Pan Balcer w Brazylji/II/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Pan Balcer w Brazylji
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lublin — Łódź — Paryż — Poznań — Wilno — Zakopane
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

Wszedł dzień świetlisty i modrej pogody.
Po drzewach szeptał wiatr cichy i mały,
A one, rade tej świeżej ochłody,
Same szły, same listków podawały.
Jako więc Buga rozleją się wody,
Gdy nagle puszczą kry i śniegozwały,
Tak się w polanie, nakrytej od słońca,
Narodu powódź rozlała szumiąca.

Stół dla urzędu w środku. Tam się roją
Sprawce[1], agenty różne i tłumacze.

Ludu nagnali świeżego, tak swoją
Kupą się trzyma każdy, a te gracze,
Co potężniejsze w gębie, poprzód stoją.
Więc kiedy znagła to wszystko obaczę,
Błoń mi się zdawa zakwitła rozmajem[2],
Tak farby się tam pstrzą i mącą wzajem.

Stanęli nasi złamanym pierścieniem,
Baby po flankach[3], do frontu zaś chłopy.
Twarze śniadością obwlokłe i cieniem,
Zapadłe oczy, czupryny jak snopy...
Zmizerowany zbyt długiem cierpieniem,
Naród, by arka owa nad potopy
Świata spłynąwszy, brał listki i wiechy
Zielone tego dnia na znak pociechy.

Więc kiedym pojrzał po onym widoku,
Jaki tam sobą te rzesze czyniły,
Jak gaj, ten cały ordynek[4] mi w oku
Został, wiośnianą nadzieją odżyły...
Tak ci, o Chryste, kiedyś staną w kroku
Ci chłopi, z ciężkiej zbudzeni mogiły,
I na sąd pójdą z gałęźmi zieleni,
By — przez nadzieję swą — byli sądzeni!

A ty, wejrzawszy na one sukmany,
Na oczy, z których lecą srebrne płacze:
— «Oto — przerzeczesz — mój lud ukochany,
I ziemi mojej przesmutne tułacze!» —
Tak chłop ci do nóg: — «O Panie nad Pany!
Toćżem ja czekał, aż sąd twój obaczę!»...
A Ociec zasię wszechmocny: — «Dość tego!
Mierzyć półwłóczek[5] raju dla każdego!» —

Lecz tu, nie poszło sprawą[6] tak, od słowa,
Ledwie stanęło, już dzielą się w dwoje,
Już każda głowy dostaje połowa,
Już nóg, już ramion, już ręce ma swoje,
Już inszym głosem każda gada głowa...
A kiedy jeszcze w pośrodku tak stoję,
Nuż one znów się rozszczepiać na częście...
Więc zaklnę, plunę wbok i ścisnę pięście.

Jak niedoschniętą chłop kopicę siana
Widłami rankiem rozrzuci po łące,
Tak się i nasza drużyna zebrana
Rozbiła w kopki zosobna stojące.
Już każda swego dostała hetmana,
Już z każdej lecą te głosy szumiące,
Już iść gotowa pod własną buławą,
Już rozum własny ma i własne prawo.

Ale Horodziej, oburącz oparty
Na wielkiej berli[7], wyciętej z dębiny,
W pielgrzymskiej guni swojej czynił warty,
Nad głowy ludzkie patrzący w bór siny.
Na górce sterczał i nad niż otwarty
Widny był, nakształt zatkniętej brożyny[8],
Do której znów chłop, ująwszy grablicę[9],
Kopek nagarnie i zrobi kopicę.
...................

Od Niemców kolej poszła. Stoją ławą
Z dziećmi, z betami, z Niemkami swojemi,
Nie zamąceni bynajmniej tą sprawą.
Torby, toboły przy nogach na ziemi,

Szydła, pilniki, dratwy, garnczki z kawą,
W kitlach, w kaszkietach, z daszkami białemi,
W pantoflach, w trepach[10], stoją rozkraczeni,
Ćmią fajki, ręce trzymają w kieszeni.

