<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pan Karol
Podtytuł Powieść fantastyczna
Wydawca Adam Zawadzki
Data wyd. 1840
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.
NOWINY ZE ŻMUDZI.


Niema miłości nad tę, którą czujem do przedmiotów, łączących się jakimkolwiek węzłem z przeszłém naszém szczęściem.
Rozumowanie sukcessorów, dzielących
się ruchomościami.

— A kto tam.
— To ja.
— Aha! to ty? a fiż! to ty? a nie pójdziesz precz ode mnie bezbożniku! Wiem już ja o wszystkich twoich sprawkach. Ruszaj z Bogiem, chciałeś mnie uwieść, wszeteczniku! Nie pokazuj się więcéj, nogą u mnie nie postań, bo wybić każę, poszczuję, ze wschodów zrzucę.
— Cóż to jest? siostrunia, co to ci się stało? odezwał się głos z za drzwi.
— Porzuć, porzuć udawać zwodzicielu! Taż to ty zabiłeś żonę pana Sędziego i zrobiłeś awanturę z Hrabianką. A nie pójdziesz ty precz! Jezu Chryste! Dam znać zaraz do Izby Skarbowéj, to cię wezmą i w dybki okują.
— Ale na honor siostruniu, tego przyjęcia nie pojmuję.
— A! a! nie pojmuje! Oho! nie głupiam! nie puszczę cię tu więcéj! noga tu twoja nie powstanie! Idź precz! idź przecz!
— Widać że chyba przez zazdrość któś siostruni na mnie nagadał.
— Przez zazdrość! co za chwilut! byleby jaki wykręt znalazł, a na moją niewinność pastkę stawi.
— Ależ siostro! nie przywodź mnie bez przyczyny do rospaczy.
— Bez przyczyny! kiedy mówię że był u mnie pan Sędzia i nagadał mnie żebym się ostrzegała Wasana. Ruszaj precz, ruszaj!
— Był tu Sędzia! cha! cha! zawołał głos z za drzwi — Sędzia ten, to oszust pani siostro.
— Da, czy ty mnie masz za taką głupią, żebym ja uwierzyła że Sędzia może być oszustem.
— Ależ siostruniu, ten Sędzia, to nie Sędzia! On się gniéwa na mnie i tylko przez złość tak do mnie, przez zazdrość. Puść mnie proszę, to się ze wszystkiego wytłumaczę.
— A broń Boże! da nie puszczę! tłumacz się kiedy chcesz przeze drzwi! Jezu Chryste! nie wpuszczę za nic!
— Ten pan Sędzia, mówił Karol, zły jest na mnie, że ja odkryłem i okazałem kilka jego oszustw, a teraz wszędzie chodzi, nagadując na mnie niestworzone rzeczy i wymyślając dziwne awantury.
— O! ho! nie wierzę!
— Ale na honor jak mi Bóg miły, to on sam, gdzieś siostrunię zobaczył, zakochał się, chce się żenić i dla tego mnie interessa psuje.
— Aha! da! da! także gadaj! to to może być! A ja zaraz postrzegłszy bratuniu, że to tak! kiedy tak to chodźżeż. — Albo nie (zatrzymała się otwierając drzwi) poczekaj, a nie ty to uwiodłeś Hrabiankę Izabellę.
— Ja? ja nie znam żadnéj na świecie Hrabianki.
— Da, kiedy tak, to chodźżeż! To mówiąc otworzyła drzwi i wszedł po długiéj kwarantannie Karol, a za nim Gustaw.
Panna Hermenegilda w rannym jeszcze stroju, bo tylko co wracała ze mszy, spójrzała zaraz ciekawie na drugiego przybywającego i spytała.
— A tożeż kto?
— To mój brat!
— A! proszęż siadać! Cicho Amur! Tylko że to może nie przystoi, jak u nas na Żmudzi mówią, żeby panna sama, znajdowała się z dwóma mężczyznami, i niebespiecznie jakoś. Franciszko! Franciszko! Niechaj dla wszystkiego postoi koło drzwi, bez obrazy!
