Pan Marek w piekle (Junosza, 1876)

>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Pan Marek w piekle
Podtytuł Fantazya
Pochodzenie „Kuryer Codzienny“, 1876, nr 256
Redaktor Piotr Aleksandrowski
Wydawca Karol Kucz
Data wyd. 1876
Druk Drukarnia Kuryera Codziennego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


PAN MAREK W PIEKLE.
Fantazya
przez
Klemensa Junoszę.




I.

O Muzo wiejska! z pokrzywy i ostu
Wychyl swe czoło pogodne i jasne,
Pomóż malować nasze kąty własne
Bez żadnych ozdób, zwyczajnie, po prostu,
Nie idąc onych „mistrzów słowa“ wzorem,
Co robią wróbla, gęsią lub indorem.

II.

Pójdź ze mną muzo, ponad te bagienka,
Których osuszać dziedzic nie zamyśla,
Pójdź do tych lasów, gdzie smutna sosenka
Płacze nad losem swoich siostr z Nadwiśla,
I do tych dworków, gdzie szlachcic wąsaty
Sprzedaje duszę żydowi na raty.

III.

Wszak prawda Muzo, że tam bardzo pięknie?
Powietrze pełne balsamicznéj woni,
Z kościołka czasem mały dzwonek brzęknie,
Czasem ligawka tęskną pieśnią dzwoni,
Albo wieczorem po kwiecistém błoniu
Pyzate chłopię pomyka na koniu.

IV.

O moja Muzo, przez tych łąk kobierce
Idziemy razem pono nie raz pierwszy,
A one zawsze chwytają za serce....
Pragną się wcisnąć w ramki naszych wierszy,
Z swém barwném kwieciem, z wielkiemi stogami,
Z białym bocianem, wodą i żabami.

V.

I czemuż one zawsze tak powabne?
Czemu gdy w słońca blaskach ukąpane,
Niby kobierce zdają się jedwabne,

Srebrnemi wstęgi bogato utkane,
Dla czego każdy zachwyca się niemi:
Zwyczajną trawą, na zwyczajnéj ziemi!?

VI.

Ja wam odkryję sekret tych zachwytów,
(Chociaż i sami wiecie pewnie o tém).
Rzeczka co obraz odbija błękitów,
Zielona łąka, pole z żytem złotém,
A nawet chłopskie chałupiny ciasne,
To wszystko miłe, bo to nasze, własne....

VII.

Ale nie tędy droga nam, nie tędy,
Muzo zbyt czuła, nie rwij tak galopem,
Bo zamiast ciągnąć wątek swéj gawędy,
Jak zaczniesz kwilić nad pszenicy snopem,
Nad stogiem siana, bocianem lub kaczką,
To możesz zostać.... pogrzebową płaczką.

VIII.

Zaczynaj tedy rozsądnie, powoli,
Bez żadnych kwileń, płaczów i uniesień,
Jako pan Marek z Kapuścianéj Woli,
Kiedy już żniwa ukończył pod jesień,
Zasnąwszy sobie umęczony wściekle,
Ni ztąd ni z owąd obudził się w ....piekle!

IX.

Chociaż do piekła z dworu pana Marka
To może dobrych i z tysiąc mil będzie,
Ale jak w głowie zacznie czmerać starka,
To człowiek jeździ w tak szalonym pędzie,
Że może ubiedz w jednę krótkę chwilę
Jeszcze za piekło z jakie cztery mile.

X.

Pan Marek w piekle! to panie nie żarty,
Pan Marek w piekle! taka dusza czysta!
On! co z proboszczem zawsze grywał w karty,
I to nie w sztosa — lecz poczciwie, w wista,

Za co? ma mądrość tego nie dociekła,
Lecz to jest faktem, że poszedł do piekła.

XI.

Zkądże te wieści? — czytelnik zapyta,
Kiedy się jeszcze kołaczesz po ziemi,
Chocieś się piekłu zasłużył do syta,
Swemi ramoty szatańsko nudnemi!
— Ha, moi mili, powiem zkąd wiem o tém,
Sam mi pan Marek mówił za powrotem.

XII.

„Gdym wszedł do piekła, mówił poczciwina,
„Na me spotkanie wyszedł sam Lucyper,
„A raczéj wjechał na beczce od wina,
„Nos miał czerwony niby stary kiper....
„Ten poufale klepiąc mnie po karku
„Rzekł: Jak się miewasz mości panie Marku?

XIII.

„Ha, myślę sobie, zkąd ta konfidencya
„W piekielnym władcy z osmaloném licem?
„Czyli to djabléj grzeczności esencya?
„Czy taki respekt przed polskim szlachcicem?
„Więc odpowiadam zadziwiony srodze:
„Ot, jak się miewam — tak jak groch przy drodze.

XIV.

„I myślę sobie, ten djabli generał
„Nie jest mi obcy, bom go widział nieraz,
„I mógłbym przysiądz, żem się oń ocierał.
„Lecz cóż on tutaj w piekle robi teraz?
„Kiedy tak dumam, djabeł mnie zapyta:
„Nu — a po czemu u was okowita?!

XV.

„Ha, jestem w domu! poznałem go wreszcie,
„Bo téż znajomość nie była zbyt krótka,
„To żyd co mieszkał w powiatowém mieście,
„Handlował winem, a wabił się: Judka.
„Za to on w piekle w tak wysokiéj cenie,
„Że cały powiat zmieścił w swe kieszenie.