Wtem ich komisarz spyta: «Gdzie?» — Jak w rocie,
Ogień po cynglach z komendą wraz błyska,
Tak drgnęło w onej niemieckiej hołocie.
— «Blumenau!»[11] — krzykną. Nie znałem nazwiska.
Zaczem pobrały karty i w nawrocie
Drogi stanęły gotowo Szwabiska.
Bo taki idzie do leda poręby,
Leda gdzie, byle fajkę miał u gęby.

Wtem tłumacz krzyknie: — «Hej, wy tam, gromada!
Wy dokąd chcecie i gdzie się obrali?»
Chłopy nic. Patrzą, czy czasem nie zdrada...
Tak ów: — «Gadajcież! Co będziem tu stali!» —
Wystąpił Łuka: — «My tutaj brać lada
Czego nie będziem. Nas tutaj dosłali
Z poręki samej angielskiej królowy[12].
Wszystko nas musi dojść!» — Tu podniósł głowy,

Po chłopach spojrzał. Tak chłopy: — «A przecie!» —
Tak Łuka znowu: — «Nas tutaj okrętem
Z Bremenu wieźli po całym, het, świecie,
Przez morze! Nas tu prawem nie zbyć krętem!
My nie nadrachy[13] tu żadne! Nie śmiecie!
Wszystko na piśmie musi stać! I żeby
Pieczęć też była!» — A chłopy: — «Jeszczeby!»[14]

Tu w wąsy dmuchać zaczną, jak w rzeszoto,
Stawiać się, w boki spierać kułakami:
Pomknęli przed stół, pchają się, aż gniotą.
(Po stole bębnił komisarz palcami).
«Dlaboga! — krzyknie tłumacz. — Tu nie o to!...
Gdzie chcecie, pytam, iść? Gadajcież sami!
Tu urząd słucha i ja tutaj stoję»...
A wtem Roch hardo: — «Gdzie? — A toć na swoje!»

Tak tłumacz: — «Dobrze. Na swoje, człowiecze!
Ale gdzie? Dokąd? W jaki stan iść chcecie?» —
Drapią się w głowy... Wtem Dudek przerzecze:
— «A w gospodarze! Parobkiem, toć przecie
Dość się nabyłem w Grannem!»[15] — Tak uciecze
Ów, łba chwyciwszy oburącz. — «Niechże cię
Piorun! — zakrzyknie. — Co za ludzie tacy!
Tu z jednym więcej, niż z tamtymi, pracy».

Rozłożył ręce, stęknął. Wtem do tego,
Co pisał, Marcin przybliżył się Duda:
— «Prosiłbym też ja pana wielmożnego
Dać mnie tam, gdzie się łepskie proso uda»... —
Lecz Świercz zakrzyknął: — «Głupi! Widzicie go!...
A toć pod proso ziem zawsze jest chuda!
Ja chcę pszenicę siać i koniczynę...
Co z prosa? Ja na takich ziemiach zginę!»

Tu insi wpadną w rzecz. Buchnęła wrzawa
Pomiędzy chłopy, jak słoma w kominie.
Żaden drugiemu przed sobą nie dawa[16],
Ten kseb, ten odsieb[17] od razu zawinie.
Krzyczy Roch, krzyczy tem głośniej Żórawa.
Tuż Włodarczyki przy Kosie Marcinie,

Tuż Koźbiał, Bandys, Przytuła, tuż Duda,
Ten — co się uda gdzie, ten — co nie uda.

Stuka komisarz po stole — nie słyszą.
Krzyczy, aż chrypnie tłumacz — żaden nie wie.
Tak kiedy wichry borem zakołyszą
I puszczą tęgi prześwity po drzewie,
Wszystko się insze zda głuszą i ciszą
Przy onym gwałcie żywiołu i gniewie;
Darmo tam dzięcioł dziób psowa po lesie,
I puhacz darmo, na sęk siadłszy, drze się.