— A Jegomość pan brat drugi, dodała po chwilce, dalibóg jakoś ładniéjszy, ochapia się na pana Podkomorzyca z twarzy! Czy Jegomość mieszka ta w Wilnie?
— Nie ciągle, rzekł Gustaw prędko, korzystając z dobrych skłonności kuzynki, teraz właśnie jadę ze Żmudzi.
— Ot, chwałaż Bogu, to przynajmniéj mi powié co tam słychać. Czy też panna Małgorzata Wiertelis wyszła za mąż? Zmiłuj się powiedz! wielka to była moja przyjaciółka, bywało zawsze razem chodzili kąpać się, a wodą na siebie pluskali!
— Poszła, odpowiedział Gustaw, który śmiało kłamać postanowił, z rozmowy zmiarkowawszy łatwowierność i głupstwo panny Hermenegildy — poszła za blizkiego kuzyna Króla Szwedzkiego.
— Oto! musiał być bogaty, dalibóg, i pewnie jéj całą fortunę zapisał, a bardzo był bogaty?
— Niezmiernie! tak jak mój brat; zapisał jéj wszystko co miał, i więcej nawet niż miał.
— A fi! ot to szczęśliwa! I ona jego miłością kochała?
— Tak kochała, rzekł Gustaw, że słyszę, kiedy szli do ślubu, to płakała gorzkiemi łzami.
— Płakała! mój ty miły Boże! Da! już to tak zwyczajnie, panny wszystkie, po utracie niby stanu panieńskiego i niewinności. To i ś. p. wieczne odpocznienie prababka wuja mojéj matki, to mówią, że — Ale, ale, a panna Narcyssia Żmigajłowiczówna?
— Także poszła za kuzyna Papieża nieboszczyka.
— Dalibóg! Oto, nie spodziewawszy się żeby takie partje porobiły. A czy to był Xiądz? Panie Karolu, nie krzyw się tak że ja pytam. A to brat Jegomości, to z miłości tak się krzywi. Czy to był Xiądz?
— Był to Biskup.
— Jezu Panie! to tam teraz na Żmudzi xięża się żenią! Osobliwość! Ot to szczęśliwa! codzień msza!
— Tak i śpiewana!
— Tać i z suplikaćjami mieć może. — A, a panna Teodora, Stypułkowiczówna.
— Ta umarła! rzekł Gustaw.
— Ach! otoż tobie masz. A taka zdaje się była zdrowa! Otoż to ludzkość i człowieczeństwo jak mówił Xiądz Jegomość z ambony w popielec u Bernardynów, próżno, by i najzdrowszy to musi umrzeć, a i krwi puszczenie nie pomoże.
— O tak! rzekł Gustaw wzdychając.
— Siadajże bliżéj proszę, a jak bratu imie?
— Gustaw.
— Da dalibóg ja zaraz z twarzy poznałam, że Jegomość ze Żmudzi, bo kto ze Żmudzi, to zaraz inaczéj wygląda, by ładniéjszy, by rozumniéjszy, nie przymierzając. Da! może jeszcze rannéj nie piliście herbaty? Jeszcze ledwie dziewięć biwszy. Może pan Gustaw.
— Nie, ja piłem, bardzo dziękuję.
— To i dobrze, bo i drobnych wszelako nie mam na bułki, a jak rubla rozmienisz całkowego, to się zaraz rozejdzie. No, i cóżeż więcéj na Żmudzi słychać? Po czemu tam cukier?
— Pud?
— Nie, funt! a ktoż pudem kupuje?
— Funt, po czterdzieści dziewięć groszy.
— Dalbóg tańszy jak w Wilnie. Przeklęte miasto, to tak drą kupcy, że aż strach.
— O drą, bo z tego żyją.
— A! tać to i ta błazeńska siemienia kwarta, co ja dla kanarków kupuję, to kosztuje czasem i piętnaście groszy i złoty i drożéj jeszcze, jak karystja na siemię.
— Zapewne, że utrzymanie kanarków drogo panią kosztuje.
— Da, przysuńże się bliżéj kuzynku, powiedz jeszcze by słówko o Żmudzi, to dalbóg łechce, po sercu kozyta, jak posłyszysz!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.