieść do ostatka.
Jak kaczor w kępach, ten krzyczy rozgłośnie,
Tamten, jak derkacz, krzyczy, ów się zrzadka
Przebija basem, jak bąk[13]; ten nieznośnie
Jak krakwa[14] drze się, a ten, jak kołatka
Wielkoczwartkowa nad wszystkich grzechota,
Właśnie, jak gdybyś na pińskie wpadł błota

O wielkanocnej porze. Aż z tej wrzawy
Huk gruchnął. Cichość zrobiła się kołem:
Horodziej ciężko podnosił się z ławy,
W milczeniu dotąd siedzący za stołem.
Grzmotnąwszy pięścią w deski, jak gdy w trawy
Strzelec się puści tym rzecznym padołem,
Przekręci lufy, podsypnie garść z sakwy,
Huknie — wnet cichną bąk, kaczor i krakwy.

Patrzy Horodziej w chłopów; a oczyma
Brał stary, jakby cęgami, człowieka,
A chłopy w niego też... I tak ich trzyma
Na samem ostrzu rzęsów i precz czeka...
Aż krzyknie: — «Hej, tam! Sikawki tu niéma?
A wody na łby!... A skocz-no, gdzie rzeka,
Jasiek! A chluśnij choć konwią od strachu,
Bo się pakuły najęty na dachu!» —


Chłopy w śmiech, a on pilno patrzy w strony...
Po nich, jakoby uglądał, gdzie gore...
Wtem drzwi uskoczą i w tumult się ony
Pcha ciżba ludu, co przyszła w tę porę
Z gór. Tak zakrzykną razem: — «Pochwalony!» —
— «Na wieki!» — głosy odrzekną im skore.
— «Wy skąd?» — «Od Warty!»[15] — «My zasię od Wisły,
A my od Bugu». — Tu ręce się ścisły.

Kręcę ja głową. Obchodzę te chłopy,
Bo mi zanadto coś patrzą z niemiecka
Owe to kitle[16], lejbiki[17] i jopy...[18]
Czapki też insze, niż ta mazowiecka.
Ze wszystkiem idą psubratom[19] tym w tropy.
Tak myślę: «Ciasto-ć nasze. Jeno niecka
Cudza! A patrzcież, narody wy moje,
Jak to się do tła[20] odmieni, choć swoje!» —

W izbie szum. — «Dawnoż z domu wy?» — «Od roku
Chyba. — Spojrzeli po sobie — A będzie!»
Lecz naszym błysnął strach, jak iskra, w oku.
— «I nie na swojem jeszcze? Nie na grzędzie?»
A ci: — «Ej, łatwo na trok[21], ino z troku
Nie! To my tutaj obeszli precz wszędzie
Temi światami przez góry, przez doły...
Bab niema, to człek letki i wesoły». —

— «A Bóg-że was tu! — zawoła Jan Bania,
Podniósłszy ręce i oczy do nieba —

A toć my rady pragnący, jak kania
Dżdżu! Toć nikt nie wie, gdzie iść, co brać trzeba!»
A tamci: — «Hale! My z tego latania
Wszystko przeznali! I co? Wszędzie chleba
Skąpo! Tak idziem dalej... Aż krainę
Całą tę zejdziem... Pampas...[22] Argentynę»[23]...

— «Laboga!» — krzykniem. A ci — nuż powiadać
Różności one i szum czynić w głowie...
Nuż w wąsy dmuchać, a z czubem dokładać.
Chłopy, jak brona, zębate w tej mowie! —
Obrzasł[24] świat, kołem jął mrok już przepadać,
Nim się pośpili ci wiatropędowie,
W różane kwiecie i w srebrne lelije,
Właśnie, jak kiedy panna wieniec wije.





  1. Loty — skrzydła.
  2. ...grające — mieniące się różnemi kolorami.
  3. Rio de Janeiro — stolica Brazylji.
  4. Obraz z bajki. Ktoś stoi przed dwiema zamkniętemi skrzyniami: w jednej stryczek, na którym się w razie wyboru ma powiesić, w drugiej wór pieniędzy; od wyboru jednej z tych skrzyń zleży albo śmierć albo życie w dostatku i bogactwie.
  5. Pula (fr.) — naczynie, w którym znajdują się losy.
  6. Sprawa — sposób załatwienia rzeczy; nie sprawa — tak się tej rzeczy nie załatwia.
  7. Parahyba — jeden ze stanów brazylijskich wpobliżu równika, nie przydatny na kolonizację.
  8. ... para ... chyba: Parahyba — gra wyrazów.
  9. Św. Katarzyna — jeden z połudn. stanów brazylijskich.
  10. Piauhy — jeden ze stanów brazylijskich wpobliżu równika; Piauchypiachy, gra wyrazów.
  11. Kampinas — m. w stanie Sao Paulo.
  12. Kampinoskie lasy, por. str. 47, 1.
  13. Bąk — ptak z rodziny czapli.
  14. Krakwa — rodzaj kaczki dzikiej.
  15. Od Warty — Wielkopolanie; Warta, prawy dopływ Odry, przepływa Wielkopolskę.
  16. Kitel lub kitla (niem.) — suknia krojem niemieckim.
  17. Lejbik (niem.) — kamizelka.
  18. Jopa (niem.) — kurtka.
  19. T. j. naśladują Niemców.
  20. Tło — grunt, dno.
  21. ... na trok (przen.) — stracić wolność.
  22. Pampas — bezdrzewne trawiaste stepy w połudn. Ameryce.
  23. Argentyna — kraina w połudn. Ameryce, granicząca z Brazylią.
  24. Obrzasnąć — pogrążyć się w brzasku, półmroku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.