Wtem tłumacz znalazł sposób. Szepnął w uszy
Komisarzowi. Wstali i odchodzą
Pobrawszy księgi. Nuż chłopstwo się ruszy!
Nuż w pokłon! Drogę czapkami im grodzą...
Jakby więc miodem smarował po duszy,
Już cicho, już się wszyscy z sobą godzą.
Tak się ów rozśmiał i wrócił do stoła.
— «Gadajcież teraz, a prędko!» — zawoła.

Zhukną się głosy i razem poniosą:
— «Do Kurytyby[18] chcema!» — «Do Parana!»[19]
— «Do Igłaszowa!»[20] — «Ja do Matagroso!»[21]
— «Ja, gdzie sól ryją!»[22] — «Ja zasię do Jana,

Abo do Pawła!»[23] — «Ja równo[24] gdzie proso!»
— «Do wszystkich świętych[25] my!» — «A my, gdzie siana
W sam pas»[26] — «A my ta w Bahiją»[27] — «W Destero!»[28]
Tu się zatchnęli, urwą i tchu bierą.

Słuchają burzy onej zadziwieni
Komisarzowie i patrzą po sobie.
Zaczem ten bródkę skubie, ów z kieszeni
Nożyka wyjął, paznokcie se skrobie...
Aż tłumacz: — «Ludzie! Czyście nawiedzeni?»[29]
Boże, co ja z tem stadem owiec zrobię?»
Za mapę chwycił: — «Toż wy się rozsuli
Jak groch, patrzajcież! — po całej półkuli».

Zamilkły chłopy stropione i gęby
Otworzą, bacząc, co ów zaś powiada?...
Tak zaraz szeptać zaczęła przez zęby
Z tłumaczem owa komisarska rada.
Zmarszczy się tłumacz i krzyknie: «W poręby[30]
Pójdą mocniejsi, gdzie grunty rząd nada,
A słabsi — kawę plantować w facendzie![31]
A więcej nikt się was pytać nie będzie». —

Skończył i ręką uderzył w papiery.
A chłopy cicho, sza! Ni mruknął który.

Nie już te młódki same, lecz kozery[32]
W mig pochowały rogi i pazury.
Owe Parany, Bahije, Destery
Tak poszły, jakby wodą chlusnął zgóry...
A z owej buty wielkiej i z junactwa
Odrazu uszy obwisły u bractwa.

Ale nadbużny naród nasz, unity,
W śniadościach długiej męki miawszy twarze,
Tą siwą wełną, jak owca, nakryty,
Długo stał niemy w okrutnym tym gwarze,
W stół komisarski trzymając wzrok wbity.
Aż wyszły z kupy dwa szczere Łazarze
I rzeką: «Dajcie nas, Wielmożne Pany,
Tm, gdzie ze Rzymu jest słychać organy,

Jako nam było przyobiecowane.
Duch-ci w narodzie łaknący jest, chory...
Szkalperze chcemy nosić poświęcane,
I pieśnie śpiewać, jak za dawnej pory.
Dziatki mieć chcemy chrzczone i chowane
Po polsku. Chcemy w kościoły, w klasztory...
Suplikacyi chcemy, litanii
Do przenajświętszej Panienki Maryi!

Od Narwi my są oporne[33]... Od Buga,
Od Międzyrzecza[34], Sokołowa[35], Biały[36]...
Jako tam ziemia szeroka i długa,
Tak się krwie nasze daleko polały.

Z pola, z warsztatu wyrwany, od pługa
Lud, tu aż onej uchodzim nawały,
Ratując duszy. Więc niech nas urzędy
Nie gwałcą w cerkiew! A iść — pójdziem wszędy.

Przemierzyliśmy orenburskie stepy,
Powygniatali więzienne pościele,
Bosonoż lodu deptali czerepy,
Trupem przybużne zapchalim kołbiele.
Pałki w nas biły i pletnie[37] — jak cepy:
A równo w swoim wytrwalim kościele.
— Więc ziemia, jak tam padnie. Byle święta
Msza ona! Byle one skaramenta!»...