XVI.

„Co zmiarkowawszy, przystępuję blizko,
„I pytam djabła: — Powiedz mi mój panie,
„Dlaczegoś zmienił swoje stanowisko
„Na jakieś czarne urzędy szatanie,
„I czy dla ciebie urząd ten jest lepszym,
„Niżeli handel kawą albo pieprzem?

XVII.

„ — Nu — co pan myśli, rzekł szatan przewlekle,
„Że handel tylko istnieje na ziemi,
„I że geszeftów nie robi się w piekle?
„Ja tutaj jestem wraz z braćmi mojemi,
„I ztąd prowadzę wszystkie interesa,
„Kupna, sprzedaże, lichwę i procesa.

XVIII.

„Gdy mi to prawił, jam wytrzeszczył oczy,
„Patrzę na niego niby na warjata,
„Jakto? on w piekle jeszcze proces toczy,
„I interesa prowadzi wśród świata?
„Jakto? więc Judy zabiegliwe plemię,
„Ma w posiadaniu i piekło i ziemię!?

XIX.

„Gdy mi myśl taka do mózgu się ciśnie,
„Lucyper sądząc że mocno mnie zdziwi,
„Jak złoży usta, jak krzyknie, jak świśnie,
„A tu jak z worka już szachraje żywi,
„Lecą na biédce — chudego chabeta
„Batogiem ćwicząc, krzyczą: wiśta! heta!

XX.

„Przez kilka godzin szła ta defilada
„Przed Lucypera zamyśloném okiem,
„I z każdej biédki coś przed nim upada,
„To garniec wódki, to worek z obrokiem,
„To gęś, to kura, to rewers szlachcica,
„Sery, kartofle, masło i pszenica...

XXI.

„Wszyscy krzyczeli wielkim głosem: hura!
„A z owych darów na piekieł podłodze

„To się zrobiła tak ogromna góra,
„Taka szeroka i tak wielka srodze,
„Żem aż pomyślał: — A dajże go katu,
„To panie wyższe niż szczyt Araratu!

XXII.

„Patrzę zdumiony i przecieram oczy,
„Chociaż był jasny jesienny poranek,
„W tém nowa biédka ku piekłu się toczy,
„W hołoblach skacze kulawy kasztanek.
„Spojrzę — a niech cię spali piorun jasny!
„Wiecie kto jechał? — to mój pachciarz własny...

XXIII.

„Ptru! krzyknął Jankiel i zatrzymał szkapę,
„A wyskoczywszy z obszarpanéj biédki,
„Za kamlotowy żupan wsadził łapę,
„I z pół godziny sypał moje kwitki,
„Aż wreszcie Judce z tryumfem doręczył
„Kontrakt, o który cały rok mnie męczył.

XXIV.

„Wziął skrypt do ręki Lucyper w chałacie
„I w okulary nos swój okulbaczył;
„A potém wyrzekł: „dus ys git“ mój bracie,
„Teraz twój szlachcic dobrze się zahaczył.
„Za te papierki... powoli... powoli,
„Będziesz dziedzicem w Kapuścianéj Woli!

XXV.

„Czemżeż ja będę? krzyknąłem ze złości
„I ze szpicrutą sunę się do Judki.
„ — Za co się gniewać, proszę jegomości,
„Ten termin wcale nie jest bardzo krótki;
„Zresztą, rzekł Jankiel, nie mam serca złego,
„Ja pana zaraz wezmę za rządcego.“

XXVI.

„Wiecie żem tłusty, że mam krótką szyję,
„A więc ze złości padłem jak nieżywy,
„Myśląc że pęknę, że mnie krew zabije.
„Ale po chwili... patrzę... cud prawdziwy!
„Widzę że piekło zniknęło powoli,

„Żem spał na sofie w Kapuścianéj Woli.

XXVII.

„O Kapuściana Wolo! kątku miły,
„Jam tutaj spędził blisko wieku ćwierci,
„Będęż pracował ile starczą siły,
„Ale się bronić będę aż do śmierci.“
To rzekł pan Marek, łzą mu zaszło oko,
I wpadł w zadumę cichą i głęboką.

XXVIII.

Przeszło lat parę — Kapuściana Wola
Stoi, jak stała pod zielonym borem,
Złotą pszenicą śmieją się jéj pola,
Dorodne źrebce pląsają przed dworem,
A w letni wieczór cichy, u okienka
Rozkosznym głosem nuci pieśń panienka.

XXIX.

Kwiecista łąka, tak jak i przed laty,
Nad rzeczką srebrną, leży koło drogi,
Tylko piękniejsze rosną na niéj kwiaty,
Weseléj chodzi bocian cienkonogi.
I widziéć można w piękny dzień wrześniowy,
Jak raźny chłopiec pasie tłuste krowy.

XXX.

Pan Marek wszędzie uwija się co dnia,
Codzień jest w polu, na łąkach, pod lasem,
Zimą i latem zawsze wstaje dodnia,
Do zmroku krzyczy swym tubalnym basem,
A tak gorliwie orze i tak sieje,
Że patrząc na to, aż się dusza śmieje.

XXXI.

Tylko niekiedy nad czemś bardzo myśli,
Zasiadłszy sobie nad książką przy stole;
Coś pracowicie oblicza i kréśli
I jakąś dumę ma wówczas na czole.
A kiedy ujrzy, że pan pachciarz idzie,
To mruczy z cicha: — „Nie doczekasz żydzie.“






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.