Umilkli. Prószą łzami niby rosą,
Głośniej mówiący tą ciszą, niż słowy.
A tuż się insi za nimi obniosą
W jakiś jęk wielki, tłumiony, cechowy.
Wstrząsłem się w sobie, bom poczuł, że to są
Święci wyznawcy, z światłością u głowy.
Tylko że światłość pod czapą schowana,
Boby się przy niej nie zdała sukmana.
...................

Tymczasem, pory chwytając i chwili,
Póki się w chłopach nie ocknie znów dusza,
W dwie nas gromady pośpiesznie dzielili.
Tak myślę: — «Co ja mam, do paralusza,
Iść w bory?... Kowal! Z rzemiosłem świat — tyli!
Do miasta pójdę! A chamstwo niech rusza,
Gdzie chce! Dosyć się nażyłem mitręgi.
Człek nie jest prostak! Ma w ręku chleb tęgi!»

Lecz chociem sobie to wszystko tak prawił,
Oczy tam moje bezwolnie leciały

Jakobym właśnie pół duszy zostawił,
Gdzie Maćki owe, gdzie Dudy, Koźbiały...
Zmarszczyłem czoła i wąsym nastawił,
Zły sam na siebie a żalem nabrzmiały.
Więc zmrużę oczy, obrócę w bok głowy,
Gwiżdżąc przez zęby kuranicik[38] jakowy.

Wtem Szczęśniak, z twarzą wyżółkłą i chorą,
Od której biła już śmiertelna zorza,
Przed stołem czapki uniżył z pokorą,
I stanął, jak ta w polu męka Boża.
Aż rzecze: — «Niech tam Panowie obiorą
Zuchelek[39] ziemi dla mnie wpobliż morza,
Bo w morzu chłopca mam i zaś kobitę»... —
Tu załkał, oczy prędko otarł w świtę.

Słucha go tłumacz i panom rozpowie,
Westchnąwszy, o tym wielkim nieszczęśniku.
Zimno to oni przyjęli panowie,
W stołkach się przy swym gibając stoliku.
Lecz mnie przez skórę zaczęło iść mrowie,
A czując, że mam duszę pełną krzyku,
Rzucę się temu sierocie na szyję
I ryknę: — «Z wami! Z wami, póki żyję!»

I tak mi letko stało się i miło,
Jakbym piór dostał i lecieć miał światem...
W garściach mnie tylko okrutnie swędziło,
Że albo bić się z kim, lub ściskać z bratem.
Aż razem z oną błogością i siłą
Jelenka białym zapachła mi kwiatem...
Tak zatnę zęby i syknę: — «Aj, że cię
Też, dziewko moja, już niema na świecie!


Ostajże mi się, ty biała lelijo,
W czarnościach boru, gdzie nikt ciebie nie wie.
Niech ci tu wichry huczą litaniją,
A ty cichichno śpij przy onym śpiewie.
A we mnie smutki, jak w żelazo biją,
Podsypujące żałości zarzewie...
I nie ja kowal, jakem mniemał o tem,
Lecz dola, z ciężkim i wzniesionym młotem!»

Zaczem za rękę ścisnę ono chłopię,
Co mi w sukcesji po Żdżarskim ostało,
I włosów jego przygładzę konopie
I rzeknę: — «Jasiek, a trzymaj się śmiało!
Do góry uszy, a pilnuj się w tropie,
Bo drogę mamy przed sobą niemałą». —
Aż widzę, ciągnie do oczu ów poły...
Tak pytam: — «Głodnyś?» — «Nie!» — «To bądź wesoły!»

Tymczasem chłopi, zgodzeni z swą dolą,
Szli jedni w prawo, a drudzy znów w lewo.
Już im i to się wydaje być wolą[40],
Że w planty mogą iść, lub w bór ciąć drzewo.
Już Horodzieja, jak ojca okolą,
Już cisi stoją pod słońca ulewą,
Jakby ich na to Najświętszy Bóg stworzył,
By nieśli, co im kto na kark nałożył.

Ale niejeden rozdartą miał duszę
Na dwie przeciwne, bolące połowy.
Za jedną ciągło — chcę, za drugą — muszę.
I szyje się tam targały i głowy.
A co niedawno, w onej zawierusze,
Każdy osobno chciał iść w ten świat nowy,
Teraz, jak kiedy toporem w pień zatnie,
Poczuli w sobie rdzeń i miazgę — bratnie.


Wtem Opacz stanął na progu z cybuchem
W zębach. Jak szlachcic w boki się podpiera.
Do pełnej misy chłop przywrzał już duchem,
Ordzewiał w sobie, jak stara siekiera,
Pleśnią się nakrył, by dzieża kożuchem[41].
Tak krzykną: — «Gdzie chce iść, i co obiera?»
A ów: — «Ej, braty! O kiju do chleba
Skuczno[42] iść! Tak cóż? Tu zostać mnie trzeba.

— Co gnaty będę obijał po lesie?
Czy tam pieroga dadzą? Wódki flaszę?
Świata nie przeżyć, mówili w Odesie,
A co tu zjemy, mówili, to nasze.
Tak idźcie, braty, wy. A mnie nie chce się!
Orać? Siać hreczkę? Tak cóż! Ja tu kaszę
Gotową z sadłem mam! Cóż mnie w te światy
Chodzić? Taż czego szukać? Idźcie, braty!»

Puścił kłąb dymu, rozparł się i śliny
Pluł, patrząc w buty od tłuszczu błyszczące.
A już ubiegły południa godziny
I mniejszym żarem sypało już słońce.
Bór szumiał ku nam ogromny i siny,
Jakoby prędzej te dusze żywiące[43]
Brać w siebie żądał, i dawał już głosy,
Że padła nasza kość i nasze losy.

Więc zaraz my tam stawali do drogi,
Nie chcący nawet posilać się niczem,
Tylko się obie ścisnęły załogi:[44]
— «Bóg prowadź!» — «Z Bogiem idźcie, bracia!» — krzyczem.
Już się rozchodzim, a wtem się głos srogi

Poniesie, jakby przez serca ciął biczem:
«Nie chcemy! Na nic tu z taką poradą!
Gromadą przyszlim, odejdziem gromadą!»

Jako więc wody z dwóch stawów się spłyną,
Kiedy młynarczyk podniesie upusty,
Tak się czupryna uderzy z czupryną,
Rańtuch z rańtuchem, kapoty i chusty.
Już się trzymają ściśniętą drużyną,
Już trzęsącemi od żałości usty
I słowa przerzec nie mogą w tej chwili,
Jakby do siebie z zaświata wrócili.

Patrzy w nas z dziwem ta obca czereda:
Ten w śmiech, a tamten ramieniem poruszy.
Hej, nigdy cudzym zrozumieć się nie da,
Co jest bratniego, narodzie, w twej duszy!
I to jest nasze dziedzictwo i scheda,
Choć resztę życie roztarga, rozprószy,
Że kiedy dola nad nami się zaćmi,
Gromadą czujem się, czujem się braćmi!

Wszakże za późno było. Już tam w księgi
Wpisane głowy po dwóch stronach stały.
Już dalszej onej uchodząc mitręgi,
Śpieszno na muły urzędy siadały.
Urwał się jeszcze do borów kęs tęgi
Chłopa, lecz słabszych do kupy nagnały
Dozorce, jakby właśnie owiec trzodę...
Starzy tam głównie szli i dziewki młode.

Ale Horodziej stał z głową zadartą
W niebo i ruszał zwiędłemi wargami,
W niemym pacierzu o drogę otwartą
Radząc się z Bogiem, co była przed nami.
Aż spojrzy po nas: — «Jakże? Toćby warto
Choć — «Anioł pański» za tych, co tu sami

Ostają?» — Baby runęły wśród jęku,
Mało już która z dzieciątkiem na ręku.

Więc jak na harfie, gdy struny niektóre
Panna potrąca, a insze pomija,
Ciszej to głośniej poniosło się wgórę:
«A łaskiś pełna... A zdrowaś Maryja!»...
Lecz ja, co całą znam ministranturę,
Czy msza, czy nieszpór jest, czy wigilija,
I z ampułkami naszałem już tacę,
Huknę łaciną: — «Requiescant in pace!»[45]





  1. Sprawca — pełnomocnik, zastępca, wyręczyciel, komisant.
  2. Rozmaj — rozkwit, kwiecie wiośniane.
  3. Flank (fr.) — bok.
  4. Ordynek (ł.) — rząd, szyk, rzesza.
  5. Półwłóczek — pół włóki, 15 morgów.
  6. Sprawą — sprawnie, gładko.
  7. Berla lub berlica (ł.) — laska, kostur.
  8. Brozyna — drąg w środku brogu.
  9. Grablica — grabie.
  10. Trepy, trepki (niem.) — sandały, pantofle.
  11. Blumenau — niemiecka osada w stanie Santa Katarina w Brazylji.
  12. Por. str. 61, 6.
  13. Nadrachy (gw.) — obdartusy, hołota.
  14. Jeszczeby! (gw.) — silny wyraz potakujący, skrócony z dłuższego: Jeszczeby też tego brakowało, żeby nie było pieczęci.
  15. Granne — w. nad Bugiem na Podlasiu w pow. bielskim.
  16. T. j. nie przyznaje pierwszeństwa, nie chce ustąpić.
  17. ... kseb ... odsieb (gw.) — ksobie... od siebie, w lewo... w prawo.
  18. Kurytyba — m. w stanie Parana; były tam już w okolicy starsze kolonje polskie.
  19. Parana — jeden ze stanów brazylijskich, w którym najwięcej kolonij polskich.
  20. Igłaszów — spolszczona nazwa osady Iguasso, leżącej nad rzeką tejże nazwy, dopływu rzeki Parany.
  21. Mata Grosso — bardzo rozległy stan brazylijski, w znacznej części bezludna pustynia.
  22. T. j. Rio Grande da Sul — stan brazylijski, graniczący z Urugwajem.
  23. T. j. stan Sao Paulo.
  24. Równo, zarówno — przecież, jednak.
  25. T. j. Bahia de todos los Santos, zatoka Wszystkich Świętych, wrzynająca się w ląd stanu Bahia.
  26. T. j. przekręcone Pampas; pr. str. 155, 1.
  27. Bahia — jeden ze stanów w pobliżu równika, nie nadaje się na kolonizację.
  28. Desterro — wysepka i miasto wpobliżu brzegów stanu S. Katarina.
  29. ...nawiedzeni — przez złego ducha, opętani.
  30. Porąb — miejsce w lesie, gdzie się drzewa wyrębuje, karczuje.
  31. Facenda (port.) — plantacja kawy.
  32. ... młódki ... kozery — karty w grze niskie, nie figury i karty świętne, trąfy; bez przenośni: pospólstwo i przewódcy.
  33. «Opornymi» nazywali się urzędowo ci unici, którzy się oparli przyjęciu prawosławia.
  34. Międzyrzecz — m. nad rz. Krzną w pow. radzyńskim na Podlasiu.
  35. Sokołów — m. powiatowe na Podlasiu.
  36. Biała podlaska — miasto powiatowe nad rzeką Krzną na Podlasiu.
  37. Pletnia — kańczug, bicz z kilku rzemieni spleciony, nahajka.
  38. Kurancik (fr.) — śpiewka, arja.
  39. Zuchelek (gw.) — kawałeczek, mały szmat.
  40. Wolą — wolnością, swobodą.
  41. Ciasto na chleb w dzieży okrywają wieśniaczki kożuchem celem utrzymania należytej ciepłoty.
  42. Skuczno (ros.) — przykro, nudno.
  43. ...dusze żywiące (stp.), właśc. żywące — żyjące, żywe dusze; por «ani żywej duszy!»
  44. ...załogi — oddziały, grupy.
  45. Przypis własny Wikiźródeł Requiescant in pace (ł.) — niech spoczywają w pokoju.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.